500 lat reformacji – jedność, która jest ciągle przed nami

Dla wielu osób mam wrażenie sam pomysł, żeby wspominać taką właśnie rocznicę, wydaje się prawie czymś niestosownym, niewłaściwym dla dobrego, pobożnego katolika. Bo przecież – co to za rocznica? Ano, bolesna, nie da się ukryć, choć trzeba wyraźnie powiedzieć, że doświadczenia ostatnich 50 lat (co to jest w kontekście całej historii Kościoła? niewiele) każą patrzeć w przyszłość z umiarkowanym optymizmem.

Czytaj dalej 500 lat reformacji – jedność, która jest ciągle przed nami

Wyrwij się schematom

Wtedy Jan powiedział do Jezusa: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie. (Mk 9,38-43.45.47-48)

Trochę podobny – z niedzieli – klimat do opowieści o miłosiernym Samarytaninie. Tylu porządnych, a tylko jeden okazał serce potrzebującemu. 
W kontekście tego, co się dzieje – radykalizacji środowisk muzułmańskich, niestety ich po prostu w wielu miejscach na świecie, także krajach europejskich po prostu panoszenie się, nie zważanie na tradycję rodzimą (Niemcy, Francja, Skandynawia) – te słowa na początku jakby szczególnie mocą przemawiają do Kościoła jako rodziny chrześcijańskiej. Nie tylko Kościoła rzymskiego, ale też poszczególnych wspólnot chrześcijańskich: Kościołów wschodnich, prawosławnych, protestantów. My nie mamy monopolu na zbawienie (jak to ładnie ujął Szymon Hołownia). Ile modlitwy, znaków i cudów jest w innych wspólnotach, wyznających Jezusa. To nie jest przypadek. Mamy swoją historię, tradycję, są pewne animozje i spory doktrynalne – ale jednoczy nas Chrystus. Kto w tej sytuacji jest agresorem, kto chce narzucać innym swoje poglądy – w tej sytuacji jednak nie chrześcijanie. 
I druga część – o radykaliźmie. Mocne słowa. Chyba jednak nie o okaleczanie tutaj chodzi, a wręcz na pewno nie – bo czemu Bóg miałby pragnąć ranić człowieka, którego stworzył i ukochał? Niestety, obecnym też między wierzącymi. Wieczne rywalizowanie pomiędzy wspólnotami w ramach parafii (Akcja Katolicka vs. Żywy Różaniec – przykład…), taksowanie i ocenianie innych, oczekiwanie że osoba inna się dostosuje i zmieni, bo przecież tak, jak ja robię, jest najlepiej. Tak się modlę, tak odmawiam różaniec, tak żyję, tym się kieruję. Wiem najlepiej i niech każdy się do tego stosuje – albo spada i nie nazywa się katolikiem. I, co jest przykre, radykalizm czasami taki wyuczony, bezmyślny, bo powtarzany beznamiętnie – „bo zawsze tak robiłem”. 
Jezus nie wzywa dzisiaj do szlachetnego okaleczenia się i uszkadzania samego siebie w imię wiary. Jezus mówi o odcięciu się od pewnych schematów, utartych ścieżek, przyzwyczajeń, właściwie nigdy nie przemyślanych naleciałości, zwyczajów których nikt nie rozumie i nie widzi ich sensu. Zaprasza nas do przekraczania siebie – aby dostrzec drugiego, może zupełnie innego, człowieka i znaleźć w nim coś dobrego.  Pozwolić się porwać Bogu, dla którego nie ma barier, różnic koloru skóry, języka, przekonań, denominacji. 

Owocne poszukiwanie

Kościół powszechny – w tym sensie rzymski. My wszyscy, chrześcijanie, denominacje (nie osobne kościoły, bo Kościół jest jeden) bez podziałów? A może po prostu ponad nimi? Razem, jedno. 
Niesamowite stwierdzenia protestanckiego biskupa Tony’ego Palmera o tym, że w 1999 r. wraz z podpisaniem Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu z Augsburga doszło do zakończenia protestu, rozpoczętego w 1517 r. przez Marcina Lutra. Protest się skończył? I piękne zdanie – chrześcijańska jedność jest podstawą naszej wiarygodności
A do tego – pewnie dla niektórych przysłowiowa Sodoma i Gomora – papież Franciszek, pozdrawiający w ramach spontanicznego nagrania, wykonanego telefonem komórkowym, uczestników konferencji protestanckiej. Koniec świata. Czy jednak? Papież mówiący o grzechach i nieporozumieniach w historii, które podzieliły wierzących, mówiący o tęsknocie za jednością. Niesamowite nawiązanie do starotestamentalnej opowieści o Józefie i jego braciach – „szukali jedzenia, mieli pieniądze, ale nie mogli ich zjeść; znaleźli jednak coś o wiele bardziej wartościowego – swojego brata” – i do jego woli, tęsknocie i dążeniu do jedności. Oraz prośba o modlitwę i błogosławieństwo. 
To video na YT krąży w wielu wersjach – warto posłuchać w polskiej. 

