Moje własne trudne Emaus

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. (Łk 24,13-35)

Po raz kolejny powraca obrazek z dialogiem, jaki miał miejsce na drodze do Emaus. Trzeba powiedzieć wprost, najprawdopodobniej ci uczniowie nie mieli zbyt dużo powodu do dumy – ich działanie należało by nazwać najzwyczajniej ucieczką. Jezus umarł, zabity na krzyżu, nie mieli czego szukać w Jerozolimie, może wracali do domu?
W kontekście tego tematu jak zwykle polecam świetną benedyktyńsko-dominikańską książkę „Męskie myślenie” z jej fantastycznymi refleksjami o życiu, z powracającym motywem właśnie wędrówki uczniów do Emaus. 
To jest takie bardzo ludzkie… i moje. Zwątpienie, uszło powietrze, brak chęci, perspektyw, sensu, wszystko się rozwaliło i nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Nie chodzi o użalanie się nad sobą – czasami tak bywa, że jak się wali, to po całości. Oni uciekali do Emaus – ja np. dzisiaj nie bardzo w ogóle miałem ochotę (o ile można się tak wyrazić) iść na Mszę. Wściekły, wkurzony, poirytowany, zmęczony pewnymi sprawami… Czego ja tam szukam? Nie, nie idę z przyzwyczajenia – po prostu czuję, że stamtąd płynie spokój, tam można wiele rzeczy poukładać, ochłonąć, zasłuchać się i przy okazji posłuchać tego, co może po części być odpowiedzią. Czasami nie wiem dokładnie, po co – ale idę. Proza życia, po prostu. I w takim miejscu – i za nimi tam, na drodze, i na mojej drodze życia – incognito jest i towarzyszy Jezus, jako przypadkowa i nierozpoznana osoba. Ktoś mógłby powiedzieć – no szczyt! Nie dość, że tamci dwaj pewnie Go znali po ludzku, kiedy nauczał (wow! poznać Syna Bożego, przebywać z Nim, to jest to!), a ja z kolei mam sakramenty, Pismo Święte, 2000 lat tradycji i nauczania Kościoła, obfitującego cudami i znakami Boga „tak! ja tu ciągle jestem i nie zostawię was!” – i dalej nie wystarczy. I mimo tego są kryzysy, zwątpienia, upadki. 
On nie odpuszcza. Najpierw dyskretnie, z boku – niby to zapytał, słucha, o czym mówią, wsłuchuje się jednak przede wszystkim w głos serca. Dociera łatwo do sedna – „a myśmy się spodziewali…”. Znowu ten sam problem: Bóg nie dał się skroić na moją dziwną miarę. Dlatego przechodzi do ataku – zaczyna sam mówić, pewnie dość łopatologicznie tłumaczy, po raz kolejny wyjaśnia, układa to w głowach. Przemierza indywidualną drogę do serca tego, który Go pyta – ja, ty, ktokolwiek, kiedykolwiek. Przez ten cały syf, lęk, strach, zagubienie, bezsensowne decyzje czy nieprzemyślane wybory – prowadzi pod swój krzyż, ale nie zostawia tam człowieka, i pokazuje mu dalszą drogę: pusty grób i zmartwychwstanie. Człowiek jest jak nowy, kiedy odkrywszy po swojemu tę prawdę – odkrywa prawdę o Tym, który mu ją objawił, który sam jest Prawdą i jej jedynym źródłem. 
To nie jest tak, że nagle znikają problemy, świat staje się różowy, kolorowy, ptaszki ćwierkają i wszystko jak ta manna spada z nieba, tylko brać. Nie ma lekko. Bóg temu wszystkiemu, co ludzkie – nie: złe, ale moje, nasze, codzienne, przyziemne – nadaje nowy wymiar, nowy sens, ukazując szerszą perspektywę i dając obietnicę, wobec której blednie to wszystko tutaj, dobre czy złe. To tylko przedsmak, przedsionek. Jezus mówi wyraźnie – dasz radę, przyjdź tylko i posil się tym, co Ja wszystkim zostawiłem, także dla Ciebie. Wtedy oczy się otwierają – przy geście łamania chleba, w momencie podniesienia podczas Mszy Świętej – to On! Jeden, ten sam, zabity ale żyjący, zwycięski! 
Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Nie tylko dzisiaj, tu i teraz, ale na każdy kolejny dzień, ile by ich być miało. Zostań przede wszystkim w tym, co najbardziej jest dla mnie trudne i bolesne. Zostań i bądź przede wszystkim w tym, czym ja najbardziej ranię i sprawiam ból i smutek innym – żebym się opanował. Zostań i daj siłę i cierpliwość w tym, co najbardziej wyprowadza z równowagi, czego nie potrafię sam ogarnąć, opanować i okiełznać. Nadaj sens temu wszystkiemu, co najtrudniejsze, gdzie muszę wybierać w sprawach najważniejszych. 
Bądź jak ten cichy głos, zawsze choćby z tyłu głowy, może ledwie słyszalny – ale bądź. Nie pozwól się zagłuszyć. Nie pozwól, żeby moje zachcianki, misternie układane plany, namiętności i ambicje doprowadzały do tragedii – mnie albo innych. Jeśli trzeba – szturchnij, popchnij, walnij w łeb – ale skieruj w tym najlepszym, choć jak często dla mnie niezrozumiałym, kierunku. Wiem, że ja bardzo wiele nie rozumiem, ale może kiedyś sam docenię, że jesteś, byłeś i ciągle będziesz, kierujesz i pomagasz – a wszystkie porażki to efekt mojej zbytniej pewności siebie, głupoty, arogancji, bezmyślności. 
Na koniec kapitalna myśli o. Krzysztofa Popławskiego OP, z w/w książki:

