Chyba nie o to chodzi

Takie kilka luźnych myśli na kanwie głośnej medialnie sprawy ekshumacji śp. Anny Walentynowicz, której ponowny pochówek rozpocznie się niebawem i to nie tak daleko znowu od miejsca, gdzie piszę te słowa. 
Ja rozumiem rozgoryczenie rodzin tych ludzi, którzy zginęli pod Smoleńskiem i wolałbym nie wyobrażać sobie, jak ja bym na taką sytuację zareagował. To wielka tragedia, i tylko pogłębić ją może fakt, iż po 2 z okładem latach po tamtym dniu okazuje się, że identyfikacja ciał pasażerów samolotu odbywała się w sposób niedbały, nie dochowano w tym zakresie należytej staranności, i na skutek błędów – Polaków, Rosjan, z pewnością władz – okazuje się dzisiaj, że w trumnie pani Walentynowicz złożone były szczątki kogoś innego. Nie sposób tutaj mieć pretensje do rodzin, które niekiedy w strasznym stanie psychicznym stawiały się tam i próbowały identyfikować swoich bliskich, chcąc w możliwości choćby w tych doczesnych szczątkach w jakiś sposób ukoić swój ból, móc na swój sposób pożegnać tych, którzy w tak dramatycznych okolicznościach odeszli. 
Natomiast nie rozumiem medialnej zawieruchy wokół tego, szczególnie w kontekście faktu, iż wiele osób zaangażowanych w te kwestie uważa się za wierzących, chrześcijan i katolików. A dla nas nie tyle ciało, ale dusza jest ważna. Owszem, kiedyś – może i nie tak dawno – zmartwychwstanie ciał rozumiane było bardziej niż dosłownie, pytanie jednak: co wtedy ze zmarłymi, których ciała z jakiegoś powodu po prostu rozłożyły się, zdematerializowały, choćby przez upływ czasu? Nie można jednoznacznie powiedzieć, jak to nastąpi – wydaje mi się, że w tym zakresie Pan Bóg z pewnością szykuje jakąś niespodziankę, która nawet przy najśmielszych rozważaniach nam się w głowach nie mieści. Czym będą nasze nowe, duchowe ciała? Zobaczymy. Czy będzie można mówić w jakikolwiek sposób o materii, ciele, czy będą one miały cokolwiek wspólnego z tym, co my dzisiaj po ludzku jako materię i ciało rozumiemy? 
Bo w tej sytuacji dzisiaj – przy pełnej świadomości błędów popełnionych przy identyfikacjach i tego, że nie dochowano przy tych czynnościach staranności – mam wrażenie, że medialne show robi się dla jakiś bliżej niejasnych powodów, ot, żeby zaistnieć. Żałoba trwa w sercu, tęsknota i pamięć także tam pozostają. Należy uchybienia sygnalizować i domagać się konkretnych działań władz w ich zakresie – czy jednak wracanie do tego w pomysłach typu konieczności dokonania ekshumacji wszystkich ciał ofiar to właściwe działanie? Wydaje mi się, że szacunek dla tych właśnie konkretnych zmarłych – w takich a nie innych okolicznościach – sprowadzać powinien się do przysłowiowego pozostawienia ich w spokoju, złożonych w grobach (nawet w innych trumnach), a skupienia sił na modlitwie w ich intencji i dochodzenia do przyczyn tego, co faktycznie spowodowało tamtą tragedię. Te ekshumacje nikomu nie pomogą, życia zmarłym nie przywrócą. Modląc się – całym Narodem – w różnych miejscach Polski za ofiary smoleńskie w dniach ich pogrzebów nie mam żadnej wątpliwości, że pożegnaliśmy ich godnie i w sposób po prostu dobry. 
Teraz jest czas troski o ich dusze, o ich zbawienie – modlitwy w tej intencji – a nie prób dokopania władzy (nawet w części słusznie) czy zdobywania medialnego kapitału na pomyłkach przy identyfikacji zwłok. To nie tylko moje zdanie. Był taki jeden, Jezus się nazywał, który mówił, żeby pozostawić zmarłym grzebanie umarłych, a Ty idź i głoś Królestwo Boże. Myślę, że pierwszymi, którzy by przyznali rację tym słowom, byli by ci, o których mowa, zmarli – tak naprawdę zanurzeni w Bogu, do końca. 
(tekst jednoznacznie zainspirowany artykułem „Co będzie po śmierci” Jana Turnaua z Metra z 28.09.2012)