W którą stronę?

Kilka dni temu na łamach swojego „Naszego Dziennika” niejaki Tadeusz Rydzyk, redemptorysta, twórca i dyrektor Radia Maryja, zaatakował ojca członka KRRiTV Krzysztofa Lufta, zasłużonego dla Kościoła 90-letniego prof. Stanisława Lufta, polecając mu, aby skarcił syna za jego postępowanie ws. miejsca TV Trwam na multipleksie i zwiększenia opłat za koncesje. „Zwróciłbym się do tatusia pana Lufta. Może przemówi do syna. Rozumiem, że pan Luft, który jest w Krajowej Radzie, jest dorosły, ale dowiedziałem się, że tata uczy w seminarium archidiecezjalnym medycyny pastoralnej. Proszę zwrócić się do syna i powiedzieć: >Synu, co wyprawiasz?<„.
Sam Krzysztof Luft zareagował – słusznie w mojej ocenie – kulturalnym, acz dobitnym stwierdzeniem: – „Trzeba być wyjątkowo podłym i małym człowiekiem, żeby publicznie atakować prawie 90-letniego i niezwykle zasłużonego, także dla Kościoła, starszego pana w związku z działalnością państwową jego syna”. Ja natomiast przytoczę słowa listu otwartego, który do Przewodniczącego KEP wystosował sam prof. Stanisław Luft, w pewnym sensie w efekcie zaistniałej sytuacji, jednak wskazującego na dużo szerszy problem, który najwyraźniej cały czas umyka (albo celowo jest pomijany) uwadze hierarchów Kościoła w Polsce. List przytaczam poniżej w całości, pogrubienia moje własne.

Trzeba być wyjątkowo podłym i małym człowiekiem, żeby publicznie
atakować prawie 90-letniego i niezwykle zasłużonego, także dla Kościoła,
starszego pana w związku z działalnością państwową jego syna –
zareagował na tę zaczepkę Krzysztof Luft.

Ksiądz Arcybiskup Józef Michalik
Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski

Ekscelencjo
Najdostojniejszy Księże Arcybiskupie

Piszę do Księdza Arcybiskupa powodowany troską o Kościół Boży w Polsce, o jego integralność i oblicze. Jestem emerytowanym profesorem reumatologii, ale równolegle do pracy lekarza prowadziłem przez 55 lat wykłady z medycyny pastoralnej w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, za co zostałem uhonorowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II odznaczeniem „Pro Ecclesia et Pontifice”. Piszę te słowa jako list otwarty do Episkopatu, bo zostałem sprowokowany publiczną zaczepką pod moim adresem w Radiu Maryja i na łamach „Naszego Dziennika” ze strony ojca Tadeusza Rydzyka w związku z działalnością publiczną mojego syna. To nieszczęsne zdarzenie oceniam jako nieprzyzwoite, ale jest ono tylko drobnym epizodem, za to pretekstem do przywołania bardzo groźnych zjawisk w polskim Kościele, związanych m.in. z działalnością części mediów katolickich, którym ojciec Rydzyk patronuje.

Siedem lat po śmierci papieża Polaka, który przez trzy dziesięciolecia spajał polski Kościół, dziś jest on dramatycznie podzielony. Polscy katolicy są dzieleni na „prawdziwych” i tych, którzy na to określenie nie zasługują. Tak samo również dzieli się Polaków.

Siedem lat temu w ramach wielkich narodowych rekolekcji, jakimi stało się odchodzenie Jana Pawła II, miliony Polaków wychodziły na ulicę, aby poczuć jedność i wspólnotę. Dziś polscy katolicy wyprowadzani są na ulice, aby pod krzyżem i obrazem Matki Boskiej wznosić polityczne hasła pełne niechęci, a nawet nienawiści do inaczej myślących.

