Podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. (Mt 25, 1-13)
Ani to tekst liturgiczny z wczoraj, ani z dzisiaj. To tekst, który usłyszałem razem z wszystkimi, którzy – najpierw na mszy, później podczas uroczystości na cmentarzu – żegnali wczoraj panią B., o której pisałem poprzednio, zmarłą w czwartek wieczorem. Tekst o gotowości, o konieczności świadomości naszej kruchości, przemijalności.
Niektórzy (np.
Wikipedia), wypowiadając się na temat tego tekstu, mówią o
pannach głupich i mądrych. Czy jednak o to chodzi? Nie wydaje mi się, aby to były dobre sformułowania – w tym sensie, że roztropność można przyrównać do mądrości, ale chyba sam fakt braku tejże roztropności nie oznacza od razu głupoty. Ot, niuans językowy, ale warto zwrócić uwagę.
Ja to widzę tak – jak niektórzy mówią, że człowiek na początku życia jest taką carte blanche, to można powiedzieć, że u progu życia człowiek dostaje od Pana Boga taką lampę – w rozumieniu lampy współczesnej autorowi tekstu, co rozumieć należy: naczynie, w którym – aby lampa się paliła – musi być oliwa (właśnie ona się pali). I całe życie człowiek sobie idzie z tą lampą, aż w pewnym momencie – mniej lub bardziej spodziewanym – dochodzi do końca, po prostu umiera. Chwila śmierci – to jest właśnie ten moment kulminacyjny, w tekście zobrazowany pojawieniem się głosu, który rozbudza śpiące panny, wzywając je do wyjścia na przeciw oblubieńcowi, który nadchodzi. Człowiek umiera – i jak w żadnym innym wypadku może wyjść, nawet wybiec na przeciw Bogu, który do niego, po niego zmierza. Pytanie tylko – biegnie, bo nie wie, co się dzieje, nie rozumie; czy biegnie, bo czekał z utęsknieniem na ten moment, rozumie że skończyła się jego ziemska wędrówka, i z radością wita Tego, w którego za życia wierzył? Bieg rozpaczy – czy też bieg radości osoby, która na własnej skórze doświadcza, że prawdą jest wszystko, w co wierzyła?
Mamy całe życie, dane od Boga, raz dłuższe, a raz krótsze, aby zbierać. Nie ma co wnikać – takie umiejętności, takie wady czy ułomności – Bóg nie przykłada miarki i nie porównuje, ale ocenia z miłością każdego indywidualnie. Co mamy zbierać? Tę przysłowiową oliwę, która w decydującym momencie pozwoli – gdy usłyszymy wezwanie – nie zabłądzić w ciemnościach i wyjść na spotkanie Pana, który po mnie właśnie przychodzi. Wszystko zależy od tego, z czym – w tym decydującym momencie – staniesz przed Panem. Co będziesz miał w ręku – puste naczyńko, czy też lampę pełną dobrych uczynków? Na co spożytkowałeś to swoje życie – żyłeś tak, że ta lampa gdzieś sobie zakurzona leżała, prawie popękana, zapomniana; czy starałeś się, aby każdy dzień upłynął na dolewaniu zawartości do lampy – miłością, dobrocią, miłosierdziem, serdecznością, wyrozumiałością, troskliwością.
Jeśli w twojej lampie nie braknie oliwy – bądź spokojny. Bez względu na to, kiedy ze snu twojego życia rozbudzi cię głos Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! – będziesz gotowy. Nie musisz wtedy przejmować się tym, kim za życia byłeś – że twój ziemski dom nie dość dostatni, że żyłeś uczciwie, przez co nie zawsze starczyło na markowe ciuchy, wakacje za granicą, nie stać cię było na częste zmiany samochodów, że całe życie wiernie spędziłeś przy małżonku, któremu przed Bogiem ślubowałeś… Tak, to mało popularne – ale zarazem to właśnie pozwoliło ci uzbierać tę potrzebną oliwę. Wtedy to wyjście na przeciw Oblubieńcowi będzie tylko formalnością – z radością otworzy przez tobą swoje ramiona i zaprosi cię do swojego domu.
Zastanawia mnie – co z tymi, którym oliwy zabraknie w tym najważniejszym momencie końca ich ziemskiej egzystencji? Czy faktycznie nie ma dla nich żadnej drogi ratunku? Może nadinterpretuję – ale sam ewangelista jakby radzi, adresując słowa do takich osób: Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Czyściec? Tak, mam nadzieję. Miłość Boża sięga dalej.