Zmartwychwstanie to On

Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz. Jezus usłyszawszy to rzekł: Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą. A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: Chodźmy znów do Judei. Rzekli do Niego uczniowie: Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz? Jezus im odpowiedział: Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła. To powiedział, a następnie rzekł do nich: Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić. Uczniowie rzekli do Niego: Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje. Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego. Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć. Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Rzekła Marta do Niego: Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym. Rzekł do niej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu: Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: Nauczyciel jest i woła cię. Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: Gdzieście go położyli? Odpowiedzieli Mu: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: Oto jak go miłował! Niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: Usuńcie kamień. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Jezus rzekł do niej: Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. (J 11,1-45)
Dziwne są słowa, jakie Jezus wypowiadał do swoich uczniów. Jednoznacznie wynika z nich, iż wiedział, co się w tym czasie działo z Łazarzem. Że umiera – i że umarł. Na pewno była między nimi – Jezusem a rodzeństwem Marii, Marty i Łazarza – relacja prawdziwej przyjaźni, a zatem i miłości, bez której o prawdziwej przyjaźni nie ma mowy. To była swego rodzaju próba. W tym doświadczeniu, w tej tragedii śmierci przyjaciela miała objawić się Boża chwała. Inaczej nie można wytłumaczyć tej zwłoki, jakby do bólu celowej. 
Ciekawe jest też znowu nawiązanie – śmierć a sen. Tak samo Jezus wyraził się, gdy szedł uzdrowić dziewczynkę, córkę przełożonego synagogi Jaira (Mk 5, 35-43). Sam ów człowiek wyszedł po Jezusa, błagać o pomoc dla chorego dziecka. Gdy już z Nim szli do domu, dotarła wiadomość – dziecko zmarło. Ludzie wręcz mieli Jairowi za złe, że trudził Jezusa jakby bez celu – bo po co? Uzdrowienie chorego to jedno – a co On miałby pomóc, skoro chora zmarła? Ale on wierzył – zgodnie z Jezusowymi słowami: Nie bój się, wierz tylko! Wiara dokonała cudu. A w dzisiejszym obrazku – tak samo, jak wtedy Jezus powiedział o zmarłej, że śpi, tak i dzisiaj deklaruje, że idzie zbudzić Łazarza. Nie wskrzesić, obudzić. Śmierć dla Boga-Człowieka to tylko sen, z którego tylko On ma moc wyrwać człowieka. 
Gdy docierają do Betanii – obraz rozpaczy i żałoby, ludzie składają siostrom kondolencje z powodu odejścia ich brata. Nic dziwnego – skoro upłynęły 4 dni od zgonu, przygotowania do pogrzebu z pewnością były w toku. Nawiązuje się interesujący dialog pomiędzy Martą a Panem. A właściwie – deklaracja wielkiej i nieustannej, pomimo straty brata, wiary w mesjaństwo Jezusa, w Jego Bóstwo. I niesłabnąca nadzieja, która wyraża się w tym błagalnym jakby: Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Znali Jezusa od dawna, wiedzieli, ile Bóg może uczynić przez Jego ręce. Wierzyła, że ta łaska może stać się także ich udziałem. Wiedziała, że gdyby Jezus był z nimi w godzinie śmierci Łazarza, nie dopuściłby do niej. Ale to nic nie zmienia – jest tam dzisiaj, i nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Zmartwychwstanie to On sam, i nikt inny. 

Co zadecydowało o tym, że stał się cud? Myślę, że ludzka natura Jezusa – dla którego Łazarz był przyjacielem, sojusznikiem i wiernym wyznawcą. Wydaje mi się, że nie ma innego miejsca w ewangelii, gdzie Jezus by zapłakał. Ludzkie łzy Boga-Człowieka otwierają niebo i zlewają łaskę Boga na człowieka, który od kilku dni leży martwy, pewnie rozkładając się. Padające w tym momencie pytania w stylu – Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? – są jak najbardziej uzasadnione i zrozumiałe. Byli tam pewnie przypadkowi ludzie, znajomi zmarłego i jego sióstr, ale także sporo osób, które wiedziały o Jezusie więcej, może same były świadkami którego z Jego cudów, a na pewno o którymś słyszeli. 
Przed samym grobem dochodzi do jakby małego upadku wiary Marty – Jezus każe odsunąć kamień, ona zaś boi się tego, co tam zobaczą. Widok rozkładającego się ludzkiego ciała to nic przyjemnego w ogóle – a co dopiero, ciała ukochanego brata? To zbyt wiele jak dla niej. Zbyt dużo emocji – ale czy to zachwianie wiary? Myślę, że nie. To emocje związane z bratem, a nie zwątpienie w Tego, który wszystko może, i stoi przy niej przed grobem zmarłego. Cud już się dokonał – jeśli by chcieć umiejscowić go w czasie, to po wyznaniu wiary, tym dialogu Marty z Jezusem, zanim podeszli do grobu. To, co dokuje się teraz, po otwarciu pieczary, to tylko formalność – Łazarz wstaje i żyje. Stąd Jezusowe słowa – Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. On już wie, że prośby Marty i Marii, w które włączył się Jego głos, zostały przez Boga wysłuchane.
Wczorajsze pierwsze czytanie było bardzo krótkie, więc przytoczę je w całości:

