Kolejna rana

Dokładnie 12 dni temu pisałem o tym, że w obliczu największego zła i przemocy nie można zacząć nienawidzieć, bo to jest już zwycięstwo złego. Niestety, dzisiaj znowu napiszę o czymś, czego nie rozumiem. O ludziach, którzy stają się narzędziem zła w sposób, z którego chyba sobie nie zdają sprawy; a jeśli zdają, to tym gorzej. Zaczynają się w Polsce Światowe Dni Młodzieży – a fanatycy uderzają na prowincji w zlaicyzowanej Francji.

Czytaj dalej Kolejna rana

Józef – wzór każdego faceta

Generalnie Adwent jest utożsamiany i bywa, całkiem słusznie, nazywany czasem Maryi, w którym w wyjątkowo Kościół wskazuje na jej rolę i jej postać. W tym właśnie duchu, ja dzisiaj chciałem trochę miejsca poświęcić… św. Józefowi. 
Po ludzku rzecz biorąc, człowiek miał naprawdę ciężko. Nie był arystokratą, bogaczem, handlarzem –  ale prostym cieślą. Pewnie sporo starszym od Maryi, kiedy będąc małżeństwem, ale zanim jeszcze zamieszkali razem (Mt 1, 18), Maryja stała się brzemienną. Co począć? 
Raczej nie będzie przesadą nazwanie Józefa jednym z największych świętych Kościoła, i to tego Kościoła, który kiełkował jeszcze zanim Jezus rozpoczął działalność; ochraniał bowiem Zbawiciela i Jego matkę od pierwszych dni, kiedy doszło do Zwiastowania Pańskiego i Maryja wyraziła zgodę na zaproszenie Boga do jej wyjątkowego. udziału w historii zbawienia.  
Wydaje mi się, że Józef może każdego z nas wiele nauczyć – swoją postawą. Zwróć uwagę, że człowiek te na kartach Ewangelii nie wypowiedział ani jednego słowa. Nie musiał. Świadectwem jest jego postawa zawierzenia Bogu, który mówił do Józefa przez sen, i wskazywał drogę wyjścia z trudnych sytuacji, jakie stanęły przed Świętą Rodziną jeszcze zanim Jezus się urodził, czy tuż po Jego narodzeniu. 
Autor natchniony nazywa Józefa człowiekiem sprawiedliwym (Mt 1, 19a) – i to chyba jest jedyne określenie, jakie w kontekście opiekuna Świętej Rodziny pada. W sensie, prawnik? Nie – bardziej osoba, która znała Biblię i równocześnie praktykowała wiarę. Wierzący i praktykujący – znający Boga, żyjący w relacji z Nim.Skoro znał Pismo Święte – znał też proroctwa o Mesjaszu, musiał być ich świadomy. I w tej sytuacji – takiego człowieka – zastaje wiadomość o ciąży jego żony Maryi, której nie był on sam sprawcą, bo przecież nie mieszkali jeszcze razem (tradycja żydowska wiązała zamieszkanie wspólne z upływem pewnego czasu od samego małżeństwa).

Dlatego niczym dziwnym nie jest, że – i to jest kolejne biblijne określenie postaci Józefa – w związku z tym bał się. Święci nie są tytanami – to zwykli ludzie; każdy facet, ja też, nie raz boi się i martwi o sytuację swojej rodziny, chcąc zapewnić żonie, dzieciom, bezpieczeństwo, stabilność, zaspokojenie potrzeb życiowych. Tego nie trzeba się wstydzić – bo to jest wyraz odpowiedzialności i dojrzałości. 

Tu dochodzi do pierwszego dylematu Józefa (później dojdą następne: jak uciec przed Herodem po urodzeniu się Jezusa – Mt 1, 13-15):

Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1, 19)

