Tak, ale…

Gdy dopełnił się czas Jego wzięcia [z tego świata], postanowił udać się do Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich? Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka. A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz! Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. Do innego rzekł: Pójdź za Mną! Ten zaś odpowiedział: Panie, pozwól mi najpierw pójść i pogrzebać mojego ojca! Odparł mu: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże! Jeszcze inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu! Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego. (Łk 9,51-62)

Ta historia z niedzieli to kilka mniejszych obrazków. Właściwie, cztery sytuacje opowiedziane jakby przez Jezusa. Krótkie, jednozdaniowe prawie. Może Pan Bóg też wziął pod uwagę, że zaraz wakacje, wszyscy jakoś tak trochę dość mamy? Ale mądrości w tym jest sporo.

Czytaj dalej Tak, ale…

Mój kościół

Trochę osobistej refleksji. 
Przez wiele lat – właściwie, co tu dużo mówić, większość mojego świadomego chrześcijaństwa i bycia aktywnym członkiem Kościoła – mieszkałem w jednej i tej samej parafii. Tam mnie do kościoła ciągnęło, piękna, z bogatą historią i po prostu odczuwalnym „tym czymś” budowla, tam stawiałem swoje pierwsze kroki przy ołtarzu (gdzie spędziłem wieeele czasu), tam podejmowałem najważniejsze życiowe dotychczasowe decyzje. 
Potem, po ślubie, przyszło zmienić miejsce zamieszkania. Nowy dom, nowa parafia, nowy kościół. Bardzo dużo i dość nieciekawie nowoczesny. W sumie, betonowy klocek z niezbyt dobrze wykonaną wieżą – choć, nie można ukryć, z ciekawą mozaiką w prezbiterium. Ale praktycznie cały dzień spowiedź, a przynajmniej większość. Poza tym, bardzo przytulna i ogrzewana kaplica – fajne rozwiązanie na zimowe dni. Na początku trudno, powoli (nie mówię o służbie przy ołtarzu – to też, ale to nie jest najważniejsze, chodzi ogólnie o to czucie się w kościele jak w domu), ale i tam się w pewnym sensie zaaklimatyzowałem… właściwie po to i w momencie, kiedy przyszło się znowu przenosić. Synek był w drodze i musieliśmy pomyśleć o choćby o jeden pokój większym mieszkaniu.
Tak właśnie wylądowaliśmy tu, gdzie mieszkamy obecnie – prawie 5 lat. Niby nie daleko, to samo miasto. I znowu, całkiem nowy i dość nowy w sensie historii kościół, parafia licząca ok. 25 lat. Heh, moja Mama pamiętała, jak to osiedle było wielkim pastwiskiem z łąkami i pasącymi się krowami 🙂 Kościół, dosłownie jak się okazało, budowany „na wyścigi” – dwaj księża ścigali się w położonych koło siebie dzielnicach. Obydwaj dzisiaj nie żyją, a zostały dwa… potworki? Może przesadzam. Dziwny kolor z zewnątrz, projekt ewidentnie przewidziany na amfiteatr, operę. Miał być dwupoziomowy, na szczęście dolnego kościoła nigdy nie stworzono – wystarczy powiedzieć, że ówcześnie ustanowiona (lata 80. XX wieku) parafia obecnie podzielona jest na co najmniej 3; i tak jest problem z zapełnieniem górnego. Duża przestrzeń, otwarte prezbiterium. I znowu, dość długo nie mogłem się tu zadomowić – kolejne miejsce, nowe twarze, zwyczaje, wspólnota. 
Piszę o tym, ponieważ od jakiegoś czasu – co uświadomiłem sobie… dzisiaj – pewnie jakieś pół roku dopiero czuję się tutaj jak u siebie. Mój kościół. Mój dom. I jest to bardzo przyjemne uczucie. Co za tym idzie, kilka razy byłem w tej swojej pierwszej, rodzinnej parafii – i niby miejsce to samo, te same mury, prezbiterium, ale już inaczej. Inni ludzie, inne twarze, nowe zwyczaje. Już nie moja bajka trochę (tym bardziej – centrum diecezji, jak to z katedrami bywa – miejsce pewnie ok. 90% wszelkich największych celebracji i uroczystości, z pompą i hukiem [dosłownie, przy tym ordynariuszu…]). Zawsze to miejsce – tamten kościół – lubiłem z powodu porannych cichych Mszy Świętych. Nic się nie zmieniło – tylko że dzisiaj mam mniej okazji (przez co może bardziej je doceniam?) i nowe miejsce, kościół w którym rano, kiedy zaświeci słońce, widoczna jest niesamowita gra świateł. Robi się tak… ciepło, domowo. 
A jak to jest z tobą? Masz swój dom, swój kościół?

