Prawdziwy władca

Wtedy faryzeusze odeszli i naradzali się, jak by podchwycić Go w mowie. Posłali więc do Niego swych uczniów razem ze zwolennikami Heroda, aby Mu powiedzieli: Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Na nikim Ci też nie zależy, bo nie glądasz się na osobę ludzką. Powiedz nam więc, jak Ci się zdaje? Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Jezus przejrzał ich przewrotność i rzekł: Czemu Mnie wystawiacie na próbę, obłudnicy? Pokażcie Mi monetę podatkową! Przynieśli Mu denara. On ich zapytał: Czyj jest ten obraz i napis? Odpowiedzieli: Cezara. Wówczas rzekł do nich: Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga. (Mt 22,15-21)

To, o czym mowa w tym zeszłotygodniowym niedzielnym tekście, to problemy, z którym nie radzimy sobie w ogóle dzisiaj, mimo upływu wieków: pokusa pochlebstwa, od którego zaczęli faryzeusze, a także problem z rozgraniczeniem spraw Bożych od spraw ludzkich, w tym relacja polityki do spraw wiary.

Czytaj dalej Prawdziwy władca

Dobrzeń Wielki – o włos od tragedii

Kolejna sytuacja, która w dramatyczny sposób pokazuje, że obecna władza po prostu z ludźmi się nie liczy. Chodzi o to, co od grudnia dzieje się w gminie Dobrzeń Wielki nieopodal Opola. Rząd wymyślił sobie w Warszawie jej podział i częściowe włączenie w granice administracyjne Opola. Trwała głodówka – mogło dojść do tragedii. A co na to władza? To, co zwykle – przez przeszło tydzień nic. Pomimo apeli tamtejszego biskupa. Głodówka musiała trwać jeszcze tydzień, żeby władza poszła po rozum do głowy.

Czytaj dalej Dobrzeń Wielki – o włos od tragedii

Wszystko ma swój czas

Był pewien chory, Łazarz z Betanii, z miejscowości Marii i jej siostry Marty. Maria zaś była tą, która namaściła Pana olejkiem i włosami swoimi otarła Jego nogi. Jej to brat Łazarz chorował. Siostry zatem posłały do Niego wiadomość: Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz. Jezus usłyszawszy to rzekł: Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej, aby dzięki niej Syn Boży został otoczony chwałą. A Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza. Mimo jednak że słyszał o jego chorobie, zatrzymał się przez dwa dni w miejscu pobytu. Dopiero potem powiedział do swoich uczniów: Chodźmy znów do Judei. Rzekli do Niego uczniowie: Rabbi, dopiero co Żydzi usiłowali Cię ukamienować i znów tam idziesz? Jezus im odpowiedział: Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin? Jeżeli ktoś chodzi za dnia, nie potknie się, ponieważ widzi światło tego świata. Jeżeli jednak ktoś chodzi w nocy, potknie się, ponieważ brak mu światła. To powiedział, a następnie rzekł do nich: Łazarz, przyjaciel nasz, zasnął, lecz idę, aby go obudzić. Uczniowie rzekli do Niego: Panie, jeżeli zasnął, to wyzdrowieje. Jezus jednak mówił o jego śmierci, a im się wydawało, że mówi o zwyczajnym śnie. Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł, ale raduję się, że Mnie tam nie było, ze względu na was, abyście uwierzyli. Lecz chodźmy do niego. Na to Tomasz, zwany Didymos, rzekł do współuczniów: Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć. Kiedy Jezus tam przybył, zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga. Rzekł do niej Jezus: Brat twój zmartwychwstanie. Rzekła Marta do Niego: Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym. Rzekł do niej Jezus: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? Odpowiedziała Mu: Tak, Panie! Ja wciąż wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat. Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: Nauczyciel jest i woła cię. Skoro zaś tamta to usłyszała, wstała szybko i udała się do Niego. Jezus zaś nie przybył jeszcze do wsi, lecz był wciąż w tym miejscu, gdzie Marta wyszła Mu na spotkanie. Żydzi, którzy byli z nią w domu i pocieszali ją, widząc, że Maria szybko wstała i wyszła, udali się za nią, przekonani, że idzie do grobu, aby tam płakać. A gdy Maria przyszła do miejsca, gdzie był Jezus, ujrzawszy Go upadła Mu do nóg i rzekła do Niego: Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Gdy więc Jezus ujrzał jak płakała ona i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu, rozrzewnił i zapytał: Gdzieście go położyli? Odpowiedzieli Mu: Panie, chodź i zobacz. Jezus zapłakał. A Żydzi rzekli: Oto jak go miłował! Niektórzy z nich powiedzieli: Czy Ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on nie umarł? A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień. Jezus rzekł: Usuńcie kamień. Siostra zmarłego, Marta, rzekła do Niego: Panie, już cuchnie. Leży bowiem od czterech dni w grobie. Jezus rzekł do niej: Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą? Usunięto więc kamień. Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz! I wyszedł zmarły, mając nogi i ręce powiązane opaskami, a twarz jego była zawinięta chustą. Rzekł do nich Jezus: Rozwiążcie go i pozwólcie mu chodzić. Wielu więc spośród Żydów przybyłych do Marii ujrzawszy to, czego Jezus dokonał, uwierzyło w Niego. (J 11,1-45)