Nie ma podstaw, żeby zakładać Józefową złą wolę. Najczęściej w kontekście tego cytatu można w kościołach usłyszeć: przestraszył się, ale chciał uchronić Maryję przez hańbą cudzołóstwa, i stąd pomysł z jej oddaleniem (każdy to pewnie x razy już słyszał). To, po ludzku i biorąc pod uwagę prawo żydowskie, całkiem logiczne działanie. A jednak, nie można stracić z oczu wiary Józefa. W jej świetle, znając proroctwa, musiał zakładać, albo co najmniej liczyć się z – niezrozumiałą, dlaczego akurat ona? – ingerencją Boga w życie jego rodziny jako wytłumaczeniem stanu Maryi. Mógł po prostu nie czuć się godnym tego, aby żyć obok kobiety, która rozmawiała z aniołem, której misję wyznaczył Bóg i która miała stać się po prostu Matką Boga, jakkolwiek paradoksalnie to brzmi. 
W tej sytuacji strachu Józefa przychodzi Bóg i przenika sferę strachu, uzdrawia ją. „Józefie, synu Dawida, nie bój się”. Nie jest powiedziane, że odpowiedź i rozwiązanie na pytania i wątpliwości będzie lekka, łatwa i przyjemna. Ale Bóg nigdy nie pozostawia człowieka samemu sobie wtedy, kiedy człowiek zwraca się do Niego. Umiejętność ofiarowania Bogu swoich lęków i obaw to także wyraz dojrzałości i odwagi. Umiem stanąć na drugim miejscu, przyznać, że moje mięśnie, rozum i wysiłek to niewiele wobec Tego, który jest Panem wszystkiego. 
Józef był na pewno mocno zapracowany, stąd Bóg zdecydował się mówić do niego we śnie – w taki sposób, najlepszy, aby dotrzeć do odbiorcy w sytuacji, kiedy nie rozpraszają go wyzwania dnia codziennego, obowiązki zawodowe. Nie wystawił krzykliwego transparentu, nie uczynił spektakularnego cudu. Przyszedł w chwili wytchnienia, kiedy zarówno ciało jak i umysł odpoczywały. Uszanował wysiłek pracy Józefa. Przyszedł w sposób nieprzewidywany – ale czy On cały taki nie jest? – ale też taki… normalny. A Józef z kolei uwierzył Bogu, skoro: „zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański” (Mt 1, 24). 
Czego uczy nas Józef? Zaufania Bogu – tak, jak Maryja. Pokory wobec woli Boga – tego, że wobec Jego zbawczych planów powinienem umieć nagiąć swoje i zrezygnować z nich. Złorzeczenie Bogu nie ma sensu, kiedy coś nie idzie po mojej myśli, sensowniej jest podziękować i poprosić o łaskę zrozumienia i pogodzenia się z sytuacją. Umiejętności złożenia Panu swoich lęków i wątpliwości, kiedy sytuacja przerasta mnie po ludzku, kiedy nie potrafię po ludzku poradzić sobie z tym, co staje przede mną i przed moją rodziną, tymi których kocham. Zasłuchania w Boga i w to, co On daje jako odpowiedź. Każdy z osobie i postaci Józefa znajdzie coś dla siebie. 
W mojej parafii od kilku lat, po renowacji, powstała osobna kaplica św. Józefa. Nie w kościele – czasami zamknięty – ale za nim, w otoczeniu zieleni. Można tam przyjść o każdej porze. I przychodzę – ja sam, ale i inni – modlić się za siebie, swoją rodzinę; może przede wszystkim ojcowie. A on stoi milczący, a jednocześnie jestem bardzo pewien, że rozumiejący, i wstawiający się w tych zanoszonych za jego pośrednictwem do Boga intencjach. 

Księżowska bi(a)da

Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić, i tamtego nie opuszczać. Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku. Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą. Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz. On odparł: I wam, uczonym w Prawie, biada! Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie. Biada wam, ponieważ budujecie grobowce prorokom, a wasi ojcowie ich zamordowali. A tak jesteście świadkami i przytakujecie uczynkom waszych ojców, gdyż oni ich pomordowali, a wy im wznosicie grobowce. Dlatego też powiedziała Mądrość Boża: Poślę do nich proroków i apostołów, a z nich niektórych zabiją i prześladować będą. Tak na tym plemieniu będzie pomszczona krew wszystkich proroków, która została przelana od stworzenia świata, od krwi Abla aż do krwi Zachariasza, który zginął między ołtarzem a przybytkiem. Tak, mówię wam, na tym plemieniu będzie pomszczona. Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli. Gdy wyszedł stamtąd, uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli gwałtownie nastawać na Niego i wypytywać Go o wiele rzeczy. Czyhali przy tym, żeby go podchwycić na jakimś słowie (Łk 11,42-54)

Połączyłem, idące w ciągłości, teksty z wczoraj i dzisiaj – bo i odbiorcy ci sami, a i temat podobny.