Chodzi po prostu o to, że wszystko, co się w życiu dzieje, ma swój sens, i nie uciekając od niczego, wszystko można położyć przed Bogiem. O pewnych etapach historii swojego życia nie trzeba zbyt długo pamiętać czy też czegoś wyciągać, gdy już udało się uporządkować pewne rzeczy. Trzeba pamiętać, że my jako my realizując różne powołania, całą tę historię mamy w sobie, i cała ta historia należy do Boga. 

Strach i pokój, który uskrzydla

Uczniowie opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak poznali Jezusa przy łamaniu chleba. A gdy rozmawiali o tym, On sam stanął pośród nich i rzekł do nich: «Pokój wam». Zatrwożonym i wylękłym zdawało się, że widzą ducha. Lecz On rzekł do nich: «Czemu jesteście zmieszani i dlaczego wątpliwości budzą się w waszych sercach? Popatrzcie na moje ręce i nogi: to Ja jestem. Dotknijcie się Mnie i przekonajcie: duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam». Przy tych słowach pokazał im swoje ręce i nogi. Lecz gdy oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia, rzekł do nich: «Macie tu coś do jedzenia?» Oni podali Mu kawałek pieczonej ryby. Wziął i jadł wobec wszystkich. Potem rzekł do nich: «To właśnie znaczyły słowa, które mówiłem do was, gdy byłem jeszcze z wami: Musi się wypełnić wszystko, co napisane jest o Mnie w Prawie Mojżesza, u Proroków i w Psalmach». Wtedy oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma. I rzekł do nich: «Tak jest napisane: Mesjasz będzie cierpiał i trzeciego dnia zmartwychwstanie; w imię Jego głoszone będzie nawrócenie i odpuszczenie grzechów wszystkim narodom, począwszy od Jerozolimy. Wy jesteście świadkami tego». (Łk 24, 35-48)

