Co z tą Polską?

11 listopada to piękny dzień, w którym zawsze staram się być na Mszy Świętej. Po co? Nie, to nie jest żadne święto kościelne, a tym bardziej nakazane (kalendarz liturgiczny podpowiada, że to wspomnienie św. Marcina z Tours, w Polsce kojarzonego głównie z tradycją opychania się rogalami z białą masą :D). Po prostu uważam, że jako człowiek wierzący mam obowiązek modlitwy także w intencji mojej Ojczyzny. Niestety, z roku na rok mam coraz więcej obaw, jak taki patriotyzm i postawa narodowa są w tym kraju – przynajmniej w skali makro – rozumiane.

Czytaj dalej Co z tą Polską?

Niepodległościowe delicje

Jezus nauczając mówił do zgromadzonych: Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłóczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach. Objadają domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy. Ci tym surowszy dostaną wyrok. Potem usiadł naprzeciw skarbony i przypatrywał się, jak tłum wrzucał drobne pieniądze do skarbony. Wielu bogatych wrzucało wiele. Przyszła też jedna uboga wdowa i wrzuciła dwa pieniążki, czyli jeden grosz. Wtedy przywołał swoich uczniów i rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie. (Mk 12,38-44)

Objadają domy wdów… Niestety, przykro mi się to kojarzy z naszą polską rzeczywistością. Przykład z mojego podwórka. Miejska parafia, albo emeryci albo mniej więcej moi rówieśnicy, czyli młodzi z małymi dziećmi. Księży kilku. Proboszcz, na parafii od 3 lat, ma 3 z kolei samochód – kolejny quasi terenowy. Ok, jak wikary od nas szedł na probostwo na wieś, to rozumiem, że taki może się do czegoś przydać. Ale jemu? Wikary – może nie najnowsza (ostatni model), ale poprzednia wersja limuzynki bmw, czarnej oczywiście. Nie wiem, ile to kosztuje, ale na pewno ok. 100.000 zł. Czy to wypada? Kościół stoi jak cię mogę (tak to jest, jak pierwszy proboszcz ścigał się z kolegą z dekanatu, budując – no i wygrał, ale już za jego życia kościół taniej było by zburzyć i postawić nowy, niż go doprowadzić do porządku), nie wiadomo za co się w nim brać – a tutaj kapłani takimi furami się rozbijają. Ja nie bronię – każdy ma swoje pieniądze i robi z nimi, co ma ochotę – ale czy im akurat wypada? Widać po ludziach, że u wielu się nie przelewa – może nie bieda, ale skromnie. I tacy ludzie idą do kościoła, i słyszą o konieczności dzielenia się i wspierania od księdza, który ma samochód za równowartość pewnie ok. 75 ich wypłat/rent, czyli coś na co oni nigdy sobie pozwolić nie będą mogli. Tak, w mojej ocenie to rozpusta, przepych i po prostu próżność. Ciekawe, czy rusza ich sumienie, gdy w takim dniu czytają powyższe słowa. 
Inna sytuacja – ludzie mają niewiele, a potrafią się dzielić. Kilka lat temu, gdy odchodził poprzedni proboszcz, opisałem tutaj, jak pożegnać się z nim przyszedł (bo człowiekiem lubianym był i dobrym) jeden z żebrzących pod kościołem (wiem, że człowiek faktycznie bez perspektyw, żaden naciągacz). Wręczył mu… paczkę ciasteczek, delicji, tłumacząc się, że on też chce się pożegnać, a na więcej go nie stać. Trudno o lepszy dowód na to, że i dzisiaj na każdym kroku można zaobserwować ten wdowi grosz, poświęcenie, wyrzeczenie, rezygnację z czegoś dla siebie – aby w jakiś sposób okazać serce, włączyć się w coś, wziąć udział – nawet gdy udział taki ma być bardziej niż symboliczny. To nie ma znaczenia – liczy się, że jest, że stanowi wysiłek, i że powstał ze zbożnych intencji. Kwota czy wartość to kwestia dalsza, drugorzędna. Ilu jest takich, którzy prawie nie mają – a dają ten wdowi grosz, a ilu mają więcej niż wiele, nie mają pomysłu na co to spożytkować, a i tak nie dadzą nawet z tego zbytku? Właśnie – zbytku, jak wskazuje Jezus, czyli np. dla uspokojenia sumienia. Tu nie ma ofiary, nie ma wyrzeczenia, więc znowu – liczy się pobudka, czyli złożenie ofiary na miarę swoich możliwości.