Na pewno te słowa są w pewnym sensie ukierunkowane na pewną grupę – bo Jezus mówi do ówczesnych nauczycieli, duchowych przywódców Izraela. Tych, którzy wtedy tamtym mieli Boga przybliżać – a jak te opisy pokazują, dość często było odwrotnie dokładnie. Zarzuty są poważne. Skrupulanctwo zamiast miłosierdzia. Obnoszenie się z własną godnością i stanem. Rozdmuchane ego. Celebrytyzm. Selektywność – ty się zajeżdżaj, a ja cię będę punktował, stojąc wygodnie z boku. I wreszcie – zamiast przybliżania Boga, Jego zasłanianie, odpychanie, antyświadectwo i zgorszenie. 
Na pewno te – gorzkie i trudne – słowa pozostają aktualne również dzisiaj, co nasza rzeczywistość bardzo dobitnie niestety pokazuje nawet w ostatnich dniach. Akcja ks. Krzysztofa Charamsy chociażby – niedowierzanie, zgorszenie, zdziwienie, wykorzystanie momentu (tuż przed rozpoczęciem synodu biskupów) i mediów, które przyjęły za dobrą monetę dorobioną na prędce historię. Papież, który w trakcie synodu – choć nie precyzując – mówi: „chciałbym w imieniu Kościoła prosić was o przebaczenie za skandale, które w ostatnim czasie wybuchły tak w Rzymie, jak i w Watykanie, proszę was o przebaczenie”. Media skupiają się na dociekaniu – za co przeprasza – a to nie ma znaczenia (tzw. Vatileaks z kamerdynerem jeszcze Benedykta XVI, medialną szopkę ks. Charamsy czy jakikolwiek konkretny inny/inne przypadki). 
To dobrze, że Ojciec Święty chce, aby ludzie widzieli, że to nie są sprawy, na które macha ręką, nad którymi przechodzi do porządku dziennego (teoretycznie mógłby – jest stosowna dykasteria, tam się tymi rzeczami zajmują). To nawet bardzo dobrze, że głowa Kościoła pokazuje, że duchowni powinni najpierw wymagać od siebie – czego na każdym kroku swoją zwyczajnością, prostotą uczył jeszcze jako szeregowy zakonnik, biskup czy kardynał, i uczy nadal jako papież. 
Człowiek w konfesjonale zamiast prawdy o Bożym Miłosierdziu potrafi usłyszeć niezrozumiały bełkot czy prawie zwymyślanie albo odpytywanie o „szczegóły” grzesznej materii, pomieszane ze straszeniem piekłem (nie chodzi mi o negowanie grzechu – ale formę). Celebrowanie i fetowanie każdego, za przeproszeniem kiwnięcia palcem przez danego księdza – „a że ksiądz kanonik raczył”, „ksiądz prałat zaszczycił”, „wasza ekscelencja uświetniła swoją osobą” etc. Im więcej kolorowych ozdóbek  przy stroju (a tu pas, a tu lamówka, a tu pompon przy birecie, dystynktorium – a jak się trafi infuła to już w ogóle jak biskup prawie!) tym lepiej. Pycha po prostu i próżność. Niektórzy księża jako dyżurni, etatowi prawie, komentatorzy mediów różnych nurtów i poglądów – zawsze gotowi do komentarza, często nijak mającego się do nauki Kościoła czy w ogóle postawy, jaka powinna cechować katolika (nie mówiąc, że duchownego). Ambonowe moralizatorstwo „kazaniowe” (bo trudno to homilią nazwać) o potrzebie ubóstwa, wsparcia kolejnego dzieła – gdy mówiący te słowa właśnie nabył nowiutkiego smartfona z wyższej półki albo nową furę (nie rozliczam – ksiądz ma swoje finanse, dysponuje nimi, samochód mieć wręcz powinien – ale czy życie ponad stan nie gorszy? a wielu księży tak żyje). W bardzo dużym uproszczeniu – bycie kimś, kogo gdy osoba wchodząca przypadkowo z ulicy do kościoła zobaczy, to bynajmniej do jakiejkolwiek relacji z Bogiem, do modlitwy nie zachęci, a wręcz od zbliżenia do tej rzeczywistości Bożej odstraszy. 
Oczywiście, te same zarzuty pewnie powinno się skonfrontować – każdy we własnym sumieniu – nie tylko do duchownych, ale i świeckich; wbrew temu, co się mówi, święcenia czy śluby zakonne nie robią z człowieka giganta ducha, nie upgrade’ują świętości na wyższy level, nie robią z człowieka, ot tak, duchowego nadczłowieka. Ale nie da się ukryć, gdy ktoś naucza (czasami – niestety – moralizuje, mniej czy bardziej zamierzenie), ma za zadanie prowadzić, wspierać – upadki takich osób są bardziej widoczne, bardziej bolą, a przede wszystkim gorszą tych małych (pomijam już szum medialny). 
Ksiądz też człowiek, z całą pewnością. Dlatego trzeba się za nich modlić. O siły, mądrość, roztropność w tym, co mówią, jak mówią, co robią i jakie dają świadectwo. Nie my jesteśmy od rozliczenia – to domena Boga, on rozliczy każdego. Mimo wszystko, czasami jak się na niektórych patrzy to człowiek zastanawia się – gdzie ja jestem? Ano w Kościele – zbudowanym z grzeszników, jak ja czy taki ksiądz. Na szczęście, i w tym jest nadzieja, w tym wszystkim jest i działa też Duch Święty. Niektórym księżom mógłby częściej otworzyć Pismo Święte na tym fragmencie powyżej. 

Rozwalić można wszystko

To nie będzie górnolotne ani hurraoptymistyczne. Ot, proza życia. Chyba.

Czasami jest tak, że człowiek ma dosyć. Po prostu. Za dużo nagle wszyscy chcą od ciebie w pracy, do tego ty i inni na około jakby mieli zły dzień, współmałżonek wkurza się (i ciebie) o wszystko, awantura wisi w powietrzu, dziecko też jakieś marudne i ciężkie, jak na złość wszystko nie idzie i sypie się w rękach. Szukasz tego minimum spokoju, jakiegoś swojego azylu, oddechu – i nie wychodzi. Masz ochotę to wszystko… Dosłownie.
I wtedy przychodzi pokusa. 
Niby nic. Niby tylko taka alternatywa – ale jaka przyjemna. Mała odskocznia. Chwila relaksu. Margines błędu, drobna nieuczciwość. Oddech, który pozwala nabrać dystansu i zdrowiej podejść do pewnych spraw. Zmiana powietrza, atmosfery – żeby chwilę było inaczej. 
To nie jest rozwiązanie. 
To jest równia pochyła, po której w piękny i spektakularnie banalny sposób można rozwalić każdy związek czy małżeństwo. Nie chodzi tylko o zdradę fizyczną (seks), ale o nieuczciwość z powodu innej osoby – dziewczyny, chłopaka. Grzeszymy myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem – warto pamiętać. To łańcuszek – bo jak się raz skusisz, to czemu w sumie drugi, piąty nie? W sumie nie robisz nic złego; a jak robisz, to właściwie i tak już to zrobiłeś wcześniej, więc jeden raz w tą czy w tamtą… Szukamy usprawiedliwienia, jak Adam i Ewa w raju: aha! Bóg to przed nami zataił, więc właściwie nic złego nie robimy. A jak wyszło – każdy wie. Usprawiedliwiamy się i znajdujemy milion wytłumaczeń. Swojej drugiej połówce ściemniamy, osiągami himalaje kreatywności w uzasadnieniu spóźnienia do domu: praca, fucha, znajomi, coś wypadło. 
Prawda jest taka, że to można ciągnąć – czasami druga strona się nie zorientuje. Ale ty wiesz i toje sumienie jest świadome: to, co robisz, jest po prostu z gruntu złe. Naprawdę, wyrzuty sumienia potrafią być straszne. 
To jest przestroga. To przypomnienie o tych pięknych, ale i trudnych słowach Jezusa – my wybraliśmy je na nasz ślub: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9). Pisałem już o tym – Bóg wzywa do trwania w miłości, i wskazuje palcem – nie jakiś anonimowy człowieka, nieznana para – wy właśnie! Wy i trwajcie, czyli wytrwajcie – niesamowita gra słów, która stanowi zadanie miłości. Nikomu nie życzę, aby je zawalił. 