Pewnie jeden z tych ewangelicznych obrazków, które najbardziej pokazują ludzką naturę Jezusa. Już w pierwszych słowach osoba trzecia wskazuje, że Łazarz był postacią przez niego ukochaną. Później słowa o zapłakaniu o rozrzewnieniu. A jednak – nade wszystko działa, kierując się większą chwałą Bożą. Pewnie mógł przybyć wcześniej, zanim Łazarz zmarł. Nawet na pewno. A jednak – nie przyspiesza podróży i dociera na miejsce żałoby. 
Nawet ten, którego Bóg kocha – a tak naprawdę to znaczy: każdy z nas, czy sobie z tego sprawę zdaje, czy nie – nie jest przez to, jakby z tego tytułu pozbawiony cierpienia, chorób i perspektywy śmierci, która nadejdzie i jest jednym z niewielu pewnikiem. Pięknie to opisał o. Grzegorz Kramer SI: „[Śmierć] Choć sama, w sobie jest bezsensowna, to mocą Boga, staje się znakiem pokazującym siłę Boga”.
Ludzie Jezusa nie rozumieli. Kiedy posłużył się pojęciem snu – myśleli, że Łazarz po prostu zasnął i On go obudzi. Jezus rozumiał, że Jego rolą w tej sytuacji nie było uratowanie Łazarza przed śmiercią – czego ostatecznie dokonał już z perspektywy krzyża i pustego grobu – ale ukazanie chwały Boga, który zwycięża śmierć i wskrzesza tego, który po prostu rozkładał się już w grobie po kilku dniach od śmierci. 
Piękna w tym wszystkim jest postawa Marty – tej „złej” z drugiej opowieści, kiedy Jezus do całej trójki rodzeństwa przybył w gościnę, a Marta skupiała się tylko na kwestiach materialnych. Teraz już wierzy i wie, że dla Zbawiciela nie ma rzeczy niemożliwych, Bóg Ojciec Mu nie odmówi. Co więcej, jest chyba jedną z niewielu osób, które rozumieją prawdę o zmartwychwstaniu umarłych, jakie nastąpi w dniu Powtórnego Przyjścia Syna Bożego na świat. Pan Jezus jest ponad to wszystko, On sam jest odpowiedzią – zmartwychwstaniem i życie, i wierzący w tę prawdę nawet po śmierci otrzyma życie. Druga z sióstr – Maria – z kolei, jak wtedy, poprzednim razem, upada do Jezusowych nóg i płacze. 
Paradoksalnie, świadkowie sytuacji nadal niczego nie rozumieli – swoje myśli skupiali na tym, „co by było, gdyby…” czyli jak potoczyły by się wydarzenia, gdyby Jezus był przy Łazarzu kilka dni wcześniej. Nikt nie wybiega myślami w drugą stronę – skoro On uzdrawia, to czy i w tej sytuacji nie uczyni cudu? Łazarz nie żyje – ale czy Syn Boży jest w stanie to odmienić? 
Można się domyślać, że cud dokonał się siłą wiary Marty i Marii, sióstr zmarłego. „Czyż nie powiedziałem ci, że jeśli uwierzysz, ujrzysz chwałę Bożą?” I ta piękna Jezusowa modlitwa: „Jezus wzniósł oczy do góry i rzekł: Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał. Ja wiedziałem, że mnie zawsze wysłuchujesz. Ale ze względu na otaczający Mnie lud to powiedziałem, aby uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał. To powiedziawszy zawołał donośnym głosem: Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”. Jezus nie prosi, nie mówi jako człowiek, który kieruje serce ku Bogu w trudnej sytuacji – ale jako Bóg, który rozkazuje władzy o wiele mniejszej i w porównaniu z Nim wręcz śmiesznej. Won, śmierci! Łazarzu, wracaj do nas! Już wtedy, wypowiadając to niejako polecenie do zmarłego, wiedział, że Bóg Ojciec Go wysłuchał. 
Dlaczego tak to wyglądało? Dlaczego Jezus nie przeniósł się nagle do Betanii i nie uleczył chorego zanim ten zmarł? Po to, aby w momencie cudu, opisanego wyżej, więcej osób na własnej skórze zobaczyło wielkość Boga i dzięki temu uwierzyło. I z nami jest tak samo. Jezus ciągle przychodzi, zaprasza, wyciąga rękę – ale nie zawsze wskazuje drogę na skróty, i bardzo często trzeba się namęczyć, poczekać, a na pewno dać coś z siebie, aby do Niego dotrzeć, zrozumieć, docenić. Czasami wydaje się, że On przychodzi w sytuacji bez wyjścia, beznadziejnej – kiedy dosłownie gnijemy już w grobie swoich grzechów, słabości, uzależnień, małości i bylejakości. To nic nie zmienia – każdy w swoim sercu usłyszy wezwanie, takie samo, jak wypowiedziane do Łazarza. Tylko że nie będzie to rozkaz – a zaproszenie, prośba, propozycja. Wyjdź z tego syfu, zbudujmy razem coś sensownego. Żeby docenić przemianę i nową jakość życia trzeba bowiem najpierw uświadomić sobie beznadzieję dotychczasowej egzystencji. 