Równo pięćdziesiąt lat po rozpoczęciu Soboru Watykańskiego II Kościół polski stoi w obliczu poważnego kryzysu – grozi mu rozłam i masowe odchodzenie wiernych, obserwujemy zanikanie ducha soborowego. Zamiast „Kościoła Otwartego”, będącego soborową odpowiedzią na problemy współczesnego świata, dziś w Polsce proponuje się zamykanie Kościoła w „oblężonej twierdzy” niechętnej otaczającej go rzeczywistości. Zamiast Kościoła miłości i tolerancji proponuje się nam Kościół walki, a nawet wojny. Soborowa zasada rozdziału religii od polityki sięgająca zresztą wprost do źródła chrześcijaństwa, jakim było nauczanie Chrystusa, jest dziś w Polsce łamana bez najmniejszych skrupułów.

Media nazywające siebie „katolickim głosem w twoim domu” nie tylko angażują się we wspieranie konkretnych nurtów politycznych, ale wręcz organizują wspólnie z partiami akcje i demonstracje polityczne. Jest to niezgodne z nauczaniem Kościoła zawartym w Konstytucji duszpasterskiej o Kościele w świecie współczesnym (art. 76), a także z postanowieniami konkordatu. Podziały polityczne, naturalne w każdym demokratycznym społeczeństwie, a w Polsce wyjątkowo głębokie, są w tych mediach dodatkowo podsycane. Uruchamiane są złe emocje i wzbudzana nienawiść, którą od czasu do czasu ujawnia się publicznie w formie gorszących incydentów np. w trakcie uroczystości i świąt państwowych. Jako weteran Powstania Warszawskiego byłem tego świadkiem osobiście.

To wszystko odbywa się przy milczącej zgodzie oficjalnych organów Kościoła hierarchicznego, a głosy sprzeciwu nielicznych biskupów, niegdyś częstsze, stają się coraz bardziej odosobnione.

Te groźne tendencje zaczynają dominować, choć nie obejmują oczywiście całego Kościoła. Większość polskich katolików nie angażuje się w hałaśliwe demonstracje polityczne, nie czuje się dyskryminowana w rzekomo zniewolonym kraju. Ale za to coraz więcej ludzi zaczyna się czuć w Kościele nieswojo. Nie chcę nikomu odmawiać prawa do przeżywania swojej wiary w różny sposób, ale trudno się zgodzić na zawłaszczanie Kościoła przez hałaśliwą mniejszość zamieniającą go w partię polityczną. Zarówno doświadczenie historyczne, jak i obserwacja współczesnego świata pokazują, że wszędzie tam, gdzie dochodzi do pomieszania religii z polityką, konflikty polityczne stają się ostrzejsze, a największym przegranym jest religia, która więdnie i traci siłę swego moralnego przesłania.

Na nas wszystkich, ale zwłaszcza na pasterzach polskiego Kościoła, na Episkopacie i jego strukturach spoczywa dziś ogromna odpowiedzialność, aby ten zgubny kierunek odmienić. Trzeba dziś mocno przypomnieć, że Kościół powszechny z samej definicji jest przestrzenią, w której jest miejsce dla każdego człowieka, bez względu na barwy polityczne czy narodowość. Trzeba przypomnieć, że Kościół ma łączyć, a nie dzielić.

Jestem już starszym człowiekiem – wiara i Kościół były treścią mojego całego, prawie 90-letniego życia. I nic tego z pewnością nie zmieni, bo mam świadomość świętości Kościoła. Ale ludzie, u których poczucie sacrum jest słabsze, opuszczają Kościół zniechęceni do instytucji coraz bardziej zawłaszczanej przez stowarzyszone z partiami politycznymi środowisko radiostacji toruńskiej. W imię przyszłości Kościoła w Polsce, w imię jego jedności proszę i apeluję do Księży Biskupów o refleksję i odwrócenie tendencji tak groźnych dla Kościoła i dla Polski.

Z chrześcijańskim pozdrowieniem

Z wyrazami czci i oddania
Stanisław Luft
Warszawa, 18.10.2012

Kopia do wiadomości:
Arcybiskup Stanisław Gądecki, Zastępca Przewodniczącego KEP
Biskup Wojciech Polak, Sekretarz Generalny KEP
Kardynał Kazimierz Nycz, Metropolita Warszawski

Ja się pod powyższym tekstem podpisuję, bynajmniej nie ciesząc się z wypływających zeń wniosków, ale z faktu, iż takie wnioski są upubliczniane, przypominane (wypominane?) i że są osoby, które nie wahają się wysuwać w kierunku tych najbardziej odpowiedzialnych – biskupów – żądania podjęcia najpierw refleksji, potem działań mających na celu zmianę istniejącego stanu rzeczy.