Po prostu konsekwencja

Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę. Odpowiadając zapytał ich: Co wam nakazał Mojżesz? Oni rzekli: Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić. Wówczas Jezus rzekł do nich: Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo. Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je. (Mk 10,2-16)
Wyjątkowo niepoprawny politycznie fragment, z ubiegłej niedzieli. Jak można – przecież jak się ludzie rozmyślą, to co stoi na przeszkodzie, żeby się rozwiedli i radośnie poszli, każde w swoją stronę? Jak człowiek otworzy co lepsze czasopismo „górnych lotów”, to i przeczytać może o trendzie na party rozwodowe. Świętowanie – ale czego?!?
 
Jezus przypomina tu istotę tego podstawowego ze wszystkich powołań – z całym szacunkiem dla bezżennych (grupa druga) i duchownych (grupa trzecia), nie mniej ważnych, jednak gdyby wszyscy nagle poszli w ich kierunku, ludzkość po prostu by wyginęła – powołania do miłości, małżeństwa i rodzicielstwa. Dwoje ludzi, z różnych środowisk, rodzin, tradycji, czasami i społeczności – odtąd już tylko razem, we dwoje, zapatrzeni w siebie i zarazem wpatrzeni w ten sam kierunek, cel, z których miłości powstaje nowe życie – mały człowiek, który także lat kilkanaście (albo nieco więcej) podejmie decyzję o tym, jak spożytkuje swoje życie.
 

Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela! W dzisiejszych czasach niektórym te słowa brzmią jak kolejna groźba. Ani to groźba, ani kolejna. Po prostu zwrócenie uwagi, zasygnalizowanie, przypomnienie – pamiętaj, czego się podejmujesz, jakiego wyboru dokonujesz, komu przysięgasz. Małżeństwo sakramentalne to nie tyle przysięga Bogu złożona – co współmałżonkowi, w obliczu Boga i wspólnoty Kościoła. Bogu może być co najwyżej przykro, że człowiek tej przysiędze się sprzeciwia, że ją później łamie – ale całe zło i ból skierowane są ku tej drugiej osobie, bo to ona jest zdradzona, porzucona, w pewnym sensie okłamana (co do obietnicy trwałości małżeństwa). Nie wnikam tu w kwestie winy – która najczęściej pewnie jest gdzieś po środku, choć przecież nie zawsze. Bóg szanuje wybór człowieka – pragnąc mu błogosławić u progu małżeństwa – ale także przestrzega przed ciężarem gatunkowym zobowiązania, jakie człowiek na siebie przyjmuje. Decydujesz się – więc wytrwaj w tym do końca. Dlatego tak bardzo lubię, gdy podczas uroczystości ślubnych odczytuje się fragment ewangelii, w którym Jezus mówi, a wręcz wzywa: Wytrwajcie w miłości mojej! Wytrwajcie – ale i wy trwajcie.

 
To, że dalej jest mowa o dzieciach, to moim zdaniem nie przypadek. Widzę to w swoim małżeństwie. Jakim wielkim darem jest mały człowiek, który jest twoim dzieckiem! Ile razy, gdy mnie – albo jej – puszczają nerwy, mniej lub bardziej zasadnie, pojawia się albo myśl o malutkim, alboon sam w swojej malutkiej osobie przyjdzie, uśmiechnie się, przytuli… albo po prostu widać w jego oczkach wielkie niezrozumienie, dlaczego mama i tata się denerwują, mówią do siebie podniesionym głosem, i smutek, a czasami płacz. Wtedy serce boli. Wtedy człowiek się opanowuje. Żeby być dobrym rodzicem – trzeba umieć być dla dziecka, a więc postrzegać świat w pewien sposób właśnie jak ono, jak dziecko – prościej, bardziej jednoznacznie, prostolinijnie.
 
