Józef – wzór każdego faceta

Generalnie Adwent jest utożsamiany i bywa, całkiem słusznie, nazywany czasem Maryi, w którym w wyjątkowo Kościół wskazuje na jej rolę i jej postać. W tym właśnie duchu, ja dzisiaj chciałem trochę miejsca poświęcić… św. Józefowi. 
Po ludzku rzecz biorąc, człowiek miał naprawdę ciężko. Nie był arystokratą, bogaczem, handlarzem –  ale prostym cieślą. Pewnie sporo starszym od Maryi, kiedy będąc małżeństwem, ale zanim jeszcze zamieszkali razem (Mt 1, 18), Maryja stała się brzemienną. Co począć? 
Raczej nie będzie przesadą nazwanie Józefa jednym z największych świętych Kościoła, i to tego Kościoła, który kiełkował jeszcze zanim Jezus rozpoczął działalność; ochraniał bowiem Zbawiciela i Jego matkę od pierwszych dni, kiedy doszło do Zwiastowania Pańskiego i Maryja wyraziła zgodę na zaproszenie Boga do jej wyjątkowego. udziału w historii zbawienia.  
Wydaje mi się, że Józef może każdego z nas wiele nauczyć – swoją postawą. Zwróć uwagę, że człowiek te na kartach Ewangelii nie wypowiedział ani jednego słowa. Nie musiał. Świadectwem jest jego postawa zawierzenia Bogu, który mówił do Józefa przez sen, i wskazywał drogę wyjścia z trudnych sytuacji, jakie stanęły przed Świętą Rodziną jeszcze zanim Jezus się urodził, czy tuż po Jego narodzeniu. 
Autor natchniony nazywa Józefa człowiekiem sprawiedliwym (Mt 1, 19a) – i to chyba jest jedyne określenie, jakie w kontekście opiekuna Świętej Rodziny pada. W sensie, prawnik? Nie – bardziej osoba, która znała Biblię i równocześnie praktykowała wiarę. Wierzący i praktykujący – znający Boga, żyjący w relacji z Nim.Skoro znał Pismo Święte – znał też proroctwa o Mesjaszu, musiał być ich świadomy. I w tej sytuacji – takiego człowieka – zastaje wiadomość o ciąży jego żony Maryi, której nie był on sam sprawcą, bo przecież nie mieszkali jeszcze razem (tradycja żydowska wiązała zamieszkanie wspólne z upływem pewnego czasu od samego małżeństwa).

Dlatego niczym dziwnym nie jest, że – i to jest kolejne biblijne określenie postaci Józefa – w związku z tym bał się. Święci nie są tytanami – to zwykli ludzie; każdy facet, ja też, nie raz boi się i martwi o sytuację swojej rodziny, chcąc zapewnić żonie, dzieciom, bezpieczeństwo, stabilność, zaspokojenie potrzeb życiowych. Tego nie trzeba się wstydzić – bo to jest wyraz odpowiedzialności i dojrzałości. 

Tu dochodzi do pierwszego dylematu Józefa (później dojdą następne: jak uciec przed Herodem po urodzeniu się Jezusa – Mt 1, 13-15):

Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1, 19)

