Na początku był Chrystus

Nadrabiam zaległości z zakresu fajnych przeczytanych i masakrycznie pokreślonych książek 🙂

Dzisiaj – ewenement na skalę kraju na pewno – mianowicie wydana przez Znak rozmowa, a w sumie cykl rozmów, 3 biskupów róznych wspólnot chrześcijańskich: prawosławnej (bp. Jerzy Pańkowski), luterańskiej (bp Marcin Hintz) i katolickiej (bp Grzegorz Ryś) – pod wiele mówiącym tytułem „Na początku był Chrystus”.

Czytaj dalej Na początku był Chrystus

Razem w nadziei – 500 lat po Reformacji

Ojciec Święty Franciszek w swoją 17 podróż apostolską udał się dzisiaj do Szwecji, aby wziąć udział w inauguracji jubileuszu 500-lecia reformacji. Cieszy, że dla mnie i dla większości znanych mi osób jest to powód do radości i dziękowania Bogu za półwiecze relacji pomiędzy katolikami i luteranami – a jednakże dość duża grupa ludzi publicznie okazuje dezaprobatę, odsądzając papieża od czci i wiary za sam pomysł udziału w tym wydarzeniu. Co świadczy o niczym innym, jak braku dobrej woli i chęci zrozumienia, czemu tej jubileusz służy i na czym to „świętowanie” ma polegać. Że tu ze strony katolików chodzi o upamiętnienie, a nie świętowanie.

Czytaj dalej Razem w nadziei – 500 lat po Reformacji

Wyrwij się schematom

Wtedy Jan powiedział do Jezusa: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami. Kto wam poda kubek wody do picia, dlatego że należycie do Chrystusa, zaprawdę, powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze. Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie, chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła. Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie. (Mk 9,38-43.45.47-48)

Trochę podobny – z niedzieli – klimat do opowieści o miłosiernym Samarytaninie. Tylu porządnych, a tylko jeden okazał serce potrzebującemu. 
W kontekście tego, co się dzieje – radykalizacji środowisk muzułmańskich, niestety ich po prostu w wielu miejscach na świecie, także krajach europejskich po prostu panoszenie się, nie zważanie na tradycję rodzimą (Niemcy, Francja, Skandynawia) – te słowa na początku jakby szczególnie mocą przemawiają do Kościoła jako rodziny chrześcijańskiej. Nie tylko Kościoła rzymskiego, ale też poszczególnych wspólnot chrześcijańskich: Kościołów wschodnich, prawosławnych, protestantów. My nie mamy monopolu na zbawienie (jak to ładnie ujął Szymon Hołownia). Ile modlitwy, znaków i cudów jest w innych wspólnotach, wyznających Jezusa. To nie jest przypadek. Mamy swoją historię, tradycję, są pewne animozje i spory doktrynalne – ale jednoczy nas Chrystus. Kto w tej sytuacji jest agresorem, kto chce narzucać innym swoje poglądy – w tej sytuacji jednak nie chrześcijanie. 
I druga część – o radykaliźmie. Mocne słowa. Chyba jednak nie o okaleczanie tutaj chodzi, a wręcz na pewno nie – bo czemu Bóg miałby pragnąć ranić człowieka, którego stworzył i ukochał? Niestety, obecnym też między wierzącymi. Wieczne rywalizowanie pomiędzy wspólnotami w ramach parafii (Akcja Katolicka vs. Żywy Różaniec – przykład…), taksowanie i ocenianie innych, oczekiwanie że osoba inna się dostosuje i zmieni, bo przecież tak, jak ja robię, jest najlepiej. Tak się modlę, tak odmawiam różaniec, tak żyję, tym się kieruję. Wiem najlepiej i niech każdy się do tego stosuje – albo spada i nie nazywa się katolikiem. I, co jest przykre, radykalizm czasami taki wyuczony, bezmyślny, bo powtarzany beznamiętnie – „bo zawsze tak robiłem”. 
Jezus nie wzywa dzisiaj do szlachetnego okaleczenia się i uszkadzania samego siebie w imię wiary. Jezus mówi o odcięciu się od pewnych schematów, utartych ścieżek, przyzwyczajeń, właściwie nigdy nie przemyślanych naleciałości, zwyczajów których nikt nie rozumie i nie widzi ich sensu. Zaprasza nas do przekraczania siebie – aby dostrzec drugiego, może zupełnie innego, człowieka i znaleźć w nim coś dobrego.  Pozwolić się porwać Bogu, dla którego nie ma barier, różnic koloru skóry, języka, przekonań, denominacji. 

O duszpasterzu i ekumeniźmie

Skończyłem czytać książkę pożyczoną od mamy, mianowicie rozmowy Bożeny Szaynok z o. Ludwikiem Wiśniewskim OP opatrzone tytułem „Duszpasterz”. Kolejny ciekawy tegoroczny tytuł spod znaku Znaku (gra słowna zamierzona). 
Zainteresowałem się książką nie tylko z polecenia mamy, ale przede wszystkim po tym, jak kilka lat wstecz miałem okazję słuchać o. Wiśniewskiego jako jednego z uczestników dyskusji panelowej, jaka odbyła się w Urzędzie Miasta Sopotu w związku z promocją książki dr. Aleksandra Halla „Osobista historia III RP”. Spotkanie było ciekawe, różne osoby w różny sposób i poruszając różne zagadnienia wypowiadały się w jej toku, mniej lub bardziej trafnie czy w ogóle na temat. A o. Ludwik zabrał głos może max 3 razy, ale to co powiedział, było bardziej trafne niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Trafiał do serca, choć mówił nie tylko o sprawach wiary, ale głównie w kontekście książki o problemach społecznych Kościoła, o roli osób które czy to w okresie PRLu, czy także dzisiaj odgrywały rolę w polityce, nie wstydząc się swoich poglądów na temat wiary i należnego jej miejsca w przestrzeni publicznej.
Później był szum medialny wokół listu, który o. Wiśniewski napisał do nuncjusza apostolskiego w Polsce, w mojej ocenie zdecydowanie słusznie akcentując problemy polskiego Kościoła, konkretnie, nazywając je po imieniu. KEP był on nie w smak, bo w dużej mierze punktował słabości właśnie biskupów, więc z wielu stron padały pod adresem autora listu różne dziwne zarzuty, niezrozumiałe dla mnie posądzenia go o szkodzenie tym listem Kościołowi. Niezrozumiałe tym bardziej, że wnioski z listu były konkretne i wg mnie sensowne – propozycja debaty nad sytuacją Kościoła w Polsce w celu podjęcia próby zaradzenia obecnej sytuacji, debat z udziałem wszystkich mieszczących się w tym Kościele, bez względu na prezentowane poglądy. Z w/w książki dowiedziałem się, co mnie jeszcze bardziej zniesmaczyło, że o. Wiśniewski i abp. Michalik, który był jednym z najgłośniej krzyczących na autora w kontekście listu, znali się z czasów wspólnych studiów na ówczesnej ATK, byli na „ty”. Nie rozumiem więc tym bardziej takiego a nie innego zachowania abp. Michalika i jego zarzutów wobec o. Ludwika – są one tylko o tyle zrozumiałe, że de facto list adresowany był w pewnym sensie właśnie do niego jako przewodniczącego KEP.

Ja tę książkę bardzo polecam. Wyłania się z niej obraz człowieka, który zarówno dla ludzi, jak i dla Polski zrobił wiele. Owszem, był niepokorny, nie bał się podejmować decyzji, na które krzywo (mniej lub bardziej słusznie) mogli patrzeć jego przełożeni. Ale działał i to na polu, na którym niezbyt wielu w tamtych czasach (o. Ludwik do dziś) działało. Nie siedział i nie czekał na ludzi w kościele czy w zakrystii – ale wychodził do nich, sam ich szukał, a przychodzili nie tylko ci, którzy z Bogiem i Kościołem żyli dobrze, ale wręcz przeciwnie.

>>>

Wiele dzieje się w tych dniach na polu ekumenizmu. Od dłuższego czasu media katolickie wskazują – słusznie – iż nigdy w historii nie było tak blisko pojednaniu lefebrystów (Bractwo św. Piusa X) ze Stolicą Apostolską. Owszem, ekskomunikę Benedykt XVI zniósł, jednak nadal nie jest uregulowany statut Bractwa w Kościele. Niektóre tytuły odtrąbiły wręcz już sukces i pojednanie, jednak okazuje się, iż samo Bractwo w osobach jego 4 biskupów jest podzielone w zakresie stanowiska wobec wypracowywanej z Watykanem preambuły doktrynalnej. Co ciekawe, układ głosów nie jest równy – „za” jest przełożony generalny bp Bernard Fellay, „przeciw” zaś pozostali 3 biskupi. Istnieje szansa, iż powstanie więc kolejna – na wzór Opus Dei – prałatura personalna, na której czele bp. Fellay właśnie mógłby stanąć. Pytanie – czy w jej ramach uregulowana zostanie w całości kwestia lefebrystów, czy też dojdzie do podziału, część podąży za bp. Fellayem do pełnej jedności z Kościołem, a część wybierze inną drogę? Możliwe jest jeszcze jedno rozwiązanie – wszyscy albo nikt – na które powołuje się portal wiara.pl: „Watykaniści sądzą, że słowa te wskazują, iż warunkiem jedności z Rzymem będzie podpisanie przez każdego z biskupów i księży preambuły doktrynalnej”. Jest pole do modlitwy.

Jest już natomiast praktycznie pewne, że w 2012 r. dojdzie do zjednoczenia wspólnot reformowanej i luterańskiej we Francji, w ramach której kościół luterański przestanie istnieć, zaś jego członkowie staną się członkami kościoła reformowanego, funkcjonującego odtąd jako Zjednoczony Kościół Protestancki we Francji. Będzie to wspólnota ok. 350 000 wiernych. Jak wskazuje wiara.pl, „wybrano model pojednanej różnorodności: powstanie jeden synod, pastorzy będą posługiwać obu wspólnotom, natomiast obie rodziny duchowe będą nadal istnieć w swej specyfice, szczególnie w dziedzinie liturgii i organizacji lokalnej.” Trzeba się cieszyć z tego pojednania, choć faktem jest, iż wspólnota bardziej liberalna wchłania tę bardziej tradycyjną. Jest to jednak krok na przód, ku budowaniu jedności. Krok w dobrym kierunku. 