Na marginesie – w mojej parafii na mszy dziecięcej jest, przed rozpoczęciem komunii, bardzo fajny obrzęd – właśnie błogosławienia przez księdza dzieci, które są zbyt małe, aby przyjąć Jezusa do serca. Niektóre przybiegają same, inne przynoszą/przywożą w wózkach rodzice. Dokładnie to, o czym mówi Jezus – nakładanie rąk i błogosławienie 🙂

Uświęcaj się w rodzinie

Zmiany, zmiany… Sufragan opolski bp Jan Kopiec został nowym biskupem gliwickim, zaś ordynariusz zamojsko-lubaczowski bp Wacław Depo został podniesiony do godności arcybiskupa i skierowany jako metropolita do Częstochowy. 

Rok zbliża się ku końcowi, trudno więc nie pokusić się o małą refleksję. Ja np. dzisiaj przed pracą nie zamierzałem iść na Mszę, ale poszedłem – bo wczoraj uzmysłowiłem sobie, że na wczorajszej w ogóle nie modliłem się, dziękując za ten kończący się 2011, ani nie prosiłem za zaczynający się pojutrze 2012. W ogóle, ten tydzień udany – poza wolną środą byłem na Mszy w każdy dzień tygodnia. 

To był bardzo dobry rok. Wiele się wydarzyło. Najpierw w marcu nasza rodzinka się powiększyła o Dominisia. Pomieszkiwaliśmy u teściów – jak się okazało, mieliśmy już na poprzednie mieszkanie nie wrócić. Podjęliśmy decyzję, Bóg pomógł, wiele rzeczy bardzo pozytywnie dla nas się zbiegło, i właściwie w ciągu 2 tygodni staliśmy się właścicielami mieszkania. Potem był remont, który wystukał nas z kasy, ale pozwolił przygotować porządnie nasze własne mieszkanie. I od lipca jesteśmy już tak naprawdę na swoim, we trójkę z malutkim. Dobrze nam się tam mieszka. Tuż po tym zdecydowałem ponownie próbować na aplikację – i znowu sukces, choć wysiłek naprawdę duży. Udało się, zaczyna się ona formalnie za kilka dni. Wyzwań, także po prostu finansowych, sporo przed nami – ubezpieczenie, aplikacja, szczepienia. Ale jest nam dobrze, jest miłość, jesteśmy dla siebie i ze sobą. I mam nieodparte wrażenie, że w to – w nas, w siebie nawzajem – inwestując, dobrze inwestujemy. 
Dzisiaj, co się rzadko zdarza (zwykle jest to niedziela po Narodzeniu Pańskim) Kościół w liturgii czci Świętą Rodzinę. Pięknie się to wszystko zbiega. Bo rodzina to podstawa. Czemu jest na świecie tyle dramatów, zła, przemocy? W dużej mierze dlatego, że ktoś gdzieś kiedyś został skrzywdzony w swojej rodzinie, wychowywał się bez którego z rodziców. To na pewno uproszczenie jakieś, ale niestety, tak jest. Rodzina to podstawa. Kto to neguje, nie tylko podcina swoje własne korzenie, ale skazuje na złe wzorce własne dzieci. Ja sam widzę, jak często zastanawiam się, co robię, co mówię, bo tuż obok siedzi czy leży to maleństwo, które – nic nie rozumiejąc – wpatruje się we mnie swoimi wielkimi oczkami, bacznie obserwuje, zapamiętuje. I kiedyś będzie taki, jak ja go nauczyłem, jaki ja mu wzór dałem. On sam, i jego dzieci, wnuki… Wielka odpowiedzialność, ale i wielka radość – móc takiego człowieka kształtować. A największa – gdy po latach móc powiedzieć, że się to zrobiło dobrze. Że nauczyłeś to maleństwo, jak być dobrym, porządnym człowiekiem, który potrafi rozumnie kochać i patrzeć dalej niż na czubek swojego nosa i czuć się odpowiedzialnym nie tylko za swoje, przepraszam, cztery litery.
Dzisiaj ludzie krzyczą o zrównaniu konkubinatu z małżeństwem, o możliwości legalizacji małżeństw homoseksualnych, o wychowywaniu dzieci przez homoseksualne pary. Co to znaczy? Że idziemy na łatwiznę coraz bardziej. Że mamy konsumpcyjne podejście nawet do miłości, do związku. Skoro boisz się ślubu, przysięgi, zobowiązania nie tylko przed urzędnikiem (a nawet – tylko w urzędzie) – to znaczy, że zostawiasz sobie furtkę, nie jesteś pewien, chcesz mieć gotową drogę do ewakuacji. Nie spodoba się – to się rozstaniemy. Nie ta/ten – to inna/inny. Po co się ograniczać. Wygodne, co? Tylko przy takim podejściu trudno oczekiwać wzorców i woli wychowywania dzieci, które przecież w związkach nieformalnych i niesakramentalnych się pojawiają. Nic dziwnego, że w 2009 rozlatywało się co 3 małżeństwo (i to tylko formalnie, mam na myśli rozwodników; wyliczone wobec stosunku małżeństw zawartych do rozwodów). Nic dziwnego, że ludzie sami żyją wg co najmniej dziwnych i dyskusyjnych wartości, żeby nie powiedzieć że bez nich. Nic dziwnego dalej, że w takim stanie nie potrafią nic wartościowego nauczyć ani przekazać swoim dzieciom. 
Wystarczy. Te mało optymistyczne prawdy widać na każdym kroku. A ja, u schyłku jednego i u progu drugiego roku, chcę Wam wszystkim i każdemu czytającego te słowa życzyć, aby nigdy nie wahał się inwestować najpierw w rodzinę, w relacje, w to co buduje; i po trzykroć się zastanowił nad czymkolwiek, co do czego ma wątpliwości, że może rodzinie zaszkodzić. Kochajmy się, szanujmy i budujmy rodziny pełne, szczęśliwe, zdolne przekazać dalej nie tylko umiejętność rozmnażania się, ale też pewne wartości i punkty odniesienia, ważne dla nas, i mające być ważnymi dla naszych dzieci. Niech ten kolejny 2012 rok będzie piękny, owocny, dobrze wykorzystany. Aby był to dobry czas otwierania się na Boże propozycje i wykorzystywania możliwości, które On nam da przez następne 366 (tak, rok przestępny) dni. 
Święta Rodzina to dobry przykład do naśladowania, dobry punkt wyjścia na nowy rok.

