Co z tą Polską?

11 listopada to piękny dzień, w którym zawsze staram się być na Mszy Świętej. Po co? Nie, to nie jest żadne święto kościelne, a tym bardziej nakazane (kalendarz liturgiczny podpowiada, że to wspomnienie św. Marcina z Tours, w Polsce kojarzonego głównie z tradycją opychania się rogalami z białą masą :D). Po prostu uważam, że jako człowiek wierzący mam obowiązek modlitwy także w intencji mojej Ojczyzny. Niestety, z roku na rok mam coraz więcej obaw, jak taki patriotyzm i postawa narodowa są w tym kraju – przynajmniej w skali makro – rozumiane.

Czytaj dalej Co z tą Polską?

Do jakiego Kościoła w Polsce przyjedzie Franciszek

Wielkimi krokami zbliżają się – a właściwie na szczeblu poszczególnych diecezji i parafii już trwają – drugie polskie Światowe Dni Młodzieży, które po pamiętnym 1991 r. na Jasnej Górze, tym razem w Krakowie w Roku Miłosierdzia zgromadzą tłumy ludzi, którzy chcą się po prostu dzielić swoim doświadczeniem Boga. W tych dniach i nieco wcześniej kilku katolickich publicystów pokusiło się o jakby podsumowanie: jak to z Kościołem w Polsce jest i do jakiego właściwie Kościoła papież Franciszek już dosłownie za kilka dni przybędzie. Bynajmniej, nie w huraoptymistycznym tonie, bardziej gorzko i obiektywnie.

Czytaj dalej Do jakiego Kościoła w Polsce przyjedzie Franciszek

Ile nam zostało z tego Jana Pawła II

Nie chciałbym, żeby ten tekst został odebrany jako takie „gorzkie żale”. Bardziej chodzi o pewną refleksję nad tym, jak to się wszystko potoczyło przez te 11 lat. Ile w nas tego Jana Pawła II zostało. Ale tak szczerze.

Czytaj dalej Ile nam zostało z tego Jana Pawła II

wielkaPolskakatolicka?

