Tag: grób
Nie bój się!
Sobota
Dla mnie ten dzień jest wyjątkowy w tym roku także z innego powodu – to pierwsza Wielkanoc bez Mamy. Za dwa miesiące minie rok od jej odejścia. Ciężko… Nie potrafię opanować łez, kiedy staję nad grobem. W tym sensie mogę powiedzieć – wcale nie jest tak, że czas leczy rany; zapominam o tym na co dzień, ale gdy ją wspominam, boli ciągle tak samo. Ale do rzeczy – Wielka Sobota to chyba dzień, kiedy najwięcej z nas udaje się na cmentarze. Zakupy zrobione, posprzątane, człowiek z tej przyzwoitości idzie odwiedzić także tych, którzy po pierwsze pewnie sami nas tego kiedyś uczyli, a po drugie sami są już po tej drugiej stronie, dokąd wszyscy zmierzamy. Te wszystkie groby – Jezusowy i naszych zmarłych – przeplatają się ze sobą, łączą. Modlitwa rozpoczęta na adoracji Jego grobu w kościele trwa nadal przy mogiłach naszych najbliższych: rodziców, dziadków, krewnych, znajomych.
Zmartwychwstanie z hukiem
Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli. Anioł zaś przemówił do niewiast: Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem. Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: Witajcie. One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą. (Mt 28,1-10)
Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. (Łk 24,13-35)
Co jest szczególnie niesamowitego w zmartwychwstaniu? To, że nikogo przy nim nie było. Dokonało się w cichości, na uboczu, z dala od zgiełku – czy to wieczernika, drogi krzyżowej, ulic Jerozolimy, placu przed pałacem Piłata, czy samej Golgoty.
To znaczy – teoretycznie nie było, bo tuż obok, przed grobem, stali strażnicy pozostawieni tam przez arcykapłana i starszyznę żydowską. Powiem szczerze, nie zazdroszczę im sytuacji, w jakiej się znaleźli – mieli jedynie dopilnować, aby nikt nie wykradł ciała, zwłok bez życia, wichrzyciela i fałszywego mesjasza, którego tam złożono. Co mieli zrobić? Jak to wyjaśnić? Nikt się nie pojawił. Nikogo tam nie było. Żadni uczniowie nie przybyli, aby – zgodnie z misternie uknutym wcześniej i dokładnie obmyślonym planem – doprowadzić do sytuacji, która by odpowiadała rzekomemu proroctwu o zmartwychwstaniu Tego człowieka. Nie, oni rozpaczali jeszcze po wydarzeniach piątku. Albo zastanawiali się – co dalej, co z sobą zrobić? A jednak. Nie wiedzą, jak zasnęli, co się stało. Gdy się obudzili – kamień odsunięty, szata złożona w jednym miejscu. Żadnego zaskoczenia – tylko że Ciała nie ma. Jak to wyjaśnić?
Te kobiety, które z samego rana poszły do grobu – czy były pełne nadziei? Bynajmniej. Szły, aby spełnić obowiązek namaszczenia ciała zmarłego. Na pewno – wspominały, jak wiele nadziei On w nich rozbudził za życia. Z pewnością zwróciły uwagę na, szczególnie w tamtych patriarchalnych czasach widoczną postawę Jezusa w stosunku do płci pięknej – nie traktował kobiet jak służek, maszynek do rodzenia dzieci, nianiek i sprzątaczek, osób gorszych, ale jak równe mężczyznom w godności. Nie raz dał temu dowód – choćby uzdrawiając tak kobiety, jak i mężczyzn (począwszy od nikogo innego, jak właśnie teściowej Piotra), czy ratując od ukamienowania jawnogrzesznicę.
Przez grobem zastaje ich kolejne zaskoczenie. Żołnierze zniknęli, wejście do grobu stoi otworem… I najgorsze. Grób jest pusty. Gdzie jest Pan? Gdzie Jego ciało? Mało miały zgryzoty i łez w tych dniach, żeby ktoś jeszcze Go wykradł, zbeszcześcił Jego ludzkie szczątki? W innym tekście inny autor przekazuje to, jakoby Maria – będąc przy grobie sama – nie rozpoznała Zmartwychwstałego, który pojawił się przed nią jako ogrodnik; a ona, nieświadoma, pytała, czy to nie On zabrał ciało. Tym dwóm kobietom podobne słowa pewnie cisnęły się na usta. Anioł nie dał im dojść do słowa – wydarzenia następując zbyt szybko po sobie. Grób – faktycznie, pusty. Tu właśnie rodzi się wielka wiara – z tego zmartwychwstania, przy którym ich nie było, ale które także dla nich wszystko odmieniło. I na tej, nowej jakby drodze, staje przed nimi sam Zmartwychwstały, aby je umocnić. Potwierdza wszystkie słowa anioła, i wysyła uczniów do Galilei.
Bynajmniej nie do Galilei zmierzali ci dwaj, do których – incognito – dołączył Jezus. Udając Greka, wypytuje, słucha, pewnie zasmucony tym, jak szybko się poddali, zwątpili. Potrzeba było całodziennej wędrówki, wyjaśniania pism, aż do tego gestu łamania chleba, po którym tamci dwaj Go poznali. Co przeważyło? Nie wiemy. Dla nich także nie było wątpliwości – skoro to był Pan, a to było pewne, to znaczy, że żyje. Czyli umarł, ale zmartwychwstał. Ich ucieczka nie miała sensu – jak bowiem porzucić pracę dla tego, który pokonał śmierć? Co może być ważniejszego, niż świadczenie o Nim, o tym, co się stało? Równie szybko, jak z Jerozolimy uciekali – decydują o powrocie tam. Zastają pozostałych, którzy – jeden z drugim – składają w pierwszą ewangelię, taką jeszcze spontaniczną, widzenia Jezusa Zmartwychwstałego, jakich poszczególne osoby doświadczyły.
Prawda o zmartwychwstaniu dociera z hukiem i zwala z nóg wszystkich, czy w nią wierzą, czy nie – i tych żołnierzy, i te kobiety, i tych uczniów uciekających do Emaus. Wystarczy spojrzeć na Piotra (Dz 10,34a.37-43) i to, co i w jakich słowach przekazuje. Ten sam, można by powiedzieć – tchórz, który niespełna 3 dni wcześniej 3 razy wyparł się Jezusa. Zmartwychwstanie nie pozwala mu żyć tak, jak dotychczas. W jasnych i konkretnych słowach daje świadectwo – bo inaczej nie może. Skoro Bóg-Człowiek, Syn Boży zwyciężył śmierć, i będąc umarłym, znów żyje, to nic nie jest takie, jak było! To, co – i jak – było wcześniej, przestało mieć znaczenie.
Możemy powiedzieć – oni mieli łatwiej. Bo im się Pan objawił, tak dosłownie, cieleśnie, z przebitymi rękami, nogami i bokiem. Oni Go rozpoznawali – bo Go znali, jeszcze kilka dni wstecz razem szli przez Palestynę, byli Jego heroldami, spożywali z Nim posiłki, słuchali Go i rozmawiali. A my? Stajemy dzisiaj, jak stanie ten niedowiarek Didymos (o nim – w niedzielę, Święto Miłosierdzia), ciągle, co roku w równym stopniu zdziwieni i niepewni – czy to na pewno On, i jeśli zmartwychwstał, to czemu między nami, tutaj, dzisiaj, Go nie widać?
Zmartwychwstanie trzeba odczarować. Żadne boskie hokus pokus. Wszystko się zmieniło, wszystko odtąd ma inną, lepszą, bardziej optymistyczną perspektywę, przepojone tą ostateczną, końcową i niezniszczalną nadzieją, że skoro On zmartwychwstał, i wszystkim wierzącym obiecał zmartwychwstanie, to tak właśnie będzie, i my również zmartwychwstaniemy! Ale żyjemy nadal tu i teraz, w tym samym miejscu, to samo mieszkanie, dom, praca, szkoła, zwykłe codzienne zajęcia. Zmienić się powinna nasza optyka na to wszystko, biorąc pod uwagę nowe perspektywy, dzięki Jezusowemu zwycięstwu.
Zmartwychwstanie dokonało się w konkretnym miejscu, czasie i okolicznościach – ale to nie one są najważniejsze. To detale. Zmartwychwstanie człowieka dokonuje się w nim, w jego sercu – moim, twoim, każdego z nas. Zmartwychwstaniemy, gdy uwierzymy, że On zmartwychwstał, gdy przestawimy swoje myślenie i logikę na myślenie po Bożemu i Bożą logikę, która uwzględnia Jezusowe zwycięstwo. To się dzieje w nas, w środku – tego nie musi być widać.
Mam nadzieję, że w niczyim wypadku świętowanie tego wspaniałego dnia nie ograniczyło się tylko do ucztowania i jedzenia. Bo ku czci czego – nawet nie kogo – miało by to być świętowanie?
On prawdziwie zmartwychwstał, i zaprasza każdego do udziału w tym zmartwychwstaniu. Pytanie tylko, czy my sami chcemy mieć w nim udział?
W Wielkim Poście się przygotowywaliśmy – właśnie do tego wszystkiego, co jest odtąd, od zmartwychwstania. W tej perspektywie tamten czas nabiera nowego sensu. Chrześcijaństwo, formalnie zawiązane przy Zesłaniu Ducha Świętego, swoją misję rozpoczyna od pustego grobu. Wracamy dzisiaj do swoich obowiązków – z Nim, tym samym, ale żyjącym na wieki – w naszych sercach. Pozwól, aby On docierał do każdego, do kogo dotrzeć pragnie.
Zmartwychwstanie to On
Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz. Jezus usłyszawszy to rzekł: Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą. A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: Chodźmy znów do Judei. Rzekli do Niego uczniowie: Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz? Jezus im odpowiedział: Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła. To powiedział, a następnie rzekł do nich: Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić. Uczniowie rzekli do Niego: Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje. Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego. Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć. Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Rzekła Marta do Niego: Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym. Rzekł do niej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu: Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: Nauczyciel jest i woła cię. Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: Gdzieście go położyli? Odpowiedzieli Mu: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: Oto jak go miłował! Niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: Usuńcie kamień. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Jezus rzekł do niej: Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. (J 11,1-45)
Tak mówi Pan Bóg: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela, i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój. Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam”, mówi Pan Bóg. (Ez 37,12-14)
To jest wielka i piękna obietnica. A przede wszystkim – obietnica skierowana do każdego, kto sam z siebie nie wyłączy się z Ludu Bożego. Tu nie chodzi już tylko o Naród Wybrany, ale o pojęcie szersze – Lud Boży, do którego należeć może każdy człowiek, bez względu na narodowość, pochodzenie, język. Tak jak dosłownie i namacanie wyprowadził, prawie za rękę, Łazarza z tego grobu – taka sama obietnica jest dana i nam, którzy w Niego wierzymy. Grób nie będzie naszym końcem, śmierć nigdy nad nami nie zatryumfuje – bo On sam na drzewie krzyża ją pokonał. Nasze życie nie kończy się w grobie, gdy położą na mogile płytę nagrobną – ale zmienia się, i trwa dalej. Mamy swój początek, ale nie mamy końca.
Inna sprawa – po ludzku umieramy. Nie raz, i nie dwa razy – dziennie, w tygodniu, miesiącu, roku. Tak często uchodzi z nas życie. Nic się nie chce, nie mamy weny, pomysłu, siły. Tak często, jakby nawet wbrew sobie, robimy coś złego, czego przy głębszym zastanowieniu robić nie powinniśmy, na co się nie godzimy. A jednak – dzieje się tak, i to raz po raz. Czasami odkrywamy to dopiero przy kratkach konfesjonału (inna sprawa – ile czasu zajmuje nam dotarcie do niego?) – że, de facto, powtarzamy się przy kolejnej z rzędu spowiedzi. Więc co z tą poprawą? Tak łatwo pozwalamy w sobie umierać temu, co dobre – a tryumfować temu, co w najlepszym wypadku byle jakie, nijakie, a najczęściej jednoznacznie złe, błędne, grzeszne.
Wielki Post to czas umierania – ale innego. Umrzeć ma w tobie wszystko to, co słabe, nędzne, mizerne, beznadziejne, nijakie, byle jakie. Umrzeć ma w tobie to wszystko, co zaciemnia i zasłania to, co pozwala lepiej i pełniej żyć – miłość, dobroć, radość, szczerość, odwagę, uczciwość, miłosierdzie, współczucie. One nie mogą w tobie, tobą, błyszczeć, gdy coś je zasłania. A nam jest bardzo często wygodniej – bylejakość nie wymaga wysiłku, i świetnie sama siebie usprawiedliwia.
Jezus stoi dziś z wyciągniętą ręką przed grobem twoich słabości. Dasz się z niego wyciągnąć?
>>>
O tym, że wczoraj była 1. rocznica katastrofy smoleńskiej przypomniałem sobie, gdy próbując usypiać synka, usłyszałem syreny o 8:41. I jakby fakt absorbowania nas przez miesięcznego (dokładnie wczoraj) szkraba nie pozwolił jakoś na zadumanie nad tą rzeczywistością – mimo, że 2 osoby z ofiar były mi prywatnie dobrze znane. Wierzę, że pomimo dramatu odejścia, cieszą się już oni gościną w Królestwie Bożym.
I tylko szlag mnie trafia, jak widzę, co się dzieje w kraju. Jak niektórzy nawet w dniu rocznicy, gdzie o spokój i uszanowanie tego dnia apelowali chyba wszyscy, nie potrafią wyjść ponad ludzkie i partyjne podziały i przejawy takowych poprawności. Owszem, cała sprawa wyjaśniania tej tragedii od początku była z polskiej strony prowadzona niestarannie i niedokładnie, oddano bezmyślnie pola Rosjanom – ale nie oznacza to, że pewna grupa polityczna, która poza graniem na emocjach tej tragedii po prostu nie ma Polakom nic innego do zaproponowania, może nawet w takim dniu stawać w opozycji do wszystkich i wszystkiego.
Szkoda, że nawet obchody wspomnienia tragedii i śmierci, które jakby na krótką chwilę zjednoczyły Polskę, nie potrafiły być wspólne, razem. Niestety, słowa o. Ludwika Wiśniewskiego OP o antyżałobie są bardzo trafne.
Apostołka apostołów przy pustym grobie
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy /tak/ płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: Niewiasto, czemu płaczesz? Odpowiedziała im: Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono. Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz? Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę. Jezus rzekł do niej: Mario! A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: Rabbuni, to znaczy: Nauczycielu. Rzekł do niej Jezus: Nie zatrzymuj Mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich bracii powiedz im: Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: Widziałam Pana i to mi powiedział. (J 20,1.11-18)
Benedykt XVI powiedział, że serce misjonarza to serce, które jest przebite. Bardzo mnie to dotknęło. Zmagałem się długo z tym, o co pytasz. Przebicie serca jest częścią nawrócenia. Uczę się kochać tych, którzy ze mnie szydzą. Sam byłem kiedyś pierwszym, który kpił z chrześcijan. Często czuję strach. To dobrze, bo mam możliwość wyboru: wyjść na ulicę czy zostać w celi. Ewangelizacja to mieszanka strachu i „Jezu, ufam Tobie”. Zastanawiałeś się, dlaczego Bóg w ogrodzie Eden postawił drzewo? Po to, by Adam miał możliwość wyboru. Zmaganie się z możliwością odrzucenia jest codziennym chlebem apostoła. Umieram, by dać życie innym.– Bóg nie wchodzi z butami w twoje życie – wyjaśnia o. Agustino. – On delikatnie pyta. Tak rodziło się moje powołanie. Tuż po nawróceniu mówiłem: „Panie, dla Ciebie wszystko! Co mam robić?”. Usłyszałem cichy głos: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, spraw, bym został milionerem, a ja rozdam pieniądze ubogim” – krzyczałem. A w sercu słyszałem: „Chcę, byś został kapłanem”. „Panie, założę liczną rodzinę, a moje dzieci wychowam na prawdziwych chrześcijan”. „Chcę, byś został…”. „Panie – nie dawałem za wygraną – dla Ciebie wejdę na Mount Everest!”. „Chcę…”. Co było robić? Skapitulowałem – śmieje się zakonnik z Teksasu. – Nie żałowałem tego ani przez chwilę. Dziś wiem, że jedyną rzeczą, która może mnie uszczęśliwić, jest wypełnienie Jego woli.Chcę być dzieckiem. Dziecko jest wolne. Nie wstydzę się okazania słabości. Dziś rano czytałem słowa Faustyny i zacząłem płakać. Dar łez – czułem to wyraźne – był głosem Jezusa mówiącego: Zobaczcie, jak bardzo was kocham!Chciałem grać jedynie dla Pana, ale nie potrafiłem. Spowiednik zalecił, bym codziennie przez pół godziny grał jedynie dla Boga. Bez świadków. Grałem, ale czułem, że wciąż się popisuję. „Jezu, daj mi czyste serce! – wyłem. – Zabierz mą ogromną pychę!”. Grałem tak samotnie przez pół roku. Robiło mi się już niedobrze. Spowiednik powiedział, że może to potrwać nawet 4 lata. Zdobywanie cnoty to długi dystans. Budujemy solidny dom, a nie domek z kart. Po miesiącach codziennej walki odetchnąłem. Poczułem, że modlę się grą i przestaję się popisywać. Dziś niczego już nie chcę, jedynie grać dla Niego. Jeśli przestanę, zaczną wołać kamienie. – A czego bardziej boicie się, wychodząc na ulice Bronksu: agresji czy szyderstwa? – pytam, żegnając się z zakonnikami w szarych habitach. – Odrzucenia – odpowiada o. Agustino. – Boję się starego człowieka, który we mnie drzemie. Dlatego każdego dnia staję na szczycie schodów i błagam: „Łap mnie!”.