Kardynał modli się za Amerykę

Ostatnimi czasy w USA odbywały się konwencje narodowe dwóch czołowych partii politycznych – republikanów, których kandydatem na prezydenta w najbliższych wyborach w listopadzie 2012 r. ma być Mitt Romney, oraz demokratów, wystawiających w wyborach urzędującego prezydenta Baracka Obamę. Wiele się o tym mówiło, pisało – mało kto jednak (krótki tekst w GN) zwrócił uwagę na fakt, iż w obydwa te wydarzenia zaangażował się kard. Timothy Dolan, metropolita Nowego Jorku i Przewodniczący Konferencji Episkopatu USA. Z punktu widzenia mojego jako katolika wydaje się być oczywistym, na kogo należy tam głosować, jednak nie w tym rzecz.
Ów hierarcha pojawił się na zamknięciu konwencji republikańskiej, odmawiając modlitwę w intencji całej Ameryki. Nic dziwnego, inicjatywa bardzo słuszna, tym bardziej, że modlitwa była piękna. Oczywiście, podniósł się wrzask, że to jawne demonstrowanie zażyłości między Kościołem a partią republikańską, że kardynał naruszył jurysdykcję, jako ordynariusz Nowego Jorku pojawiając się w Tampie, gdzie jego obecność nie miała z punktu widzenia prawa kościelnego racji bytu, a tym samym „Kościół sam sobie szkodzi, ponieważ jego identyfikacja z GOP
może postawić pod znakiem zapytania zdolność do pełnienia funkcji
moralnego strażnika w społeczeństwie”. Argument ten został bardzo szybko wytrącony, ponieważ kardynał… po prostu pojawił się także na konwencji demokratów, ucinając spekulacje co do swojej (= Kościoła) stronniczości. 
Pomijając fakt, iż nie widzę nic dziwnego w tym, że biskup Kościoła katolickiego pojawia się na konwencji  jednej partii propagującej wartości bardziej zbliżone do ewangelicznych niż inna (szczególnie gdy spór dotyczy kwestii tak delikatnej i fundamentalnej jak ochrona życia poczętego) i która wskazała na osobę wiceprezydenta tego kraju, wbrew poprawności politycznej, praktykującego katolika, zaznaczam: pojawił się (jednak także na drugiej), modląc się nie za partię i zwycięstwo, ale za ludzi i wartości – chciałem przytoczyć tekst właśnie tej drugiej modlitwy kard. Dolana, z konwencji demokratów.

video:

tekst (niestety – a może stety – j. angielski):

    With a ‘firm reliance on the protection of Divine Providence,’ let us close this convention by praying for this land that we so cherish and love.
    Let us pray.
    Almighty God, father of Abraham, Isaac, and Jacob, revealed to us so powerfully in Your Son, Jesus Christ, we thank You for showering Your blessings upon this our beloved nation. Bless all here present, and all across this great land, who work hard for the day when a greater portion of Your justice, and a more ample measure of Your care for the poor and suffering, may prevail in these United States. Help us to see that a society’s greatness is found above all in the respect it shows for the weakest and neediest among us.
    We beseech You, almighty God to shed Your grace on this noble experiment in ordered liberty, which began with the confident assertion of inalienable rights bestowed upon us by You: life, liberty, and the pursuit of happiness.
    Thus do we praise You for the gift of life. Grant us the courage to defend it, life, without which no other rights are secure. We ask Your benediction on those waiting to be born, that they may be welcomed and protected. Strengthen our sick and our elders waiting to see Your holy face at life’s end, that they may be accompanied by true compassion and cherished with the dignity due those who are infirm and fragile.
    We praise and thank You for the gift of liberty. May this land of the free never lack those brave enough to defend our basic freedoms. Renew in all our people a profound respect for religious liberty: the first, most cherished freedom bequeathed upon us at our Founding. May our liberty be in harmony with truth; freedom ordered in goodness and justice. Help us live our freedom in faith, hope, and love. Make us ever-grateful for those who, for over two centuries, have given their lives in freedom’s defense; we commend their noble souls to your eternal care, as even now we beg the protection of Your mighty arm upon our men and women in uniform.
    We praise and thank You for granting us the life and the liberty by which we can pursue happiness. Show us anew that happiness is found only in respecting the laws of nature and of nature’s God. Empower us with Your grace so that we might resist the temptation to replace the moral law with idols of our own making, or to remake those institutions You have given us for the nurturing of life and community. May we welcome those who yearn to breathe free and to pursue happiness in this land of freedom, adding their gifts to those whose families have lived here for centuries.
    We praise and thank You for the American genius of government of the people, by the people and for the people. O God of wisdom, justice, and might, we ask your guidance for those who govern us: President Barack Obama, Vice President Joseph Biden, Congress, the Supreme Court, and all those, including Governor Mitt Romney and Congressman Paul Ryan, who seek to serve the common good by seeking public office. Make them all worthy to serve you by serving our country. Help them remember that the only just government is the government that serves its citizens rather than itself. With your grace, may all Americans choose wisely as we consider the future course of public policy.
    And finally Lord, we beseech Your benediction on all of us who depart from here this evening, and on all those, in every land, who yearn to conduct their lives in freedom and justice. We beg you to remember, as we pledge to remember, those who are not free; those who suffer for freedom’s cause; those who are poor, out of work, needy, sick, or alone; those who are persecuted for their religious convictions, those still ravaged by war.
    And most of all, God Almighty, we thank you for the great gift of our beloved country.
    For we are indeed “one nation under God,” and “in God we trust.”
    So, dear God, bless America, You Who live and reign, forever and ever.
    Amen.

Czy tylko mnie się wydaje, że takie słowa – tyle że z odpowiednimi odniesieniami nie do Ojców Założycieli, a odpowiednich osób i sytuacji z historii RP, powinny zabrzmieć z ust polskich hierarchów – jeśli nie wspólnym głosem, to choćby pojedynczym – już w wielu ważnych dla kraju sytuacjach?