Sporo nie swoich świetnych myśli dotyczących wędrówki uczniów do Emaus, z książki dominikanina i benedytyna, umieściłem tutaj. Można tylko dodać – oni tak naprawdę uciekali, zdecydowali się powrócić do tego, co było kiedyś, skoro misja Jezusa (zdawało by się) zakończyła się spektakularnym fiaskiem. Poddali się. Dopiero czas, jaki Jezus poświęca na wędrówkę, Jego słowa i znaki, pozwalają Go rozpoznać tej dwójce. Jak często jest tak, że ja się poddaję i ustępuję pola, odpuszczam – właśnie w tym, co ważne, istotne, o ile nie najważniejsze. Czy zawsze potrafię zobaczyć w porę Boga i się opamiętać?
Niesamowite jest to, co Jezus mówi najpierw. Nie ma pretensji, że zasnęli w Ogrodzie Oliwnym, że pouciekali po interwencji żołnierzy, że towarzyszył Mu tylko Jan i kobiety, a w ogóle to nawet w dniu zmartwychwstania mało który uwierzył. Nic z tych rzeczy. Pokój wam! Bo On widzi i rozumie, że tamci po ludzku ciągle się boją i nie rozumieją, lękają się. Tak, na pewno wiele w tych dniach przeżyli i sporo mają za sobą „wrażeń”. Stąd takie a nie inne słowa pozdrowienia – żeby przekonać, że to On, że to wszystko prawda, a nie tylko plotka czy pobożne życzenie. To Ja jestem, Jahwe. Poraniony, naznaczony symbolami męki, a jednak ciągle, wręcza jak nigdy dotąd żywy. 
Nie ma co ukrywać – wątpliwości są, będą, pojawiają się i pojawią się jeszcze nie raz, bo tacy już my jesteśmy i takie jest to życie tutaj. One same w sobie złe nie są – złym jest, kiedy się im poddaję. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie jestem supermanem? Bo nie na wszystko mam odpowiedź? Bo nie zawsze muszę się odnaleźć? A może właśnie brakuje tego najzwyklejszego, a jakże ważnego – pochodzącego od Boga daru pokoju serca? Stąd zdumienie, brak wiary, niedowierzanie, zatrwożenie, lęk. Niepotrzebnie. 
Uczniowie się bali i ten strach jakby zasłonił im oczy, zmienił perspektywę. Mając na świeżo coraz to nowe relacje o Zmartwychwstałym – zebrali się w swoim gronie i po prostu ukryli w tym pamiętnym Wieczerniku, i po prostu chowali przed innymi Żydami. Jezus nie bez powodu wskazuje na te widoczne i namacalne dowody, że Jego ciało nadal nosi ślady umęczenia – zaprasza jakby: możecie się sami przekonać. Stąd z dystansem podchodzę do potępiania działania mojego imiennika, o którym będzie w niedzielę, a który chciał koniecznie zobaczyć, aby się przekonać. Był konsekwentny i nie bał się, jakby w przeciwieństwie do tamtych, chciał skonfrontować się z Tym, o którym mówili inni. Co więcej, Jezus się o to ani nie oburzył, ani nie obraził – pokazał Tomaszowi ręce, nogi i bok, dając dobrą radę: nie bądź niedowiarkiem, ale wierzącym. 
Bo Bóg zawsze proponuje – skonfrontuj swoje pragnienia z tym, że Ja jestem. Doświadcz tej obecności na własnej skórze, sam. Żyję i zmartwychwstałem także dla ciebie. Bez tego cała reszta jest kompletnie bez sensu. Przygoda z Bogiem zaczyna się od spotkania i ryzyka człowieka. To ja mam być świadkiem – a nie tylko widzem, gapiem jakimś anonimowym. Kimkolwiek bym nie był, Boże powołanie jest przeznaczone także dla mnie. 