Tytuł dość bez sensu, tak samo jak w sumie całość sytuacji. Tym niemniej, postanowiłem na nią zwrócić uwagę, ponieważ jest po prostu niebezpieczna i nie powinna mieć miejsca. 
We wczorajszą, 97. już, rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, przez cały kraj wzdłuż i wszerz przetoczyły się różne marsze. Jeden również miał swój – jak rozumiem – finał na warszawskich błoniach, podczas którego nagrano ok. 10-minutową… no właśnie: wypowiedź? wrzask? postulaty? nie wiem co? pewnego księdza, który najpewniej w jego własnym mniemaniu zrobił coś dobrego. Czemu on krzyczy? Czemu nie mówi normalnie? 
Moje pierwsze spostrzeżenie – ksiądz ów – niejaki Jacek Międlar CM, wikariusz parafii św. Anny we Wrocławiu – porusza się i zachowuje lekko mało normalnie, w sposób wskazujący jako by zażył jakieś środki, hm, wspomagające. Żeby nie napisać wprost, że się naćpał. I mantruje, nie wiadomo po co, jaki by on nie był, swój przekaz przerywając różnymi wrzaskami. Pomijając to, że nie wiadomo, po co ma Pismo Święte w ręku, jako że nie zajrzał do niego ani razu (o, wybacz – raz zajrzał w przerwie na oklaski – pewnie miał tam jakiś konspekt). 
Po drugie – Wielka Polska Katolicka? Nie wiem, co to jest, nie słyszałem. Polska w dużej części katolicką pozostaje nie dlatego, że ktoś tego sformułowania używa (lub nie), ale ponieważ tworzą ją ludzie wierzący, katolicy właśnie; nie w sensie metrykalnym, ale osoby po prostu praktykujące wiarę. I nie mam tu na myśli uczestników takich spędów, w kominiarkach, z racami i Bóg wie czym jeszcze. 
„Jesteśmy Kościołem walczącym, jesteśmy wojownikami wielkiej Polski”. „Ewangelia a nie Koran”. „Wielka Polska narodowa”. „Armia patriotów, narodowców i kibiców, która ma Boga w sercu, i jest gotowa oddać za nią życie”. Lewacy, którzy chcą „zniszczyć Kościół i naród Polski” – co, wg autora, się nie uda, bo są „Kościół walczący i wojownicy Wielkiej Polski”. Tu – przerwa na wrzaski: „duma, duma, narodowa duma”. Potem żal, że oto nikt nie chce „ich” słuchać w debacie publicznej, a to „oni” są „przyszłością Wielkiej Katolickiej Polski”, jako – jak rozumiem – jedyni świadomi korzeni i dziedzictwa Polski. „My musimy walczyć, my musimy iść na peryferia wiary, do których wzywa papież Franciszek”. „Jesteście wielką armią Kościoła, jesteście wielką armią Polski”. Przyrównanie agresji sowieckiej do imigrantów i wniosek „chce się nam wcisnąć islamski fundamentalizm – nie pozwolimy na to nigdy!”.  Walka „mieczem prawdy, mieczem miłości, mieczem Ewangelii, mieczem który jest Jezus Chrystus”. „Mamy prawo się lękać przed upadkiem narodowo-chrześcijańskiego dziedzictwa”. I moje ulubione – „mamy prawo do lęku i nikt nas nie może tego pozbawić!”. „My chcemy dialogu, ale nikt nie chce z nami rozmawiać”.
Poza tymi dość dziwnie składanymi frazesami – ksiądz wydaje się być dobrze obeznany w różnych hasłach i przyśpiewkach zgromadzonych tam ludzi – bowiem dość często i gęsto wplata je w swoje wystąpienie. 
No i wręcz przepiękne „my się boimy fundamentalizmu”. A przepraszam – ten cały filmik to co innego pokazuje? Lekarzu, ulecz siebie sam (Łk 4, 23). 
Totalnym nieporozumieniem jest dla mnie to, że Gość Niedzielny opisuje wydarzenie, gęsto cytując właśnie owego księdza, co sugeruje poparcie dla jego, takich właśnie, działań, okraszając całość „duszpasterstwem środowisk narodowych” i takiego sformułowania używając pod adresem ks. Międlara. Co najgorsze, gazeta cytuje ks. Międlara mówiącego o papieżu Franciszku, wręcz sugeruje uznawanie i afirmację jego działań jako, w niezrozumiały dla mnie sposób, rzekomo wpisujących się w działania i słowa papieża. Nazywanie go zaś kapelanem to jeszcze większa bzdura – przecież to wystąpienie pasowało by bardziej do nacjonalizującego i grającego na tej nucie lidera politycznego. Autor nie odważył się podpisać nazwiskiem – niejaki „kam” – ale GN mocno przez takie coś traci w moich oczach. 