Zbieraj tę oliwę – choć przyda się tylko raz

Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy.  nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie!  Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto.  W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. (Mt 25, 1-13)
Ani to tekst liturgiczny z wczoraj, ani z dzisiaj. To tekst, który usłyszałem razem z wszystkimi, którzy – najpierw na mszy, później podczas uroczystości na cmentarzu – żegnali wczoraj panią B., o której pisałem poprzednio, zmarłą w czwartek wieczorem.  Tekst o gotowości, o konieczności świadomości naszej kruchości, przemijalności.
Niektórzy (np. Wikipedia), wypowiadając się na temat tego tekstu, mówią o pannach głupich i mądrych. Czy jednak o to chodzi? Nie wydaje mi się, aby to były dobre sformułowania – w tym sensie, że roztropność można przyrównać do mądrości, ale chyba sam fakt braku tejże roztropności nie oznacza od razu głupoty. Ot, niuans językowy, ale warto zwrócić uwagę.
Ja to widzę tak – jak niektórzy mówią, że człowiek na początku życia jest taką carte blanche, to można powiedzieć, że u progu życia człowiek dostaje od Pana Boga taką lampę – w rozumieniu lampy współczesnej autorowi tekstu, co rozumieć należy: naczynie, w którym – aby lampa się paliła – musi być oliwa (właśnie ona się pali). I całe życie człowiek sobie idzie z tą lampą, aż w pewnym momencie – mniej lub bardziej spodziewanym – dochodzi do końca, po prostu umiera. Chwila śmierci – to jest właśnie ten moment kulminacyjny, w tekście zobrazowany pojawieniem się głosu, który rozbudza śpiące panny, wzywając je do wyjścia na przeciw oblubieńcowi, który nadchodzi. Człowiek umiera – i jak w żadnym innym wypadku może wyjść, nawet wybiec na przeciw Bogu, który do niego, po niego zmierza. Pytanie tylko – biegnie, bo nie wie, co się dzieje, nie rozumie; czy biegnie, bo czekał z utęsknieniem na ten moment, rozumie że skończyła się jego ziemska wędrówka, i z radością wita Tego, w którego za życia wierzył? Bieg rozpaczy – czy też bieg radości osoby, która na własnej skórze doświadcza, że prawdą jest wszystko, w co wierzyła? 
Mamy całe życie, dane od Boga, raz dłuższe, a raz krótsze, aby zbierać. Nie ma co wnikać – takie umiejętności, takie wady czy ułomności – Bóg nie przykłada miarki i nie porównuje, ale ocenia z miłością każdego indywidualnie. Co mamy zbierać? Tę przysłowiową oliwę, która w decydującym momencie pozwoli – gdy usłyszymy wezwanie – nie zabłądzić w ciemnościach i wyjść na spotkanie Pana, który po mnie właśnie przychodzi. Wszystko zależy od tego, z czym – w tym decydującym momencie – staniesz przed Panem. Co będziesz miał w ręku – puste naczyńko, czy też lampę pełną dobrych uczynków? Na co spożytkowałeś to swoje życie – żyłeś tak, że ta lampa gdzieś sobie zakurzona leżała, prawie popękana, zapomniana; czy starałeś się, aby każdy dzień upłynął na dolewaniu zawartości do lampy – miłością, dobrocią, miłosierdziem, serdecznością, wyrozumiałością, troskliwością. 
Jeśli w twojej lampie nie braknie oliwy – bądź spokojny. Bez względu na to, kiedy ze snu twojego życia rozbudzi cię głos Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! – będziesz gotowy. Nie musisz wtedy przejmować się tym, kim za życia byłeś – że twój ziemski dom nie dość dostatni, że żyłeś uczciwie, przez co nie zawsze starczyło na markowe ciuchy, wakacje za granicą, nie stać cię było na częste zmiany samochodów, że całe życie wiernie spędziłeś przy małżonku, któremu przed Bogiem ślubowałeś… Tak, to mało popularne – ale zarazem to właśnie pozwoliło ci uzbierać tę potrzebną oliwę. Wtedy to wyjście na przeciw Oblubieńcowi będzie tylko formalnością – z radością otworzy przez tobą swoje ramiona i zaprosi cię do swojego domu. 
Zastanawia mnie – co z tymi, którym oliwy zabraknie w tym najważniejszym momencie końca ich ziemskiej egzystencji? Czy faktycznie nie ma dla nich żadnej drogi ratunku? Może nadinterpretuję – ale sam ewangelista jakby radzi, adresując słowa do takich osób: Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Czyściec? Tak, mam nadzieję. Miłość Boża sięga dalej. 
I tak sobie – przyznaję się szczerze, zupełnie nie słuchając żałobnego kaznodziei – rozmyślałem wczoraj na mszy przed pogrzebem. W sumie, pani B. nie znałem jakoś bardzo dobrze – w przeciwieństwie do żonki i teściów. Zetknąłem się z nią kilka razy – i urzekła mnie swoją dobrocią, otwartością. Gdy pierwszy raz usłyszałem o chorobie – wierzyłem, że z nią wygra… choć gdzieś kołatało, że chyba jednak Jego wola jest inna. Cieszę się, bo wydaje mi się, że jej córka w pewnym momencie – mniejsza o diagnozy (rozbieżne) lekarzy – też to wyczuła, bo pomimo żalu i bólu, jaki ją trawił od momentu usłyszenia końcowej diagnozy (brzmiała – jeśli mama do żyje do świąt, to będzie cud) była dziwnie spokojna, pogodzona z tym, co ma nastąpić. 
Na pogrzebach rzadko bywam, bo i rodzina mało liczna. Pani B. mieszkała vis a vis teściów, ale dobre 10, może i więcej lat temu wróciła na wieś, w rodzinne strony. Zajmowała się domem, gdzie został syn z synową, i opiekowała się swoimi schorowanymi rodzicami. Jej ojciec, mający problemy z alkoholem, do śmierci miał bardzo trudny charakter, zmarł dobre kilka lat temu. Do zeszłego roku opiekowała się swoją mamą – cierpiącą na Alzheimera, wymagającej nieustannego pilnowania i opieki dosłownie jak dziecko. Wcześniej, gdy była zdrowa, wszystkie siły i oszczędności pożytkowała na edukację (studia) dzieci – nie powiem dokładnie, ale każde z nich raz po raz rozpoczynało płatne studia, z których żadne żadnych nie skończyło. Tak, to była chyba trochę za bardzo jej ambicja – widać było, że dzieci predyspozycji nie miały, tylko ona sama (z dyplomem wyższej uczelni technicznej) nie chciała tego zauważyć, a dzieci nigdy wprost same tego nie powiedziały. Do czego zmierzam – na mszy i na cmentarzu było dużo, bardzo dużo ludzi. Przyjechali i sąsiedzi ze wsi – ale także kilka osób z bloku, gdzie mieszkała (przecież przed laty), obok teściów. Piękna sprawa – dobitnie to pokazuje, jaka była, skoro ludziom zależało i przyszli ją żegnać. 