I tak sobie – przyznaję się szczerze, zupełnie nie słuchając żałobnego kaznodziei – rozmyślałem wczoraj na mszy przed pogrzebem. W sumie, pani B. nie znałem jakoś bardzo dobrze – w przeciwieństwie do żonki i teściów. Zetknąłem się z nią kilka razy – i urzekła mnie swoją dobrocią, otwartością. Gdy pierwszy raz usłyszałem o chorobie – wierzyłem, że z nią wygra… choć gdzieś kołatało, że chyba jednak Jego wola jest inna. Cieszę się, bo wydaje mi się, że jej córka w pewnym momencie – mniejsza o diagnozy (rozbieżne) lekarzy – też to wyczuła, bo pomimo żalu i bólu, jaki ją trawił od momentu usłyszenia końcowej diagnozy (brzmiała – jeśli mama do żyje do świąt, to będzie cud) była dziwnie spokojna, pogodzona z tym, co ma nastąpić.
Na pogrzebach rzadko bywam, bo i rodzina mało liczna. Pani B. mieszkała vis a vis teściów, ale dobre 10, może i więcej lat temu wróciła na wieś, w rodzinne strony. Zajmowała się domem, gdzie został syn z synową, i opiekowała się swoimi schorowanymi rodzicami. Jej ojciec, mający problemy z alkoholem, do śmierci miał bardzo trudny charakter, zmarł dobre kilka lat temu. Do zeszłego roku opiekowała się swoją mamą – cierpiącą na Alzheimera, wymagającej nieustannego pilnowania i opieki dosłownie jak dziecko. Wcześniej, gdy była zdrowa, wszystkie siły i oszczędności pożytkowała na edukację (studia) dzieci – nie powiem dokładnie, ale każde z nich raz po raz rozpoczynało płatne studia, z których żadne żadnych nie skończyło. Tak, to była chyba trochę za bardzo jej ambicja – widać było, że dzieci predyspozycji nie miały, tylko ona sama (z dyplomem wyższej uczelni technicznej) nie chciała tego zauważyć, a dzieci nigdy wprost same tego nie powiedziały. Do czego zmierzam – na mszy i na cmentarzu było dużo, bardzo dużo ludzi. Przyjechali i sąsiedzi ze wsi – ale także kilka osób z bloku, gdzie mieszkała (przecież przed laty), obok teściów. Piękna sprawa – dobitnie to pokazuje, jaka była, skoro ludziom zależało i przyszli ją żegnać.
Mimo prognoz i mroźnego powietrza – jak na jesień było ładnie. Może nie słonecznie, ale ładnie. Powiedziałbym – pogoda pasowała do sytuacji. Mroźno, ale sucho, troszkę wiało. Ceremonia na cmentarzu była prosta – i tylko łezka się zakręciła w oku, gdy trumna znikała w grobie. B. spoczęła obok swojego męża, który o wiele lat ją poprzedził w drodze do wieczności.
Na marginesie – nie rozumiem, jak syn – wiedząc, że matka umiera, i że czeka na niego (co wyraziła wprost, gdy jeszcze była świadoma) – może nie przyjechać do niej i się nie pożegnać, tłumacząc się a to brakiem urlopu z pracy, a to problemem z zapewnieniem opieki na dzieckiem; i tak samo – -po śmierci pojawił się dopiero w kościele przed pogrzebem, palcem nie kiwnął, aby pomóc w załatwianiu formalności (wszystko załatwiała córka zmarłej z mężem). Przepraszam – interesowało go, jeszcze za życia B., tylko to, jak pozbyć się psa, którego na wsi trzymała. W głowie mi się to nie mieści. Albo brat zmarłej – o którym wszyscy wiedzieli, iż od wielu lat, z jego winy, nie utrzymywali kontaktów (wielu dopatrywało się w tym działań żony tego brata) – również palcem nie kiwnął w przygotowywaniu pochówku własnej siostry, nawet nie odebrał od jej córki telefonu, gdy dzwoniła aby poinformować o śmierci swojej mamy. Gdy wysłała smsa – oschle zażądał tylko poinformowania go o dacie i miejscu pogrzebu. Nic. Zero. Co więcej – w kościele pierwszy rzucał się do przekazywania wszystkim znaku pokoju, a gdy wychodziliśmy po pogrzebie z cmentarza – szedł za nami – rozpływał się fałszywie nad tym jaka ta B. była dobra, kochana… podczas gdy każdy (z bardzo niewielu) jego ze zmarła kontakt od wielu lat był, prowokowaną przezeń, awanturą. Musiał dobrze grać. Bo nie uwierzę w to, aby człowieka nie uwierało i nie gryzło sumienie – w takim momencie. Stracił okazję, aby za życia się pogodzić, przeprosić, prosić o wybaczenie. Teraz może się tylko za nią modlić.