Przede wszystkim piękne jest to, co prof. Luft pisze w ostatnim akapicie – a bez czego, w mojej ocenie, ów list byłby dalece mniej wiarygodny – a mianowicie o tym, że Kościół był, jest i będzie nadal treścią jego życia. Nie rzuca zabawek, jak rozkapryszone dziecko, i wychodzi z piaskownicy do domu – przedstawia swój konkretny punkt widzenia, po czym wyraża troskę o Kościół, której – niestety – coraz częściej trudno się doszukać w tym, na co autor listu sygnalizuje.

Nikt nie ma prawa dzielić Kościoła w Polsce na „toruński” czy „krakowski/łagiewnicki”. Bogu dzięki, lansowanie tej drugiej grupy skończyło się równie szybko, co zaczęło. Natomiast pewne grupy, których wspólnym mianownikiem jest o. Tadeusz Rydzyk CSsR, w dalszym ciągu uzurpują sobie prawa do wskazywania, kto w Polsce jest Polakiem, katolikiem – i mieszania z błotem całej reszty. Niedawno świętowano obchody 50-lecia otwarcia Vaticanum II – tymczasem, patrząc tu i ówdzie na polski Kościół można mieć wrażenie, że niektórzy skutecznie udają, że w ogóle nie zaistniał, albo starają się jak najszybciej o nim zapominać, gdy chodzi o idee i postulaty – cóż, Mszy Świętej (na szczęście) nie „odwrócą” z powrotem plecami do ludzi, mają Mszę trydencką. Pojęcie „oblężonej twierdzy” bardzo tutaj pasuje – zamiast wychodzić z zakrystii, iść do ludzi, głosić Dobrą Nowinę, przekonywać, zachęcać – pewne środowiska zamykają się na siłę w kościołach, w których za wszelką cenę próbuje się przekonać, że jest jedna wielka wojna, że nic tylko walka; a to wszystko – niestety – w tonie dokładnie wpasowującym się w konkretne ugrupowania polityczne, których przedstawiciele są wprost lansowani, a przeciwnicy dyskredytowani. Ok – polityka polityką – ale z ambon? Jak to się ma do – słusznie promowanych naokoło – idei i inicjatyw związanych z nową ewangelizacją? Ano tak, że w mojej ocenie jest ciągnięciem wózka, na którym znajduje się Kościół, w dokładnie przeciwną, i nazwijmy to wprost: złą, stronę.

Nikt nie każe wszystkim głosować i kochać polityków np. PO, PSL czy SLD. Mamy swój rozum – każdy głosuje zgodnie z nim i ze swoim sumieniem. Dla katolika wynikają z tego pewne wytyczne, którymi powinien się kierować, i nie da się ukryć, że poglądy katolickie prezentuje zazwyczaj jedna, max dwie partie – natomiast nie oznacza to, że partie te należy lansować w Kościołach z nazwy, udzielać im otwartego poparcia i pozwalać na kuriozalne sytuacje, kiedy duchowny katolicki – jak w opisywanej sytuacji – publicznie beszta nawet już nie ważne, że zasłużonego dla Kościoła człowieka, że  w podeszłym wieku, oczekując od niego konkretnych działań i wywierania wpływu na członka pewnego gremium mającego prawną legitymację do podejmowania w danym zakresie wiążących decyzji. Tak, ludzie – szczególnie starsi – nawet słusznie są sfrustrowani wieloma kwestiami (żenujące świadczenia, beznadziejna służba zdrowia), co umiejętnie jest podsycane, budowane i wykorzystywane pod pretekstem wiary i patriotyzmu – właśnie przez Radio Maryja.

Trzeba umieć odróżnić świętość Kościoła, o której prof. Luft wspomina, od błędnych i niewłaściwych zachowań ludzi Kościoła – duchownych czy świeckich, choćby nie wiem jak przekonanych o słuszności swojej misji. My ten Kościół budujemy, tworzymy, z całym swoim bagażem słabości, grzechów, upadków, złych skłonności, pychy, małości i zarozumiałości. Tym większa w tym kontekście odpowiedzialność spoczywa na biskupach, aby nie pozwolić na rozszerzanie się niewłaściwych praktyk, dobitne odróżnianie zachowań właściwych od niewłaściwych, przy jednoczesnym precyzyjnym i zrozumiałym wyjaśnieniu, dlaczego podejmują takie a nie inne decyzje.