Mimo prognoz i mroźnego powietrza – jak na jesień było ładnie. Może nie słonecznie, ale ładnie. Powiedziałbym – pogoda pasowała do sytuacji. Mroźno, ale sucho, troszkę wiało. Ceremonia na cmentarzu była prosta – i tylko łezka się zakręciła w oku, gdy trumna znikała w grobie. B. spoczęła obok swojego męża, który o wiele lat ją poprzedził w drodze do wieczności. 
Na marginesie – nie rozumiem, jak syn – wiedząc, że matka umiera, i że czeka na niego (co wyraziła wprost, gdy jeszcze była świadoma) – może nie przyjechać do niej i się nie pożegnać, tłumacząc się a to brakiem urlopu z pracy, a to problemem z zapewnieniem opieki na dzieckiem; i tak samo – -po śmierci pojawił się dopiero w kościele przed pogrzebem, palcem nie kiwnął, aby pomóc w załatwianiu formalności (wszystko załatwiała córka zmarłej z mężem). Przepraszam – interesowało go, jeszcze za życia B., tylko to, jak pozbyć się psa, którego na wsi trzymała. W głowie mi się to nie mieści. Albo brat zmarłej – o którym wszyscy wiedzieli, iż od wielu lat, z jego winy, nie utrzymywali kontaktów (wielu dopatrywało się w tym działań żony tego brata) – również palcem nie kiwnął w przygotowywaniu pochówku własnej siostry, nawet nie odebrał od jej córki telefonu, gdy dzwoniła aby poinformować o śmierci swojej mamy. Gdy wysłała smsa – oschle zażądał tylko poinformowania go o dacie i miejscu pogrzebu. Nic. Zero. Co więcej – w kościele pierwszy rzucał się do przekazywania wszystkim znaku pokoju, a gdy wychodziliśmy po pogrzebie z cmentarza – szedł za nami – rozpływał się fałszywie nad tym jaka ta B. była dobra, kochana… podczas gdy każdy  (z bardzo niewielu) jego ze zmarła kontakt od wielu lat był, prowokowaną przezeń, awanturą. Musiał dobrze grać. Bo nie uwierzę w to, aby człowieka nie uwierało i nie gryzło sumienie – w takim momencie. Stracił okazję, aby za życia się pogodzić, przeprosić, prosić o wybaczenie. Teraz może się tylko za nią modlić. 
>>>
Polska od niedzieli, o czym zapomniałem poprzednio napisać, cieszy się nowym świętym w osobie ks. Stanisława Kazimierczyka CRL, którego kanonizował papież Benedykt XVI. Warto zapoznać się z jego sylwetką – wykształconego, a zarazem pokornego, oddanego duszpasterza, spowiednika, czciciela Matki Bożej, zakochanego w Jezusie Eucharystycznym – wielkiego propagatora udzielania częstej Komunii Świętej chorym w ich domach (choćby w tym zakresie warto zastanowić się, zanim bezkrytycznie zacznie się dystansować od funkcji świeckich szafarzy Komunii Świętej – piękne pole dla ich posługi, oczywiście, księdza nie wyręczą, gdy chory się będzie chciał spowiadać, ale Komunię zaniosą).
>>>
Nie sposób nie odnieść się do tego, co się w Polsce ostatnio dzieje. W zeszłym tygodniu – rodzina poszukuje zaginionego mężczyzny, który kilka dni później okazuje się zostać zabity z zimną krwią przez własnego syna, zwłoki wyrzucone jak śmieci do rzeki… Wczoraj – jeden człowiek zabity, drugi ciężko ranny, bo jakiś mężczyzna postanowił dać upuść swojej frustracji…
Nie – nie można, jak to niektórzy politycy (z partii, do której należał pracownik biura, który wczoraj został zamordowany) sugerują, całej odpowiedzialności za te tragedie zwalać na drugą stronę sceny politycznej. To jest wina wszystkich – tego, jak debata polityczna jest prowadzona, jakie formy narzucają ludzie pokroju panów Palikota, Wenderlicha czy Kurskiego (najbardziej jaskrawe przykłady). Unoszenie się honorem, wzywanie prawie do krucjat czy bratobójczych walk – przychodzi łatwo, tym bardziej że najczęściej są to odgrywane na potrzeby mediów i wyborców przedstawienia, podczas gdy „walczący  ze sobą” rzekomo politycy prywatnie często się nawet przyjaźnią. I co z tego? Jak widać, niektórym ta atmosfera się udziela i dochodzi do tragedii. To jest coś, na czego koniec liczyliśmy po tragedii Smoleńskiej – o czym sam tu pisałem – ale, oczywiście, jak to w tej materii najczęściej, się przeliczyliśmy i nie doczekaliśmy się.
Nie można także usprawiedliwiać działań – w pierwszym wypadku: nieporozumieniami na tle finansowym (czy to w ogóle jest powód, aby podnieść na kogokolwiek rękę, a już w ogóle – zabić własnego ojca?); w drugim wypadku – frustracją? Czy w imię ulżenia swoim emocjom można po prostu pójść gdzieś, poderżnąć gardło czy zastrzelić? Nie, nie można! Tak samo, jak sprawców takich czynów nie można bronić – co bardzo powszechne – naciąganą niepoczytalnością, czy na siłę udowadnianymi – później, po fakcie – rzekomymi schorzeniami psychicznymi, mającymi usprawiedliwiać ich działania. Kara śmierci im nie grozi – ale uważam, że nie powinni więcej pojawić się na wolności po tym, co zrobili. Żeby mieli czas na zastanowienie się, co, po co i w imię czego się dopuścili. 
>>>
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują – za kilka godzin poznamy nazwiska nowych kardynałów, których dzisiaj kreować ma papież Benedykt XVI.

