Bóg szyty na miarę, czyli męskie myślenie o Emaus

Kilka wynotowanych najciekawszych myśli z książki – zbitki dialogów z dwoma ciekawymi zakonnikami, benedyktynem i dominikaninem – czyli Męskie myślenie o. Bernarda Sawickiego OSB i o. Krzysztofa Popławskiego OP. Co ciekawe, z perspektywy dnia dzisiejszego, dwaj do niedawna przełożeni na Polskę swoich rodzin zakonnych – Sawicki jako opat tyniecki w latach 2005-2013, Popławski jako prowincjał dominikanów w latach 2006-2013. Do mnie bardziej trafiły przemyślenia o. Bernarda – pewnie kwestia gustu, czyta się jednym tchem (na ile jednym tchem można czytać w drodze, czyli nie jednym tchem). A wszystko umiejętnie prowadzone przez dwie kobiety (jedna dominikanka), z powracającym w tle motywem i odniesieniem do wędrówki dwóch uczniów do Emaus, czyli klasycznej ludzkiej ucieczki. 
  • Jezus idzie z nami do naszego Emaus bezsensu życia i kryzysu wiary. Jesteśmy jak uczniowie, którzy potrzebują przewodnika i świadka, aby nie popaść w to, co św. Augustyn nazwał cor incurvatum in seipsum – sercem zwróconym (zakrzywionym) ku samotnemu sobie. Prawdziwy Jezus prawdziwej Ewangelii jest miejscem spotkania wszystkiego i wszystkich.
  • Pan Bóg szuka różnych dróg do człowieka – do nas. Ktoś wcale nie musi być zdeklarowanym chrześcijaninem, ktoś może być agnostykiem czy ateistą, może obojętnym religijnie. Pan Bóg jeden wie, jak to wszystko sądzić, ale jeśli ktoś bardzo uczciwie chce znaleźć sens życia i do końca szuka, no to niesie jakieś światło.
  • Trzeba zarobić [te talenty] i puścić je w obrót. Nie wiem – włożyć do banku albo jakoś inaczej zainwestować. I tu jest problem, może tak spróbowałbym to przetłumaczyć na nasz użytek: moim talentem jest moja wrażliwość, zdolność w stanie wyjściowym. Pytanie zostaje jednak to samo: jak ja to zainwestuję?
  • To jest ten najważniejszy moment: jeśli ja chcę coś porzucić, to muszę to „wypuścić z ręki”, przestać to kontrolować. To jest radykalizm. Ale winna towarzyszyć temu wiara, że jest Pan Bóg, że jest jakaś instancja, która nad nami czuwa, i jej się powierzam. Wierzę, że tą instancją jest Bóg, który poprzez przełożonego chce ze mnie wykrzesać maksimum talentu, z którego – być może – nawet ja sam jeszcze nie zdaję sobie sprawy. 
  • Jest taki moment, że coś zostawia, powierzam to Panu Bogu, bo chcę Jego szukać i chcę, żeby On był moim szczęściem. I nie pozostaje nic innego, jak nadzieja, że On to docenia i nie zawiedzie mnie.
  • To jest ten moment, o którym powiemy przy uczniach idących do Emaus – sprawa kontaktu. Nazwałbym to przedsionkiem ewangelizacji – czy jakiegokolwiek nawrócenia. By miało ono miejsce, musi być kontakt. 
  • Jezus próbuje wprowadzić w rozmowę uczniów nową jakość i rzez to następuje przewartościowanie ich emocji. Dlatego właśnie ich serce zaczyna pałać. Zwróćmy uwagę – oni mieli już jakieś zarzewie pewnej nadziei, która została zawiedziona, a Jezus jakby z tego popiołu rozdmuchuje ją na nowo. I co się dzieje? Pojawia się moment przypomnienia, ukierunkowanie na pożegnanie z Jezusem – to moment łamania chleba. Ono wcześniej Go nie poznali, bo rozstrząsali problem, których ich dotyczył. I Jezus to akceptował. Dopiero po łamaniu chleba poznali Go. To znaczy, że Jezus pokazał im, że nadzieja, którą mieli w sobie – i ta, którą odzyskali – to właśnie On. I wtedy zniknął. Ale uczniowie są gotowi. Już nie mają wątpliwości. Zebrali się i wrócili. Jezus zrobił to tak dyskretnie, w sposób niewidzialny, ale skuteczny – coś jak na tym obrazie, gdzie mamy tylko kontur Jezusa. Może gdyby ich powalił, jak świętego Pawła (być może Paweł jednak powalenia potrzebował, nawet cztery razy to potem wspominał…). W Emaus tak się jednak nie stało. Taki chyba winien być dzisiaj sposób Kościoła na przepowiadanie Dobrej Nowiny – wchodzenie w dyskurs świata, w te najgłębsze, czasami te najbardziej trudne wątki tożsamości, wsłuchanie się i potem próba odniesienia się do nadziei i zaszczepienia tej nadziei. 