Najgorsze jest to, że ów ks. Międlar to neoprezbiter, czyli człowiek świeżo, kilka miesięcy po święceniach. Już w internecie pojawiają się komentarze, że jego – uwypuklone na tym filmie poglądy i zapatrywania – znane były przełożonym. Pojawia się pytanie – co oni na to i czy nikt nie zastanowił się, czy takiego do święceń dopuszczać? Żeby szczuł ludzi? Nie uwierzę w to, że z takimi a nie innymi poglądami nie ujawnił się przez całe seminarium. Pewnym wyjaśnieniem mogło by być uznanie, iż działa jeśli nie za zgodą, to za wiedzą i przyzwoleniem przełożonych zakonnych – co było by tym smutniejsze (a o czym przekonamy się szybko – jeśli nie będzie żadnej reakcji albo reakcja opluwająco-obronna). Poza tym – uczy katechezy w szkole – więc pojawia się pytanie: czego właściwie i w jaki sposób, co może przekazać człowiek o takich właśnie, jak widać na filmiku, poglądach?
Na mówcę wiecowego to być może człowiek ten się nadaje, do polityki pewnie też. I co z tego, że co drugie słowo mówi o czymś powiązanym z wiarą? To jest pomieszanie z poplątaniem kompletne, żeby nie powiedzieć, że bełkot. Wychodzi mi na to, że biedna ta Polska i Kościół, bo ciągle ktoś chce ten kraj i Kościół zniszczyć. Strach wychodzić z domu, bo wróg czyha za rogiem chałupy lub za zakrystią. A równocześnie – mówi te słowa, sugerujące jeden wielki spisek na Kościół, do wielu tysięcy ludzi zebranych pod sceną imprezy masowej, co samo w sobie przeczy jego tezie (gdyby Kościół był taki prześladowany, to chyba by na coś takiego nie pozwolono, prawda?). 
Problem jest tym większy, że to nie pierwsza „akcja” ks. Międlara – poprzednia miała miejsce we Wrocławiu w październiku br., kiedy ks. Międlar wziął udział w manifestacji przeciwko emigrantom. Aż przykro czytać, jakie tam słowa padały. Schemat był zresztą ten sam: pokrzyczał, modlitwa do Matki Bożej – tak samo jak w Warszawie. Podobno wrocławski metropolita miał interweniować w tej sprawie u przełożonych zakonnych; jak widać, z niewielkim skutkiem. 
A wcześniej wypowiedzi antyimigranckie padały w czasie kazania 13 września 2015 r. w parafii, w której pracuje we Wrocławiu. Cytując świadka: „kazanie pełne było odniesień antyimigranckich – opowiada. – Ksiądz mówił, że powinniśmy pamiętać o swoich korzeniach i uchodźcom nie powinniśmy w ogóle pomagać, bo nasza wiara nie jest na tyle silna, by przetrwać konfrontację z islamem. Całość zakończył stwierdzeniem, że od zagrożeń związanych z napływem do Polski fali uchodźców może uratować nas tylko narodowo-chrześcijański radykalizm. Potem jeszcze o tym, że zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności swoich poglądów, ale jako duchownego w kwestii imigrantów nie obowiązuje go poprawność polityczna”, co poskutkowało gratulacjami od jednych słuchaczy, a skargami i bojkotem parafii przez innych. 
Mnie ta osoba i sytuacja, a tym bardziej jej aprobowanie czy przez ludzi, czy przez przełożonych zakonnych po prostu przeraża. Facet buduje swój kapitał na bliżej nieokreślonym i wyimaginowanym strachu – a ludzie to kupują. Ile jeszcze rozrób będzie trzeba, żeby się ktoś opamiętał i spacyfikował tego człowieka? Po prostu jedzie na nacjonalistycznym slangu, kilku hasłach, pokrzykuje – i znajduje słuchaczy oraz innych pokrzykujących. Czy ludzie – biorący w tego rodzaju spędach udział czy zachwycający się nimi – mają tak krótką pamięć, że zapomnieli, do czego takie nastroje doprowadziły w Europie w XX wieku?
Jak to roztropnie ktoś skomentował w odmętach Facebooka: „Pozostaje modlitwa, ale też w miarę możliwości mozolne, nieustanne i mądre przeciwdziałanie”. Od siebie dodam – i modlitwa o opamiętanie chyba też

edit – polecam bardzo fajny komentarz Szymona Hołowni

Słynne wspólne przesłanie

Dzisiaj, decyzją – bliżej nieokreśloną – Konferencji Episkopatu Polski, w kościołach pewnie większość was/nas usłyszy odmieniane przez wszystkie przypadki, powtarzane jak mantra ostatnimi czasy Wspólne Przesłanie do Narodów Polski i Rosji, autorstwa abp. Józefa Michalika (Przewodniczący KEP) i Cyryla I (patriarchy Moskwy i Wszechrusi). Większość – bo ja, na szczęście, nie – z uwagi na młodego uczęszczamy na Mszę dziecięcą ostatnimi czasy, i tam homilia zdecydowanie bardziej oddaje i ma do czynienia z Ewangelią dnia, niż tenże tekst. Żeby nie było – przeczytany przeze mnie. 
Jak w samym wstępie wskazano, ma on „wnieść swój wkład w dzieło zbliżenia naszych Kościołów i pojednania naszych narodów”. I pewnie w tym sensie – jako tekst – zmierza w tym kierunku. Ja bym się jednak zastanowił nad czymś innym – mianowicie nad tym, czy stanowi on, daje i wykonuje, stanowi jakikolwiek realny krok w kierunku pojednania polsko-rosyjskiego (nad czym wszyscy się wszem i wobec tak zachwycają), bo w zakresie współpracy Kościoła katolickiego w Polsce i Cerkwi prawosławnej w Rosji na pewno, przy czym w tej chwili i tak stosunki te wydają się być całkiem dobre. W mojej ocenie – nie. 
Pierwsza część pt. Dialog i pojednanie jest dość wybiórcza już w pierwszym zdaniu: „Nasze bratnie narody łączy nie tylko wielowiekowe sąsiedztwo, ale także bogate chrześcijańskie dziedzictwo Wschodu i Zachodu”. Zgadza się, tylko autorzy zapomnieli o równie bogatej historii niesnasek i otwartych wojen, których efektem jest do dzisiaj nie wyjaśniona – najnowsza – historia tragedii smoleńskiej, ciągle pozostającej tajemnicą, przy jawnym i kpiarskim wręcz podejściu Rosjan w postaci niszczenia śladów i utrudniania wyjaśniania  okoliczności tragedii, albo – bardziej zamierzchła – ale ciągle kultywowana tradycja hucznego świętowania wypędzenia Polaków z Moskwy. Część nt. grzechu i dążenia do pojednania podzielonych Kościół – zgadza się, popieram. Jednak już kawałek dalej – gdy mowa o II wojnie światowej – jedynie tekst o tragedii ateizmu, bez zająknięcia o tym, kto tu komu i co narzucał – w sytuacji, kiedy jest to jednoznaczne. Słusznym jest także apelowanie o pojednanie – jednakże proszenie „o wybaczenie krzywd, niesprawiedliwości i wszelkiego zła wyrządzonego sobie nawzajem” wydaje się zbyt pospieszne, biorąc pod uwagę, że jedna ze stron (Rosja) póki co wypiera się wyjaśnienia najnowszych animozji w relacjach między państwami – z XX i początku XXI w., powiązanych ze sobą Katynia i Smoleńska. Daleko mi jest do teorii spiskowych, pomijając fakt że po takim czasie wątpię, aby kiedykolwiek wszyscy dowiedzieli się, co tak naprawdę się w Smoleńsku stało – jednakże zła wola strony rosyjskiej, śmieszny raport MAKu, zacieranie i niszczenie dowodów wyraźnie pokazują, jaki stosunek mają władze tego kraju do Polaków, i bynajmniej nie jest to stosunek wskazujący na wolę pojednania, a jeśli już – pokazanie, gdzie wasze, Polaczki, miejsce. Jedyne zdanie, które nawiązuje do niewyjaśnionych spraw między krajami, to „Przebaczenie nie oznacza oczywiście zapomnienia”. Dokładnie tak, nie oznacza. I tu powinno się, choćby skrótowo wskazać, jakie kwestie są do wyjaśnienia. Bo to nie jest tylko nawiązanie na marginesie – a odniesienie do problemu kluczowego w punktu widzenia możliwości dokonania się faktycznego pojednania polsko-rosyjskiego, w mojej ocenie na dzisiaj mało realnego. 
W drugiej części pt. Przeszłość w perspektywie przyszłości możemy przeczytać m.in. „Wydarzenia naszej wspólnej, często trudnej i tragicznej historii, rodzą niekiedy wzajemne pretensje i oskarżenia, które nie pozwalają zagoić się dawnym ranom”. Kółeczko się zamyka – wszystko można przebaczyć, jeśli druga strona o przebaczenie prosi. Czy władze rosyjskie stwarzają jakiekolwiek choćby pozory, żeby im na tym przebaczeniu zależało? Bynajmniej. Kolejne dwa zdania są jakby ze sobą sprzeczne. Najpierw czytamy „Obiektywne poznanie faktów oraz ukazanie rozmiarów tragedii i dramatów przeszłości staje się dzisiaj pilną sprawą historyków i specjalistów” – i tutaj pełna zgoda, przy czym przede wszystkim w zakresie specjalistów, których opinie poskutkują konkretnymi działaniami władz krajów. Jednak już dalej: „Z uznaniem przyjmujemy działania kompetentnych komisji i zespołów w naszych krajach”- to po prostu, przepraszam, pusty śmiech, choćby w kontekście raportu MAKu jako przecież kompetentnego organu federacji rosyjskiej. Ostatni akapit – z apelem do władz – brzmi sensownie, jednakże w realiach daleko jeszcze do tego, i wątpię, aby za prezydentury Putina cokolwiek się, z jego podejściem, zmieniło na lepsze. 
Ostatnią część pt. Wspólnie wobec nowych wyzwań pominę – zaakcentowanie znaczenia dziedzictwa chrześcijańskiego, potrzeby ewangelizowania, zadań strojących przed Kościołami w zakresie wspierania rodzin, kwestii społecznych, walki z dyskryminacją chrześcijaństwa, dbałości o godność ludzką, wezwania do zawierzenia Chrystusowi – bo to faktycznie istotne problemy i kwestie słusznie poruszone. 
Żeby nie było wątpliwości – daleki jestem od potępiania inicjatywy jako takiej, cieszę się że KEP rozmawia z Cerkwią, że był w Polsce z wizytą zwierzchnik Cerkwi rosyjskiej, że wspólnie zachęcają ludzi obydwu narodów do zawierzenia Chrystusowi, odkrywania Go i zapraszania w swoje, jakże bardzo zagrożone laicyzacją, konsumpcjonizmem i relatywizmem życie. To jest dobre i potrzebne. Tylko tak naprawdę, w zakresie relacji państwowych na linii Polska-Rosja nie zmienia to nic, a to właśnie na tej linii – władz – jest najwięcej do zrobienia i uporządkowania, nie ukrywajmy, głównie z rosyjskiej strony. Owszem, konflikty były obustronne, jednak bez wątpienia Polska o wiele częściej cierpiała z ręki Rosjan niż na odwrót, i brakuje ze strony Rosji po prostu uderzenia się w piersi, wykazania naprawdę dobrej woli (a nie kilka słów b. już prezydenta Miedwiediewa) np. w zakresie wyjaśniania Katynia i Smoleńska, i to nie jako jednorazowy gest, dla dobrego PRu, a po prostu trwała postawa wobec Polski jako poważnie traktowanego sąsiada, a nie przeszkody w zacieśnianiu stosunków gospodarczych z Niemcami, od których Rosjan rozdzielamy. 
Zgadza się, tekst ten pochodzi od duchownych, stąd taki a nie inny język, jednakże każdy z nich ma świadomość rzeczywistości stosunków między naszymi krajami, przeszkód na drodze do faktycznej jedności i współpracy (krajów, nie wspólnot-kościołów), i z uwagi na wskazane przeze mnie przemilczenia albo ogólniki, albo po prostu pobożne życzenia, w mojej ocenie ten tekst ma wartość po prostu niewielką. Ponieważ brak w nim odniesień do faktycznych wydarzeń, które zadecydowały, że relacje na linii Polska-Rosja są, jakie są; brakuje nazwania po imieniu tego, co i jakie było. Dopiero wtedy, stając w prawdzie, która ma nas wyzwalać, można budować pojednanie. Tutaj – wiele zabrakło. Wyszło po prostu bardzo ogólnikowo i nijak. Taki miły i optymistyczny tekst, jednak bardzo mocno oderwany od rzeczywistości i realnych podstawowych problemów w relacjach Polski i Rosji. Pomijając już fakt, zaakcentowany na wstępie, że nie rozumiem, co ten tekst miałby robić w miejscu homilii w czasie Mszy Świętej, co jest wręcz absurdalne. 

Niepodległe świętowanie pustych ulic

Dziwny był ten wczorajszy dzień, teoretycznie 93. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości.

Niestety, jak się ma malutkie dziecko, które ma stałe godziny pewnych czynności rytualnych (karmienie, kąpiel) to nie zawsze da się wziąć udział we Mszy. Ja akurat mocno chciałem, bo i o co jest się modlić, ale nie udało się – proboszcz, roztropnie, wyznaczył Mszę za Ojczyznę na godzinę 10:00, żeby ludzie mogli i na Mszy być, i obejrzeć centralne uroczystości w tv albo wziąć udział na miejscu w tych regionalnych; trzeba było synka oporządzić. Później za to przez ok. 3 h kręciłem się po okolicy z malutkim w wózku. Spacerek taki. I obserwowałem. Poza tym, że na ulicach chyba jeszcze bardziej pusto niż w niedziele – to niewiele. Owszem, gdzieniegdzie flagi biało-czerwone. Nigdzie nie wypatrzyłem naszego godła. Owszem, ludzie na jakiś uroczystościach byli – później minęło mnie kilka osób z jakimś patriotycznym balonikiem albo wiatraczkiem (w ręku dzieci, nie dorosłych oczywiście). 
Bardzo łatwo nam przychodzi dzielić kraj i ludzi na Polaków i tych innych (komunistów, masonów, cyklistów, zdrajców, żydów [celowo z małej litery, bo w rozumieniu nie narodowości]). Jak tylko ktoś  śmie myśleć inaczej, i jeszcze próbować rozmawiać, przedstawiać argumenty – z lekkością, ubarwiając wypowiedź łaciną podwórkową, odmawiamy takiemu Polskości i Patriotyzmu (również celowo z dużych liter – niestety, ironicznie). Oczywiście – my, ci dobrzy. I wszystko się nie udaje przez „tamtych”. No tak, tylko że krajem chyba rządziły już wszystkie możliwe konfiguracje, rządy sprawowały wszystkie partie – i co? Dużo słów i obietnic, a niewiele z tego wynikało. Dzisiejsza sytuacja jest ewidentnym przykładem – PO bez większych problemów wygrywa wybory, nie mając de facto Polakom nic do zaproponowania, nie mając pomysłu na kolejne 4 lata, za to ze sporym problemem… konsekwencji swojej ostatniej kadencji, kiedy nie ma na kogo zwalić winy. A jedyna dość liczna i sensowna partia opozycyjna, PiS, szósty raz z rzędu przegrywa wybory i to ewidentnie, nie potrafiąc zjednoczyć ludzi o zdrowym podejściu do aktualnej sytuacji w kraju, nie potrafiąc zaproponować konstruktywnej krytyki, i popadając w chaos dyktatury jednego człowieka, który jest na najlepszej drodze do wyrzucenia niedługo z tej partii chyba prawie każdego (nie twierdzę, że ci, którzy w ostatnich dniach odeszli mieli 100% racji, ale w wielu kwestiach, w tym co do sposobu podejmowania w PiS decyzji, niestety, tak).
Bardzo łatwo (a może już nie?) przychodzi nam publicznie deklarować, że oczywiście, w Sejmie krzyż powinien wisieć, że małżeństwo i prawa małżonków powinni mieć tylko małżonkowie, a nie homo-partnerzy. Tylko kto w takim razie oddał te 10% głosów na Ruch Poparcia Palikota, postulujący, nie dość że absurdalnie, to zupełnie inne posunięcia i podejście, niedopuszczalnie nie tylko z uwagi na chrześcijańskie poglądy, ale też na sytuację rodzin w kraju? Bardzo chętnie, często i gęsto deklarujemy, że jesteśmy wierzący, ale jak wiele osób nie potrafi zrozumieć, że wiara to jedno, a patriotyzm to drugie; obydwa bardzo ważne, patriotyzm powinien wynikać z wiary; ale nie oznacza to, broń Boże, że rację ma np. niejaki ks. Piotr Natanek, postulujący bardzo dziwną i zdecydowanie nie do przyjęcia w naszej (republika) ustrojowej formie konstrukcję intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Czy Bogu jest to potrzebne? Czy po to Jezus przyszedł na świat, aby zostać monarchą jakiegoś państwa? „Moje Królestwo nie jest z tego świata” – mówił wprost. A jednak, niektórzy nie rozumieją. I pod płaszczykiem patriotyzmu robią kolejną bezsensowną aferę, dzieląc Kościół. 
Kiedyś się mówiło „Bóg, honor, ojczyzna”. Bóg – jedyny gwarant, ostateczne odniesienie, które hamuje człowieka przed przyznaniem sobie boskich atrybutów, co, jak historia uczy, było bardziej niż opłakane w skutkach. Honor – co to znaczy? Dzisiaj tego słowa chyba mało kto używa. Dzisiaj trudno honorowym nazwać kogokolwiek z tych, którzy tworzą Polskę dzisiaj i tym samym de facto decydują o kształcie Polski jutro – dla mnie, dla moich dzieci i wnuków. I wreszcie Ojczyzna – jako nie tylko oznaczona granicami przestrzeń, ale zbiorowa tożsamość ludzi także rozsypanych po świecie, których łączy pochodzenie, historia (której czasem chyba po prostu zapominamy), tradycja; zapominamy, że udając, że to czy tamto się nie wydarzyło, nie miało swoich skutków, tracimy część siebie, bo przecież to,co było, jakoś wpłynęło na to, czym jest Polska, i pozbawiając ją jakiejś cząstki, zubażamy Polskę i samych siebie. 
Troska o Polskę, patriotyzm to nie wykrzykiwanie haseł z Bogiem, Maryją, Chrystusem Królem czy bł. Janem Pawłem II w tle, politykierstwo, oskarżenia pod adresem wszystkich naokoło, ksenofobia i nacjonalizm. Troska o Polskę to autentyczność, rzeczowe argumenty, umiejętność wyciągania konsekwencji i przyznawania się do błędów, przewidywania pewnych spraw i wybiegania im naprzeciw zamiast udawania że problem nie istnieje. 
Może właśnie dlatego lepiej czciliśmy ten wczorajszy dzień po prostu w ciszy pustych ulic, w zadumie w skrytości serca, w indywidualnej pamięci o tych, którym tę wolność zawdzięczamy? Jak by nie było – takie uczczenie będzie miało sens tylko wtedy i tylko jeżeli będziemy umieli wyciągnąć wnioski, i nie zapomnieć o nich w dalszym życiu, w podejmowaniu codziennych decyzji. Czasami lepiej nic nie powiedzieć i zastanowić się x razy, zanim człowiek palnie coś durnego.