Kilka razy o tym czytałem, jakoś ostatnio do wraca i chyba się zdecyduję – ok, ostatnio finansowo jest ciężko, ale spróbować chyba trzeba oddawać Bogu – na ofiarę, na zbożne cele, jakieś inicjatywy – dziesięcinę, czyli 10% swojego zarobku. Ludzie mówią, że postępujący tak wiele łask otrzymują – tak naprawdę więcej biorąc, niż dając. 
Ks. Artur Stopka dzisiaj pyta: na ile procent twojego życia ma szansę Bóg? Dobre pytanie. Bóg nie pyta tylko o pieniądze. Bóg pyta – ile chcesz mi dać, w ogóle, z siebie. Nie chodzi o kasę, przelewy, banknoty, przeliczalne dobra – ale wskazuje jednocześnie, że człowiek naprawdę wierzący i żyjący z Nim nie może przechodzić obojętnie wobec potrzeb Kościoła i konkretnych potrzebujących, na tyle na ile ma możliwość im zaradzić. Tak, to jest wyrzut sumienia, i to dla wielu – wystarczy popatrzeć, kto jakim wozem zajeżdża pod kościół, a jakie kwoty i w jakich monetach (papierowe? rzadko) padają na tacę – rozdźwięk jest oczywisty. Masz rodzinę, żonę, dzieci, chorych rodziców czy starszych dziadków na utrzymaniu? Nikt ci nie każe od ust im czy sobie odejmować – ale na pewno masz możliwość złożenia ofiary, zaangażowania się, wykonania prawdziwego i z serca płynącego gestu złożenia jałmużny. A jeśli nie masz – to możesz na pewno w innej formie pomóc, swoim czasem czy pracą – rozejrzyj się wokół.
Bóg czeka na twój grosz. Może być wdowi – i nawet lepiej niech taki będzie, niż będzie „okrągłą sumką” rzuconą na odczepne. 
Dzisiaj wielkie święto narodowe – szkoda, że większość nie wie nawet, która to jest rocznica. W stolicy przekrzykiwać się będą pewnie ze 3 co najmniej marsze zwołane na tę okoliczność, w prasie od kilku dni przeżywano, która osoba medialna z jakiego komitetu organizacyjnego postanowiła się wypisać, bo nie pasowała tej osobie inna osoba w komitecie, itp. Zadowoleni na pewno są sprzedawcy i firmy szyjące flagi – tych widzę z okna zdecydowanie więcej niż np. dekoracji na Boże Ciało – i wszyscy sprzedający w okolicach jakichkolwiek ewentów rocznicowych pamiątki i gadżety. A co my z tą niepodległością robimy? Jak ją wykorzystujemy? Czy w ogóle? Czy po prostu coraz bardziej dyskretnie, a zarazem skutecznie, dajemy się otumanić, zrobić wodę z mózgu, ogłupić i podejmować w tym stanie błędne decyzje? To dobry dzień, aby zrobić rachunek sumienia z tego, jak wykorzystujemy swoje czynne prawo wyborcze – kogo wspieramy, komu oddajemy władzę w Polsce w ręce, i czy jakkolwiek potrafimy to uzasadnić, czy jest to tylko przejaw bezmyślnej rutyny? Ja z przerażeniem stwierdzam, że ci, którzy o tę wolność dla nas (i nie tylko dla nas) swego czasu walczyli to dzisiaj najpewniej się w grobach przewracają…

Niepodległe świętowanie pustych ulic

Dziwny był ten wczorajszy dzień, teoretycznie 93. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości.