Miejsce u szczytu Bożego stołu

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,1.7-14)
To, o czym mówi do nas Bóg, nigdy nie jest wydarte z kontekstu, zawieszone jakoś abstrakcyjnie w przestrzeni ewangelicznej. Jako że ma to mieć odniesienie do życia każdego z nas, ma pomagać każdemu we właściwej ocenie pewnych sytuacji, póz i zachowań, aby postępować samemu właściwie – zawsze można to, o czym On mówi na kartach Pisma odnieść do rzeczywistości, także nam współczesnej.
Jezus dzisiaj mówi o tym na samym już początku. Ewangelista wprost pisze – to, co w tej konkretnej sytuacji Jezus powiedział, to odpowiedź na złe zachowanie, nie tylko brak kultury, ze strony faryzeuszów. Potrzeba sytuacji – to, czego On i uczniowie są świadkami – jakby wywołuje Go do tablicy, i On sam tłumaczy, jakie postępowanie jest prawidłowe w kontekście tego, co wszyscy obserwowali. A prawidłowe było coś zupełnie odwrotnego.
Nie mówiąc o tym, że w ogóle ludzie pyszni są – jedni mniej, inni bardziej – to chyba nikt nie powie mi, że nie lubi być na świeczniku, nie lubi brylować w towarzystwie, być kulturalnym czy towarzyskim punktem odniesienia, takim co to w gronie przyjaciół czy szeroko pojętym towarzystwie wszyscy go słuchają, jakby spijają mu słowa z ust. Jesteśmy pyszni – zwykle bez względu na to, czy posiadamy pewne cechy, które w pewnym sensie faktycznie można uznać za celowe do naśladowania, czy też nie. 
A jak już jesteśmy pyszni – to nie myślimy i się pchamy czasami gdzieś, gdzie niekoniecznie jesteśmy mile widziani. Choćby właśnie w kwestii tego, gdzie siadamy przy stole, gdy ktoś gdzieś zaprosi. Może w takich sytuacjach i otoczeniu rodzinnym nie ma to większego znaczenia, kto koło kogo i gdzie usiądzie – jednak w czasach współczesnych Jezusowi, ale i dzisiaj w środowiskach biznesowych, w sferach politycznych czy szeroko pojętej dyplomacji ma to znaczenie kluczowe. Spotkania, konferencje, sesje, zebrania – to jedno, ale wszyscy wiemy, jak bardzo wiele delikatnych i kluczowych spraw jest omawianych a niekiedy i ustalanych właśnie przy mniej formalnych okolicznościach, np. takiego właśnie spotkania przy stole.
I nie chodzi Jezusowi o to, aby pilnować swojej pychy przy zajmowaniu miejsc przy stole tylko, o ile zdarzy nam się znaleźć pomiędzy wielkimi tego świata, bo tak wypada. Chodzi o to, aby swoją pychę poskromić bez względu na okoliczności, bez względu na towarzystwo. Umiar jest cnotą – nawet w kwestii tak prozaicznej jak zachowanie przy stole czy zajmowanie przy nim miejsca. Czy warto brylować, szpanować, pchać się na miejsce na czele stołu – aby gospodarz, dyskretnie acz stanowczo, musiał potem, niezręcznie dla siebie i dla proszonego, prosić o zmianę miejsca? A skoro wszyscy już pewnie miejsca zajęli – zostają miejsca ostatnie, i tam jak niepyszny musisz wtedy usiąść. 
Nie trzeba gwiazdorzyć. Nie trzeba i nie jest w dobrym tonie pchać się pomiędzy najważniejszych, na najlepsze miejsca. Gospodarz wie najlepiej – tobie może się wydawać, że zasługujesz na miejsce tuż obok niego, a jednak nie wiesz o jakimś znamienitym gościu, zaproszonym również, który jeszcze nie dotarł. A potem wstyd, kiedy ze względu na rangę czy pozycję gościa, gospodarz musi znaleźć mu miejsce obok siebie – i na ciebie pada, abyś przesiadł się gdzie indziej.
O wiele lepiej jest usiąść nawet z boku, na marginesie blichtru, poza centrum wydarzeń, tym wszystkim w co wszyscy zgromadzeni się wpatrują. Czy to jest gorsze miejsce? Czy nie jesteś wtedy uczestnikiem przecież tego samego przyjęcia, co ci wszyscy siedzący u szczytu stołu? Chociaż postawy i pozy mogą być z wyrachowaniem udawane i odgrywane – to jednak pokora i umiar są zawsze dobrze odbierane, bo to cnoty, których wielu dzisiaj brakuje. Gospodarz na pewno to zauważy – i zaprosi na bardziej eksponowane miejsce, co oznacza zaszczyt i wyróżnienie właściwie bez robienia czegokolwiek. 
Gospodarz to Bóg. On wywyższa nie tych, którym na wywyższeniu zależy czy zrobią wszystko, aby je osiągnąć – ale tych, którzy za sławą, miejscem w centrum, poklaskiem i chwałą nie gonią, którzy wręcz uznają je za zbytek i rzeczy niepotrzebne, a którzy prezentują sobą coś więcej niż próżność. Tych, którzy są cisi, pokorni sercem, nie grzeszą pychą. Bo o ile na salony naszego, materialnego świata, pewnie wszędzie można się wkupić – i zależy to co najwyżej od ceny – to na Boże salony, na Jego ucztę wyprawioną dla zbawionych nie da się wkupić, ani za żadne pieniądze, ani za nic innego. 
Tam może zaprosić tylko Gospodarz – tylko tych, którzy żyją jak wszyscy, którzy już w tej uczcie biorą udział, tak jak ci już w niej uczestniczący żyli w swoim życiu. Ubodzy w duchu, miłosierni, cisi, pokorni, sprawiedliwi, czystego serca, łaknący sprawiedliwości… To tacy zwyciężą naprawdę – nawet gdy po ludzku może się wydawać, że przegrali, że nic na tym świecie nie znaczyli. To oni znajdą miejsce u szczytu tego stołu, który w wieczności zastawia Boży Gospodarz.