Bóg szyty na miarę, czyli męskie myślenie o Emaus

Kilka wynotowanych najciekawszych myśli z książki – zbitki dialogów z dwoma ciekawymi zakonnikami, benedyktynem i dominikaninem – czyli Męskie myślenie o. Bernarda Sawickiego OSB i o. Krzysztofa Popławskiego OP. Co ciekawe, z perspektywy dnia dzisiejszego, dwaj do niedawna przełożeni na Polskę swoich rodzin zakonnych – Sawicki jako opat tyniecki w latach 2005-2013, Popławski jako prowincjał dominikanów w latach 2006-2013. Do mnie bardziej trafiły przemyślenia o. Bernarda – pewnie kwestia gustu, czyta się jednym tchem (na ile jednym tchem można czytać w drodze, czyli nie jednym tchem). A wszystko umiejętnie prowadzone przez dwie kobiety (jedna dominikanka), z powracającym w tle motywem i odniesieniem do wędrówki dwóch uczniów do Emaus, czyli klasycznej ludzkiej ucieczki. 
  • Jezus idzie z nami do naszego Emaus bezsensu życia i kryzysu wiary. Jesteśmy jak uczniowie, którzy potrzebują przewodnika i świadka, aby nie popaść w to, co św. Augustyn nazwał cor incurvatum in seipsum – sercem zwróconym (zakrzywionym) ku samotnemu sobie. Prawdziwy Jezus prawdziwej Ewangelii jest miejscem spotkania wszystkiego i wszystkich.
  • Pan Bóg szuka różnych dróg do człowieka – do nas. Ktoś wcale nie musi być zdeklarowanym chrześcijaninem, ktoś może być agnostykiem czy ateistą, może obojętnym religijnie. Pan Bóg jeden wie, jak to wszystko sądzić, ale jeśli ktoś bardzo uczciwie chce znaleźć sens życia i do końca szuka, no to niesie jakieś światło.
  • Trzeba zarobić [te talenty] i puścić je w obrót. Nie wiem – włożyć do banku albo jakoś inaczej zainwestować. I tu jest problem, może tak spróbowałbym to przetłumaczyć na nasz użytek: moim talentem jest moja wrażliwość, zdolność w stanie wyjściowym. Pytanie zostaje jednak to samo: jak ja to zainwestuję?
  • To jest ten najważniejszy moment: jeśli ja chcę coś porzucić, to muszę to „wypuścić z ręki”, przestać to kontrolować. To jest radykalizm. Ale winna towarzyszyć temu wiara, że jest Pan Bóg, że jest jakaś instancja, która nad nami czuwa, i jej się powierzam. Wierzę, że tą instancją jest Bóg, który poprzez przełożonego chce ze mnie wykrzesać maksimum talentu, z którego – być może – nawet ja sam jeszcze nie zdaję sobie sprawy. 
  • Jest taki moment, że coś zostawia, powierzam to Panu Bogu, bo chcę Jego szukać i chcę, żeby On był moim szczęściem. I nie pozostaje nic innego, jak nadzieja, że On to docenia i nie zawiedzie mnie.
  • To jest ten moment, o którym powiemy przy uczniach idących do Emaus – sprawa kontaktu. Nazwałbym to przedsionkiem ewangelizacji – czy jakiegokolwiek nawrócenia. By miało ono miejsce, musi być kontakt. 
  • Jezus próbuje wprowadzić w rozmowę uczniów nową jakość i rzez to następuje przewartościowanie ich emocji. Dlatego właśnie ich serce zaczyna pałać. Zwróćmy uwagę – oni mieli już jakieś zarzewie pewnej nadziei, która została zawiedziona, a Jezus jakby z tego popiołu rozdmuchuje ją na nowo. I co się dzieje? Pojawia się moment przypomnienia, ukierunkowanie na pożegnanie z Jezusem – to moment łamania chleba. Ono wcześniej Go nie poznali, bo rozstrząsali problem, których ich dotyczył. I Jezus to akceptował. Dopiero po łamaniu chleba poznali Go. To znaczy, że Jezus pokazał im, że nadzieja, którą mieli w sobie – i ta, którą odzyskali – to właśnie On. I wtedy zniknął. Ale uczniowie są gotowi. Już nie mają wątpliwości. Zebrali się i wrócili. Jezus zrobił to tak dyskretnie, w sposób niewidzialny, ale skuteczny – coś jak na tym obrazie, gdzie mamy tylko kontur Jezusa. Może gdyby ich powalił, jak świętego Pawła (być może Paweł jednak powalenia potrzebował, nawet cztery razy to potem wspominał…). W Emaus tak się jednak nie stało. Taki chyba winien być dzisiaj sposób Kościoła na przepowiadanie Dobrej Nowiny – wchodzenie w dyskurs świata, w te najgłębsze, czasami te najbardziej trudne wątki tożsamości, wsłuchanie się i potem próba odniesienia się do nadziei i zaszczepienia tej nadziei. 
  • Tylko gdy nam się coś „obluzuje” (to wielki dylemat teologii moralnej) – pozostaje nadzieja, że Pan Bóg widzi inaczej. My z całej siły winniśmy chcieć dobrze. Co z tego wychodzi – może nie do końca od nas zależy. Dlatego nie wiadomo z kim się spotkamy po drugiej stronie. Być może – nawet, jeśli zabrzmi to szokująco – Pan Bóg to widzi inaczej. Skoro mamy ludzi o „poluzowanych sumieniach”, to oni już nie mają pełnego rozeznania. Dlatego, być może, nie są moralnie klasyfikowani, bo nie są w stanie skutecznie rozeznać dobra i zła (…) Pozostaje pewna tajemnica drugiego człowieka. Dopiero po drugiej stronie życia dowiemy się, czy i jak ten człowiek się zmagał, co nim kierowało. Ostateczny osąd należy do Boga.
  • Z Piotrem było tak: on widział, że niektórzy odchodzą, a ponieważ sam się przejmował i był bardzo kreatywny, to chciał Panu Jezusowi… „pomóc”. Niestety, nie stać go było, żeby do końca zaufać Jezusowi. Judasza też to zgubiło. Męskie ambicje? Tak można o tym pomyśleć. Judasz po prostu wiedział lepiej: że trzeba wyjść, zawalczyć. A tymczasem tutaj Pan Jezus daje się pojmać i popełnia błędy. To tak jak pytanie Marty w Betanii: czy Ci to nie jest obojętne. Jak ona wystąpiła, to Pan Jezus zaraz ją na swój sposób „ustawił”. I ona pozwoliła się ustawić. Z facetami jest gorzej. Marta jest tutaj pokazana jako ta, która szczerze występuje przed Jezusem. Judasz zaczął kombinować w skrytości: sprzedam Go, bo mnie zawiódł… Wcześniej Piotr mówił Jezusowi, kiedy ten wspominał o krzyżu: Nie przyjdzie to na Ciebie. To faktycznie jest takie męskie myślenie. 
  • Gdy komuś zależy na prawdziwej nadziei, winien być gotów utracić nadzieję, która do tej pory była nieprawdziwa. Trzeba odszukać tę nadzieję prawdziwą, która niosła, a jakoś po drodze skarlała, zdeformowała się. I to jest ten moment przyjęcia, otwarcia. To daje łaskę – ale i jest przez nią gwarantowane.
