Takie kilka luźnych myśli na kanwie głośnej medialnie sprawy ekshumacji śp. Anny Walentynowicz, której ponowny pochówek rozpocznie się niebawem i to nie tak daleko znowu od miejsca, gdzie piszę te słowa.
Ja rozumiem rozgoryczenie rodzin tych ludzi, którzy zginęli pod Smoleńskiem i wolałbym nie wyobrażać sobie, jak ja bym na taką sytuację zareagował. To wielka tragedia, i tylko pogłębić ją może fakt, iż po 2 z okładem latach po tamtym dniu okazuje się, że identyfikacja ciał pasażerów samolotu odbywała się w sposób niedbały, nie dochowano w tym zakresie należytej staranności, i na skutek błędów – Polaków, Rosjan, z pewnością władz – okazuje się dzisiaj, że w trumnie pani Walentynowicz złożone były szczątki kogoś innego. Nie sposób tutaj mieć pretensje do rodzin, które niekiedy w strasznym stanie psychicznym stawiały się tam i próbowały identyfikować swoich bliskich, chcąc w możliwości choćby w tych doczesnych szczątkach w jakiś sposób ukoić swój ból, móc na swój sposób pożegnać tych, którzy w tak dramatycznych okolicznościach odeszli.
Natomiast nie rozumiem medialnej zawieruchy wokół tego, szczególnie w kontekście faktu, iż wiele osób zaangażowanych w te kwestie uważa się za wierzących, chrześcijan i katolików. A dla nas nie tyle ciało, ale dusza jest ważna. Owszem, kiedyś – może i nie tak dawno – zmartwychwstanie ciał rozumiane było bardziej niż dosłownie, pytanie jednak: co wtedy ze zmarłymi, których ciała z jakiegoś powodu po prostu rozłożyły się, zdematerializowały, choćby przez upływ czasu? Nie można jednoznacznie powiedzieć, jak to nastąpi – wydaje mi się, że w tym zakresie Pan Bóg z pewnością szykuje jakąś niespodziankę, która nawet przy najśmielszych rozważaniach nam się w głowach nie mieści. Czym będą nasze nowe, duchowe ciała? Zobaczymy. Czy będzie można mówić w jakikolwiek sposób o materii, ciele, czy będą one miały cokolwiek wspólnego z tym, co my dzisiaj po ludzku jako materię i ciało rozumiemy?
Bo w tej sytuacji dzisiaj – przy pełnej świadomości błędów popełnionych przy identyfikacjach i tego, że nie dochowano przy tych czynnościach staranności – mam wrażenie, że medialne show robi się dla jakiś bliżej niejasnych powodów, ot, żeby zaistnieć. Żałoba trwa w sercu, tęsknota i pamięć także tam pozostają. Należy uchybienia sygnalizować i domagać się konkretnych działań władz w ich zakresie – czy jednak wracanie do tego w pomysłach typu konieczności dokonania ekshumacji wszystkich ciał ofiar to właściwe działanie? Wydaje mi się, że szacunek dla tych właśnie konkretnych zmarłych – w takich a nie innych okolicznościach – sprowadzać powinien się do przysłowiowego pozostawienia ich w spokoju, złożonych w grobach (nawet w innych trumnach), a skupienia sił na modlitwie w ich intencji i dochodzenia do przyczyn tego, co faktycznie spowodowało tamtą tragedię. Te ekshumacje nikomu nie pomogą, życia zmarłym nie przywrócą. Modląc się – całym Narodem – w różnych miejscach Polski za ofiary smoleńskie w dniach ich pogrzebów nie mam żadnej wątpliwości, że pożegnaliśmy ich godnie i w sposób po prostu dobry.
Teraz jest czas troski o ich dusze, o ich zbawienie – modlitwy w tej intencji – a nie prób dokopania władzy (nawet w części słusznie) czy zdobywania medialnego kapitału na pomyłkach przy identyfikacji zwłok. To nie tylko moje zdanie. Był taki jeden, Jezus się nazywał, który mówił, żeby pozostawić zmarłym grzebanie umarłych, a Ty idź i głoś Królestwo Boże. Myślę, że pierwszymi, którzy by przyznali rację tym słowom, byli by ci, o których mowa, zmarli – tak naprawdę zanurzeni w Bogu, do końca.
(tekst jednoznacznie zainspirowany artykułem „Co będzie po śmierci” Jana Turnaua z Metra z 28.09.2012)