Jezus opowiedział uczniom przypowieść: Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Jak możesz mówić swemu bratu: Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku, gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata. (Łk 6,39-42)
Z tym mamy problem bardzo często. Im dłużej obserwuję wszystko dookoła – owszem, niespełna 30 lat, ale jednak już trochę czasu powiedzmy świadomie – tym bardziej jestem przekonany, że większość krzykliwych, wrzaskliwych, rozpoznawalnych i robiących wszystko aby być zauważeniu quasi-autorytetów idealnie wpasowuje się w obrazek z tej przypowieści piątkowej. Żeby zauważyli, opisali, zadali dużo pytań, które to wypowiedzi zacytują media (co z tego, że na temat, którego pytający nie zna…), żeby być znanym.
Pierwszy to jest problem z kryzysem nauczycieli i autorytetów – co widzi chyba każdy gołym okiem. Tzn. jest ich niby na pęczki – ale co reprezentują? na co się powołują? co sobą prezentują? co oferują tak naprawdę, poza pewnymi kuszącymi bajerami w postaci zazwyczaj spraw zupełnie doczesnych, przeliczalnych na pieniądze, bez odniesienia do wartości wyższych, nieprzemijających, a czasami wprost wskazując, że te ostatnie nie mają w ogóle sensu, bo liczy się tylko „tu i teraz”. Co drugi mądry uważa się za nauczyciela, za osobę, która swoim doświadczeniem, mądrością i radą może służyć naprawdę w dobrym celu innej osobie – a tak naprawdę po prostu robi podatnym na to wodę z mózgu, przekonując najpierw, że sam pozjadał wszystkie rozumy, a potem ucząc podobnego podejścia do życia te łatwowierne osoby.
Druga kwestia to właśnie nasze chore oczy. Obawiam się, że im głośniej ktoś wykrzykuje, piętnuje, wymachuje rękami i złorzeczy, tym mniej tak naprawdę widzi, tym bardziej zawalone drzewem, tymi przysłowiowymi belkami, ma oczy. Sam chodzi po omacku, a jednak uważa się za eksperta i autorytet do wytykania błędów i typowania do kamienowania innych, „tych gorszych”. A jak bardzo często okazuje się, że ten „najgorszy” ma – oczywiście, jak każdy z nas – jakiś problem, grzech, słabość, ale w oczach Boga jednak o wiele mniejszą od tego „jedynego sprawiedliwego”. Czyli facet z belką w oczach moralizuje nad kimś, kto ma problem z niewielką drzazgą. Czy w takim działaniu jest cokolwiek z zasadności, czy takie gadanie w ogóle jest czegokolwiek warte?
Odnoszę wrażenie, że najwięcej prawa do oceny i sądzenia mają ludzie naprawdę pokorni, mądrzy, doświadczenia i mający w sobie miłosierdzia. Ale takich zazwyczaj albo nikt o zdanie nie pyta, albo pyta i nie słucha odpowiedzi; a najczęściej mają w sobie tyle pokory, że mało komu dają się wciągać w tego rodzaju dywagacje i osądy.
Nic dziwnego, dokąd najczęściej dochodzą – może nie dzisiaj, jutro, ale za rok, dekadę – ci, którzy słuchają takich właśnie quasi-autorytetów i mądrych, a także takie właśnie autorytety. Kończy się dokładnie tak, jak to opisał na początku Jezus: i jeden, i drugi niewidomy pakują się nawzajem do dołu, upadają.
>>>
Trochę czasu nie pisałem, bo w środę miałem najtrudniejsze chyba w tym roku kolokwium. Trochę odpuściłem naukę – niespełna tydzień – ale przysiadłem, poszedłem, pełen obaw oddałem pracę i… w czwartek dowiedziałem się, że dostałem 4 🙂
Poniedziałek i wtorek siedziałem w domu, uczyłem się i w przerwach modliłem. Po raz pierwszy od nie wiem jak długiego czasu pomodliłem się Koronką do Miłosierdzia Bożego (równocześnie w niewielu wolnych chwilach czytam
„Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie” Jana Grzegorczyka – o trudnej i krótkiej historii ss. faustynek). Poza tym mocno czułem, że Mama wspierała z góry.