  • Tylko gdy nam się coś „obluzuje” (to wielki dylemat teologii moralnej) – pozostaje nadzieja, że Pan Bóg widzi inaczej. My z całej siły winniśmy chcieć dobrze. Co z tego wychodzi – może nie do końca od nas zależy. Dlatego nie wiadomo z kim się spotkamy po drugiej stronie. Być może – nawet, jeśli zabrzmi to szokująco – Pan Bóg to widzi inaczej. Skoro mamy ludzi o „poluzowanych sumieniach”, to oni już nie mają pełnego rozeznania. Dlatego, być może, nie są moralnie klasyfikowani, bo nie są w stanie skutecznie rozeznać dobra i zła (…) Pozostaje pewna tajemnica drugiego człowieka. Dopiero po drugiej stronie życia dowiemy się, czy i jak ten człowiek się zmagał, co nim kierowało. Ostateczny osąd należy do Boga.
  • Z Piotrem było tak: on widział, że niektórzy odchodzą, a ponieważ sam się przejmował i był bardzo kreatywny, to chciał Panu Jezusowi… „pomóc”. Niestety, nie stać go było, żeby do końca zaufać Jezusowi. Judasza też to zgubiło. Męskie ambicje? Tak można o tym pomyśleć. Judasz po prostu wiedział lepiej: że trzeba wyjść, zawalczyć. A tymczasem tutaj Pan Jezus daje się pojmać i popełnia błędy. To tak jak pytanie Marty w Betanii: czy Ci to nie jest obojętne. Jak ona wystąpiła, to Pan Jezus zaraz ją na swój sposób „ustawił”. I ona pozwoliła się ustawić. Z facetami jest gorzej. Marta jest tutaj pokazana jako ta, która szczerze występuje przed Jezusem. Judasz zaczął kombinować w skrytości: sprzedam Go, bo mnie zawiódł… Wcześniej Piotr mówił Jezusowi, kiedy ten wspominał o krzyżu: Nie przyjdzie to na Ciebie. To faktycznie jest takie męskie myślenie. 
  • Gdy komuś zależy na prawdziwej nadziei, winien być gotów utracić nadzieję, która do tej pory była nieprawdziwa. Trzeba odszukać tę nadzieję prawdziwą, która niosła, a jakoś po drodze skarlała, zdeformowała się. I to jest ten moment przyjęcia, otwarcia. To daje łaskę – ale i jest przez nią gwarantowane.
  • Mówiąc szczerze – nie ma czystej bezinteresowności. Jeśli ktoś choć trochę studiuje metafizykę, wie, że w naszej kondycji ludzkiej nie ma czegoś takiego, jak czysta bezinteresowność. Jesteśmy stworzeniem i zawsze powinniśmy być wdzięczni Panu Bogu za to, że jesteśmy. Tylko my chcemy robić to po swojemu. Dlatego też często właśnie tego poczucia wdzięczności nam brakuje. Ludzie mają postawę roszczeniową wobec Pana Boga, wobec Kościoła. Mają wrażenie, że coś im się należy. 
  • To jest problem naszej polskiej rzeczywistości kościelnej – trzeba przejść od ilości do jakości. Niestety, trzeba się skupić na elitach, które potrzebują indywidualnego, pogłębionego kierownictwa duchowego – czy też spotkań biblijnych – a księżom szkoda na to czasu, bo tu jakieś nabożeństwo „ucieka”, tu trzeba odprawić nieszpory, wyjechać na jakąś pielgrzymkę… I między innymi dlatego, niestety, nie mamy kultury czytania Pisma Świętego (…) Innymi słowy – chodziło by u nas o trochę inny styl duszpasterstwa niż masowy. Zwyczajnie o solidniejszą formację. 
  • Dziecko obserwuje rodziców – czy są autentyczni. Przecież dziecko doskonale odczuwa miłość rodziców. Jeśli obydwoje dziecko połączy, to w pewnym sensie… oni już Boga odnaleźli, bo tam jest miłość. Dziecko od razu zweryfikuje, czy ktoś autentycznie żyje Bogiem, czy ktoś chodzi do kościoła z przekonania. Jeśli ktoś robi to dyskretnie, a konsekwentnie – dla dziecka jest to przekonywujące. 
  • Na rynku wartości deklaracje przestały się już liczyć. Liczy się świadectwo. Jako chrześcijanie mamy światu dużo do zaoferowania. Jeśli pamiętamy, że jesteśmy teraz najbardziej prześladowaną religią, to znaczy, że na forum świadków – mamy poniekąd najwięcej do powiedzenia. To jest jakaś forma wiarygodności. O tyle istotna, że wartości chrześcijańskie, wiarą są dla wielu osób tak istotne, że nie tylko intensywnie ich szukają, ale nie wahają się też poświęcić dla nich życia. 