Rybacy ludzi na polu i za biurkiem

Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim. (Mk 1,14-20)
Tak naprawdę nic się nie zmieniło. Czy to Jan, czy Jezus, czy Andrzej. Robili dokładnie to samo – głosili Ewangelię Bożą, wypełniali tym samym Bożą misję. Nie miało znaczenia, że pierwszy i ostatni byli zwykłymi ludźmi, a drugi – człowiekiem, ale w równej mierze także Bogiem. Wszystkich troje też spotkał ten sam koniec – męczeńska śmierć. Czym zawinili? Byli zbrodniarzami, złodziejami, oprychami? Nie (oprycha wypuszczono przy procesie Jezusa – Barabasza). Byli konsekwentni i za nic nie chcieli wyrzec się tego, w co uwierzyli, co głosili i o czym własnym życiem świadczyli. 
To zabrzmi nieco jak masło maślane – ale czas cały czas wypełnia się w nas. Mój czas to moje życie, moje okazje, moje decyzje, moje wybory, i ich konsekwencje. I tak jak tamtych troje, moje wybory prowadzą także w konkretne miejsce, niekoniecznie do męczeństwa. Człowiek się boi tego, co Bóg proponuje, a jednak cały czas pozostaje to niesamowite odczucie i świadomość, że Jego zaproszenie jest jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe, że warto zaryzykować. Tak naprawdę, Jezus – powołując Piotra i Andrzeja – jakby tylko nieco ich „przebrażnowił”. Dalej łowili – ale kogo… Nie miało znaczenia to, że byli ludźmi prostymi, niewykształconymi, rzemieślnikami a nie myślicielami. Ich serca autentyczne poruszyło zaproszenie Jezusa, dlatego zostawili wszystko, jak stali, i za Nim poszli. 
Dzisiaj to nie jest do końca tak samo. Owszem, do dosłownego porzucenia wszystkiego wzywa Bóg tych wybranych do kapłaństwa instytucjonalnego, albo do życia zakonnego. Pozostali, nazywanie zwykle świeckimi, a precyzyjniej – wezwani do kapłaństwa powszechnego – mają na Boży głos odpowiadać tam, gdzie są, w tym miejscu gdzie ich życie doprowadziło, a Bóg postawił. Jako nauczyciel, rzemieślnik, handlowiec, dyrektor, kierowca, czy nawet – rybak. Jako ojciec, matka, mąż, żona, brat, siostra; albo babcia czy dziadek. Nasze powołanie to nie jest jakaś enigmatyczna niewiadoma, ciągle gdzieś na horyzoncie. Powołanie to nic innego jak zrozumienie swoich pragnień i skonfrontowanie ich z wolą Bożą, którą najpierw trzeba chcieć usłyszeć. I tyle, nic więcej. Aha, jeszcze jedno – rezultat. Człowiek, który dobrze rozeznał swoje powołanie, jest po prostu szczęśliwy, gdzie i w jakich okolicznościach by nie był. 
Trwa Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan. Inicjatywa nie tak znowu stara, bardzo chwalebna; tak naprawdę, która powinna sięgać korzeniami pierwszych dużych rozłamów w Kościele, więc i 1000 lat wstecz. Cieszy, gdy zaglądam na diecezjalną witrynę www – z braku czasu nie mogę sam wziąć w tym udziału – i widzę kolejne galerie zdjęć ze wspólnych spotkań modlitewnych: a to u nas, katolików, a to u poszczególnych wspólnot protestanckich, a to u braci prawosławnych (pasuje tu niedzielny Andrzej Apostoł – jeden z najbardziej u nich czczonych). Ekumenizm kwitnie i musi się rozwijać, bo chrześcijanie mogą być wiarygodnym głosem w świecie tylko, gdy – mając na uwadze to, co dzieli – skupiają swoje wysiłki na poszukiwaniu wspólnego mianownika, tego co łączy a nie dzieli. 
A jednocześnie – spora przykrość. Ciągle powracają w mediach (katolickich, niestety reszta głupoty pisze) kolejne informacje nt. dialogu Kościoła z lefebrystami. A właściwie chyba bardziej by tu pasowało sformułowanie – monologu, czy wręcz walenia głową o ścianę. Benedykt XVI wykazał chyba już maksimum dobrej woli, ale to za mało. Żadnych konkretów, permanentna opozycja, kolejne warunki i żądania. A gdzie dobra wola? Kościół mało już zrobił? Oni – nic. Problem jest o tyle dla mnie smutny, bo lefebryści uwili sobie gniazdko akurat na terenie mojej obecnej rodzinnej parafii (oczywiście, „przypadkiem” nadając swojemu kościołowi ten sam tytuł, jaki nosi nasz kościół parafialny). W przyszłym roku będzie 25 lat od rozłamu, tych nieszczęsnych święceń biskupich. Co z tego, że papież – w dobrej woli, ale chyba niestety nieco naiwności – cofnął ekskomunikę. Jedności nie ma i jest do niej daleko. 
I kolejny przykład, tym razem z polskiego podwórka, czyli ks. Piotr Natanek. Żaden wizjoner, żaden natchniony kaznodzieja. Przykro to powiedzieć – oszołom. Człowiek, który się w tym wszystkim pogubił i stawia swój autorytet ponad autorytetem Kościoła, swoje zdanie ponad ślubowanym biskupowi posłuszeństwem. I w ten sposób dzieli nasz nieszczęsny Kościół w Polsce. Suspendowanie ma w nosie, zaszył się w swojej pustelni i siedzi tam sobie. Niedawne oświadczenie Rady Stałej KEP to nic innego, jak bardzo wymowny dowód – nie ma pomysłu, co z nim zrobić, jak ów problem jego i jego zwolenników rozwiązać. 
Ale to wszystko jest bez znaczenia. Nie takie „akcje” i nie tego typu, na o wiele większą skalę, problemy i podziały Kościół wytrzymywał. Te także wytrzyma. Może jednak uda się je zażegnać, albo przynajmniej zmniejszyć skalę działania tych, którzy dzielą. Do tego trzeba ufnej modlitwy – nie tylko w tych dniach, ale w ogóle.