Tak mówi Pan Bóg: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam”, mówi Pan Bóg. (Ez 37,12-14)

To jest wielka i piękna obietnica. A przede wszystkim – obietnica skierowana do każdego, kto sam z siebie nie wyłączy się z Ludu Bożego. Tu nie chodzi już tylko o Naród Wybrany, ale o pojęcie szersze – Lud Boży, do którego należeć może każdy człowiek, bez względu na narodowość, pochodzenie, język. Tak jak dosłownie i namacanie wyprowadził, prawie za rękę, Łazarza z tego grobu – taka sama obietnica jest dana i nam, którzy w Niego wierzymy. Grób nie będzie naszym końcem, śmierć nigdy nad nami nie zatryumfuje – bo On sam na drzewie krzyża ją pokonał. Nasze życie nie kończy się w grobie, gdy położą na mogile płytę nagrobną – ale zmienia się, i trwa dalej. Mamy swój początek, ale nie mamy końca.

Inna sprawa – po ludzku umieramy. Nie raz, i nie dwa razy – dziennie, w tygodniu, miesiącu, roku. Tak często uchodzi z nas życie. Nic się nie chce, nie mamy weny, pomysłu, siły. Tak często, jakby nawet wbrew sobie, robimy coś złego, czego przy głębszym zastanowieniu robić nie powinniśmy, na co się nie godzimy. A jednak – dzieje się tak, i to raz po raz. Czasami odkrywamy to dopiero przy kratkach konfesjonału (inna sprawa – ile czasu zajmuje nam dotarcie do niego?) – że, de facto, powtarzamy się przy kolejnej z rzędu spowiedzi. Więc co z tą poprawą? Tak łatwo pozwalamy w sobie umierać temu, co dobre – a tryumfować temu, co w najlepszym wypadku byle jakie, nijakie, a najczęściej jednoznacznie złe, błędne, grzeszne.

Wielki Post to czas umierania – ale innego. Umrzeć ma w tobie wszystko to, co słabe, nędzne, mizerne, beznadziejne, nijakie, byle jakie. Umrzeć ma w tobie to wszystko, co zaciemnia i zasłania to, co pozwala lepiej i pełniej żyć – miłość, dobroć, radość, szczerość, odwagę, uczciwość, miłosierdzie, współczucie. One nie mogą w tobie, tobą, błyszczeć, gdy coś je zasłania. A nam jest bardzo często wygodniej – bylejakość nie wymaga wysiłku, i świetnie sama siebie usprawiedliwia.

Jezus stoi dziś z wyciągniętą ręką przed grobem twoich słabości. Dasz się z niego wyciągnąć?

>>>

O tym, że wczoraj była 1. rocznica katastrofy smoleńskiej przypomniałem sobie, gdy próbując usypiać synka, usłyszałem syreny o 8:41. I jakby fakt absorbowania nas przez miesięcznego (dokładnie wczoraj) szkraba nie pozwolił jakoś na zadumanie nad tą rzeczywistością – mimo, że 2 osoby z ofiar były mi prywatnie dobrze znane. Wierzę, że pomimo dramatu odejścia, cieszą się już oni gościną w Królestwie Bożym.

I tylko szlag mnie trafia, jak widzę, co się dzieje w kraju. Jak niektórzy nawet w dniu rocznicy, gdzie o spokój i uszanowanie tego dnia apelowali chyba wszyscy, nie potrafią wyjść ponad ludzkie i partyjne podziały i przejawy takowych poprawności. Owszem, cała sprawa wyjaśniania tej tragedii od początku była z polskiej strony prowadzona niestarannie i niedokładnie, oddano bezmyślnie pola Rosjanom – ale nie oznacza to, że pewna grupa polityczna, która poza graniem na emocjach tej tragedii po prostu nie ma Polakom nic innego do zaproponowania, może nawet w takim dniu stawać w opozycji do wszystkich i wszystkiego.

Szkoda, że nawet obchody wspomnienia tragedii i śmierci, które jakby na krótką chwilę zjednoczyły Polskę, nie potrafiły być wspólne, razem. Niestety, słowa o. Ludwika Wiśniewskiego OP o antyżałobie są bardzo trafne.