Niestety, jak się ma malutkie dziecko, które ma stałe godziny pewnych czynności rytualnych (karmienie, kąpiel) to nie zawsze da się wziąć udział we Mszy. Ja akurat mocno chciałem, bo i o co jest się modlić, ale nie udało się – proboszcz, roztropnie, wyznaczył Mszę za Ojczyznę na godzinę 10:00, żeby ludzie mogli i na Mszy być, i obejrzeć centralne uroczystości w tv albo wziąć udział na miejscu w tych regionalnych; trzeba było synka oporządzić. Później za to przez ok. 3 h kręciłem się po okolicy z malutkim w wózku. Spacerek taki. I obserwowałem. Poza tym, że na ulicach chyba jeszcze bardziej pusto niż w niedziele – to niewiele. Owszem, gdzieniegdzie flagi biało-czerwone. Nigdzie nie wypatrzyłem naszego godła. Owszem, ludzie na jakiś uroczystościach byli – później minęło mnie kilka osób z jakimś patriotycznym balonikiem albo wiatraczkiem (w ręku dzieci, nie dorosłych oczywiście). 
Bardzo łatwo nam przychodzi dzielić kraj i ludzi na Polaków i tych innych (komunistów, masonów, cyklistów, zdrajców, żydów [celowo z małej litery, bo w rozumieniu nie narodowości]). Jak tylko ktoś  śmie myśleć inaczej, i jeszcze próbować rozmawiać, przedstawiać argumenty – z lekkością, ubarwiając wypowiedź łaciną podwórkową, odmawiamy takiemu Polskości i Patriotyzmu (również celowo z dużych liter – niestety, ironicznie). Oczywiście – my, ci dobrzy. I wszystko się nie udaje przez „tamtych”. No tak, tylko że krajem chyba rządziły już wszystkie możliwe konfiguracje, rządy sprawowały wszystkie partie – i co? Dużo słów i obietnic, a niewiele z tego wynikało. Dzisiejsza sytuacja jest ewidentnym przykładem – PO bez większych problemów wygrywa wybory, nie mając de facto Polakom nic do zaproponowania, nie mając pomysłu na kolejne 4 lata, za to ze sporym problemem… konsekwencji swojej ostatniej kadencji, kiedy nie ma na kogo zwalić winy. A jedyna dość liczna i sensowna partia opozycyjna, PiS, szósty raz z rzędu przegrywa wybory i to ewidentnie, nie potrafiąc zjednoczyć ludzi o zdrowym podejściu do aktualnej sytuacji w kraju, nie potrafiąc zaproponować konstruktywnej krytyki, i popadając w chaos dyktatury jednego człowieka, który jest na najlepszej drodze do wyrzucenia niedługo z tej partii chyba prawie każdego (nie twierdzę, że ci, którzy w ostatnich dniach odeszli mieli 100% racji, ale w wielu kwestiach, w tym co do sposobu podejmowania w PiS decyzji, niestety, tak).
Bardzo łatwo (a może już nie?) przychodzi nam publicznie deklarować, że oczywiście, w Sejmie krzyż powinien wisieć, że małżeństwo i prawa małżonków powinni mieć tylko małżonkowie, a nie homo-partnerzy. Tylko kto w takim razie oddał te 10% głosów na Ruch Poparcia Palikota, postulujący, nie dość że absurdalnie, to zupełnie inne posunięcia i podejście, niedopuszczalnie nie tylko z uwagi na chrześcijańskie poglądy, ale też na sytuację rodzin w kraju? Bardzo chętnie, często i gęsto deklarujemy, że jesteśmy wierzący, ale jak wiele osób nie potrafi zrozumieć, że wiara to jedno, a patriotyzm to drugie; obydwa bardzo ważne, patriotyzm powinien wynikać z wiary; ale nie oznacza to, broń Boże, że rację ma np. niejaki ks. Piotr Natanek, postulujący bardzo dziwną i zdecydowanie nie do przyjęcia w naszej (republika) ustrojowej formie konstrukcję intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Czy Bogu jest to potrzebne? Czy po to Jezus przyszedł na świat, aby zostać monarchą jakiegoś państwa? „Moje Królestwo nie jest z tego świata” – mówił wprost. A jednak, niektórzy nie rozumieją. I pod płaszczykiem patriotyzmu robią kolejną bezsensowną aferę, dzieląc Kościół. 
Kiedyś się mówiło „Bóg, honor, ojczyzna”. Bóg – jedyny gwarant, ostateczne odniesienie, które hamuje człowieka przed przyznaniem sobie boskich atrybutów, co, jak historia uczy, było bardziej niż opłakane w skutkach. Honor – co to znaczy? Dzisiaj tego słowa chyba mało kto używa. Dzisiaj trudno honorowym nazwać kogokolwiek z tych, którzy tworzą Polskę dzisiaj i tym samym de facto decydują o kształcie Polski jutro – dla mnie, dla moich dzieci i wnuków. I wreszcie Ojczyzna – jako nie tylko oznaczona granicami przestrzeń, ale zbiorowa tożsamość ludzi także rozsypanych po świecie, których łączy pochodzenie, historia (której czasem chyba po prostu zapominamy), tradycja; zapominamy, że udając, że to czy tamto się nie wydarzyło, nie miało swoich skutków, tracimy część siebie, bo przecież to,co było, jakoś wpłynęło na to, czym jest Polska, i pozbawiając ją jakiejś cząstki, zubażamy Polskę i samych siebie. 
Troska o Polskę, patriotyzm to nie wykrzykiwanie haseł z Bogiem, Maryją, Chrystusem Królem czy bł. Janem Pawłem II w tle, politykierstwo, oskarżenia pod adresem wszystkich naokoło, ksenofobia i nacjonalizm. Troska o Polskę to autentyczność, rzeczowe argumenty, umiejętność wyciągania konsekwencji i przyznawania się do błędów, przewidywania pewnych spraw i wybiegania im naprzeciw zamiast udawania że problem nie istnieje. 
Może właśnie dlatego lepiej czciliśmy ten wczorajszy dzień po prostu w ciszy pustych ulic, w zadumie w skrytości serca, w indywidualnej pamięci o tych, którym tę wolność zawdzięczamy? Jak by nie było – takie uczczenie będzie miało sens tylko wtedy i tylko jeżeli będziemy umieli wyciągnąć wnioski, i nie zapomnieć o nich w dalszym życiu, w podejmowaniu codziennych decyzji. Czasami lepiej nic nie powiedzieć i zastanowić się x razy, zanim człowiek palnie coś durnego. 