  • Zawsze staje mi przed oczyma jedna scena, to jest zakończenie Ewangelii Janowej, z „nieszczęsnym” św. Piotrem, który był, jaki był. Ale Pan Jezus pyta go o miłość. I dla mnie w tym pytaniu zarysowuje się wielkość Piotra. Czy miłujesz mnie bardziej niźli ci? Nie było to pytanie skierowane do Jana – przecież umiłowanego ucznia. Pokazuje to jednak, że Piotr przeszedł zwycięsko swój kryzys wiary. I że był człowiekiem bardzo mocno zaangażowanym. Być może powodem jego kryzysu była porywczość, ale cały czas chciał dobrze. Bardzo przejmujące jest to „bardziej, aniżeli ci”, bo rodzi się w nas zaraz pytanie, jak Pan Jezus mógł wartościować miłość. Zobaczmy jednak, jaka jest nagroda za tę wielką miłość. Paś baranki moje. I to jest wezwanie i przedziwna zależność, bo jeśli chcę być blisko Pana Jezusa i faktycznie nawiązuję z Nim relację, czując, że mnie wzywa, to zaraz za tym wezwaniem idzie wezwanie do troski o innych.
  • Jeśli człowiek wyzwoli się z takich swoich różnych oczekiwań i pokornie przyjmuje rozmaite „spotkania z absurdem”, to może mieć poczucie, że wszystko ma sens. Nade wszystko może powiedzieć, że nie szukał swego. A czy to było Boże? To zobaczymy.
  • Nie mam kobiety. Jakoś mnie to boli. I wiem, że w to wchodzi Pan Bóg. Może to jest też tak, że swoją obecnością też pomagam tej drugiej osobie. Być może jest to jakiś obopólny dar. Podobnie jest z ludźmi, którzy są w małżeństwie, a jednak czują, że to nie to, co sobie wyobrażali. I też czują się – muszą się czuć – samotni. To taka solidarność pewnego powinowactwa samotności. Dlatego cieszy mnie obietnica Pana Jezusa, że po drugiej stronie „nie będą za mąż wychodzić i nie będą się żenić”, bo by pewnie człowiek nie wytrzymał. Nie wiemy, jak to będzie, ale ten element żeński i męski na pewno będzie jakimś ważnym odniesieniem – zapewne do samego Pana Boga. Bo w ciele, choć przemienionym, mamy jednak pozostać. 
  • Jest hierarchizacja, ale jeśli patrzy się na nią w kategorii władzy, a nie służby, wprowadza się silny dysonans. W Kościele jesteśmy wszyscy równi przed Bogiem i nie można o tym zapominać.
  • Od człowieka trzeba zacząć? To jest nadużywane stwierdzenie. Powtarzane do znudzenia: „człowiek jest drogą Kościoła”, tylko że ktoś od razu dodał: „po której Kościół spokojnie przebiega”. W Kościele trzeba zaczynać od Boga. Najważniejszy w Kościele jest Bóg (…) Powiedzieć, że człowiek jest najważniejszy w Kościele, to skroić ten Kościół tylko na ludzką miarę. Jeśli człowiek jest najważniejszy, to dlaczego Kościół trzyma się takich prawd, które dla wielu są trudne do przyjęcia?
  • [Uczniowie w drodze do Emaus] Spodziewają się czegoś osobistego, to znaczy tego, co jest z nimi związane. Rola Pana Jezusa polega na tym, że On idąc i tłumacząc im Proroków, pokazuje, że to, co się wydarzyło i co jest związane z ich życiem, przekracza daleko ich oczekiwania. Uczniowie zostają wyzwoleni ze spodziewania się Boga na swoją miarę. Potem następuje drugi kluczowy moment: rozpoznanie przy łamaniu chleba. Ale – to bardzo charakterystyczne – gdy Go rozpoznali, Jezus momentalnie się wymknął, znikł. Po tym łamaniu chleba zadają sobie pytanie: jak to możliwe, żeśmy Go nie poznali? Czy serce nam nie pałało, kiedy do nas mówił? I wtedy wrócili do Jerozolimy, czyli zawrócili z drogi ucieczki. 
  • To nie jest żadna teologia. Myślenie typu: Pan Bóg szczególnie błogosławi naszemu krajowi, a Maryja była Polką, nie ma nic wspólnego z teologią. To zwykłe zawłaszczanie wiary, chrześcijaństwa. Niestety tego typu myślenie jest rodzajem antyświadectwa. 
  • Chodzi po prostu o to, że wszystko, co się w życiu dzieje, ma swój sens, i nie uciekając od niczego, wszystko można położyć przed Bogiem. O pewnych etapach historii swojego życia nie trzeba zbyt długo pamiętać czy też czegoś wyciągać, gdy już udało się uporządkować pewne rzeczy. Trzeba pamiętać, że my jako my realizując różne powołania, całą tę historię mamy w sobie z cała ta historia należy do Boga.