Król jakich mało

Piłat powiedział do Jezusa: Czy Ty jesteś Królem żydowskim? Jezus odpowiedział: Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie? Piłat odparł: Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił? Odpowiedział Jezus: Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd. Piłat zatem powiedział do Niego: A więc jesteś królem? Odpowiedział Jezus: Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu. (J 18,33b-37)

Ciekawość ludzka jest niesamowita. Piłata – może i niezbyt szlachetnie urodzonego, ale wżenionego w potężną rodzinę, człowieka władzy – także zainteresował ten dziwny Żyd. Nic osobistego – nie miał nic przeciwko Jezusowi. Nawet mówi się, że Mu współczuł, że chciał Mu pomóc, i tylko pod wpływem rozwrzeszczałego tłumu uległ. No tak, uwielbiamy usprawiedliwiać, bo on „tylko”… A może aż? Skoro nic nie zrobił – to dlaczego Piłat Go wydaje Żydom, wiedząc, jaki los Jezusa czeka? Ile jestem w stanie zrobić dla swojego przysłowiowego „świętego spokoju”? 
Jednak trzeba Piłatowi przyznać – dobrze, że był ciekawy. Tutaj nie liczą się środki, a cel – człowiek spotyka Boga, mały słabeusz odkrywa, że jest Ktoś większy, potężniejszy, odwieczny, będący sam w sobie niezgłębioną Tajemnicą, a równocześnie bardzo prostą i prawie że uniwersalną odpowiedzią na to, co tłamszę i z czym się szarpię w swoim wnętrzu. Nie ma nic piękniejszego nad sytuację, gdy pępek świata uświadamia sobie, że jest praktycznie nikim, a Ten który jest wszystkim, po prostu Go kocha i nic za to nie chce. 
Taki spektakl jak z Piłatem to się w tłumie z pewnością fajnie i komfortowo ogląda. Błoga anonimowość, można pokrzyczeć, powymachiwać rękami, a może i jakimś kamieniem rzucić – co tam, raz się żyje. Niczym nie ryzykujesz, jesteś silny ciemną i bezmyślną masą (czy tylko mnie w tym momencie kojarzy się to z niedawnymi i już – niestety – prawie tradycyjnymi rozróbami na okoliczność rocznicy odzyskania niepodległości?). Gorzej, jak taki Jezus spojrzy właśnie tobie w oczy. W tym cały wielkim tłumie, cholera, jakoś właśnie mnie wypatrzył. Jak On to zrobił? Po co? Bo widzi, co jest we mnie, z czym sobie nie radzę, co mnie przerasta, co zawstydza, przed czym się chowam sam przed sobą, co mnie w jakiś sposób więzi – i po prostu Go to nie obchodzi. Nie potępia, nie krzyczy, nie wymachuje rękami – po prostu jest i widzi mnie, a w tym wszystkim nie mogę pozbyć się uczucia, że to spojrzenie pełne jest po prostu bezinteresownej miłości.
Tak, On jest Królem. I nie był by nim ani o jotę mniej, gdyby tych słów wprost sam nie wypowiedział. Zrobił to właśnie dla takiej bandy niedowiarków – mnie, ciebie, nas. Żeby człowiek nie miał żadnych wątpliwości. Tylko że to Jego Królowanie z naszym rozumieniem władzy niewiele ma wspólnego – co widać po tym, że chyba żaden władca nie umywa nóg obywatelom, nie przejmuje się zbytnio jednostkami, nie troszczy się o każdego z osobna (no chyba że przed wyborami). Tu nie ma kadencji, kampanii – On jest, był i będzie. I pragnie jak niczego innego na świecie tego, abyś zaprosił Go, uczynił swoim Królem. Nie o korony, berła i błyskotki chodzi, ani też – jak to niektórzy postulują – formalne zmienianie ustroju RP. Chodzi o otwarte oczy serca, którymi pozwolisz, aby inni w tobie widzieli Boga, i żeby On sam mógł przez ciebie docierać do innych. 

Króluj nad nami, władaj nad sercami
Niech wszędzie płonie znicz wiary,
Niech zew miłości, wiary, ufności
Świat wiedzie pod Twe sztandary.