>>>
Polska od niedzieli, o czym zapomniałem poprzednio napisać, cieszy się nowym świętym w osobie
ks. Stanisława Kazimierczyka CRL, którego
kanonizował papież Benedykt XVI. Warto zapoznać się z jego sylwetką – wykształconego, a zarazem pokornego, oddanego duszpasterza, spowiednika, czciciela Matki Bożej, zakochanego w Jezusie Eucharystycznym – wielkiego propagatora udzielania częstej Komunii Świętej chorym w ich domach (choćby w tym zakresie warto zastanowić się, zanim bezkrytycznie zacznie się dystansować od funkcji świeckich szafarzy Komunii Świętej – piękne pole dla ich posługi, oczywiście, księdza nie wyręczą, gdy chory się będzie chciał spowiadać, ale Komunię zaniosą).
>>>
Nie sposób nie odnieść się do tego, co się w Polsce ostatnio dzieje. W zeszłym tygodniu – rodzina poszukuje zaginionego mężczyzny, który kilka dni później okazuje się zostać zabity z zimną krwią przez własnego syna, zwłoki wyrzucone jak śmieci do rzeki… Wczoraj – jeden człowiek zabity, drugi ciężko ranny, bo jakiś mężczyzna postanowił dać upuść swojej frustracji…
Nie – nie można, jak to niektórzy politycy (z partii, do której należał pracownik biura, który wczoraj został zamordowany) sugerują, całej odpowiedzialności za te tragedie zwalać na drugą stronę sceny politycznej. To jest wina wszystkich – tego, jak debata polityczna jest prowadzona, jakie formy narzucają ludzie pokroju panów Palikota, Wenderlicha czy Kurskiego (najbardziej jaskrawe przykłady). Unoszenie się honorem, wzywanie prawie do krucjat czy bratobójczych walk – przychodzi łatwo, tym bardziej że najczęściej są to odgrywane na potrzeby mediów i wyborców przedstawienia, podczas gdy „walczący ze sobą” rzekomo politycy prywatnie często się nawet przyjaźnią. I co z tego? Jak widać, niektórym ta atmosfera się udziela i dochodzi do tragedii. To jest coś, na czego koniec liczyliśmy po tragedii Smoleńskiej – o czym sam tu pisałem – ale, oczywiście, jak to w tej materii najczęściej, się przeliczyliśmy i nie doczekaliśmy się.
Nie można także usprawiedliwiać działań – w pierwszym wypadku: nieporozumieniami na tle finansowym (czy to w ogóle jest powód, aby podnieść na kogokolwiek rękę, a już w ogóle – zabić własnego ojca?); w drugim wypadku – frustracją? Czy w imię ulżenia swoim emocjom można po prostu pójść gdzieś, poderżnąć gardło czy zastrzelić? Nie, nie można! Tak samo, jak sprawców takich czynów nie można bronić – co bardzo powszechne – naciąganą niepoczytalnością, czy na siłę udowadnianymi – później, po fakcie – rzekomymi schorzeniami psychicznymi, mającymi usprawiedliwiać ich działania. Kara śmierci im nie grozi – ale uważam, że nie powinni więcej pojawić się na wolności po tym, co zrobili. Żeby mieli czas na zastanowienie się, co, po co i w imię czego się dopuścili.
>>>
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują – za kilka godzin poznamy nazwiska nowych kardynałów, których dzisiaj kreować ma papież Benedykt XVI.
dopisane 12:35 Jest już potwierdzenie co do abp. Nycza – 20 listopada konsystorz, nasza wspólnota wzbogaci się o 24 nowych książąt Kościoła, w tym o metropolitę warszawskiego. Więcej – następnym razem.