Komu to służy, czemu Kościół nic z tym nie robi, w czyje imię gromadzą się tam ludzie – czyli rzucania krzyżem część 3

Jezus powiedział do swoich uczniów: Gdy brat twój zgrzeszy, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie. Dalej, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. (Mt 18,15-20)

Coś w tym jest – Słowo Boże jest aktualne w każdym czasie. To powyższe – może przede wszystkim dzisiaj, w naszej pięknej Polsce, w świetle towarzyszącego nam ciągle – raz bliżej, raz z oddali, ale ciągle w tle i na tapecie – problemu dotyczącego krzyża upamiętniającego ofiary tragedii smoleńskiej, stojącego przed pałacem prezydenckim.

Tak, jest w tym wszystkim grzech zaniedbania ze strony Kościoła. Owszem – pojawiły się wypowiedzi hierarchów, biskupów – m.in. prymasa Kowalczyka, szefa KEP abpa Michalika, metropolity warszawskiego abpa Nycza (także tutaj), czy bpa Kiernikowskiego z Siedlec. Dobrze, że nie udawali, że problemu nie ma.  To jednak tylko teoria i mało konkretna – zero konstruktywnych propozycji. Brak wezwania do opamiętania tych, którzy są najwyraźniej gotowi do doprowadzenia do zamieszek w imię obrony krzyża… któremu nikt nie chciał nic zrobić, tylko przenieść w bardziej właściwe miejsce. Którzy nie widzą, że ich działania dają jedynie to, że coraz więcej osób o przeróżnych interesach ma swoje kilka minut w mediach tylko dlatego, że pojawiają się tam, pod krzyżem, niekiedy szydząc z prawdziwej religijności, wiary, Kościoła i krzyża Chrystusa. A w ogóle – jak się ma do tego postawa metropolity szczecińskiego, który zarządził w diecezji… modły za obrońców krzyża? Ewidentny i dość zasadniczy rozdźwięk.

Nie można powiedzieć, że ci wszyscy, którzy brali udział w tzw. obronie krzyża (kursywa celowo – bo nie miało to nic wspólnego z obroną czegokolwiek, a na pewno nie krzyża) mieli rację i postępowali słusznie. Sprzeciwili się wypracowanemu wspólnie kompromisowi co do zachowania i umiejscowienia tego krzyża jako symbolu upamiętniającego tragedię w miejscu właściwym, tj. w kościele. Owszem, pojawił się inny pomysł – gdzieś wyczytałem o propozycji umiejscowienia krzyża w kaplicy prezydenckiej – mniejsza o to. Chodzi o rodzaj miejsca – kościół czy kaplica jest miejscem właściwym, godnym, w którym krzyżowi nie grożą żadne ataki, gdzie ludzie mogą w przestrzeni sacrum spokojnie go adorować i oddawać mu cześć, modląc się za poległych w katastrofie.

Czemu brak zasadniczych reakcji czy nawet nacisków ze strony czy to KEP, czy metropolity warszawskiego jako odpowiedzialnego terytorialnie za to miejsce wydarzeń, aby dokonać przeniesienia krzyża, jak to zostało zaplanowane i raz przez rozwydrzony tłum rzekomych obrońców udaremnione? Temat tamtej rozróby – trudno to inaczej nazwać – wraca jak bumerang w mediach, czy w wypowiedziach publicznych czy homiliach biskupich. I co z tego? Nic z tego nie wynika. Zero deklaracji ani jasnego oświadczenia – co powinno być zrobione, co należy w tej sytuacji uczynić. Pewnie – biskup nie zmusi kancelarii czy harcerzy do niczego.

Ale powinien powiedzieć wprost, otwarcie – upomnieć. Wskazać, co należy zrobić. Wykazać się konsekwencją: skoro coś ustalono, trzymajmy się tego, zróbmy to do czego się zobowiązaliśmy. Samo się nic nie zrobi. Sytuacja jest bezsensowna, patowa, i nikt najwyraźniej nie ma pomysłu, jak problem rozwiązać. Co daje pozostawienie krzyża tam, gdzie jest – poza świętym spokojem i odkładaniem w nieskończoność i tak nieuniknionej konieczności podjęcia konstruktywnej decyzji w tej sprawie? Nic. Poza tym, że różne środowiska mają okazję poużywać.