Doceń cud tam, gdzie jest, a nie szukaj go na siłę tam, gdzie go nie ma

Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: Oto tu jest albo: Tam. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest. Do uczniów zaś rzekł: Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: Oto tam lub: Oto tu. Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie. (Łk 17,20-25)
Tak, to z wczoraj. Bardzo piękny, choć dość rzadko odczytywany w ciągu roku liturgicznego. Choć z pewnością nie ma to żadnego związku – to jednak trudno o bardziej pasujący do dnia, jaki wczoraj przeżywaliśmy. Do kolejnej rocznicy odzyskania przez Rzeczpospolitą Polską niepodległości po 123. latach od jej utraty.
Prawda jest taka, że data akurat 11 listopada jest… dyskusyjna. Co, na szczęście, można przeczytać nawet na takiej Wikipedii. Dzień obchodzony współcześnie jako Święto Niepodległości to literalnie rocznica przekazania przez Radę Regencyjną (kolegialny organ mający oficjalnie sprawować władzę zwierzchnią nad zależnym od obu państw centralnych Królestwem Polskim, faktycznie władzę sprawował w okresie 12.09-11.11.1918) władzy wojskowej i naczelnego dowództwa wojsk polskich w ręce Józefowi Piłsudskiemu, który stał się Naczelnym Dowódcą Wojsk Polskich. Tyle – gdy chodzi o 11.11. Zaś o niepodległości Polski można i powinno się śmiało mówić już od 7 października 1918, czyli przeszło miesiąc wcześniej, kiedy to właśnie owa Rada Regencyjna ogłosiła niepodległość. Co jest ważniejsze? Jest to oczywiste. Jak widać, historycznie przyjęło się inaczej, i trudno po blisko wieku oczekiwać, że się to jakoś zmieni. Warto jednak wiedzieć, jak to faktycznie było. De facto – wczoraj, poza znaczeniem symbolicznym i sednem świętowania, literalnie rzecz biorąc – świętowaliśmy przekazanie pałeczki w kraju Piłsudskiemu.
Tyle historii. Wracając do Jezusa – mówi o bardzo ważnej sprawie, a mianowicie o tym, że Królestwo Boże nie jest jaką abstrakcją, albo czymś, co stanie się naszym udziałem dopiero w przyszłości, a dokładnie – w przyszłym życiu, egzystencji po śmierci, w wieczności. Królestwo Boże zakiełkowuje w człowieku w momencie chrztu świętego, który człowieka włącza do wspólnoty Kościoła żywego. Ono jest w nas – w tobie i we mnie. Rośnie i rozwija się – o ile ja tego chcę, o ile na to pozwalam, o ile się staram i podejmuję w tym kierunku działania. 
Najprostszą drogą do osiągnięcia zbawienia – jest staranne i wytrwałe pielęgnowanie w sobie tego daru. Jak? Wydaje mi się – dokładnie odwrotnie niż Jezus mówi o modlitwie, która ma być indywidualnym spotkaniem człowieka z Bogiem: zamknij się w swojej izdebce, zero pokazowości i faryzeizmu. Królestwo Boże, owszem, wzrasta w sercu przez modlitwę – to bardzo ważny aspekt. Ale nie jedyny. Wiara bez uczynków martwa jest sama w sobie, co Jezus mówił, więc potrzebne jest działanie, które jest jakby platformą do czytelnego dawania świadectwa o znaczeniu tego, co wyznaję i deklaruję słowami.
To także słowa przestrogi przed tym, co wiele razy robił, robi i robił będzie Zły – a co umie robić najlepiej. Czyli zwodzić. Pragniemy cudów, lgniemy do nich, szukamy jakiś nadprzyrodzonych znaków, niewytłumaczalnych dowodów na obecność Boga. Po co? Żeby siebie tak naprawdę przekonać? Żeby ta wiara trochę bardziej zaiskrzyła, żeby ją rozniecić? Bo ta moja wiara to taka z przyzwyczajenia, właściwie to formalna, a autentyczności w niej niewiele? 