dopisane 12:35 Jest już potwierdzenie co do abp. Nycza – 20 listopada konsystorz, nasza wspólnota wzbogaci się o 24 nowych książąt Kościoła, w tym o metropolitę warszawskiego. Więcej – następnym razem.  

Z uporem maniaka i rzucania krzyżem cd.

Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka została uzdrowiona. (Mt 15,21-28)

Jezus uzdrawia kobietę – nie inaczej, ale z powodu jej uporu. Tak, nie odpuściła. Nie chciała ich zostawić w spokoju, wytrwale szukała odpowiedzi, łaski dla swojego dziecka. Do tego stopnia, że – jako kobieta, pewnie prosta (ale w ogóle – kobieta, w tamtych czasach) zdobyła się na odwagę, aby odpowiedzieć bardzo pewnie Jemu, nauczycielowi, uzdrowicielowi. 
Niektórym wydaje się, że Bogu nie wypada mówić, prosić, zawracać głowę pewnymi sprawami, błahostkami. Przecież tyle tych ludzi ma na świecie, każdy coś od Niego chce, to co ja Mu tam będę… Ale to nie tak. On szuka pogubionych owiec. A do tych chyba najłatwiej dotrzeć właśnie, gdy będą pytały. Jak się człowiek buntuje, to i nawet krzyczeć na Bogach – dosłownie, albo w sercu – zacznie, pytać, żądać odpowiedzi. I wiesz co? To też jest droga. To też jest sposób. Szukanie wyjaśnienia, dociekanie, próba zrozumienia. Bóg tego nie lekceważy. Tak jak dzisiaj nie zlekceważył kobiety, która nie chciała dać się zbyć. 
Czy to jest jakaś pochwała robienia rzeczy na odczepne, żeby mieć święty spokój przysłowiowy? Nie. Ale dowód na to, że Bóg nigdy nie pozostaje głuchy na prośby, o ile człowiek w ich kierowaniu wykazuje się wytrwałością. Niektórzy powiedzą – akurat, tyle się modliłem o coś, i nic. Nic? A może była odpowiedź, tylko nie taka, jakiej byś chciał, jaką sobie wyobrażałeś – więc żeś się obraził? Może, z innej strony, domyślałeś się – taka będzie odpowiedź – ale jakby u Boga szukałeś zanegowania tego, że jednak może być inaczej, i zawiodłeś się, że On tylko potwierdził… Gdzie jednak w tym Jego wina? 
Można być człowiekiem wielkiej wiary – i nie zdawać sobie z tego sprawy. Tak jak ta kobieta – pewnie się zdziwiła, na chłodno analizując, już po uzdrowieniu dziecka, te słowa do niej skierowane przez Jezusa. Ale można też być pewnym siebie i zapatrzonym w lustro małym biednym łajdakiem – któremu wydaje się, że osiąga Himalaje w kroczeniu drogą Boga. Oj, można się zdziwić… Grunt, aby się nie poddawać, nie słuchać wszystkich tych lekceważących docinek czy rad – po co, daj spokój, nie warto, nic nie zdziałasz. Jak odpuścisz – nawet na pewno, samo się nie zrobi. Ale kiedy nie odpuścisz, będziesz pukać do skutku, zadawać pytania i dociekać – wiele możesz zdziałać. I to nie tylko w odniesieniu do relacji z Bogiem – ale w życiu też. Zresztą, za czas niezbyt długi sam będę miał co najmniej 3 płaszczyzny przekonania się, że tak jest (obym przygotował się wystarczająco, aby dać radę).
>>>

No i stało się. A inaczej – postawili na swoim. Krzyż został – bo co, przepraszam, księża i harcerze mieli się bić o niego z dość sporym tłumem ludzi (mylnie – acz święcie) przekonanych, że bronią wolności, polskości, katolicyzmu i Bóg wie czego jeszcze? 
Krzyż został tam, na Placu Zwycięstwa, sprofanowany – i taka jest prawda, bez względu na to, jak bardzo owijać to w przysłowiową bawełnę pewne osoby czy niektóre media chcą. To boli najbardziej – poza tym, że ci, którzy się czynu tego dopuścili w ogóle tego nie rozumieją… 
Nie ma co przelewać z pustego w próżne. Zacytuję kilka wypowiedzi osób pewnie sporo mądrzejszych ode mnie, z którymi się utożsamiam. Pogrubienia własne.
Ci rozhisteryzowani fanatycy odgrywający spektakl nienawiści w imię obrony krzyża – to moi „bracia i siostry”? Oni są tam gdzie ja? Czy oni jeszcze pamietają że na krzyżu umarł Jezus? I że krzyż jest symbolem miłości , pokory, uniżenia, oddania ? Myślę, że nikt w ostatnich czasach bardziej nie sprofanował tego znaku jak dzisiejsi „obrońcy” i ich poplecznicy. Nie wiem ile osób po dzisiejszych wydarzenia odejdzie od Kościoła. Myślę , że będzie ich trochę. To jest antyewangalizacja w czystym wydaniu.
(Dudi na swoim drugim mniej prywatnym blogu, a bardziej poświęconym sprawom bieżącym kraju i nie tylko)