  • Mówiąc szczerze – nie ma czystej bezinteresowności. Jeśli ktoś choć trochę studiuje metafizykę, wie, że w naszej kondycji ludzkiej nie ma czegoś takiego, jak czysta bezinteresowność. Jesteśmy stworzeniem i zawsze powinniśmy być wdzięczni Panu Bogu za to, że jesteśmy. Tylko my chcemy robić to po swojemu. Dlatego też często właśnie tego poczucia wdzięczności nam brakuje. Ludzie mają postawę roszczeniową wobec Pana Boga, wobec Kościoła. Mają wrażenie, że coś im się należy. 
  • To jest problem naszej polskiej rzeczywistości kościelnej – trzeba przejść od ilości do jakości. Niestety, trzeba się skupić na elitach, które potrzebują indywidualnego, pogłębionego kierownictwa duchowego – czy też spotkań biblijnych – a księżom szkoda na to czasu, bo tu jakieś nabożeństwo „ucieka”, tu trzeba odprawić nieszpory, wyjechać na jakąś pielgrzymkę… I między innymi dlatego, niestety, nie mamy kultury czytania Pisma Świętego (…) Innymi słowy – chodziło by u nas o trochę inny styl duszpasterstwa niż masowy. Zwyczajnie o solidniejszą formację. 
  • Dziecko obserwuje rodziców – czy są autentyczni. Przecież dziecko doskonale odczuwa miłość rodziców. Jeśli obydwoje dziecko połączy, to w pewnym sensie… oni już Boga odnaleźli, bo tam jest miłość. Dziecko od razu zweryfikuje, czy ktoś autentycznie żyje Bogiem, czy ktoś chodzi do kościoła z przekonania. Jeśli ktoś robi to dyskretnie, a konsekwentnie – dla dziecka jest to przekonywujące. 
  • Na rynku wartości deklaracje przestały się już liczyć. Liczy się świadectwo. Jako chrześcijanie mamy światu dużo do zaoferowania. Jeśli pamiętamy, że jesteśmy teraz najbardziej prześladowaną religią, to znaczy, że na forum świadków – mamy poniekąd najwięcej do powiedzenia. To jest jakaś forma wiarygodności. O tyle istotna, że wartości chrześcijańskie, wiarą są dla wielu osób tak istotne, że nie tylko intensywnie ich szukają, ale nie wahają się też poświęcić dla nich życia. 
  • Zawsze staje mi przed oczyma jedna scena, to jest zakończenie Ewangelii Janowej, z „nieszczęsnym” św. Piotrem, który był, jaki był. Ale Pan Jezus pyta go o miłość. I dla mnie w tym pytaniu zarysowuje się wielkość Piotra. Czy miłujesz mnie bardziej niźli ci? Nie było to pytanie skierowane do Jana – przecież umiłowanego ucznia. Pokazuje to jednak, że Piotr przeszedł zwycięsko swój kryzys wiary. I że był człowiekiem bardzo mocno zaangażowanym. Być może powodem jego kryzysu była porywczość, ale cały czas chciał dobrze. Bardzo przejmujące jest to „bardziej, aniżeli ci”, bo rodzi się w nas zaraz pytanie, jak Pan Jezus mógł wartościować miłość. Zobaczmy jednak, jaka jest nagroda za tę wielką miłość. Paś baranki moje. I to jest wezwanie i przedziwna zależność, bo jeśli chcę być blisko Pana Jezusa i faktycznie nawiązuję z Nim relację, czując, że mnie wzywa, to zaraz za tym wezwaniem idzie wezwanie do troski o innych.
  • Jeśli człowiek wyzwoli się z takich swoich różnych oczekiwań i pokornie przyjmuje rozmaite „spotkania z absurdem”, to może mieć poczucie, że wszystko ma sens. Nade wszystko może powiedzieć, że nie szukał swego. A czy to było Boże? To zobaczymy.
  • Nie mam kobiety. Jakoś mnie to boli. I wiem, że w to wchodzi Pan Bóg. Może to jest też tak, że swoją obecnością też pomagam tej drugiej osobie. Być może jest to jakiś obopólny dar. Podobnie jest z ludźmi, którzy są w małżeństwie, a jednak czują, że to nie to, co sobie wyobrażali. I też czują się – muszą się czuć – samotni. To taka solidarność pewnego powinowactwa samotności. Dlatego cieszy mnie obietnica Pana Jezusa, że po drugiej stronie „nie będą za mąż wychodzić i nie będą się żenić”, bo by pewnie człowiek nie wytrzymał. Nie wiemy, jak to będzie, ale ten element żeński i męski na pewno będzie jakimś ważnym odniesieniem – zapewne do samego Pana Boga. Bo w ciele, choć przemienionym, mamy jednak pozostać. 
  • Jest hierarchizacja, ale jeśli patrzy się na nią w kategorii władzy, a nie służby, wprowadza się silny dysonans. W Kościele jesteśmy wszyscy równi przed Bogiem i nie można o tym zapominać.
  • Od człowieka trzeba zacząć? To jest nadużywane stwierdzenie. Powtarzane do znudzenia: „człowiek jest drogą Kościoła”, tylko że ktoś od razu dodał: „po której Kościół spokojnie przebiega”. W Kościele trzeba zaczynać od Boga. Najważniejszy w Kościele jest Bóg (…) Powiedzieć, że człowiek jest najważniejszy w Kościele, to skroić ten Kościół tylko na ludzką miarę. Jeśli człowiek jest najważniejszy, to dlaczego Kościół trzyma się takich prawd, które dla wielu są trudne do przyjęcia?
  • [Uczniowie w drodze do Emaus] Spodziewają się czegoś osobistego, to znaczy tego, co jest z nimi związane. Rola Pana Jezusa polega na tym, że On idąc i tłumacząc im Proroków, pokazuje, że to, co się wydarzyło i co jest związane z ich życiem, przekracza daleko ich oczekiwania. Uczniowie zostają wyzwoleni ze spodziewania się Boga na swoją miarę. Potem następuje drugi kluczowy moment: rozpoznanie przy łamaniu chleba. Ale – to bardzo charakterystyczne – gdy Go rozpoznali, Jezus momentalnie się wymknął, znikł. Po tym łamaniu chleba zadają sobie pytanie: jak to możliwe, żeśmy Go nie poznali? Czy serce nam nie pałało, kiedy do nas mówił? I wtedy wrócili do Jerozolimy, czyli zawrócili z drogi ucieczki. 
  • To nie jest żadna teologia. Myślenie typu: Pan Bóg szczególnie błogosławi naszemu krajowi, a Maryja była Polką, nie ma nic wspólnego z teologią. To zwykłe zawłaszczanie wiary, chrześcijaństwa. Niestety tego typu myślenie jest rodzajem antyświadectwa. 
  • Chodzi po prostu o to, że wszystko, co się w życiu dzieje, ma swój sens, i nie uciekając od niczego, wszystko można położyć przed Bogiem. O pewnych etapach historii swojego życia nie trzeba zbyt długo pamiętać czy też czegoś wyciągać, gdy już udało się uporządkować pewne rzeczy. Trzeba pamiętać, że my jako my realizując różne powołania, całą tę historię mamy w sobie z cała ta historia należy do Boga. 

Zmartwychwstanie z hukiem

Po upływie szabatu, o świcie pierwszego dnia tygodnia przyszła Maria Magdalena i druga Maria obejrzeć grób. A oto powstało wielkie trzęsienie ziemi. Albowiem anioł Pański zstąpił z nieba, podszedł, odsunął kamień i usiadł na nim. Postać jego jaśniała jak błyskawica, a szaty jego były białe jak śnieg. Ze strachu przed nim zadrżeli strażnicy i stali się jakby umarli. Anioł zaś przemówił do niewiast: Wy się nie bójcie! Gdyż wiem, że szukacie Jezusa Ukrzyżowanego. Nie ma Go tu, bo zmartwychwstał, jak powiedział. Chodźcie, zobaczcie miejsce, gdzie leżał. A idźcie szybko i powiedzcie Jego uczniom: Powstał z martwych i oto udaje się przed wami do Galilei. Tam Go ujrzycie. Oto, co wam powiedziałem. Pośpiesznie więc oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i biegły oznajmić to Jego uczniom. A oto Jezus stanął przed nimi i rzekł: Witajcie. One podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu pokłon. A Jezus rzekł do nich: Nie bójcie się. Idźcie i oznajmijcie moim braciom: niech idą do Galilei, tam Mnie zobaczą. (Mt 28,1-10)

Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze? Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało. Zapytał ich: Cóż takiego? Odpowiedzieli Mu: To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela. Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje. Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli. Na to On rzekł do nich: O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił. Wszedł więc, aby zostać z nimi. Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał? W tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy. Tam zastali zebranych Jedenastu i innych z nimi, którzy im oznajmili: Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi. Oni również opowiadali, co ich spotkało w drodze, i jak Go poznali przy łamaniu chleba. (Łk 24,13-35)

Co jest szczególnie niesamowitego w zmartwychwstaniu? To, że nikogo przy nim nie było. Dokonało się w cichości, na uboczu, z dala od zgiełku – czy to wieczernika, drogi krzyżowej, ulic Jerozolimy, placu przed pałacem Piłata, czy samej Golgoty.

To znaczy – teoretycznie nie było, bo tuż obok, przed grobem, stali strażnicy pozostawieni tam przez arcykapłana i starszyznę żydowską. Powiem szczerze, nie zazdroszczę im sytuacji, w jakiej się znaleźli – mieli jedynie dopilnować, aby nikt nie wykradł ciała, zwłok bez życia, wichrzyciela i fałszywego mesjasza, którego tam złożono. Co mieli zrobić? Jak to wyjaśnić? Nikt się nie pojawił. Nikogo tam nie było. Żadni uczniowie nie przybyli, aby – zgodnie z misternie uknutym wcześniej i dokładnie obmyślonym planem – doprowadzić do sytuacji, która by odpowiadała rzekomemu proroctwu o zmartwychwstaniu Tego człowieka. Nie, oni rozpaczali jeszcze po wydarzeniach piątku. Albo zastanawiali się – co dalej, co z sobą zrobić? A jednak. Nie wiedzą, jak zasnęli, co się stało. Gdy się obudzili – kamień odsunięty, szata złożona w jednym miejscu. Żadnego zaskoczenia – tylko że Ciała nie ma. Jak to wyjaśnić?

Te kobiety, które z samego rana poszły do grobu – czy były pełne nadziei? Bynajmniej. Szły, aby spełnić obowiązek namaszczenia ciała zmarłego. Na pewno – wspominały, jak wiele nadziei On w nich rozbudził za życia. Z pewnością zwróciły uwagę na, szczególnie w tamtych patriarchalnych czasach widoczną postawę Jezusa w stosunku do płci pięknej – nie traktował kobiet jak służek, maszynek do rodzenia dzieci, nianiek i sprzątaczek, osób gorszych, ale jak równe mężczyznom w godności. Nie raz dał temu dowód – choćby uzdrawiając tak kobiety, jak i mężczyzn (począwszy od nikogo innego, jak właśnie teściowej Piotra), czy ratując od ukamienowania jawnogrzesznicę.

Przez grobem zastaje ich kolejne zaskoczenie. Żołnierze zniknęli, wejście do grobu stoi otworem… I najgorsze. Grób jest pusty. Gdzie jest Pan? Gdzie Jego ciało? Mało miały zgryzoty i łez w tych dniach, żeby ktoś jeszcze Go wykradł, zbeszcześcił Jego ludzkie szczątki? W innym tekście inny autor przekazuje to, jakoby Maria – będąc przy grobie sama – nie rozpoznała Zmartwychwstałego, który pojawił się przed nią jako ogrodnik; a ona, nieświadoma, pytała, czy to nie On zabrał ciało. Tym dwóm kobietom podobne słowa pewnie cisnęły się na usta. Anioł nie dał im dojść do słowa – wydarzenia następując zbyt szybko po sobie. Grób – faktycznie, pusty. Tu właśnie rodzi się wielka wiara – z tego zmartwychwstania, przy którym ich nie było, ale które także dla nich wszystko odmieniło. I na tej, nowej jakby drodze, staje przed nimi sam Zmartwychwstały, aby je umocnić. Potwierdza wszystkie słowa anioła, i wysyła uczniów do Galilei.

Bynajmniej nie do Galilei zmierzali ci dwaj, do których – incognito – dołączył Jezus. Udając Greka, wypytuje, słucha, pewnie zasmucony tym, jak szybko się poddali, zwątpili. Potrzeba było całodziennej wędrówki, wyjaśniania pism, aż do tego gestu łamania chleba, po którym tamci dwaj Go poznali. Co przeważyło? Nie wiemy. Dla nich także nie było wątpliwości – skoro to był Pan, a to było pewne, to znaczy, że żyje. Czyli umarł, ale zmartwychwstał. Ich ucieczka nie miała sensu – jak bowiem porzucić pracę dla tego, który pokonał śmierć? Co może być ważniejszego, niż świadczenie o Nim, o tym, co się stało? Równie szybko, jak z Jerozolimy uciekali – decydują o powrocie tam. Zastają pozostałych, którzy – jeden z drugim – składają w pierwszą ewangelię, taką jeszcze spontaniczną, widzenia Jezusa Zmartwychwstałego, jakich poszczególne osoby doświadczyły.

Prawda o zmartwychwstaniu dociera z hukiem i zwala z nóg wszystkich, czy w nią wierzą, czy nie – i tych żołnierzy, i te kobiety, i tych uczniów uciekających do Emaus. Wystarczy spojrzeć na Piotra (Dz 10,34a.37-43) i to, co i w jakich słowach przekazuje. Ten sam, można by powiedzieć – tchórz, który niespełna 3 dni wcześniej 3 razy wyparł się Jezusa. Zmartwychwstanie nie pozwala mu żyć tak, jak dotychczas. W jasnych i konkretnych słowach daje świadectwo – bo inaczej nie może. Skoro Bóg-Człowiek, Syn Boży zwyciężył śmierć, i będąc umarłym, znów żyje, to nic nie jest takie, jak było! To, co – i jak – było wcześniej, przestało mieć znaczenie.

Możemy powiedzieć – oni mieli łatwiej. Bo im się Pan objawił, tak dosłownie, cieleśnie, z przebitymi rękami, nogami i bokiem. Oni Go rozpoznawali – bo Go znali, jeszcze kilka dni wstecz razem szli przez Palestynę, byli Jego heroldami, spożywali z Nim posiłki, słuchali Go i rozmawiali. A my? Stajemy dzisiaj, jak stanie ten niedowiarek Didymos (o nim – w niedzielę, Święto Miłosierdzia), ciągle, co roku w równym stopniu zdziwieni i niepewni – czy to na pewno On, i jeśli zmartwychwstał, to czemu między nami, tutaj, dzisiaj, Go nie widać?

Zmartwychwstanie trzeba odczarować. Żadne boskie hokus pokus. Wszystko się zmieniło, wszystko odtąd ma inną, lepszą, bardziej optymistyczną perspektywę, przepojone tą ostateczną, końcową i niezniszczalną nadzieją, że skoro On zmartwychwstał, i wszystkim wierzącym obiecał zmartwychwstanie, to tak właśnie będzie, i my również zmartwychwstaniemy! Ale żyjemy nadal tu i teraz, w tym samym miejscu, to samo mieszkanie, dom, praca, szkoła, zwykłe codzienne zajęcia. Zmienić się powinna nasza optyka na to wszystko, biorąc pod uwagę nowe perspektywy, dzięki Jezusowemu zwycięstwu.

Zmartwychwstanie dokonało się w konkretnym miejscu, czasie i okolicznościach – ale to nie one są najważniejsze. To detale. Zmartwychwstanie człowieka dokonuje się w nim, w jego sercu – moim, twoim, każdego z nas. Zmartwychwstaniemy, gdy uwierzymy, że On zmartwychwstał, gdy przestawimy swoje myślenie i logikę na myślenie po Bożemu i Bożą logikę, która uwzględnia Jezusowe zwycięstwo. To się dzieje w nas, w środku – tego nie musi być widać.

Mam nadzieję, że w niczyim wypadku świętowanie tego wspaniałego dnia nie ograniczyło się tylko do ucztowania i jedzenia. Bo ku czci czego – nawet nie kogo – miało by to być świętowanie?

On prawdziwie zmartwychwstał, i zaprasza każdego do udziału w tym zmartwychwstaniu. Pytanie tylko, czy my sami chcemy mieć w nim udział?

W Wielkim Poście się przygotowywaliśmy – właśnie do tego wszystkiego, co jest odtąd, od zmartwychwstania. W tej perspektywie tamten czas nabiera nowego sensu. Chrześcijaństwo, formalnie zawiązane przy Zesłaniu Ducha Świętego, swoją misję rozpoczyna od pustego grobu. Wracamy dzisiaj do swoich obowiązków – z Nim, tym samym, ale żyjącym na wieki – w naszych sercach. Pozwól, aby On docierał do każdego, do kogo dotrzeć pragnie.