To plemię jest plemieniem przewrotnym. żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz. (Łk 11, 29-32)

Cud to manifestacja woli Bożej, która wymyka się ludzkiemu rozumowaniu, pojmowaniu, nie jest możliwa do wyjaśnienia i wytłumaczenia ludzkimi sposobami. Nie zasługujemy na cuda. Owszem – owi pierwsi chrześcijanie mieli lepiej, bo nie dość, że niektórzy sami widzieli i poznali Jezusa, uzdrowił ich samych albo kogoś z rodziny, a w każdym razie widzieli/słyszeli o cudach Jego, może byli świadkami cudów, jakich dokonywali apostołowie? Także przez wieki wielu było świętych, którzy łaską Bożą robili rzeczy niewytłumaczalne. Więc jak to jest?
Ano tak, że Bóg działa. Ale nie jest złotą rybką. Czy ktoś ze świętych, którzy byli cudotwórcami, chciał cudów? Tak – modlili się o nie, ale nie dla swojej wiedzy, pychy – ale dla dobra tego lub tych, którym ten cud miał pomóc, uzdrowić, coś zmienić, naprawić. Mało jest czytelnych znaków dla nas? Jest Pismo Święte – cała prawda o tym, jak żyć, jak postępować, czego unikać. Są pisma mistyków, jest nauczanie Kościoła – katechizm, przykazania. Mało? Coś niejasne? Jak ktoś szuka dziury w całym – zawsze do czegoś można się przyczepić. Tylko – co jest faktycznym celem takiego kogoś – odnalezienie, rozpalenie na nowo wiary? Na pewno nie. 
Nie warto biegać i gonić za wszystkim, co spektakularne, co nosi jakiekolwiek znamiona i może okazać się znakiem of Boga. Przypomina mi się taki mało sensowny serial Świat wg Kiepskich, jeden odcinek, gdy bohaterowie urządzili sobie wyścigi na matki boskie. Zarówno Kiepscy, jak i sąsiedzi – Paździochowie – twierdzili, że w mieszkaniach objawiła im się Matka Boża – chodziło o kształt… zacieków na ścianach. I była wojna – matka boska kiepska vs. matka boska paździochowa. Śmieszne? W serialu – może i tak. Ale mało to, co jakiś czas, w mediach informacji o tajemniczym układzie chmur, czy słojów na pniu drzewa, w którym ludzie dopatrują się a to Jezusowego wizerunku, a to oblicza Jego Matki? 
Szukamy cudów wszędzie naokoło, na siłę. A cud jest tuż, pod nosem, a właściwie – we mnie. Cud wiary,. który cudownie ma mnie odnawiać, zmieniać, pomagać stać się lepszym dla siebie i dla innych. Jest cud Eucharystii – do wzięcia w której udziału jesteśmy wszyscy i każdy z osobna zaproszeni, aby właśnie Ciałem Pańskim się pokrzepiać, aby tę wiarę rozpalać. Jest cud sakramentu pokuty i pojednania – warto to podkreślić (nie ma sakramentu pokuty ani sakramentu pojednania – jest sakrament pokuty i pojednania), w którym Bóg chce, jak miłosierny Ojciec, przyjąć marnotrawnego syna, o ile tylko on zdobędzie się na odwagę i przyjdzie, wyzna swoje grzechy i poprosi o przebaczenie. Bóg nigdy nie odtrąca – brak przebaczenia to domena człowieka, niestety. 
Krótka dygresja na koniec – kwestia objawień prywatnych. Przykład pierwszy z brzegu – Medjugorje. I wiele, wiele innych. Wiara w nie nie jest konieczna do zbawienia. Zbawienie osiągamy przez wiarę w to, co Kościół – depozytariusz wiary – do wierzenia przedkłada. Nie jest powiedziane, że te prywatne wizje i objawienia pochodzą od razu od Złego. Kościół jest po prostu ostrożny – bo i przecież trudno o bardziej delikatną materię. Cuda i zjawiska do ich miana pretendujące muszą przejść drobiazgowe badania, czasami wieloletnie, aby Kościół zajął jednoznaczne stanowisko.