Wzór rodzicielskiej odpowiedzialności czy mityczny sponsor na zdjęciu?

Nadrabiam zaległości z choroby – tutaj o tekście z minionej Niedzieli Świętej Rodziny: 

Gdy Mędrcy odjechali, oto anioł Pański ukazał się Józefowi we śnie i rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i uchodź do Egiptu; pozostań tam, aż ci powiem; bo Herod będzie szukał Dziecięcia, aby Je zgładzić. On wstał, wziął w nocy Dziecię i Jego Matkę i udał się do Egiptu; tam pozostał aż do śmierci Heroda. Tak miało się spełnić słowo, które Pan powiedział przez Proroka: Z Egiptu wezwałem Syna mego. A gdy Herod umarł, oto Józefowi w Egipcie ukazał się anioł Pański we śnie, i rzekł: Wstań, weź Dziecię i Jego Matkę i idź do ziemi Izraela, bo już umarli ci, którzy czyhali na życie Dziecięcia . On więc wstał, wziął Dziecię i Jego Matkę i wrócił do ziemi Izraela. Lecz gdy posłyszał, że w Judei panuje Archelaos w miejsce ojca swego, Heroda, bał się tam iść. Otrzymawszy zaś we śnie nakaz, udał się w strony Galilei. Przybył do miasta, zwanego Nazaret, i tam osiadł. Tak miało się spełnić słowo Proroków: Nazwany będzie Nazarejczykiem. (Mt 2,13-15.19-23)

Drugi raz (poprzednio – celowo na pewno – w ostatnią, 4. niedzielę Adwentu) na pierwszym planie widzimy – kogo? Prawie jak niemowę, dyskretnego – Józefa. Człowieka czynu, a nie słowa. Człowieka, który w świadomości swojej prostoty (cóż w tym złego?) rozumiał, że nic nie da uciekanie przed Bogiem i samotne szamotanie się z własnym życiem i jego problemami. Wiedział, że Bogu trzeba zaufać, i zaufać nie tylko chciał, ale i potrafił. Tu nie chodziło o wygodnictwo nawet czy kwestię rachunku – opłaca się czy nie – ale o ich życie: jego własne, żony i świeżo narodzonego Dziecka. 
Na pewno dziwnie musiał się czuć, gdy po wszystkich niesamowitych wydarzeniach tamtego dnia, zapadli w sen… i znowu ten Bóg. Na pewno nie mógł się uspokoić – nie dość, że Maryja urodziła ślicznego zdrowego chłopca, co samo w sobie stanowiło powód do wielkiej radości, to jeszcze nie wiadomo skąd zbiegli się ci pasterze, szukający narodzonego Mesjasza, a do tego przybyli za nimi jacyś trzej mędrcy i składali im przeróżne dary, rzeczy o materialnej wartości dla nich aż niewyobrażalnej. 
To był znak. To nie był przypadek. Bóg pokazał – nie jesteście tu i teraz przypadkowo, z powodu czyjegoś kaprysu czy zbiegu okoliczności. Nie ma nic takiego. Tak właśnie miało się stać – wszystko się wypełniło, zgodnie z proroctwami. Betlejem? Zgadza się. Znak na niebie? Jest. Dokładnie tak, jak miało być. Wszystko się zgadza. Co ciekawe – ten fragment bardzo fajnie obrazuje, jak krok po kroku wypełniały się słowa proroctw, które z punktu widzenia sytuacji Jezusa w momencie Jego narodzenia nie pasowały do tego, co o Mesjaszu wcześniej napisano. A jednak – uciekając z rodziną, wędrował dokładnie tak, że można było o Nim powiedzieć dokładnie to, co wieki wcześniej zapowiedzieli prorocy. Każdy krok, kolejne miejsce – było etapem w Jego stawaniu się tym, kim miał być, dorastaniem do publicznej działalności. 
Ale dla Józefa ta noc to nie koniec jego, ojca i głowy rodziny, roli. Otrzymał potwierdzenie, że Bóg nad nimi czuwa i ich prowadzi – i już czeka kolejne zadanie. Kolejne niebezpieczeństwa czyha na nich, więc to on musi zrobić wszystko, aby go uniknąć. Czeka ich tułaczka do Egiptu, a potem lata życia tam, w obcym miejscu, aby uniknąć powrotu w rodzinne strony. Nawet gdy dojdzie do nich informacja o śmierci Heroda – i tak nie będą mogli tam wrócić, i trafią do Nazaretu. Bóg-Człowiek już wtedy, jako niepozorne dziecko czy chłopiec, nieświadomy swojego pochodzenia i roli, był tak niewygodny, stanowił potencjalne zagrożenie, że cała rodzina musiała tułać się po świecie. 
Józef się nie sprzeciwiał. Wiedział, nie będąc ojcem Jezusa, że to on musi się opiekować zarówno Nim, jak i Maryją, i przed światem stawać się ojcem Jezusa. Wiedział, że od tego, co zrobi – albo gdy tego nie zrobi – zależy, co się z nimi stanie. Może nie rozumiał, i na pewno nie dożył, tego jak będzie wyglądała misja i działalność Jezusa. Ale rozumiał – musi za wszelką cenę strzec tego dziecka. On na pierwszym miejscu, nie ja. Wychowanie dziecka, praca, troska o dom i rodzinę – a nie praca i pozostawanie poza domem pod jej pretekstem całymi dniami, brak czasu dla małżonka i dzieci, spychanie wychowania na innych. 
Tak właśnie dzisiaj wielu postępuje – tak mężczyzn, jak i kobiet – ojcowie i matki. Trudno się dziwić, że takie, formalnie żyjące w rodzinach, dostatnich nawet domach, ale de facto pozostawione samemu sobie dzieci szukają wzorów w tv, internecie – i co widzą, to małpują, tym się sugerują. Skutki – widać prawie codziennie, opłakane. Brak wzorców, punktów odniesienia – to przestrzeń dla szukania ich przez dzieci, które najczęściej znajdują i zachwycają się tym, co najłatwiejsze, szpanerskie, modne i z pozoru fajne. Nikt nie myśli o tym, że w dłuższej perspektywie jest to złe, destrukcyjne, ogłupiające i bezproduktywne. Tak – dzieci mają prawo w pewnym wieku nie wiedzieć, co należy wybierać, bo są dziećmi, i od tego mają rodziców, aby sami ich wychowywali i wzięli za to odpowiedzialność. Co więcej – jeśli nie nauczy się ich, sami nie zrozumieją kryteriów i wartości, to bez nich nigdy nie będą potrafili właściwie wybierać i decydować – bo jak? Chyba tylko zgadując. 
Jest taka krótka i bardzo wymowna reklama. Do niektórych chyba nie dociera, jaką krzywdę robią swoim dzieciom rzekomym poświęcaniem wszystkiego dla ich dobrobytu i wychowania – a w praktyce po prostu nie mając dla nich ani trochę czasu. To niczego nie usprawiedliwia. Józef i Maryja nie mieli apartamentu z widokiem na morze czy dwupoziomowego mieszkania, samochodu, dobrze płatnych posad – ale czy przez to Jezus miał się źle, brakowało Mu czegoś? Bynajmniej. I na pewno był z nimi, w ich sytuacji i tułaczce, o wiele bardziej szczęśliwy, niż sporo dzieci, które z pozoru obsypywane wszystkim, co im się zamarzy, są po prostu niekochane, samotne i pozbawione dzieciństwa w którym rodzic jest kimś poza prawie mitycznym (bo tak rzadko widywanym) sponsorem, uśmiechającym się ze zdjęcia w ramce. 
Od ciebie – kieruję to do każdego rodzica i tego, kto ma się nim (jak ja) niebawem stać – zależy, kim będziesz dla dziecka. Czy wolisz być takim Józefem, który przede wszystkim jest obok, pokazuje, tłumaczy, kocha nie tylko z deklaracji, ale z czynów – czy skończyć jak facet z reklamy, zaatakowany w garażu czy gdziekolwiek indziej przez jakiegoś potworka z kreskówki, nad którą z powodu twojego braku czasu ślęczy twoja pociecha. Nie tylko Bóg, ale przede wszystkim samo dziecko nie rozliczy cię w przyszłości z tego, jakie miało zabawki, jak wielki pokój itp. – ale z tego, jaki ty dla niego byłeś, czy w ogóle przy nim byłeś. 
Jako uzupełnienie – jakby w świątecznym także klimacie, głównie dla panów, choć nie tylko – krótki tekst x Artura Stopki na temat właśnie odpowiedzialności rodzicielskiej. Jeśli macie takie myśli, to do bycia mamusiami/tatusiami nie dorośliście. 
Chyba dojrzewam do bycia tatą. Widzę to coraz mocniej… i chyba to czuć w tym, o czym i jak piszę. I bardzo mnie to cieszy 🙂

SERAFIN I LUIGI

Piękny tekst o Słudze Bożym o. Serafinie Kaszubie OFMCap.  prostym, ale jakże podobnym do bł. Jerzego Popiełuszki duchownym, który nieco wcześniej przed nim działał w ZSRR tam, gdzie wysiedlano Polaków, i nie tylko zresztą Polaków.

javascript:void(0)

Kilka innych tekstów o nim: tutaj, wywiad z jego współbratem, fragment książki o nim
Trudne to były czasy – a ile prostych i zarazem heroicznych, charyzmatycznych postaci…

>>>

W niedzielę wybory prezydenckie. To ważny czas dla każdego z nas i każdy z nas ma obowiązek wziąć w nich udział. To nie jest łaska, że się pójdzie, skreśli, odda głos. To obowiązek i zwykłe poczucie odpowiedzialności za ten kraj.
Nie odkryję Ameryki ani niczego innego, gdy powiem że walka toczyć się będzie między 2 kandydatami. Nie o sympatie polityczne tu chodzi – żaden z nich mi nie odpowiada (choć gdy dojdzie do drugiej tury – cóż, z niechęcią, ale na jednego z nich zagłosuję). I dlatego mam nadzieję, że jak najwięcej ludzi nie będzie się tym właśnie – że szansę na wygranie mają 2 osoby – sugerowało. Że ludzie nie zagłosują na tego, co pierwszy z góry/z dołu, co jego twarz kojarzą z większej ilości plakatów czy billboardów. 
Że ludzie zadadzą sobie trochę trudu, poszukają, poczytają. Piotr podał linki do stron wszystkich kandydatów – warto zadać sobie trudu i przejrzeć chociaż pobieżnie, zobaczyć, co proponują kandydaci, co chcą popierać a czemu są przeciwni. Żeby zagłosować świadomie. Bo później komentować, krytykować – to łatwo. Pytanie, czy swoim niepójściem na wybory komentujący nie przyczynił się do kontestowanego później stanu rzeczy.

Żeby poznać poglądy kandydatów w kilku kluczowych kwestiach – zajrzyj do kwestionariusza, który sformułował GN. I od razu – podsumowanie jakby wyników tego właśnie. Olechowski – w końcu, zgodnie ze swoim hasłem – jest tak zajęty stawianiem na swój dobrobyt, że jakoś nie odpowiedział. Pozostali – zaskakująco (a może nie?) podobnie. Komorowski wszędzie jak mantrę podawał z uwzględnieniem katolickiej wrażliwości na X (podstaw jakikolwiek drażliwy temat), a Kaczyński z kolei wszystko by zwiększał, wszelkie świadczenia, żeby ludziom dobrze było… tylko że nie kosztem powiększenia podatków (czy jakoś tak). No ale to skąd? Z nieba nie spadnie. Pawlaka (choć kilka odpowiedzi, bardziej rozbudowanych niż innych, mnie zdziwiło pozytywnie) i Napieralskiego pomijam.

Ja nie ukrywam – głosuję na Marka Jurka. Świadomie, zapoznawszy się z programami partii. I nie chodzi o to, czy ma szansę. Ale prezentuje poglądy, które popieram, z którymi się utożsamiam. A o to w wyborach chodzi, aby na takie osoby głosować. Kilka zdań, które napisał – kawałek o wyborach z jego ostatniego felietonu w GN.

Żeby twój głos nie był przypisanym poglądem
>>>
A teraz dobra nowina – macie spokój ode mnie na pewno na tydzień 🙂 
Zostało nam nieco pieniążków po ślubie, no i z małżonką wybieramy się jutro na tydzień do Turcji, odpocząć, obejrzeć conieco. Oczywiście, internet jest tam osiągalny – ale przecież nie po to się do Turcji jedzie, żeby siedzieć przed komputerem prawda?
Odezwę się zatem najwcześniej 24.06. A czytelników uprzejmie proszę o modlitwę za spokojny przebieg lotu w obie strony (pierwszy raz w życiu…) i udany pobyt, a przede wszystkim – za ludzi, z którymi się tam będziemy stykać.
Szukałem informacji nt. mszy niedzielnej na miejscu. Dzięki stronie Marka Piotrowsky’ego (i korespondencji z nim samym) dowiedziałem się, że jest tam ksiądz, Niemiec, znalazłem informacje – jest msza w niedzielę. (cytując za stroną: szczegółów szukać na płocie przed domem kultury). W domu kultury. Tak, Turcja. Żadnych kościołów. Może być ciekawie – msza bodajże po niemiecku i angielsku – ale, jak napisał Marek, ksiądz zgadza się chętnie i pozwala odczytać Ewangelię w innym języku, o ile ktoś podejdzie wcześniej i poprosi. Zobaczymy. A ksiądz sam chyba mocno zarobiony – jak nic 3 miasta objeżdża, a na oko ma z 60 lat na pewno. 
A wiecie, co to „ogród religii”? Taki turecki wynalazek.
Na marginesie – przeraziłem się nieco… Miejsce, do którego jedziemy, to właśnie rejon, gdzie pracował śp. bp Luigi Padovese, zamordowany niedawno przewodniczący Konferencji Episkopatu Turcji. Czym zawinił? Niczym. Tym, że żądał – słusznie – równych praw i równego traktowania chrześcijan. I nie można mówić, że zabił go szaleniec – bo szaleniec nie przyznaje się do winy i nie mówi o tym z dumą. To było działanie z premedytacją, celowo. Bo był niewygodny. 
Oby to był dobry czas.

ps. Mam chwilę czasu – a blogspot.com daje taką możliwość – więc ze 2 teksty pojawią się z nienacka pod moją nieobecność 🙂 Popełnione, oczywiście, już teraz.

>>>

dodane 12:57
Właśnie zajrzałem na blog Liama gdzie z jednego z komentarzy wynika, że autor ma poważną operację dzisiaj. Dla niego i za niego – pamiętajcie w modlitwie.