Dwie noce temu – prawie bójki pod krzyżem, będą zarzuty, a w TV każdy mógł zobaczyć i łatwo wyczytać z ruchu warg, jakimi to epitetami obie strony rzucały w siebie… Wczoraj – jakiś dziwny happening, niby to spontaniczna manifestacja młodzieży. Manifestacja – czego? Pogardy dla krzyża? Pogardy dla istniejącej sytuacji? Nie wiem. Na pewno nie poparcia ani dla krzyża, ani wiary, a już na pewno Kościoła. Cyrk, przedstawienie, impreza.

To wszystko – w cieniu krzyża, który był (jest?) spontanicznym milczącym pomnikiem zjednoczenia narodu w opłakiwaniu ofiar tragedii; dzisiaj zaś, z dnia na dzień, staje się niemym świadkiem przepychanek o zabarwieniu w oczywisty sposób politycznym, napędzanym na początku przez konkretną partię – a dzisiaj umiejętnie wykorzystywanym przez wszystkich, mających jakiekolwiek partykularne interesy, coś do ugrania na tym krzyżu i fakcie, że uwaga mediów jest ku niemu zwrócona.

Tak, dopóki pozostawi się sprawy samym sobie – ten cyrk będzie trwał. Nie liczy się merytoryka – liczy się to, że politycy mają interes w tym, aby się tam przepychać, nawoływać to jednych, to drugich, do skakania sobie do oczu, niby to w imię obrony a to krzyża i wiary, a to suwerenności i neutralności poglądowej czy tolerancji religijnej. O. Maciej Zięba OP, człowiek bardzo mądry, powiedział że tolerowanie tego, co tam  pod krzyżem się dotąd działo, to nic innego jak równia pochyła do zamieszek. Tak, to właśnie może się tam stać. Zamieszki. I nie jest ważne, kto podniesie pięści pierwszy – obrońcy krzyża czy ktokolwiek inny. Jeśli dojdzie tam do przemocy, walk i starć – winni będą także ci hierarchowie Kościoła, którzy nie zrobili nic albo za mało, aby się temu przeciwstawić i zapobiec takim zdarzeniom. Którym zabrakło – nie wiem, odwagi? – żeby zrobić to, co zrobi trzeba było. Zapewnić krzyżowi poszanowanie i przestrzeń sacrum w kościele.

Ile jeszcze czasu będziemy czekać, aż ktoś z ludzi Kościoła zrobi coś, aby tę farsę zakończyć? Kościół nie jest poza tym wszystkim. Kościół jest stroną. Kościół jest władny – co pokazały pierwotne ustalenia co do losu krzyża, zlekceważone przez obrońców – wpływać na tę sytuację. A przede wszystkim Kościół ma obowiązek nazwać po imieniu zachowanie ludzi, którym wydaje się, że krzyża bronią – a de facto szkodzą tak samo Kościołowi, temu krzyżowi i wizerunkowi katolików. Mało to się mówi o katolickim oszołomstwie? Tolerujmy to dalej – będą mówić więcej.

Ja mam już tego serdecznie dość. I dlatego o tym piszę. I będę pisał.

Ale jest nadzieja – z Ewangelii, a jakże. Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich. Jest na szczęście sporo (więcej?) serc roztropnych i widzących, co się dzieje, które nie ustają przed Bogiem w modlitwie o to, żeby to kretyństwo na placu się skończyło, a krzyż mógł być obiektem kultu, a nie przedmiotem przepychanek. I w nich nadzieja. A właściwie to w Bogu, którego uwagę te osoby szturmują, modląc się o rozwiązanie tej sytuacji.

Krzyż nie może dzielić – dzieli, owszem, często, ale żeby dzielił katolików tutaj, w Polsce, gdzie prawie każdy deklaruje się jako wierzący (może) i praktykujący (rzadziej)? Ci ludzie tam są zebrani pod krzyżem – jedni w imię partykularnych interesów własnych albo opcji politycznych – a ci drudzy, obrońcy krzyża? Nie wiem. Może w ich mniemaniu – w imię Boga, chrześcijaństwa, Kościoła, wolności wyznania… Ale mam poważne wątpliwości, czy pomiędzy nimi jest Bóg – mimo, że jest ich dużo więcej niż 2-3. A jeśli jest między nimi Bóg – to na pewno jest mu strasznie przykro. Głupio pewnie też. Bo On (Jego chwała) i czyjekolwiek prawdziwe dobrą są ostatnimi, którym służy to całe zamieszkanie.

Spacer po grzbietach fal i rzucanie krzyżem

Skoro tłum został nakarmiony, Jezus zaraz przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał. Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Na to odezwał się Piotr: Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie! A On rzekł: Przyjdź! Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: Panie, ratuj mnie! Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: Prawdziwie jesteś Synem Bożym. Gdy się przeprawiali, przyszli do ziemi Genezaret. Ludzie miejscowi, poznawszy Go, rozesłali [posłańców] po całej tamtejszej okolicy, znieśli do Niego wszystkich chorych i prosili, żeby przynajmniej frędzli Jego płaszcza mogli się dotknąć; a wszyscy, którzy się Go dotknęli, zostali uzdrowieni. (Mt 14,22-36)
Tacy już jesteśmy. Różnie to bywa, ale boimy się tak samo – strasznie, i bardzo często bez powodu, albo bez sensu wręcz. Albo – nie tego, co trzeba, podczas gdy lekceważymy to, co faktycznie powinno strachem napawać. Taka np. perspektywa zatracenia, utraty zbawienia. 
Warto zwrócić uwagę – Jezus troszczy się o uczniów. Każe im już odejść, odpłynąć, a sam zajmuje się ludźmi. Kiedy wszystko zrobił – nie udaje się od razu za nimi. Powierza to wszystko Bogu – modli się. Jak to nazwał Jan Turnau – współmyślał z Ojcem. Skoro Bóg Ojciec i Syn Boży to Jedno – właściwie trafne spostrzeżenie. To ważna, a często – w tym wypadku, w perspektywie cudownego dalszego ciągu – pomijana prawda. Modlitwa to nie tylko coś, czemu się oddajemy, gdy czasu zbywa, gdy mamy czas wolny. Modlitwa to oddech serca, który przenikać ma każdą czynność, stanowić naturalny łącznik pomiędzy tym wszystkim, co – jedno po drugim – podejmujemy w ciągu dnia, czy to w ramach pracy, nauki czy czasu wolnego. Wplatać je w siebie umiejętnie. 
Wracając do rzeczy – środek jeziora, burza, wiatr. Na pewno się bali – nawet, gdy większość z nich to rybacy, którzy nie pierwszy raz w życiu pewnie znaleźli się w takich okolicznościach. A jednak się bali. Pytanie, wcale nie retoryczne – czego bali się bardziej? Wichury i burzy – czy Jezusa, gdy do nich zbliżył się, krocząc po wodzie? Nie, nie używał do tego batoników MilkyWay (dla niezorientowanych – rzekomo lżejszych od mleka), nie musiał. Pewnie zbaranieli – jak zwykle, odezwał się więc Piotr. Notabene – może dlatego jemu Jezus powierzył prymat? Umiał się odnaleźć w trudnych sytuacjach, zająć stanowisko (co nie przeszkodziło później mu się wyprzeć Go trzy razy). 
Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się! Więc Piotr się upewnia – to Ty? Mały test od razu – jeśli Ty, to niech przyjdę do Ciebie po wodzie. Po ludzku przecież to niemożliwe. Dobrze, zatem przyjdź. No i wziął, i jak siedział – tak poszedł. Wicher wyje, wody się pienią, sytuacja nieciekawa – a on, jakby nigdy nic, idzie sobie na grzbietach fal. Uwierzył? Upewnił się? Trudno by było nie. I co się stało? To, co zwykle. Wynikające z naszej małości i niedowiarstwa – wątpliwości. Przeraziła go ta kipiel – mimo, że Pana miał na wyciągnięcie ręki! No to tonąć zaczął. 
Gdy człowiek odwraca się, przestaje patrzeć w stronę Boga – gubi go to. Tak jak by Piotra zgubiło, gdyby nie wyciągnął go Zbawiciel wtedy z wody. Czego zabrakło? Wiary? To, co widzialne, namacalne – wtedy woda, wiatr, warunki – przesłoniły to, co silniejsze od praw natury, a właściwie Kogoś, komu te prawa muszą być poddane, bo jest także ich Panem.Człowiek jednak widzi i kieruje się bardziej tym, co pozorne. Czemu? Bo to łatwiejsze do zaobserwowania, bardziej się rzuca w oczy. A że złudne? Skoro nie uwierzysz w coś niewidzialnego, a mocniejszego, to co za różnica…
Czemu zwątpiłeś, małej wiary? Czemu o tym zapominamy? Bóg jest Panem wszystkiego, bez względu na to, jak dana sytuacja, zjawisko, wydaje się nam niezrozumiała, przerastająca nasze możliwości poznania i ogarnięcia, nasze siły i umiejętności. Co takiego się stało, że wątpisz? To nie ma znaczenia. A właściwie – ma o tyle, o ile zgodzisz się i zrobisz wszystko, aby to przemóc. Bóg jest większy. On jest. To wystarczy. O ile Ty sam w to uwierzysz – nie tylko na chwilę, ale w ogóle. Zrób z tego punkt odniesienia. I spróbuj. Na pewno On cię nie zawiedzie. Przejdziesz z Nim przez wodę, pustynię, spieczoną ziemię – przejdziesz wszystko to, przez co On chce cię przeprowadzić, abyś osiągnął prawdziwe szczęście. O ile Mu zaufasz. 
>>>
Od rana, a właściwie od wczoraj – nic innego, tylko kręcenie aferki wokół krzyża ku pamięci ofiar Smoleńska. Przeraża mnie to. Ja rozumiem – spontaniczny zryw, symbol zjednoczenia i modlitewnej pamięci o tych, którzy wtedy zginęli. Krzyż bardzo dobrze spełnił swoją rolę – stał się, ten konkretny krzyż, symbolem. I słusznym jest postulat, aby symbol trwał. Oczywiste jest jednak, że plac przed Pałacem Prezydenckim nie jest do tego miejscem – że są miejsca bardziej godne. Kościół nie ma tu nic do decydowania – mógł sugerować, krzyż to przecież inicjatywa harcerzy, a stoi (jeszcze) na terenie Kancelarii Prezydenta RP. Pewnie na skutek jakiś rozmów, ustalono iż ma zostać przeniesiony do kościoła św. Anny – dzisiaj na jakiś czas, a po powrocie z pielgrzymki na Jasną Górę, pozostać tam na stałe. 
Więc niech mi ktoś wyjaśni, po co ten raban? W wyborach było przerzucanie się trumnami –  a to ofiar ze Smoleńska, a to Barbary Blidy. A dzisiaj mamy piękny przykład przerzucania się… krzyżem. Krzyżem – symbolem zwycięstwa nad słabością, grzechem, śmiercią, symbolem nadziei. Ten właśnie symbol używany jest jako oręż przez ludzi, którzy – niestety, mam takie wrażenie – bardzo się cieszą, że  można pokrzyczeć, powymachiwać rękami, jakby wracały czasy jak z pewnej nie tak odległej epoki, gdzie jasny był podział na my i oni. Przykro mi, ale tak to wygląda. Co ma do krzyża komitet polityczny PiS, który rości żądania, aby pozostał tam, gdzie jest, do momentu zastąpienia go pomnikiem? Po mojemu – nic. Po co te zbiegowiska? Dosłownie – to wygląda jak okupowanie, analogia do strajków w stoczni jest dość oczywista.
Sytuacja jest absurdalna. Harcerze, w spontanicznym geście tuż po tragedii, postawili krzyż, aby jednoczył. A dochodzi do tego, że dzisiaj… tłumaczą ludziom, jakie były powody porozumienia z Kancelarią, czemu krzyż zmieni miejsce… Po co to? Po co ludzie się wtrącają? Po co kość niezgody robić z czegoś, co odegrało tak istotną rolę w tych pierwszych dniach po tragedii? Powiem szczerze – jak tak tego słucham, to naprawdę nie zdziwiłbym się, gdyby harcerze – dzisiaj to niemożliwe, za dużo pikietujących tam – zabrali w nocy ten krzyż i sami umieścili go, po cichu, z szacunkiem, w jakimś kościele. Dokładnie tak. Skoro ludzie nie potrafią uszanować tego symbolu, skoro wolą się o niego kłócić i używać jako argument w politycznych przepychankach – to trudno, ich strata. 
Z tego, co czytam (10:14 wtorek 03.08), to już zaczyna się to przeradzać w manifestację jakąś. Wyzwiska, pogróżki pod adresem dziennikarzy, którzy się tam zlecieli… Wiadomo – sensacja, która wisiała w powietrzu od kilku dni. Tylko ci pikietujący – z kim chcą walczyć? Bo tego w ogóle nie rozumiem. Decyzja została podjęta, porozumienie pomiędzy Kancelarią Prezydenta, harcerzami i Kościołem zawarto, nie ma o czym mówić. Decyzja jest sensowna, krzyż będzie stał w miejscu sakralnym, gdzie będzie można również gromadzić się przy nim na modlitwie. Więc po co ta szopka? „Polsko obudź się!”, „Katyń trwa”, „Czy Bóg tak chciał?”, „Czy zdrajcy i NKWD są tak silni?” – to niektóre z haseł i sloganów, jakie tam rozbrzmiewają.  Ludzie wypisują na transparentach „żądamy pozostawienia krzyża” – tylko że nikt go nie usuwa, nie niszczy, tylko przenosi w bardziej odpowiednie miejsce. Jest już nawet Społeczny Komitet Obrony Krzyża. Przeraża mnie to. Krzyż potrzebuje komitetu do obrony?
Niby to spontanicznie… pojawia się nowy, kolejny krzyż. „10 kwietnia 2010 – 3 sierpnia 2010 kolejny krzyż postawiony przed Pałacem Prezydenckim”. Nieoficjalnie, smsowo zwoływane są osoby, które mają ok. 12:30 zgromadzić się na, bliżej nieokreślonym co do celu i przeznaczeniu, marszu. Co to? Medialna aferka, z dramatycznym motywem w tle. Inicjatorzy – niestety, PiS. Bo to politycy tego ugrupowania, niby to przypadkiem, pojawią się na owym marszu.
Znamienne jest to, co jeden z zapytanych obecnych na miejscu, powiedział dziennikarzowi Onetu: „Nie wiem, co robi tu ten krzyż. Przecież w tym miejscu nie wydarzyła się żadna tragedia. Powinien trafić w miejsce, które bardziej sprzyja zadumie i refleksji. Tu ludzie tylko się kłócą”. Krzyż stanął tam, bo tam ludzie symbolicznie się modlili w intencji ofiar. Teraz oczywiste jest, że musi zostać przeniesiony – więc po co to wszystko? Żeby zdobyć kilka punktów w słupkach wyborczych.

Nie zgodzę się z tym, co napisał na swoim blogu Tomasz Terlikowski: Ludzie, którzy stoją przed Pałacem Prezydenckim są głęboko przekonani (i w tym momencie nie ma najmniejszego znaczenia, czy mają rację czy nie), że walczą o krzyż, o wiarę, o pamięć, i o Polskę. Nie, panie Tomaszu – ma. Bo należy wyprowadzić ich z błędu – uświadomić (a raczej – spróbować, bo pewnie i tak nie zrozumieją, ale trzeba próbować), że są narzędziami przysługującymi się konkretnej opcji politycznej. Tu nie chodzi o usuwanie krzyża jako symbolu wiary, dyskredytowanie ludzi wierzących czy prześladowanie chrześcijaństwa – a o uporządkowanie w sposób przemyślany sytuacji powstałej spontanicznie, i przeniesienie tego symbolu w bardziej właściwe miejsce, miejsce kultu, do świątyni.

Sam tenże autor przypomina i wskazuje na analogię: sytuacja dzisiaj przed pałacem, a wielokrotne starcia pomiędzy różnymi stanami a władzami komunistycznymi. Problem polega na tym, że to nie jest to samo, że sednem dzisiejszej sytuacji nie jest walka z wiarą przez z gruntu zły system. A że pojawiła się policja i straż miejska – cóż, skoro jest zaplanowana uroczystość przeniesienia krzyża – sedna i centrum sporu – to jakoś trzeba zapewnić dyscyplinę na miejscu, aby zaplanowana ceremonia mogła się odbyć, tym bardziej skoro wokół tyle emocji i ludzi, którzy najwyraźniej szukają łatwej okazji do jej fizycznego rozładowania.

Nie można mówić, że skoordynowane, przemyślane i przecież na spokojne ustalone sposoby, termin i miejsce przeniesienia krzyża są na chybcika – co sugeruje autor – skoro jest to wypadkowa ustaleń pomiędzy Kancelarią Prezydenta, kurią biskupią i harcerzami. Wypracowano kompromis. I uważam, jest to słuszne. Bo gdyby krzyż miał stać tam dalej – cóż, doszłoby do sytuacji, gdy ten plac przed pałacem prezydenckim stałby się jakimś dziwnym miejscem pamięci… po wydarzeniu z pewnością tragicznym, ale przecież które miało miejsce zupełnie gdzie indziej. Symbolem jest, był i będzie – bez względu na to, gdzie znajdujący się – właśnie ten krzyż. A plac prezydencki był jedynie miejscem, gdzie wtedy, w dniach żałoby, gromadzili się rodacy, aby oddać hołd. Plac i sam pałac jest miejscem pracy i urzędowania prezydenta – z jakiej by on opcji politycznej nie był – jako reprezentanta Polski na świecie i sprawującego władzę w imieniu narodu – więc nie można robić mauzoleum ani z jednego, ani z drugiego.

Przy okazji – ciekawe są komentarze pod tym wpisem na blogu autora, drugi i trzeci (autorzy Lear i Tatko10 – niestety, blogi Frondy nie udostępniają opcji bezpośrednich linków do konkretnych komentarzy).

Źródło – oświadczenie wspólne władz kościelnych, państwowych i harcerzy odnośnie krzyża 

>>>

Dwie ciekawostki do poczytania: