Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien. I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali. (Mk 6,7-13)
To, co dzisiaj napiszę, może zabrzmi nieco jak takie gorzkie żale pod adresem stylu kapłaństwa, jaki często można dzisiaj zaobserwować, ale trudno.
Ewangelista już na samym początku podkreśla wielkość władzy, jaką Jezus składa w dłonie Apostołów, a więc tych protoplastów biskupów i tych, których oni, jako swoich pomocników, rozsyłają po świecie – właśnie prezbiterów i diakonów. Wtedy ich realnym przejawem było to, że posłuszne pierwszym posłanym były złe duchy, które mieli moc wypędzać z opętanych (jak to czynią dzisiaj egzorcyści – nie bez powodu kapłani nie tylko gruntownie wykształceni specjalistycznie, ale przede wszystkim o znanej i głębokiej pobożności, którzy będą w stanie stawić czoła Złemu osobowo działającemu w danej osobie). Już tutaj jest mowa także o namaszczeniu chorych – jednym z siedmiu sakramentów Kościoła, jaki i dzisiaj przyjmują ludzie cierpiący na poważne choroby, w zagrożeniu śmiercią.
Na tym misja kapłanów się nie kończy – to tylko, patrząc na dzisiejsze zadania stojące przed kapłanami, jej pewna część. Podstawa i sprawa najważniejsza – sprawowanie Eucharystii, sprowadzanie Boga do człowieka, gdy chleb i wino stają się Ciałem i Krwią naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie – ot, tak sobie – ale po to, aby tym Ciałem karmić samych siebie i wszystkich wierzących, którzy do ołtarza przychodzą, aby z tego Ciała czerpać siłę. Nie tylko Eucharystia – ale i pozostałe sakramenty, które prowadzą człowieka przez życie z Bogiem, od jego początku do samego końca – a więc chrzest, bierzmowanie jako dojrzałość chrześcijańska, małżeństwo lub droga powołania w służbie kapłańskiej. Szczególna – posługa konfesjonału, sakrament pokuty i pojednania – kolejny najbardziej spektakularny aspekt tego, co zostało w kapłańskie dłonie złożone. Człowiek, sam w sobie grzeszny, ale posłany przez Boga, by Jego mocą i w Jego imieniu odpuszczał, rozgrzeszał i dawał nadzieję, że Miłosierny Ojciec zawsze czeka na swoich marnotrawnych synów, nawet gdy powracają raz po raz, a później i tak najczęściej znowu zgrzeszą. Głoszenie Słowa Boże – czy to z ambony, tłumaczenie i wyjaśniania Pisma Świętego, jak i katechizacja (nie tylko dzieci i młodzieży) w szkołach, ale także poza nimi, nie ograniczająca się do wymogów nauczania szkolnego czy katechezy sakramentalnej (przed I komunią, bierzmowaniem czy małżeństwem).
Co jeszcze rzuca się w oczy w tym tekście? Upór, konsekwencja i zdecydowanie, jakie Jezus nakazuje uczniom. Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Nie można się poddawać, nie można załamywać rąk i ustępować. Kapłan jest w całości posłany do posługi, i nie może się zrażać niepowodzeniami. Ludzie Boga szukają, a nawet gdy sami to słowami negują – potrzebują Go. Czasami po prostu tego nie rozumieją – czy to przez własną zatwardziałość, poglądy wyniesione ze środowiska domowego (nigdy potem nie poddane weryfikacji), albo przez życiowe tragedie, jakie stały się ich udziałem, gdy w rozpaczy obarczyli winą za nie – kogo? Boga, bo najłatwiej. Czasami misja kapłana sprowadzać się może tylko do tego, aby człowieka z takiego błędu wyprowadzić. Bo do pewnych rzeczy człowiek dojść musi sam, nie można go poprowadzić do wszystkiego za rękę – ale można mu wskazać drogę.
Żeby dobrze zrozumieć to, co Jezus mówi o strząsaniu prochu z nóg na świadectwo dla nich – bynajmniej nie o żadne złorzeczenie, wygrażanie Bożym gniewem czy potępianie chodzi. Owszem, błędne teorie, zwodnicze doktryny należy nazywać tak po imieniu i wskazywać, jakie Kościół wiąże konsekwencje dla duszy człowieka w wypadku trwania przy nich. Świadectwem jednak, o które tu chodzi, ma być postawa, całość tego, jakim kapłan jest człowiekiem. Świadectwem, które dojdzie do odbiorców o zatwardziałych i zamkniętych sercach nawet o wiele później – ale dotrze do celu, popchnie do zastanowienia się nad sobą, nad swoimi poglądami i postawami.
Od czego trzeba zacząć? Nie od osądzania – ale od nawrócenia. To jest cel, jaki Bóg codziennie stawia przed każdym człowiekiem – może przed kapłanami w pewnym sensie szczególnie. Nawrócenie to nie tyle moment, o którym czasami mówi się w kontekście historii nawróceń – ale proces, który z pewnością ma jakiś początek, punkt zwrotny, i to ten punkt w biografiach nazywany jest najczęściej nawróceniem. Ale to dopiero start – a meta? Tylko Bóg wie. Ważne jest, aby dobiec do niej, a nie zrezygnować po drodze z tego ciągłego nawracania. Ważne dla ludzi, których kapłani wzywają do nawrócenia – jak to wygląda, gdy taki kapłan mówi jedno, a po wyjściu z kościoła robi coś, co stoi w jaskrawej sprzeczności z tym, o czym przed chwilą mówił? Ludzie to widzą. To bije w autentyczność, pal sześć, danej osoby księdza – ale przede wszystkim podważa zaufanie do Kościoła.
Postawa i podejście, to złe, duchownych do ich obowiązków, traktowanie ich jako pracy od do, niechęć do podjęcia się czegokolwiek ponad to, co konieczne – znamy to. Kto nie zna – niech się cieszy, że ma lepiej. Bardzo częsty problem – życie ponad stan. Nieustanne utyskiwanie, także z ambony (i bardzo często nie w tylko w ramach ogłoszeń parafialnych), na brak środków na różne dziwne, mniej lub bardziej słuszne inwestycje – podczas gdy sam proszący o pieniądze żyje w warunkach, o jakich większość parafian może tylko marzyć, jeździ nowym samochodem bynajmniej nie w wersji standard, ubrania markowe widać z daleka. Owszem – zawsze zgadzałem się i popieram, że ksiądz powinien samochód mieć – bo jak inaczej np. zdążyć na czas do chorego w środku nocy, gdy parafia rozległa? To co innego – mieć zapewnione to, co potrzebne do posługi, a obrastanie w rzeczy zbędne i zbyteczne, przejawy luksusu. Nic dziwnego, że tyle się trąbiło o maybachach czy mercedesach pewnych duchownych – większość ludzi może o tym pomarzyć. Czy to potrzebne? Czy tych pieniędzy nie mogli wydać sensowniej, na równie dobrze jeżdżący tańszy samochód – różnicę przeznaczając na jakiś zbożny cel? I jak to się ma do Jezusowych słów: idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien? Ubóstwo to jedno i nie każdy kapłan musi chcieć czy musieć je praktykować – natomiast każda przesada przesadą pozostaje. Prostota, to co potrzebne i konieczne – i tyle. Jak jest więcej? Rozdać tym, którzy potrzebują bardziej – zawsze się znajdą.
Tak, jestem w pewnym sensie antyklerykałem. Ale wydaje mi się, że jest to zrozumiałe i wręcz konieczne. Znam zresztą wielu księży, którzy również nimi są. Księży naprawdę wartościowych, prawdziwie zaangażowanych w to, co robią, w pracę dla ludzi do których są posłani, nie ograniczających się do koniecznego minimum wysiłku, ale wykazujących inicjatywę. Świeccy to widzą, i do takich się garną. Ksiądz to nie urzędnik czy poborca daniny z tytułu tego, że się do Kościoła należy (co tydzień na tacę, raz w roku koperta na kolędzie), choć wielu taki styl kapłaństwa prezentuje. Trzeba wyjść do ludzi, otworzyć dla nich plebanie, a nie uciekać, przemykać pomiędzy zakrystią a plebanią, żeby nikt nie zaczepił, zagadał, zaproponował coś, co wymaga wysiłku.
Księża nie są ani lepsi ani gorsi od nas. Są tacy sami jak my, bo przecież z nas wzięci. Ale spoczywa na ich barkach ogromne zadanie i to, jacy są, co sobą prezentują, ma o wiele szerszy wpływ na innych niż w wypadku tego, co robią świeccy. Co więcej – świeccy wiele chcą zrobić, ale bardzo często księżom się nie chce, czy celowo ukręcają łby pomysłom, które wymagały by kreatywności i zrobienia czegoś. Bo co ci świeccy wiedzą, co oni się tam znają. Znają się, i to na wielu sprawach o wiele lepiej niż duchowni. Dlatego powinny działać (a nie istnieć na papierku i milcząco aprobować wszystkie decyzje proboszcza/biskupa) rady parafialne czy specjalistyczne ciała doradcze na szczeblu diecezji. Dlatego finanse – parafii, diecezji – powinny być jawne i zajmować się powinni nimi także świeccy.Dlatego pomysły świeckich powinny być zawsze brane pod uwagę – i jeśli odrzucane, to z wyjaśnieniem przyczyn poprzedzonych chłodną i dokładną analizą powodów takiej decyzji. Świeccy nie są po to, żeby nimi sterować i dyrygować, jak to wielu księży chyba nadal uważa, nie ograniczają się do wykonywania woli proboszczów i przyklaskiwania wszystkim, najdziwniejszym nawet, ich pomysłom – nie są przedmiotem, a podmiotem w Kościele. Mają swój rozum i pomysły bardzo często o wiele lepsze (bo w ogóle je mają) niż księża. Oczywiście, zawsze można powiedzieć nie da się – ale jest to uzasadnione, o ile się wcześniej po prostu spróbuje, i nie wyjdzie; a nie z założenia, od razu, bez kiwnięcia palcem.
Komu wiele dano, od tego wiele wymagać będą. Jak sobie to uświadamiam – to zaczynam się za nich modlić, wszystkich. A przede wszystkim tych, którzy tej modlitwy naprawdę potrzebują, bo z ich kapłaństwa więcej jest powodów do zgorszenia i niesmaku, niż pożytku. I podkreślam – nie jest to opinia o wszystkich duchownych. Ja na szczęście trafiłem w życiu tylko na nielicznych takich, przy zdecydowanej większości kapłanów naprawdę Kościołowi i ludziom oddanych. Ale są tacy, którzy od Kościoła i z Kościoła uciekają przez takie a nie inne doświadczenia dziwnego, a często niczym nieuzasadnionego potraktowania przez tego czy innego księdza. Dlatego postawa, sposób i styl życia kapłanów jest problemem – nawet, jeśli przyjąć, że jest to problem mniejszości. Wystarczy zestawić cele i zadania, formę – o jakich mówi choćby w tym tekście u góry Jezus – z tym, co widać. I wyciągać wnioski.