Od Boga to czy inne widzenie pochodzi? Co rusz, mnożą się ludzie, którzy twierdzą, iż a to sam Pan Jezus, a to Matka Boska coś im przekazali. Albo mianujący siebie, samozwańczo, mesjaszami czy prorokami. Możemy w to wierzyć, ale nie musimy. Kościół przede wszystkim bardzo rzadko (o ile w ogóle) wypowiada się o kwestii cudów, dopóki one trwają – tu należy widzieć wyjaśnienie tego, dlaczego jednoznacznie nie zajął stanowiska choćby w kwestii Medjugorje. I najważniejsze – gdy się takimi rzekomymi cudami zainteresujesz – miej swój rozum. Nie wierz bezmyślnie we wszystko, tylko – gdy masz wątpliwości – porównaj ew. sprzeczności z nauką Kościoła. Sam fakt rozbieżności jest podejrzany. A Zły nie próżnuje – w końcu w tym jest najlepszy: w zwodzeniu i naciąganiu człowieka, ma praktykę począwszy od Edenu.
Prosty przykład – najbardziej wiarygodne badania związane z Całunem Turyńskiem, z 1988, wykonane metodą datowania węglem C14, wskazały na… powstanie Całunu w XIII w. Co nie przeszkadza wielu dosłownie modlić się do wizerunku na Całunie, czego nie rozumiem. Wiara w Tego, którego Całun – czy to jako falsyfikat, czy najbardziej autentyczna z relikwii – przedstawia to co innego i coś bardzo dobrego. Ale wiara w Niego – a nie wiara w materiał, chustę, zaciek na ścianie czy układ rozlanej wody. Wiara w Boga – a nie wiara tylko w coś, co może (a nie musi) być przejawem niewytłumaczalnego po ludzku Bożego działania.
Królestwo Boże w nas jest – ale tutaj ewangelista używa sformułowania pośród was. Nie można o tym zapomnieć. Królestwo to wspólnota, a nie moja własna, kręta dróżka do celu. Moja droga splata się z drogami innych, przecina się z nimi, a niekiedy i łączy. Zmierzamy do tego samego celu, innymi czasami drogami. Trzeba działać razem, szukać tego, co jednoczy i łączy. We wspólnocie jest raźniej. 
I jeszcze w kontekście wczorajszego Święta Niepodległości. Czym jest dzisiaj Polska? Czy Polska być powinna? Ja wiem jedno – nie powinna być miejscem, gdzie faszyści  czy też nacjonaliści – czy w ten, czy w jakikolwiek inny dzień – mogą bezkarnie paradować i wykrzykiwać swoje hasła. Nie tym ma być niepodległość – wznoszenie okrzyków czy wykonywanie gestów jednoznacznie nawiązujących do jednego z dwóch najstraszniejszych dramatów XX w. Dlatego cieszy mnie inicjatywa taka jak Porozumienie 11 Listopada. Cieszy, niestety, to że po drugiej stronie barykady stoją – z nazwy – grupy takie jak Młodzież Wszechpolska – czytelny dowód na to, co oni sobą prezentują, i dlaczego nie należy popierać niczego, co się z MW utożsamia. 
Przykre jest to, że do takich rozrób musi dochodzić. Cóż, prawo do wolności zgromadzeń zapisane jest w Konstytucji, więc się gromadzą. Szkoda, że nie jest sformułowane w taki sposób, aby możliwe było nie wyrażenie zgody na dane zgromadzenie, marsz czy paradę, jeśli w jakikolwiek sposób nawiązuje do prawnie zakazanych ideologii.
>>>
Bądź niezadowolony z tego, co dotychczas osiągnąłeś, i chciej czegoś więcej od siebie i innych. Nie zatrzymuj się na pochwałach i samouwielbieniu. (A. Madej OMI, Dziennik wiejskiego wikarego)