Tutaj tego właśnie brakuje. Jednolitego i jasnego stanowiska np. właśnie w zakresie oceny poszczególnych aspektów działalności o. Tadeusza Rydzyka – bo przecież bezspornym jest, iż nie można mieć zastrzeżeń do części modlitewnej programów jego rozgłośni czy telewizji, tak samo jak trudno nie mieć zastrzeżeń do części związanej z publicystyką w tych mediach. Tymczasem w ramach KEP funkcjonują struktury, które mają zajmować się nadzorem, duszpasterską troską nad Radiem Maryja i TV Trwam – jednak kolejną kadencję zasiada w nich abp Sławoj Leszek Głódź, znany powszechnie m.in. z braku obiektywizmu w stosunku do tych mediów i permanentnego przymykania oka na cokolwiek z nimi związanego. Nowa kadencja się rozpoczęła – jakieś zmiany? Nie ma. Nic dziwnego więc, że ludzie po prostu czasami głupieją – jeden biskup wskazuje, mniej lub bardziej dobitnie, że trzeba zastanowić się nad bieżącą formą działania mediów redemptorystów, a w tym samym czasie inny biskup grzmi z ambony (albo i nie z ambony), grożąc ogniem piekielnym każdemu, kto złe słowo pod adresem tych mediów wypowie. I bądź tu mądry.

Rybacy ludzi na polu i za biurkiem

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim. (Mk 1,14-20)
Tak naprawdę nic się nie zmieniło. Czy to Jan, czy Jezus, czy Andrzej. Robili dokładnie to samo – głosili Ewangelię Bożą, wypełniali tym samym Bożą misję. Nie miało znaczenia, że pierwszy i ostatni byli zwykłymi ludźmi, a drugi – człowiekiem, ale w równej mierze także Bogiem. Wszystkich troje też spotkał ten sam koniec – męczeńska śmierć. Czym zawinili? Byli zbrodniarzami, złodziejami, oprychami? Nie (oprycha wypuszczono przy procesie Jezusa – Barabasza). Byli konsekwentni i za nic nie chcieli wyrzec się tego, w co uwierzyli, co głosili i o czym własnym życiem świadczyli. 
To zabrzmi nieco jak masło maślane – ale czas cały czas wypełnia się w nas. Mój czas to moje życie, moje okazje, moje decyzje, moje wybory, i ich konsekwencje. I tak jak tamtych troje, moje wybory prowadzą także w konkretne miejsce, niekoniecznie do męczeństwa. Człowiek się boi tego, co Bóg proponuje, a jednak cały czas pozostaje to niesamowite odczucie i świadomość, że Jego zaproszenie jest jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe, że warto zaryzykować. Tak naprawdę, Jezus – powołując Piotra i Andrzeja – jakby tylko nieco ich „przebrażnowił”. Dalej łowili – ale kogo… Nie miało znaczenia to, że byli ludźmi prostymi, niewykształconymi, rzemieślnikami a nie myślicielami. Ich serca autentyczne poruszyło zaproszenie Jezusa, dlatego zostawili wszystko, jak stali, i za Nim poszli. 
Dzisiaj to nie jest do końca tak samo. Owszem, do dosłownego porzucenia wszystkiego wzywa Bóg tych wybranych do kapłaństwa instytucjonalnego, albo do życia zakonnego. Pozostali, nazywanie zwykle świeckimi, a precyzyjniej – wezwani do kapłaństwa powszechnego – mają na Boży głos odpowiadać tam, gdzie są, w tym miejscu gdzie ich życie doprowadziło, a Bóg postawił. Jako nauczyciel, rzemieślnik, handlowiec, dyrektor, kierowca, czy nawet – rybak. Jako ojciec, matka, mąż, żona, brat, siostra; albo babcia czy dziadek. Nasze powołanie to nie jest jakaś enigmatyczna niewiadoma, ciągle gdzieś na horyzoncie. Powołanie to nic innego jak zrozumienie swoich pragnień i skonfrontowanie ich z wolą Bożą, którą najpierw trzeba chcieć usłyszeć. I tyle, nic więcej. Aha, jeszcze jedno – rezultat. Człowiek, który dobrze rozeznał swoje powołanie, jest po prostu szczęśliwy, gdzie i w jakich okolicznościach by nie był. 
Trwa Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan. Inicjatywa nie tak znowu stara, bardzo chwalebna; tak naprawdę, która powinna sięgać korzeniami pierwszych dużych rozłamów w Kościele, więc i 1000 lat wstecz. Cieszy, gdy zaglądam na diecezjalną witrynę www – z braku czasu nie mogę sam wziąć w tym udziału – i widzę kolejne galerie zdjęć ze wspólnych spotkań modlitewnych: a to u nas, katolików, a to u poszczególnych wspólnot protestanckich, a to u braci prawosławnych (pasuje tu niedzielny Andrzej Apostoł – jeden z najbardziej u nich czczonych). Ekumenizm kwitnie i musi się rozwijać, bo chrześcijanie mogą być wiarygodnym głosem w świecie tylko, gdy – mając na uwadze to, co dzieli – skupiają swoje wysiłki na poszukiwaniu wspólnego mianownika, tego co łączy a nie dzieli. 
A jednocześnie – spora przykrość. Ciągle powracają w mediach (katolickich, niestety reszta głupoty pisze) kolejne informacje nt. dialogu Kościoła z lefebrystami. A właściwie chyba bardziej by tu pasowało sformułowanie – monologu, czy wręcz walenia głową o ścianę. Benedykt XVI wykazał chyba już maksimum dobrej woli, ale to za mało. Żadnych konkretów, permanentna opozycja, kolejne warunki i żądania. A gdzie dobra wola? Kościół mało już zrobił? Oni – nic. Problem jest o tyle dla mnie smutny, bo lefebryści uwili sobie gniazdko akurat na terenie mojej obecnej rodzinnej parafii (oczywiście, „przypadkiem” nadając swojemu kościołowi ten sam tytuł, jaki nosi nasz kościół parafialny). W przyszłym roku będzie 25 lat od rozłamu, tych nieszczęsnych święceń biskupich. Co z tego, że papież – w dobrej woli, ale chyba niestety nieco naiwności – cofnął ekskomunikę. Jedności nie ma i jest do niej daleko. 
I kolejny przykład, tym razem z polskiego podwórka, czyli ks. Piotr Natanek. Żaden wizjoner, żaden natchniony kaznodzieja. Przykro to powiedzieć – oszołom. Człowiek, który się w tym wszystkim pogubił i stawia swój autorytet ponad autorytetem Kościoła, swoje zdanie ponad ślubowanym biskupowi posłuszeństwem. I w ten sposób dzieli nasz nieszczęsny Kościół w Polsce. Suspendowanie ma w nosie, zaszył się w swojej pustelni i siedzi tam sobie. Niedawne oświadczenie Rady Stałej KEP to nic innego, jak bardzo wymowny dowód – nie ma pomysłu, co z nim zrobić, jak ów problem jego i jego zwolenników rozwiązać. 
Ale to wszystko jest bez znaczenia. Nie takie „akcje” i nie tego typu, na o wiele większą skalę, problemy i podziały Kościół wytrzymywał. Te także wytrzyma. Może jednak uda się je zażegnać, albo przynajmniej zmniejszyć skalę działania tych, którzy dzielą. Do tego trzeba ufnej modlitwy – nie tylko w tych dniach, ale w ogóle.