Nie ma podstaw, żeby zakładać Józefową złą wolę. Najczęściej w kontekście tego cytatu można w kościołach usłyszeć: przestraszył się, ale chciał uchronić Maryję przez hańbą cudzołóstwa, i stąd pomysł z jej oddaleniem (każdy to pewnie x razy już słyszał). To, po ludzku i biorąc pod uwagę prawo żydowskie, całkiem logiczne działanie. A jednak, nie można stracić z oczu wiary Józefa. W jej świetle, znając proroctwa, musiał zakładać, albo co najmniej liczyć się z – niezrozumiałą, dlaczego akurat ona? – ingerencją Boga w życie jego rodziny jako wytłumaczeniem stanu Maryi. Mógł po prostu nie czuć się godnym tego, aby żyć obok kobiety, która rozmawiała z aniołem, której misję wyznaczył Bóg i która miała stać się po prostu Matką Boga, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. 
W tej sytuacji strachu Józefa przychodzi Bóg i przenika sferę strachu, uzdrawia ją. „Józefie, synu Dawida, nie bój się”. Nie jest powiedziane, że odpowiedź i rozwiązanie na pytania i wątpliwości będzie lekka, łatwa i przyjemna. Ale Bóg nigdy nie pozostawia człowieka samemu sobie wtedy, kiedy człowiek zwraca się do Niego. Umiejętność ofiarowania Bogu swoich lęków i obaw to także wyraz dojrzałości i odwagi. Umiem stanąć na drugim miejscu, przyznać, że moje mięśnie, rozum i wysiłek to niewiele wobec Tego, który jest Panem wszystkiego. 
Józef był na pewno mocno zapracowany, stąd Bóg zdecydował się mówić do niego we śnie – w taki sposób, najlepszy, aby dotrzeć do odbiorcy w sytuacji, kiedy nie rozpraszają go wyzwania dnia codziennego, obowiązki zawodowe. Nie wystawił krzykliwego transparentu, nie uczynił spektakularnego cudu. Przyszedł w chwili wytchnienia, kiedy zarówno ciało jak i umysł odpoczywały. Uszanował wysiłek pracy Józefa. Przyszedł w sposób nieprzewidywany – ale czy On cały taki nie jest? – ale też taki… normalny. A Józef z kolei uwierzył Bogu, skoro: „zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański” (Mt 1, 24). 
Czego uczy nas Józef? Zaufania Bogu – tak, jak Maryja. Pokory wobec woli Boga – tego, że wobec Jego zbawczych planów powinienem umieć nagiąć swoje i zrezygnować z nich. Złorzeczenie Bogu nie ma sensu, kiedy coś nie idzie po mojej myśli, sensowniej jest podziękować i poprosić o łaskę zrozumienia i pogodzenia się z sytuacją. Umiejętności złożenia Panu swoich lęków i wątpliwości, kiedy sytuacja przerasta mnie po ludzku, kiedy nie potrafię po ludzku poradzić sobie z tym, co staje przede mną i przed moją rodziną, tymi których kocham. Zasłuchania w Boga i w to, co On daje jako odpowiedź. Każdy z osobie i postaci Józefa znajdzie coś dla siebie. 
W mojej parafii od kilku lat, po renowacji, powstała osobna kaplica św. Józefa. Nie w kościele – czasami zamknięty – ale za nim, w otoczeniu zieleni. Można tam przyjść o każdej porze. I przychodzę – ja sam, ale i inni – modlić się za siebie, swoją rodzinę; może przede wszystkim ojcowie. A on stoi milczący, a jednocześnie jestem bardzo pewien, że rozumiejący, i wstawiający się w tych zanoszonych za jego pośrednictwem do Boga intencjach. 

Boży minimalista

W miniony czwartek przypadała uroczystość św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Przyznam się bez bicia – nigdy to nie była osoba, na którą jakoś szczególnie zwracałem uwagę. Aż do teraz. 
Nie chodzi o to, że bardzo często Józef jest przedstawiany o tak właśnie – rzeźba (nota bene o bardzo ciekawej historii) z mojej parafii – czyli taki niezbyt rozgarnięty na oko „dziad”, facet w średnim wieku, o mało sprecyzowanej roli, który na kartach Pisma Świętego się bodajże nie odezwał ani razu i nie ma ani słowa ani choćby jednego cytatu jego wypowiedzi. Na dokładkę, bywa mylony z jedną z Osób Trójcy Świętej (zdarzają się odpowiedzi: Maryja, Józef i Jezus…). 
Ale jak się nad tym zastanowiłem, to nie zgadzam się z takim odbiorem Józefa. I co z tego, że nic nie mówił? Jego czyny mówiły za niego. Wystarczy zajrzeć na sam początek Nowego Testamentu, końcówka 1 rozdziału ewangelii Mateusz (Mt 1, 18-25). Niewykluczone, że był to człowiek prosty – skoro zarabiał na życie pracą własnych rąk jako cieśla. Co w tym złego? Nic nie wiemy o tym, jak doszło do zaślubin z – młodszą pewnie sporo – Maryją. Miał w głowie na pewno plany na to ich wspólne życie, przygotowywał dom itp. A tu – zonk. Nie mieszkali razem (po zaręczynach a przed ślubem), a doszło do Zwiastowania Pańskiego (ha! dzisiejsza uroczystość – 25 marca) i okazało się, że narzeczona Józefowi kobieta jest w ciąży mocą Ducha Świętego. Jego świat się zawalił – jak zresztą wali się świat każdego faceta, kiedy dowiaduje się, że jego kobieta jest w ciąży „z innym” (bo nie z nim). Czy się bał o siebie? Czy się bał tylko o Maryję? Faktem jest, że rozważał oddalenie Maryi – narażona była ona na zarzut cudzołóstwa, skoro nie zamieszkała jeszcze z mężem – co z ludzkiego punktu widzenia było rozwiązaniem całkiem zrozumiałym w zaistniałej sytuacji. 
Józef wybrnął z opresji, bo zawierzył Bogu. Nie zignorował, ale wsłuchał się w głos anioła, który mówił do niego we śnie. Przede wszystkim ze słów tych wynikało, iż Maryja pozostała mu wierna, pozostała dziewicą – a sprawcą „zamieszania” był Bóg w Duchu Świętym. Uwierzył w obietnicę, jaka miała zostać zrealizowana przez dziecko jego narzeczonej – zgodnie z proroctwem Izajasza (Iz 7, 14). To było piękne – ówcześni nie kalkulowali, nie zastanawiali się tyle ile my dzisiaj, ale potrafili otworzyć przed Bogiem serce i zdać się na Jego wolę, a nie za wszelką cenę udowodnić „moje na wierzchu”. Gdyby Józef tak postąpił – kto wie, co by było. 
To był dla niego początek trudnej drogi. Samo narodzenie Jezusa w Betlejem nie kończyło problemów – za chwilę musieli z maleńkim Panem uciekać do Egiptu (Mt 2, 13-15), czyli ponownie Józef zdał się na Bożą wskazówkę, udzieloną mu we śnie. Dopiero po śmierci Heroda mogli powrócić, osiedliwszy w Nazarecie (Mt 2, 19-23). Wystarczy przeczytać poszczególne te fragmenty – aby wyraźnie zobaczyć, jak bardzo droga Jezusa, i powiązana z Nim droga Józefa – wypełniają krok po kroku poszczególne proroctwa Starego Testamentu. 
Dla mnie Józef stał się wzorem, bo był człowiekiem czynu – i to czynu mądrego siłą mądrości Boga, któremu nie wahał się w najtrudniejszych momentach życia i przy podejmowaniu najtrudniejszych decyzji zawierzyć. Życie i droga Józefa pokazują, że człowiek wierzący i ufający Panu nigdy nie jest w sytuacji bez wyjścia – choćby nie wiem jak dramatycznie to wyglądało. Zaryzykuję też stwierdzenie – Józefa nie zrozumie do końca ten, kto sam nie jest ojcem. Już wyjaśniam – bo to proste. Nikt w teorii nie wie i nie zrozumie, ile razy ojciec musi martwić się o zdrowie swojego dziecka, o jego bezpieczeństwo, stawać na głowie aby pogodzić pewne sprawy (praca, dom, opieka), zapewnienie bytu żonie i dzieciom itp. O tym można sobie pięknie (i może prawdziwie) poczytać – ale to zupełnie co innego, niż kiedy doświadcza się tego na własnej skórze, kiedy to twoje dziecko choruje, kiedy nie możesz się dopchać do lekarza, kiedy doby nie starcza na załatwienie wszystkich tylko najpotrzebniejszych spraw, kiedy padasz na pysk ze zmęczenia (albo choroby – ile razy chorujesz równocześnie z dzieckiem, i co z tego?), kiedy pojawia się jakiś typowo bytowy problem (żyjemy od pierwszego do pierwszego na styk – a tu potrzeba jeszcze pieniędzy na…). Kiedy wydarza się jedna z miliona możliwych sytuacji, które zazwyczaj wydarzają się wszystkie razem z najgorszej i najtrudniejszej możliwej konfiguracji. A ty jesteś ojcem,  który musi sobie poradzić dla dobra swoich najbliższych, swojej rodziny. 
Józef nie musiał nic mówić – wystarczyło, że postępował tak, jak to miało miejsce. To wystarczający przykład. Rodzina jest zawsze pierwsza i najważniejsza – i choćby cię szlag trafiał, choćby sił brakowało, trzeba zrobić wszystko tak, aby to rodzina była na pierwszym miejscu i zapewnić jej to, co (tak naprawdę – nie widzimisię) potrzebne. Piękno tego wszystkiego polega na tym, że w takich sytuacjach życiowych Bóg właśnie – jak u Józefa – działa. Doświadczyłem tego choćby w poprzedni, Józefowy czwartek, kiedy pomimo wysokiej gorączki załatwiałem kilka rzeczy bo musiałem, i nie miałem siły iść na Mszę, więc usiadłem za kościołem na dziesiątek różańca przed tym, może mało pięknym, Józefem i poleciłem mu skomplikowane sprawy i spore problemy naszej rodziny. I wiecie, co? Od piątku zaczęło się to powoli układać. 
Józef – może się wydawać, taki minimalista, cichy i pokornego serca. A może właśnie to wystarczy?