W tłumie pod Pałacem Prezydenckim, w którym stałem, by na własne uszy usłyszeć ten kawałek Polski, padały słowa najróżniejsze. Ludzie folgowali sobie, mamy przecież wolność. Jedno słowo jednak opisuje dobrze sytuację: ”Hańba”. Rzeczywiście.
Można pocieszać się, że krzyż milion razy znaczył coś wręcz przeciwnego niż zamiar Tego, który na nim poniósł śmierć. Różnych Krzyżaków nie brakowało nie tylko na Pomorzu pod koniec średniowiecza.
Mamy jednak – zdawałoby się – inne czasy. Wydawałoby się: no właśnie.
Mnie się też wydawało wczoraj rano, że ludzie pokrzyczą, poobrażają prezydenta elekta wolnej Polski, jak żadnego dotąd – i ustąpią delegacji z księżmi na czele.
Czy ustąpiliby, gdyby przemówił do nich arcybiskup metropolita warszawski? Nie wiem, czują się silni, mają za sobą potężną partię polityczną i mocną rozgłośnię mieniącą się katolicką. Pewnie uważają, że tych paru księży, którzy do nich przyszli, to nie żadna władza kościelna. Harcerze to też dla nich Żydzi… Ale należało spróbować.
Problem jest oczywiście także państwowy, nawet przede wszystkim. Krzyżem walczy się przecież z demokracją. I walczy się twardo, pierwsza bitwa została przegrana. Jeszcze dotąd tak nigdy nie było.
Sytuacja jest bardzo poważna. Demokracja jest młoda i słaba, Kościół stary i potężny tradycją. Jeśli nawet lokalizacja krzyża w mieście to raczej nie sprawa kościelna, jeśli nawet demokracja powinna raczej bronić się sama, to o sens krzyża powinien zadbać Kościół. Prezydium Episkopatu, prymas Polski, kardynał krakowski. Choćby tylko o to.
Muszą wziąć odpowiedzialność, rzucić na szalę swój autorytet. W interesie Kościoła, w interesie Polski. Nie ma Papieża, który uważał, że krzyża w Auschwitz być nie powinno i w ten sposób sensu krzyża bronił.

(Jan Turnau na swoim blogu)

To, co się 3 sierpnia 2010 roku stało pod Pałacem Prezydenckim, pokazuje nie tylko słabość instytucji Kościoła katolickiego w Polsce. Dowodzi czegoś znacznie gorszego – słabości wiary ogromnej rzeszy polskich katolików. Gdybyśmy bowiem mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, nie byłoby w ogóle problemu krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Nikt by się nie odważył. To, co tam się dzieje od wielu tygodni jest możliwe dlatego, że w Kościele katolickim w Polsce nie tylko nie ma zdecydowanego sprzeciwu, przeciwko instrumentalnemu traktowania świętego znaku zbawienia do celów całkowicie sprzecznych z jego treścią, ale jest szerokie przyzwolenie. Jest aprobata nie tylko w jakichś marginalnych grupach, ale w dużej części tych, którzy powinni bronic krzyża przed zmanipulowaniem ze szczególnym zaangażowaniem – wśród duchownych.

Dzisiaj również pod Pałacem Prezydenckim można było usłyszeć głosy negujące ważność kapłaństwa duchownych, którzy tam się pojawili. Dziś po raz kolejny zostały wykrzyczane. Ale od lat istnieją przecież w polskim Kościele bardzo aktywne środowiska ponad głowami biskupów dzielące księży na „prawdziwych” i „nieprawdziwych”. W imię fałszywie pojmowanej troski o jedność Kościoła nie spotyka ich za to nawet nagana. Tymczasem jest to jedna z bardziej ropiejących ran faktycznych podziałów, a nawet rozbicia wspólnoty polskich katolików. Wszystko wskazuje na to, że kryzys autorytetu w naszym Kościele będzie się pogłębiał w bardzo szybkim tempie.

Gołym okiem widać, że koczujący pod warszawskim krzyżem „obrońcy” pilnie potrzebują ewangelizacji. Po to, żeby wiedzieli, iż za Mickiewiczowskim „Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem – Polska jest Polską, a Polak Polakiem” kryje się nie treść polityczna, ale głęboko religijna. Czy w ciągu ostatnich tygodni ktokolwiek podjął wobec tych zagubionych i przekonanych o tym, iż działają w dobrej wierze, jakąkolwiek misję pozwalającą im zrozumieć, co naprawdę w chrześcijaństwie oznacza krzyż? Nie słyszałem o czymś takim.

 (ks. Artur Stopka na swoim blogu)

3 sierpnia 2010 to smutny dzień dla Polski. Tego dnia Polska ugięła się przed mieszaniną religijnego fanatyzmu i politycznego cynizmu, który łączy garstkę nawiedzonych na ulicy z grupą cwanych polityków w ich gabinetach, a wszystkiemu przyglądają się podekscytowane media.

To, co się stało – rezygnacja z przeniesienia krzyża, umycie rąk przez Metropolitę Warszawskiego, który stwierdził, że Kościół nie jest stroną w tym sporze, chwały Kościołowi hierarchicznemu nie przynosi. Przegrany jest Kościół, przegrane jest państwo polskie, przegrany jest rząd, przegrany jest zdrowy rozsądek, przegrani są wszyscy, ci, którzy łudzili się, że żyjemy w normalnym europejskim kraju, ba, w kraju, który rości sobie prawo do pouczania innych na czym polega demokracja. Wygrał PiS, prezes Kaczyński, ojciec Rydzyk, Gazeta Polska – teraz oni będą dyktować warunki. Cieszyć może się lewica – dostała prezent, ciekawe, co z nim pocznie. Ciekawe, co zrobi Platforma, co zrobią partia i rząd, bo dobrego wyjścia już nie ma. Pozostaje mniejsze zło.