Szukanie wspólnego mianownika

W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. (J 17,11b-19)
Jedność. Piękna rzeczywistość i prawda – a jednocześnie jak bardzo odległa. Można powiedzieć – problemu nie było, dopóki On sam być pomiędzy nimi. Spory zaczęły się właściwie już w kilka lat później – wystarczy wspomnieć spory pomiędzy Piotrem i nawróconym Szawłem vel Pawłem, czyli spór pomiędzy tym, czy chrześcijaństwo ma być skierowane tylko do Narodu Wybranego, czy do wszystkich ludzi, bez względu na pochodzenie, wyznanie. Można by powiedzieć – Paweł, co sam mówił wprost, Jezusa jako człowieka nigdy nie spotkał, zaś przez całe 3 lata chodzili z Nim ci, którzy stali po stronie Piotra. I co? I nic. Kościół ukształtował się taki, jaki znamy dzisiaj, uniwersalny, a nie jako sekta żydowska, właśnie dzięki natchnionemu uporowi Pawła właśnie. 
Później już było tylko gorzej. Setki herezji, mniejszych lub większych rozłamów, które apogeum osiągnęły pewnie w dwóch miejscach historii – 1054 roku, w momencie wzajemnych ekskomunik pomiędzy patriarchami Wschodu (Konstantynopol) i Zachodu (Rzym), i później zapoczątkowanej przez Lutra (niestety, nie bez racji były jego tezy) w 1517 roku reformacji. Dzisiaj, można powiedzieć, od ok 50 lat – czyli od Soboru Watykańskiego II – Kościół szuka jedności i działa w kierunku jej odzyskania, utrzymując stosunki z pozostałymi wspólnotami chrześcijańskimi, pracując nad tym, co pomiędzy wspólnotami łączy, a nie dzieli. Do odzyskania tej jedności jest jeszcze daleko, ale liczy się to, że wszystkie strony próbują ją osiągnąć. 
Tu nie chodzi o to, aby nagle wszyscy stworzyli jeden uniwersalny Kościół, bo to raczej jest niemożliwe. Chodzi o to, aby szukanie wspólnego mianownika było celem nadrzędnym, i aby tej jedności szukać nie tyle za wszelką cenę – ale aby te poszukiwania były spójne, ciągłe i uczciwe. Aby były w tej prawdzie właśnie, o której Jezus mówi. Bo tylko prawda może pomóc odnaleźć utraconą jedność.
Idźmy przez świat, pamiętając, że Prawda ma się w nas uświęcać. Prawda – nie jakiś chwilowy interes czy widzimisię.

Mnóstwo wielkie – a ty, po co za Nim idziesz? I dokąd?

Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: Ty jesteś Syn Boży. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały. (Mk 3,7-12)
Szło za Nim wielu – to pewne. Tekst powyżej to tylko jeden z wielu naprawdę obrazków, które to potwierdzają, a które znajdziemy na kartach każdej z ewangelii. A kto dokładnie?

Szli na pewno ludzie pozbawieni nadziei. Czy to przez całokształt swojego życia – bo biedni, urodzeni w rodzinie i środowisku bez perspektyw, bo bez pracy, bo bez wykształcenia, bez możliwości – czy przez jakiś dramat, który w jednej chwili mniej lub bardziej odmienił całkowicie ich egzystencję – może śmierć kogoś bliskiego, utrata pracy, majątku, albo po prostu choroba. Dlaczego szli za Nim? Bo może jeszcze tego nie rozumieli, albo nawet nie wierzyli w Niego – ale słyszeli o Jego czynach i widzieli w Nim kolejną szansę, alternatywę na zaradzenie ich problemom. O tym, ile dokonał, usłyszeć mogli wszędzie – niewykluczone, że Jego łaska dokonała cudu nawet i na kimś z ich, bliższej lub dalszej, rodziny. 
Szli ludzie spragnieni wrażeń, emocji, ujrzenia czegoś nadzwyczajnego, nieprzewidywalnego, niewytłumaczalnego, cudownego. Czy kierowała nimi wiara? Może. Na pewno sporo w tej grupie było zwykłych gapiów (nie neguję jednak, że w tej drodze z i za Jezusem nie odmieniło się ich serce, nie nawrócili się – wielu takiej łaski dostąpiło). Na pewno jednak sporo było ludzkiej ciekawości, która zwraca uwagę na to, co wyłamuje się od szarości codzienności. Nawet gdyby postać Jezusa sprowadzić tylko do Jego cudownych uzdrowień – pomijając Jego mądrość, roztropność, uczciwość i sedno tego, co zdziałał, czyli całe nauczanie, ewangelię – On się wyłamywał. Więc szli za Nim. Do tej grupy należałoby zaliczyć także tych, którzy usłyszeli o Jezusie i lgnęli do Niego – czasem z ukrycia, jak Nikodem,  incognito jak Józef z Arymatei , albo nawet z konarów drzewa, jak Zacheusz – choć nie mieli żadnych konkretnych dolegliwości, a nawet można by ich uznać za ludzi sukcesu. Jezus ze swoim Słowem przyciągał, bo stanowił odpowiedź na wszelkie pragnienia człowieka, nawet te niewypowiedziane, skryte niekiedy przede mną samym.
Szli wreszcie ci, którzy w Jezusie upatrywali wroga – czy to personalnie dla siebie (choć tacy pewnie wysyłali raczej za Nim sługi, szpiegów), czy dla swoich partykularnych interesów, stanowisk. O ile wśród pospólstwa, ludzi prostych i biednych, Jezus był bardzo popularny – w końcu głosił przecież sprawiedliwość społeczną, nakazywał miłość, wyrozumiałość, zakazywał ciemiężenia i wyzysku – to dla tych, którzy swoje majątki zbudowali właśnie na ludzkiej krzywdzie, niewolniczej pracy i oszustwach stanowił wyzwanie. Nawet bardziej – zagrożenie, które należy strategicznie: rozpoznać najpierw, później zlikwidować. Obserwowali, potem próbowali (faryzeusze, uczeni w piśmie) przyłapać na jakieś wypowiedzi, w której zająłby stanowisko niezgodne z prawem żydowskim – ośmieszał ich jednak, zawsze potrafiąc odpowiedzieć trafnie. Dlatego przeszli do czynów – których finał z Ogrójca, pałacu namiestnika, a potem Golgoty znamy. Po ludzku – dopięli swego, problem został zlikwidowany. Czy jednak?
Wielka masa ludzi – wtedy fizycznie, dzisiaj niekoniecznie, bardziej duchowo. Wszyscy podążają za Jezusem. Poza wspólnotą celu – On, Jezus – absolutnie różni, choćby dlatego, że kierujący się zupełnie różnymi pobudkami. A jednak – nawet ci, którzy mieli wobec Niego złe zamiary, oni też idą za Nim. Człowiek, czy chce, czy nie, zmierza do Boga – bardziej lub mniej świadomie. Nawet, gdy w życiu stara się za wszelką cenę temu Bogu dowalić, coś Mu udowodnić, i nawet gdy jest przekonany, że mu się udało. Dalej zmierza do Boga, ku Niemu. 
Co najważniejsze – zrozumieć to. Zrozumieć, dokąd ta droga prowadzi. Że to On jest na końcu, a nie jakieś ubóstwienie mnie samego. Że koniec końców – to On zawsze jest górą. Nie jako ten, który człowieka ubezwłasnowolnia – ale ten, który kocha.
>>>
Znalazłem dzisiaj nowe ciekawe miejsce dla ludzi wierzących – serwis InGod. Fajny design, z założenia, jak rozumiem, centrum informacji o wydarzeniach, jakie chrześcijanina mogą zainteresować – rekolekcje, spotkania, konferencje, wyjazdy, rekolekcje, kursy, ale też nabożeństwa. Kultura również – informacje o nowych wartych polecenia płytach, klipach itp. I to wszystko – ekumenicznie. Kilka słów o inicjatywie – czym jest, czemu ma służyć – tutaj.
>>>
Stamtąd właśnie dowiedziałem się o czymś mocno optymistycznym – zapowiedzi rychłego pojawienia się nowego krążka TGD pt. Liczy się każdy dzień. Cieszy regularność – nowa płyta co, jak dobrze liczę, mniej niż 2 lata. Czekam z niecierpliwością, mimo że mają tam się znaleźć także odgrzewane kotlety czyli utwory już znane. Przy inicjatywie Pawła Bzima Zareckiego wszystko może zabrzmieć inaczej w kolejnej aranżacji 🙂
>>>
Miałem już o tym napisać poprzednio, ale nie wyszło. W dniach 18-25.01.2011 trwa w Kościele katolickim (i nie tylko) Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Szczególny czas, w którym chrześcijanie różnych wspólnot – katolicy, prawosławni, kościoły wschodnie, wspólnoty protestanckie – modlą się o przywrócenie tej utraconej przed wiekami jedności. Modlitwa jest tu ważna – może dlatego, że, realnie patrząc, mówienie o powrocie do jedności po tak długim okresie podziałów wydaje się bardzo mało realne.
Zachęcam do pamięci o tej intencji w tych dniach – do modlitwy proponuję takie słowa, bardzo mi bliskie:

Panie, Ty obdarzyłeś Swój Kościół darami Ducha Świętego i obudziłeś w nim pragnienie jedności. Prosimy Cię, naucz nas wszystkich wsłuchiwać się w głos Ducha Świętego, abyśmy wszyscy umieli kiedyś ukazywać w sposób widzialny i w pełnej wzajemnej komunii łaskę Bożego synostwa, biorącego początek ze chrztu. Pomóż nam, abyśmy ukazywali światu, że wszyscy jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Niech świat nie widzi w nas obrazu jałowej ziemi, skoro otrzymaliśmy Słowo Boże, które jak deszcz zstąpiło z nieba. Tak modlił się przed wiekami św. Ireneusz z Lyonu, tak modlimy się dziś wszyscy wierzący, zanosząc do nieba wołanie z naszych domów, świątyń i kaplic:daj, abyśmy byli jedno. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.

Kto ma czas – w większości, o ile nie wszystkich, diecezjach są przygotowane obchody tego tygodnia, wyjątkowa okazja do modlitwy w świątyniach różnych wspólnot (kolejny dzień – inna wspólnota) razem z osobami do tej wspólnoty należącymi. Rzecz zatem nie tylko interesująca, ale i słuszna – rzadko mamy okazję w gronie podzielonych uczniów Chrystusa modlić się razem. Warto to wykorzystać.