wielkaPolskakatolicka?

Tytuł dość bez sensu, tak samo jak w sumie całość sytuacji. Tym niemniej, postanowiłem na nią zwrócić uwagę, ponieważ jest po prostu niebezpieczna i nie powinna mieć miejsca. 
We wczorajszą, 97. już, rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, przez cały kraj wzdłuż i wszerz przetoczyły się różne marsze. Jeden również miał swój – jak rozumiem – finał na warszawskich błoniach, podczas którego nagrano ok. 10-minutową… no właśnie: wypowiedź? wrzask? postulaty? nie wiem co? pewnego księdza, który najpewniej w jego własnym mniemaniu zrobił coś dobrego. Czemu on krzyczy? Czemu nie mówi normalnie? 
Moje pierwsze spostrzeżenie – ksiądz ów – niejaki Jacek Międlar CM, wikariusz parafii św. Anny we Wrocławiu – porusza się i zachowuje lekko mało normalnie, w sposób wskazujący jako by zażył jakieś środki, hm, wspomagające. Żeby nie napisać wprost, że się naćpał. I mantruje, nie wiadomo po co, jaki by on nie był, swój przekaz przerywając różnymi wrzaskami. Pomijając to, że nie wiadomo, po co ma Pismo Święte w ręku, jako że nie zajrzał do niego ani razu (o, wybacz – raz zajrzał w przerwie na oklaski – pewnie miał tam jakiś konspekt). 
Po drugie – Wielka Polska Katolicka? Nie wiem, co to jest, nie słyszałem. Polska w dużej części katolicką pozostaje nie dlatego, że ktoś tego sformułowania używa (lub nie), ale ponieważ tworzą ją ludzie wierzący, katolicy właśnie; nie w sensie metrykalnym, ale osoby po prostu praktykujące wiarę. I nie mam tu na myśli uczestników takich spędów, w kominiarkach, z racami i Bóg wie czym jeszcze. 
„Jesteśmy Kościołem walczącym, jesteśmy wojownikami wielkiej Polski”. „Ewangelia a nie Koran”. „Wielka Polska narodowa”. „Armia patriotów, narodowców i kibiców, która ma Boga w sercu, i jest gotowa oddać za nią życie”. Lewacy, którzy chcą „zniszczyć Kościół i naród Polski” – co, wg autora, się nie uda, bo są „Kościół walczący i wojownicy Wielkiej Polski”. Tu – przerwa na wrzaski: „duma, duma, narodowa duma”. Potem żal, że oto nikt nie chce „ich” słuchać w debacie publicznej, a to „oni” są „przyszłością Wielkiej Katolickiej Polski”, jako – jak rozumiem – jedyni świadomi korzeni i dziedzictwa Polski. „My musimy walczyć, my musimy iść na peryferia wiary, do których wzywa papież Franciszek”. „Jesteście wielką armią Kościoła, jesteście wielką armią Polski”. Przyrównanie agresji sowieckiej do imigrantów i wniosek „chce się nam wcisnąć islamski fundamentalizm – nie pozwolimy na to nigdy!”.  Walka „mieczem prawdy, mieczem miłości, mieczem Ewangelii, mieczem który jest Jezus Chrystus”. „Mamy prawo się lękać przed upadkiem narodowo-chrześcijańskiego dziedzictwa”. I moje ulubione – „mamy prawo do lęku i nikt nas nie może tego pozbawić!”. „My chcemy dialogu, ale nikt nie chce z nami rozmawiać”.
Poza tymi dość dziwnie składanymi frazesami – ksiądz wydaje się być dobrze obeznany w różnych hasłach i przyśpiewkach zgromadzonych tam ludzi – bowiem dość często i gęsto wplata je w swoje wystąpienie. 
No i wręcz przepiękne „my się boimy fundamentalizmu”. A przepraszam – ten cały filmik to co innego pokazuje? Lekarzu, ulecz siebie sam (Łk 4, 23). 
Totalnym nieporozumieniem jest dla mnie to, że Gość Niedzielny opisuje wydarzenie, gęsto cytując właśnie owego księdza, co sugeruje poparcie dla jego, takich właśnie, działań, okraszając całość „duszpasterstwem środowisk narodowych” i takiego sformułowania używając pod adresem ks. Międlara. Co najgorsze, gazeta cytuje ks. Międlara mówiącego o papieżu Franciszku, wręcz sugeruje uznawanie i afirmację jego działań jako, w niezrozumiały dla mnie sposób, rzekomo wpisujących się w działania i słowa papieża. Nazywanie go zaś kapelanem to jeszcze większa bzdura – przecież to wystąpienie pasowało by bardziej do nacjonalizującego i grającego na tej nucie lidera politycznego. Autor nie odważył się podpisać nazwiskiem – niejaki „kam” – ale GN mocno przez takie coś traci w moich oczach. 
Najgorsze jest to, że ów ks. Międlar to neoprezbiter, czyli człowiek świeżo, kilka miesięcy po święceniach. Już w internecie pojawiają się komentarze, że jego – uwypuklone na tym filmie poglądy i zapatrywania – znane były przełożonym. Pojawia się pytanie – co oni na to i czy nikt nie zastanowił się, czy takiego do święceń dopuszczać? Żeby szczuł ludzi? Nie uwierzę w to, że z takimi a nie innymi poglądami nie ujawnił się przez całe seminarium. Pewnym wyjaśnieniem mogło by być uznanie, iż działa jeśli nie za zgodą, to za wiedzą i przyzwoleniem przełożonych zakonnych – co było by tym smutniejsze (a o czym przekonamy się szybko – jeśli nie będzie żadnej reakcji albo reakcja opluwająco-obronna). Poza tym – uczy katechezy w szkole – więc pojawia się pytanie: czego właściwie i w jaki sposób, co może przekazać człowiek o takich właśnie, jak widać na filmiku, poglądach?
Na mówcę wiecowego to być może człowiek ten się nadaje, do polityki pewnie też. I co z tego, że co drugie słowo mówi o czymś powiązanym z wiarą? To jest pomieszanie z poplątaniem kompletne, żeby nie powiedzieć, że bełkot. Wychodzi mi na to, że biedna ta Polska i Kościół, bo ciągle ktoś chce ten kraj i Kościół zniszczyć. Strach wychodzić z domu, bo wróg czyha za rogiem chałupy lub za zakrystią. A równocześnie – mówi te słowa, sugerujące jeden wielki spisek na Kościół, do wielu tysięcy ludzi zebranych pod sceną imprezy masowej, co samo w sobie przeczy jego tezie (gdyby Kościół był taki prześladowany, to chyba by na coś takiego nie pozwolono, prawda?). 
Problem jest tym większy, że to nie pierwsza „akcja” ks. Międlara – poprzednia miała miejsce we Wrocławiu w październiku br., kiedy ks. Międlar wziął udział w manifestacji przeciwko emigrantom. Aż przykro czytać, jakie tam słowa padały. Schemat był zresztą ten sam: pokrzyczał, modlitwa do Matki Bożej – tak samo jak w Warszawie. Podobno wrocławski metropolita miał interweniować w tej sprawie u przełożonych zakonnych; jak widać, z niewielkim skutkiem. 
A wcześniej wypowiedzi antyimigranckie padały w czasie kazania 13 września 2015 r. w parafii, w której pracuje we Wrocławiu. Cytując świadka: „kazanie pełne było odniesień antyimigranckich – opowiada. – Ksiądz mówił, że powinniśmy pamiętać o swoich korzeniach i uchodźcom nie powinniśmy w ogóle pomagać, bo nasza wiara nie jest na tyle silna, by przetrwać konfrontację z islamem. Całość zakończył stwierdzeniem, że od zagrożeń związanych z napływem do Polski fali uchodźców może uratować nas tylko narodowo-chrześcijański radykalizm. Potem jeszcze o tym, że zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności swoich poglądów, ale jako duchownego w kwestii imigrantów nie obowiązuje go poprawność polityczna”, co poskutkowało gratulacjami od jednych słuchaczy, a skargami i bojkotem parafii przez innych. 
Mnie ta osoba i sytuacja, a tym bardziej jej aprobowanie czy przez ludzi, czy przez przełożonych zakonnych po prostu przeraża. Facet buduje swój kapitał na bliżej nieokreślonym i wyimaginowanym strachu – a ludzie to kupują. Ile jeszcze rozrób będzie trzeba, żeby się ktoś opamiętał i spacyfikował tego człowieka? Po prostu jedzie na nacjonalistycznym slangu, kilku hasłach, pokrzykuje – i znajduje słuchaczy oraz innych pokrzykujących. Czy ludzie – biorący w tego rodzaju spędach udział czy zachwycający się nimi – mają tak krótką pamięć, że zapomnieli, do czego takie nastroje doprowadziły w Europie w XX wieku?
Jak to roztropnie ktoś skomentował w odmętach Facebooka: „Pozostaje modlitwa, ale też w miarę możliwości mozolne, nieustanne i mądre przeciwdziałanie”. Od siebie dodam – i modlitwa o opamiętanie chyba też

edit – polecam bardzo fajny komentarz Szymona Hołowni