(Daniel Passent na swoim blogu)

Krzyż pod Pałacem jest symbolem protestu politycznego wymierzonego w obecny obóz rządzący i podsycanego przez PiS. Posłuży jako punkt zbiórek przeciwnikom prezydenta Komorowskiego.
Ale pozostanie krzyża jest też klęską Kościoła. Oto, jaki ma posłuch i respekt wśród rozmodlonych obrońców krzyża. Księży mających asystować przeniesieniu obrzucono wyzwiskami, tak samo jak władze świeckie.

Tłum pod krzyżem przypomniał mi sceny z ,,Śmierci prezydenta””, kiedy podżegano do obalenia demokratycznie wybranego prezydenta Gabriela Narutowicza, co skończyło się śmiertelnymi strzałami na schodach Zachęty. Strzelał ówczesny wzmożony patriota.

Podobne ciarki przeszły mi po plecach, kiedy patrzyłem, jak dwóch niezrównoważonych mężczyzn przerywa posiedzenie Sądu Najwyższego. I znów funkcjonariusze nie są w stanie zapanować nad sytuacją. Krzykacze nie wychodzą, wychodzą sędziowie.  

Krzyżowym tłumom nie ma co tłumaczyć, gdzie jest linia graniczna  między obywatelskim nieposłuszeństwem a szacunkiem dla instytucji i procedur demokratycznego państwa. Ale ja do tych tłumów mam mniej pretensji niż do Kaczyńskiego, który tę agresję podsyca.  PiS zwycięża, ale ceną tego zwycięstwa jest anarchizacja polityki i kierowanie jej na manowce.        

(Andrzej Szostkiewicz na swoim blogu)

Bogu to nie zaszkodzi. Może – a nawet na pewno – przykro Mu z powodu tego wszystkiego, tego z rozmysłem i absolutnie celowo kreowanego przez jedną opcję polityczną (PiS) z pomocą kilku medialnych sprzyjających jej tytułów przedstawia, a druga jednocześnie nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić; no i pośrodku tego hierarchowie Kościoła, którym znowu brakuje woli? chęci? umiejętności? jednoznacznego zajęcia stanowiska, używając swoje autorytetu, póki go jeszcze mają. 
Kościół też to wytrzyma. Większości księżom jest wstyd, współczują współbratom w  kapłaństwie, których ludzie tam wczoraj tak a nie inaczej potraktowali. Może co najwyżej jeden czy drugi biskup podrapie się po głowie, zastanowi nieco, ale pewnie wewnątrz KEP nie wysilą się na coś wspólnego, konstruktywnego, autorytarnego. Bo po co. Przecież ci, co tam te burdy urządzają – no chodzą do  kościoła, na tacę dają, to co sobie człowiek będzie w stopę strzelał… 
Dzisiaj Kościół stawia właśnie przed  pewnie nimi – duchownymi – św. Jana Marię Vianneya, patrona proboszczów. Czy to proboszcz, czy biskup – przecież też proboszcz, tylko że parafia większa. Trafił na zabitą dechami dziurę we Francji w czasach, którym do świętości gdy chodzi o sposób życia bardzo dużo brakowało. I co? I nic. Usiadł i zabrał się do roboty. Jak się zabrał, to po kilkanaście godzin spowiadać potrafił – taki był jego charyzmat. Nie siedział cicho, nie udawał że nie ma problemów, nie starał się dobrze z ludźmi żyć, kosztem mówienia prosto w oczy tego co źle robią. A jaki jest charyzmat dzisiejszych biskupów? W czym się wykazują, poza pisaniem przydługawych listów, najczęściej niezrozumiałych dla słuchaczy z powodu formy, albo powtarzających w kółko te same slogany? Teraz, właśnie w takich sytuacjach, biskup powinien umieć zająć jasne stanowisko, użyć swego autorytetu. Sam przyjść pod krzyż. Tak jak Jezus przyszedł – wiedząc, co Go na nim czekało.
A co z ludźmi, którzy to wszystko – z bliska, daleka – obserwowali? Dla ilu będzie to zgorszenie?

Spacer po grzbietach fal i rzucanie krzyżem

Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. (Mt 14,22-36)
Tacy już jesteśmy. Różnie to bywa, ale boimy się tak samo – strasznie, i bardzo często bez powodu, albo bez sensu wręcz. Albo – nie tego, co trzeba, podczas gdy lekceważymy to, co faktycznie powinno strachem napawać. Taka np. perspektywa zatracenia, utraty zbawienia. 
Warto zwrócić uwagę – Jezus troszczy się o uczniów. Każe im już odejść, odpłynąć, a sam zajmuje się ludźmi. Kiedy wszystko zrobił – nie udaje się od razu za nimi. Powierza to wszystko Bogu – modli się. Jak to nazwał Jan Turnau – współmyślał z Ojcem. Skoro Bóg Ojciec i Syn Boży to Jedno – właściwie trafne spostrzeżenie. To ważna, a często – w tym wypadku, w perspektywie cudownego dalszego ciągu – pomijana prawda. Modlitwa to nie tylko coś, czemu się oddajemy, gdy czasu zbywa, gdy mamy czas wolny. Modlitwa to oddech serca, który przenikać ma każdą czynność, stanowić naturalny łącznik pomiędzy tym wszystkim, co – jedno po drugim – podejmujemy w ciągu dnia, czy to w ramach pracy, nauki czy czasu wolnego. Wplatać je w siebie umiejętnie. 
Wracając do rzeczy – środek jeziora, burza, wiatr. Na pewno się bali – nawet, gdy większość z nich to rybacy, którzy nie pierwszy raz w życiu pewnie znaleźli się w takich okolicznościach. A jednak się bali. Pytanie, wcale nie retoryczne – czego bali się bardziej? Wichury i burzy – czy Jezusa, gdy do nich zbliżył się, krocząc po wodzie? Nie, nie używał do tego batoników MilkyWay (dla niezorientowanych – rzekomo lżejszych od mleka), nie musiał. Pewnie zbaranieli – jak zwykle, odezwał się więc Piotr. Notabene – może dlatego jemu Jezus powierzył prymat? Umiał się odnaleźć w trudnych sytuacjach, zająć stanowisko (co nie przeszkodziło później mu się wyprzeć Go trzy razy). 
Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Więc Piotr się upewnia – to Ty? Mały test od razu – jeśli Ty, to niech przyjdę do Ciebie po wodzie. Po ludzku przecież to niemożliwe. Dobrze, zatem przyjdź. No i wziął, i jak siedział – tak poszedł. Wicher wyje, wody się pienią, sytuacja nieciekawa – a on, jakby nigdy nic, idzie sobie na grzbietach fal. Uwierzył? Upewnił się? Trudno by było nie. I co się stało? To, co zwykle. Wynikające z naszej małości i niedowiarstwa – wątpliwości. Przeraziła go ta kipiel – mimo, że Pana miał na wyciągnięcie ręki! No to tonąć zaczął. 
Gdy człowiek odwraca się, przestaje patrzeć w stronę Boga – gubi go to. Tak jak by Piotra zgubiło, gdyby nie wyciągnął go Zbawiciel wtedy z wody. Czego zabrakło? Wiary? To, co widzialne, namacalne – wtedy woda, wiatr, warunki – przesłoniły to, co silniejsze od praw natury, a właściwie Kogoś, komu te prawa muszą być poddane, bo jest także ich Panem.Człowiek jednak widzi i kieruje się bardziej tym, co pozorne. Czemu? Bo to łatwiejsze do zaobserwowania, bardziej się rzuca w oczy. A że złudne? Skoro nie uwierzysz w coś niewidzialnego, a mocniejszego, to co za różnica…
Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Czemu o tym zapominamy? Bóg jest Panem wszystkiego, bez względu na to, jak dana sytuacja, zjawisko, wydaje się nam niezrozumiała, przerastająca nasze możliwości poznania i ogarnięcia, nasze siły i umiejętności. Co takiego się stało, że wątpisz? To nie ma znaczenia. A właściwie – ma o tyle, o ile zgodzisz się i zrobisz wszystko, aby to przemóc. Bóg jest większy. On jest. To wystarczy. O ile Ty sam w to uwierzysz – nie tylko na chwilę, ale w ogóle. Zrób z tego punkt odniesienia. I spróbuj. Na pewno On cię nie zawiedzie. Przejdziesz z Nim przez wodę, pustynię, spieczoną ziemię – przejdziesz wszystko to, przez co On chce cię przeprowadzić, abyś osiągnął prawdziwe szczęście. O ile Mu zaufasz. 
>>>
Od rana, a właściwie od wczoraj – nic innego, tylko kręcenie aferki wokół krzyża ku pamięci ofiar Smoleńska. Przeraża mnie to. Ja rozumiem – spontaniczny zryw, symbol zjednoczenia i modlitewnej pamięci o tych, którzy wtedy zginęli. Krzyż bardzo dobrze spełnił swoją rolę – stał się, ten konkretny krzyż, symbolem. I słusznym jest postulat, aby symbol trwał. Oczywiste jest jednak, że plac przed Pałacem Prezydenckim nie jest do tego miejscem – że są miejsca bardziej godne. Kościół nie ma tu nic do decydowania – mógł sugerować, krzyż to przecież inicjatywa harcerzy, a stoi (jeszcze) na terenie Kancelarii Prezydenta RP. Pewnie na skutek jakiś rozmów, ustalono iż ma zostać przeniesiony do kościoła św. Anny – dzisiaj na jakiś czas, a po powrocie z pielgrzymki na Jasną Górę, pozostać tam na stałe. 
Więc niech mi ktoś wyjaśni, po co ten raban? W wyborach było przerzucanie się trumnami –  a to ofiar ze Smoleńska, a to Barbary Blidy. A dzisiaj mamy piękny przykład przerzucania się… krzyżem. Krzyżem – symbolem zwycięstwa nad słabością, grzechem, śmiercią, symbolem nadziei. Ten właśnie symbol używany jest jako oręż przez ludzi, którzy – niestety, mam takie wrażenie – bardzo się cieszą, że  można pokrzyczeć, powymachiwać rękami, jakby wracały czasy jak z pewnej nie tak odległej epoki, gdzie jasny był podział na my i oni. Przykro mi, ale tak to wygląda. Co ma do krzyża komitet polityczny PiS, który rości żądania, aby pozostał tam, gdzie jest, do momentu zastąpienia go pomnikiem? Po mojemu – nic. Po co te zbiegowiska? Dosłownie – to wygląda jak okupowanie, analogia do strajków w stoczni jest dość oczywista.
Sytuacja jest absurdalna. Harcerze, w spontanicznym geście tuż po tragedii, postawili krzyż, aby jednoczył. A dochodzi do tego, że dzisiaj… tłumaczą ludziom, jakie były powody porozumienia z Kancelarią, czemu krzyż zmieni miejsce… Po co to? Po co ludzie się wtrącają? Po co kość niezgody robić z czegoś, co odegrało tak istotną rolę w tych pierwszych dniach po tragedii? Powiem szczerze – jak tak tego słucham, to naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby harcerze – dzisiaj to niemożliwe, za dużo pikietujących tam – zabrali w nocy ten krzyż i sami umieścili go, po cichu, z szacunkiem, w jakimś kościele. Dokładnie tak. Skoro ludzie nie potrafią uszanować tego symbolu, skoro wolą się o niego kłócić i używać jako argument w politycznych przepychankach – to trudno, ich strata. 
Z tego, co czytam (10:14 wtorek 03.08), to już zaczyna się to przeradzać w manifestację jakąś. Wyzwiska, pogróżki pod adresem dziennikarzy, którzy się tam zlecieli… Wiadomo – sensacja, która wisiała w powietrzu od kilku dni. Tylko ci pikietujący – z kim chcą walczyć? Bo tego w ogóle nie rozumiem. Decyzja została podjęta, porozumienie pomiędzy Kancelarią Prezydenta, harcerzami i Kościołem zawarto, nie ma o czym mówić. Decyzja jest sensowna, krzyż będzie stał w miejscu sakralnym, gdzie będzie można również gromadzić się przy nim na modlitwie. Więc po co ta szopka? „Polsko obudź się!”, „Katyń trwa”, „Czy Bóg tak chciał?”, „Czy zdrajcy i NKWD są tak silni?” – to niektóre z haseł i sloganów, jakie tam rozbrzmiewają.  Ludzie wypisują na transparentach „żądamy pozostawienia krzyża” – tylko że nikt go nie usuwa, nie niszczy, tylko przenosi w bardziej odpowiednie miejsce. Jest już nawet Społeczny Komitet Obrony Krzyża. Przeraża mnie to. Krzyż potrzebuje komitetu do obrony?
Niby to spontanicznie… pojawia się nowy, kolejny krzyż. „10 kwietnia 2010 – 3 sierpnia 2010 kolejny krzyż postawiony przed Pałacem Prezydenckim”. Nieoficjalnie, smsowo zwoływane są osoby, które mają ok. 12:30 zgromadzić się na, bliżej nieokreślonym co do celu i przeznaczeniu, marszu. Co to? Medialna aferka, z dramatycznym motywem w tle. Inicjatorzy – niestety, PiS. Bo to politycy tego ugrupowania, niby to przypadkiem, pojawią się na owym marszu.
Znamienne jest to, co jeden z zapytanych obecnych na miejscu, powiedział dziennikarzowi Onetu: „Nie wiem, co robi tu ten krzyż. Przecież w tym miejscu nie wydarzyła się żadna tragedia. Powinien trafić w miejsce, które bardziej sprzyja zadumie i refleksji. Tu ludzie tylko się kłócą”. Krzyż stanął tam, bo tam ludzie symbolicznie się modlili w intencji ofiar. Teraz oczywiste jest, że musi zostać przeniesiony – więc po co to wszystko? Żeby zdobyć kilka punktów w słupkach wyborczych.

Nie zgodzę się z tym, co napisał na swoim blogu Tomasz Terlikowski: Ludzie, którzy stoją przed Pałacem Prezydenckim są głęboko przekonani (i w tym momencie nie ma najmniejszego znaczenia, czy mają rację czy nie), że walczą o krzyż, o wiarę, o pamięć, i o Polskę. Nie, panie Tomaszu – ma. Bo należy wyprowadzić ich z błędu – uświadomić (a raczej – spróbować, bo pewnie i tak nie zrozumieją, ale trzeba próbować), że są narzędziami przysługującymi się konkretnej opcji politycznej. Tu nie chodzi o usuwanie krzyża jako symbolu wiary, dyskredytowanie ludzi wierzących czy prześladowanie chrześcijaństwa – a o uporządkowanie w sposób przemyślany sytuacji powstałej spontanicznie, i przeniesienie tego symbolu w bardziej właściwe miejsce, miejsce kultu, do świątyni.

Sam tenże autor przypomina i wskazuje na analogię: sytuacja dzisiaj przed pałacem, a wielokrotne starcia pomiędzy różnymi stanami a władzami komunistycznymi. Problem polega na tym, że to nie jest to samo, że sednem dzisiejszej sytuacji nie jest walka z wiarą przez z gruntu zły system. A że pojawiła się policja i straż miejska – cóż, skoro jest zaplanowana uroczystość przeniesienia krzyża – sedna i centrum sporu – to jakoś trzeba zapewnić dyscyplinę na miejscu, aby zaplanowana ceremonia mogła się odbyć, tym bardziej skoro wokół tyle emocji i ludzi, którzy najwyraźniej szukają łatwej okazji do jej fizycznego rozładowania.

Nie można mówić, że skoordynowane, przemyślane i przecież na spokojne ustalone sposoby, termin i miejsce przeniesienia krzyża są na chybcika – co sugeruje autor – skoro jest to wypadkowa ustaleń pomiędzy Kancelarią Prezydenta, kurią biskupią i harcerzami. Wypracowano kompromis. I uważam, jest to słuszne. Bo gdyby krzyż miał stać tam dalej – cóż, doszłoby do sytuacji, gdy ten plac przed pałacem prezydenckim stałby się jakimś dziwnym miejscem pamięci… po wydarzeniu z pewnością tragicznym, ale przecież które miało miejsce zupełnie gdzie indziej. Symbolem jest, był i będzie – bez względu na to, gdzie znajdujący się – właśnie ten krzyż. A plac prezydencki był jedynie miejscem, gdzie wtedy, w dniach żałoby, gromadzili się rodacy, aby oddać hołd. Plac i sam pałac jest miejscem pracy i urzędowania prezydenta – z jakiej by on opcji politycznej nie był – jako reprezentanta Polski na świecie i sprawującego władzę w imieniu narodu – więc nie można robić mauzoleum ani z jednego, ani z drugiego.

Przy okazji – ciekawe są komentarze pod tym wpisem na blogu autora, drugi i trzeci (autorzy Lear i Tatko10 – niestety, blogi Frondy nie udostępniają opcji bezpośrednich linków do konkretnych komentarzy).

Źródło – oświadczenie wspólne władz kościelnych, państwowych i harcerzy odnośnie krzyża 

>>>

Dwie ciekawostki do poczytania: