Nadrabiam zaległości z zakresu fajnych przeczytanych i masakrycznie pokreślonych książek 🙂
Dzisiaj – ewenement na skalę kraju na pewno – mianowicie wydana przez Znak rozmowa, a w sumie cykl rozmów, 3 biskupów róznych wspólnot chrześcijańskich: prawosławnej (bp. Jerzy Pańkowski), luterańskiej (bp Marcin Hintz) i katolickiej (bp Grzegorz Ryś) – pod wiele mówiącym tytułem „Na początku był Chrystus”.
A więc nawiązanie do korzeni, wspólnych początków, tego co niesporne. Szukanie tego, co łączy, a nie tego, co dzieli – oczywiście, z pewnymi rozbieżnościami. Pozycja wydaje mi się dość mało zauważona w naszym kraju – a szkoda, bo chyba jedyna swego rodzaju. Może właśnie dlatego? W każdym razie wydawcy nakład się rozszedł był i póki co można kupić najwyżej e-booka.
Książka podzielona jest jakby na osobne części-rozmowy: o historii, sakramentach, Kościele, ekumeniźmie, Polsce, ewangelizacji, Europie i – jak pięknie na koniec – nadziei (który układ pewnie widać w cytatach poniżej).
Dość dużo, ale naprawdę bardzo mądrych i dających do myślenia przede wszystkich kwestii. Co mnie w niej urzekło? To, że w gruncie rzeczy wiele kwestii tych najistotniejszych, podstawowych – to sprawy, co do których jest pełna zgoda pomiędzy wspólnotami, które biskupi rozmawiający ze sobą reprezentują. Upraszczając pewnie, różnice to kwestie jakby dalsze, swego rodzaju niuanse dla laików średnio zrozumiałe – efekt pewnych zawirowań dziejowych, w dużej mierze wyjaśnione.
Poszczególne cytaty oznaczam inicjałami ich autorów.
Ewantualne dopiski w kwadratowych nawiasach są moje – żeby zrozumieć kontekst jakiejś szerszej wypowiedzi, której przytaczam jedynie część.
GR: Być może to, o czym mówił Jan Paweł II: że Europie nie wystarczy św. Benedykt jako jej patron. Że muszą mu towarzyszyć Bracia Sołuńscy, święci Cyryl i Metody, bo dopiero wtedy – dzięki tym 3 patronom Starego Kontynentu – będzie można zobaczyć i zrozumieć, czym jest Kościół. Zwłaszcza Kościół w Europie. W tej perspektywie trzeba popatrzeć również na Kościół w Polsce. I dostrzec, że obie tradycje – wschodnia i zachowania – od początku istniały obok siebie i pozostawały w pewnej interakcji. Co więcej, razem funkcjonowały jeszcze długo po podziale chrześcijaństwa.
GR: Kiedy mówię o uniwersalizmie średniowiecznym, to niemal natychmiast staje mi przed oczami jedna księga. Jest to przechowywany w katedrze na Wawelu rękopis z VIII w. zatytułowany Preadictiones. Jego autororem jest pewien irlandzki mnich, ale pergamin pokazuje, że księgę tę napisano nie w Irlandii, lecz na północy Włoch, prawdopodobnie w Bobbio. Do Krakowa przyniósł ją niemiecki mnich spod Kolonii, który został tutaj biskupem. Dla mnie ta irlandzka księga, napisana we Włoszech i przyniesiona tutaj przez niemieckiego mnicha, jest symbolem takiej Europy, któej dzisiaj już nie ma. To znaczy może i coś jest, ale nie w taki sposób. No bo czy przeciętny polski katolik może dziś sobie wyobrazić Niemca, który byłby arcybiskupem Krakowa? A wtedy to było oczywiste.
GR: Kiedy jestem pytany o ekumeniznm, odpowiadam, że będzie go tyle, ile zechce go ten, który jest większy. Większy w sensie ilościowym. Bo im ktoś jest większy, im większe ma możliwości działania, tym większą ponosi odpowiedzialność za budowanie doświadczenia jedności.
GR: Zgadzamy się co dtego, że Kościół jest jeden. Chrześcijanie są podzieleni, ale Kościół jest jeden. Wyznajemy przecież wiarę w jeden, święty, apostolski Kościół… Prawda jest taka, że na co dzień ważniejsze jest dla nas to, w jakiej jesteśmy konfesji, niż to, że należymy do jednego Kościoła Chrystusowego. To wymaga od nas wszystkich radykalnej zmiany myślenia.
MH: Najwyższy czas, abyśmy zaczęli budować pomiędzy nami jedność wokół wspólnoty chrzcielnej. Bo przecież nie ma między nami sporu, że właśnie poprzez chrzest następuje wszczepeinie w Chrystusa i człowiek staje się chrześcijaninem.
GR: Kiedy się nawzajem słuchamy, widać, że pewne kwestie bardzo podobnie rozumiemy, ale inaczej je nazywamy.
GR: Chciałbym podkreślić to, o oczym mówił bp Jerzy: że cgrzest jest dla nas podstawą jedności, ale też momentem jakiegoś dramatycznego konfliktu w sytuacji małżeństw mieszanych (…) Małżeństwa mieszane są „labolatorium jedności” Kościoła. Mamy tam bowiem do czynienia z ludźmi, któzy odkrywają w Chrystusie jednoczącą ich miłość, a jednocześnie tak dramattcznie, we własnej rodzinie, przeżywają podział Kościoła. I jeśli oni nie są w stanie wypracować jakiś sposób bycia razem – także w obszarze wiary, przt zrozumieniu istniejących między nimi różnic – jeśli oni nie potrafią wypracować jakichś form szacunku, będącego czymś znacznie większym niż tolerancja, to czego się spodziewać po tych, co są sobie obcy? My, jako podzieleni chrześcijanie, musimy uważnie przyglądać się i towarzyszyść małżeństwo mieszanym. To, w jaki sposób próbują one żyć wiarą, może być dla nas niezwykle ważną lekcją.
GR: Jak najdalszy jestem od przeciwstawiania wiary dziedziczonej po ojcach tak zwanej wierze z wyboru. Wielki XX-wieczny teolog Karl Rahner mówił, że łatwo wprawdzie zakwestionować wiarę odziedziczoną, ale dla niego jest ona jak Chrystus, który staje przed nim i pyta: „czy i ty chcesz odejść?”. Dlaczego Pan Bóg ma do nas zawsze przychodzić za pośrednictwem takich niezwykłych znaków jak krzew gorejący? Do mnie On przyszedł całkiem zwyczajnie: z wiarą moich rodziców. Oczywiście po jakimś czasie muszę sam podjąć decyzję, co dalej. Mogę tę wiarę potwierdzić albo ją odrzucić.
GR: Nie wolno wywierać na tych ludzi [żyjących w cywilnych związkach] presji, stawiać im warunków, jeśli chcą ochrzcić dziecko, to najpierw muszą zawrzeć sakramentalny związek małzeński. Wtedy małżeństwo będzie nieważnie i odpowiedzialność za to spadnie na księdza. Nie wolno chodzić na skróty! Proszę, stawiajmy najpierw ważne pytania i szukajmy właściwych i godnych człowieka odpowiedzi. A nie działajmy na zasadzie mechanicznego przestawiania ludzi, bo akurat nadarzyła się okazja.
MH: Chrzest sprawia, że między człowiekiem a Bogiem powstaje nowa relacja – i jest ona niezatarta. Następuje działanie Boga wobec konkretnego człowieka i tego nie jest w stanienikt zmienić. A to, że jednostka ma prawo odrzucić dar wiary, wynika z wolności, którą nas – i tylko nas, ludzi! – obdarzył Stwórca.
GR: Św. Paweł pisał, że „ku wolności wyswobodził nas Chrystus”. On umarł nie po to, by z niewolników zła przekształcic nas w niewolników dobra, ale po to, abyśmy na powrót stali się wolni. Człowiek nie jest w stanie zmienić tego, jak widzi go Pan Bóg.
GR: Bierzmowanie nie może stać się czymś w rodzaju matury z religii, potwierdzonej jakimś obrzędem, a tak to, niestety, zbyt często wygląda w praktyce katolickiej, przynajmniej w Polsce. Kompletnie znika wówczas to, co stanowi istotę tego sakramentu, mianowicie wtajemniczenie. Bierzmowanie jest przecież sakramentem wtajemniczenia. W co ma nas ono wtajemniczać? W Eucharystię! Musimy wrócić do takiego myślenia i przełożyć je na praktykę duszpasterską.
JP: Kościół uznaje tylko jeden chrzest, a więc jego pojmowanie powinno być intergralne teologicznie bez względu na to, czy dotyczy on jednego człowieka czy też całego ludu. To sakrament ukierunkowany na zbawienie człowieka. Jeżeli zatracimy ten wymiar, to każdy inny będzie sprzeczny z nauczaniem Kościoła o chrzcie. Dlatego stojąc u progu jubileuszu chrztu Polski warto się zastanowić, na ile on ma wpływ na jakość naszego życia duchowego, na ile realizujemy w swoim życiu Ewangelię, a tym samym: na ile jesreśmy chrześcijanami. Tu ogromną rolę odgrywa ludzkie sumienie, któe pomaga w poszukiwaniu obiektywncyh odpowiedzi na najbardziej skryte w człowieku pytania. Jeżeli zrozumiemy swój chrzest, to wówczas zupełnie inaczej podejdziemy do świętowania jubileuszu chrztu Polski.
JP: Członkowie Kościoła mogą popełniać grzechy, mogą się mylić, natomiast w Kościele jako takim nie ma żadnej skazy, błędu, grzechu czy też jakiejkolwiek nieczystości. Obrona tego stanowiska jest bardzo prosta. Skoro głową Kościoła jest Jezus Chrystus, który jest bez grzechu, to również i Jego Kościół – Ciało Chrystusa – musi być bez żadnej skazy ani grzechu.
MH: Twierdząc, że Kościół się myli, zaprzeczamy symbolowi naszej wiary.
MH: W tradycyjnycm XVI-wiecznym luteranizmie papież był uosobieniem wszelkiego zła i zepsucia. Niestety, wobec wielu papieży tego czasu można taki zarzut formułować. Natomiast w XX wieku dzięki dialogowi ekumenicznemy luteranie zaczęli dostrzegać znaczenie jednoczącego urzędu papieskiego. Nie wszyscy się na to zgadzają, niemniej część ewangelików jest gotowa zaakceptować honorowe zwierzchnictwo papieża (nie jurysdykcyjne). Honorowe zwierzchnictwo czyli pierwszeństwo. A także prawo do reprezentowania Kościoła wobec całego świata.
GR: Biorąc pod uwagę obecny stan świadomości, możemy dojść do porozumienia w odniesieniu do spraw, o które wtedy dość ostro się spierano. Wiadomo, co kiedyś katolicy wypisywali o Lutrze, a przecież dziś nikt odpowiedzialny nie powie, że Marcin Luter miał zamiar rozwalić Kościół. Wszyscy wiedzą, że chciał go zreformować, w Kościele zaś nie podjęto z nim poważnej rozmowy na ten temat. Potrzebna jest nam rzetelna refleksja historyczna, bo ona może oczyścić wiele spraw, wyjaśnić wiele problemów. Co do zasady sola Scriptura na przykład, w Kościele katolickim nie mnowi się dziś o Piśmie Świętym i Tradycji jako dwóch równorzędnych źródłach. Jest tylko jedno źródło: Pismo Święte czytane w Tradycji. Zresztą podobnie jak u reformatów…
JP: Bó fziała w sposób dla człowieka niezrozumiały i bardzo często tam, gdzie w ogóle nie ma Kościoła instytucjonalnego, pojawia się nagle wiara w Chrystusa.
JP: Porónujemy czasem 2 drogi, którymi poszło chrześćijaństwo – wschodnią i zachodnią, grecką i łacińską – do 2 płuc, które ma człowiek. OPinia ta nie zawsze zyskuje eklezjalną aprobatę. Jednak w przypadku Pisma Świętego i Tradycji (pisanej dużą literą) można powiedzieć, że to rzeczywiście są 2 płuca, 2 źródła jednego Bożego Objawienia.
MH: Kościół to miejsce w znaczeniu fizycznym, gdzie mogę wyrażać i poglębiać swoją relację z Bogiem. To – dalej – wielka przestrzeń mozłiwości, a zatem taki wymiar międzyludzkiej egzystencji, w któym mogę bardzo wiele otrzymać, a jednocześnie mam sposobność dzielenia się z innymi; swoimy myślami, doświadczeniami wiary, również wątpliwościami i rozterkami, ale i darami, jakie otrzymuję każdegodnia w sensie jak najbardziej materialnym. To wszystko razem wzięte mogę odnaleźć w Kościele. Szkoda, że tak wielu ludzi nie postrzega dziś Kościoła właśnie jako daru, widząc w nim przede wszystkim instytucję.
GR: Dla mnie jednym z symboli takiego spotkania jest wnętrze bazyliki Bożego Narodzenia w Betlejem. Na jej kolumnach widnieją podobizny świętych Kościoła zachodniego i wschodniego. I żeby nie było żadnych wątpliwości, kogo te freski przedstawiają, umieszczono pod nimi podpisy zarówno po grecku, jak i po łacinie. Malowidła pochodzą z XII i XIII w., powstały zatem już po dacie „schizmy wschodniej”! Oto synteza ekumenizmu: trzeba wrócić do źródła, w tym wypadku – do miejsca narodzenia Jezusa, wtedy zaś, mimo przeszkód, możliwe okaże się spotkanie wyznawców różnych tradycji chrześcijańskich.
MH: Jestem bardzo wdzięczny Kościołowi rzymskokatolickiemu za to, że w sposób tak czytelny realizuje swoją jedność i powszechność. Robi na mnie zawsze duże wrażenie liturgi akatolicka sprawowana we wszystkich częściach świata według tych samych reguł – u nas [luteranie] każdy Kościół krajowy ma własną liturgię.
MH: Do dziś pamiętam zapach kadzidła, dużą ilość płonących świec, piękno ikon, śpiew bez akompaniamentu organów… To pokazało mi, że może istnieć inny sposób przeżywania wiary, i stało się potem inspiracją do budowania mojej własnej duchowości. Odkryłem też, że protestanetym z jego formułą solum Verbum (tylko słowo) zamknął się na pewien fragment rzeczywistości, jaką jest chrześcijaństwo. Fragment, dodajmy, niezwykle piękny i głęboki.
GR: Jestem przekonany, że w wymianie duchowych darów chodzi o coś jeszcze głębszego, mianowicie o uznanie, że Duch Święty działa także poza obszarem mojej wspólnoty konfesyjnej. A ponieważ Duch Święty tam działa, to ja jestem – powinienem być – zainteresowany, co On tam robi. Nawet jeśli mam poczucie tego, o czym powiedział bp Jerzy, że w moim Kościele jest pełnia środków zbawienia, to – skroo Duch działa także gdzie indziej – mnie to bardzo obchodzi. I jestem – chcę być – otwarty na Jego działanie. To właśnie dlatego, kiedy byłem rektorem seminarium, zapraszałem księży: luteranina albo prawosławnego, aby przepowiadali Słowo Boże podczas nieszporów, w których uczestniczyli klerycy. RObiłem tak w przekonaniu, że to, co ci księża głoszą, jest Słowem Boga, i że nie chodzi tylko o to, iż obaj są miłymi ludźmi, którzy mogą powiedzieć alumnom coś ciekawego i nowego. Tu naprawdę chodzi o to, że oni przepowiadają w mocy Ducha Świętego! A ja mam się na to Słowo – i jego działanie – otworzyć.
GR: Angażując się w ekumenizm, nie można niczego robić na skróty ani udawać, że nie ma problemu.
GR: Nam rzeczywiście jest potrzebna modlitwa o jedność, także wspólna modlitwa, która nie zaciera granic i dobrze wie, gdzie one przebiegają. Bo kiedy zabrakie takiej wspólnej modlitwy o jedność i będzie tylko modlitwa w obrębie własnych wspólnot konfesyjnych, to gdzie my będziemy mogli tej jedności doświadczyć? A przecież możemy jej doświadczać tam, gdzie to możliwe. Wspólny jest na przykład kerygmat i możebmy go razem przepowiadać. Ale czy go w ten sposób przepowiadamy?! I tu właśnie pojawia się owa kwestia wymiany duchowych darów. Bo jeśli pójdę, biskupie Jerzy, razem z tobą przepowiadać kerygmat, będę pewien, że przemawia przez ciebie Pan Jezus. I będę bardzo czekał, żeby mnie to Słowo nawróciło.
MH: Tworzący [ekumeniczne wspólnoty modlitewne] chrześcijanie są w pełni świadomi przynależności do określonych Kościołów, a jednocześnie chcą się razem modlić i razem przeżywają tęsknotę za pełną jednością eklezjalną. (…) Nabożeństwo miało charakter międzywyznaniowy, a końcowe błogosławieństwo: indywidualny – kto chciał, mógł do niego podejść. Błogosławieństwa udzielało 8 osób z różnych Kościołów chrześcijańskich, była tam anglikańska biskup Sandy Millar, byli pastorzy. Chyba nikt z obecnychg nie miał wątpliwości, że każdy z tych 8 błogosławił w imieniu Jezusa Chrystusa, który utożsamia się z całym Kościołem, będącym jego mistycznym ciałem. W tym momencie – w tym akcie błogosławieństwa – przestało być dla nas ważne, kto go udziela. Naprawdę istotne było jedynie to, że za tą osobą stoi Chrystus.
MH: Ekumenizm nie jest wiedzą o sobie nawzajem, on jest doświadczeniem. Co iunnego wiedzieć , że jest w biskupie prawosławnym godność apostolska, a co innego uklęknąć przed nim i prosić o błogosławieństwo. To jest właśnie wymiana duchowych darów. To jest ekumenizm.
GR: Jestem jednocześnie – inaczej niż mówił bp Marcin – święcie przekonany, że nie żyjemy w wcale w świecie postchrześcijańskim, lecz przedchrześcijańskim. Ewangelia jest przed nami! Kościołowi wiele razy wróżono koniec, a potem okazywało się, jak niesłychaną siłą jest Ewangelia.
MH: Politycy dla własnych, partykularnych celów często sięgają do instrumentarium ideologii nacjonalistycznej. W świecie pełnym niebezpeiczeństw ludzie żądają od elit prostych rozwiązań. Wskazania „innego”, uznania go za wroga i sprawcę wszelkiego zła, dokładne opisanie go i tak dalej na krótką metę przynosi ukojenie, działa jak balsam.
MH: PAtriotyzm jest taką miłością do ojczyzny, która ne jest skierowana przeciwko komukolwiek. Jest pozytywna, zna wartość swojego kraju. Nie potrzebuje wroga ani konkurenta, któego kosztem miała by się rozwijać.
JP: Różnica pomiędzy patriotyzmem a nacjonalizmem jest ogromna. Przypomina ona różnicę pomiędzy miłością bliźniego a samouwielbieniem. Patriotyzm oznacza przecież miłość do ojczyzny, troskę o włąsny kraj i naróz – z uwzględnieniem wrażliwości i odmienności innych, którzy w tym kraju się urodzili i tu mieszkają. Nacjonalizm natomiast to uzurpatorska i chora miłość do swojej nacji, która staje się ważniejsza od religii, miłości bliźniego i poszanowania innego człowieka.
JP: Jeśli chodzi o groźbę zbliżenia nacjonalizmu z opacznie pojętym chrześcijaństwem, to takie niebezpieczeństwo rzeczywiście istnieje – zwłaszcza w tych krajach, które są w większości lub całkowicie jednowyznaniowe. Budowany jest wówczas bolesny stereotyp łączący narodowość z określoną religią. Jego wyrazme jest np. zbitka pojęciowa „Polak-katolik, katolik-Polak”. Jej pojawienie się w życiu publicznym stanowi niepokojący sygnał, że mamy do czynienia z odradzaniem się nacjonalizmu próbującego sprzymierzać się z wyznaniem.
JP: Kościół – zachowując swoje prawa, o których może i powinien mówić – nie powinien angażować się w sprawy polityczno-państwowe. Z kolei państwo nie może podejmować decyzji, które godziłyby w Kościół, w jego ewangeliczną tożsamość. Państwo musi mieć świadomość, że Kościół nie może jej zatracić, bo przestałby wóczas być Kościołem. To własnie stąd wynika prawo Kościoła do zajmowania stanowiska w kwestiach, które stanowią zagrożenie dla tożsamości jego wiernych, będących jednocześnie obywatelami państwa.
GR: Kościół może wypowiadać się i zgłaszać swoje postulaty co do porządku prawnego w państwie, nigdy jednak w taki sposób, aby osiągnąć cele sobie właściwe rękami państwa.
GR: Człowiek wierzący ma prawo do wolnośći wyznania – i powinien mieć prawo do tego, aby jako wierzący był szanowany. Nie widzę powodów, dla których ludzie wierżący mieliby mieć mniej praw publicznych niż niewierzący.
GR: Czy zapis o respektowaniu wartości chrześcijańskich w mediach jest dziś potrzebny? Nie udawajmy, że nie wiemy, w jakim świecie żyjemy: obecnie chrześcijaństwo nie jest za bardzo hołubione w przestrzeni publicznej. Bo przecież czym innym jest zaproszenie biskupa na obchody jakiejś państwowej uroczystości, a czym innym wyrażenie zgody na to, aby wartości chrześcijańskie naprawdę przenikały polską rzeczywistość. To są 2 różne poziomy i one mogą występować obok siebie równolegle. Ten pierwszy jest rodzajem listka figowego – i nie ma nic wpsólnego z rzeczywistym poszanowaniem wartości chrześcijańskich. Spójrzmy prawdzie w oczy: dziś wolno bezkarnie kpić z chrześcijaństwa. Wcale się nie domagam, aby kogoś za to karano, myślę jednak, że ludzie wierzący mają prawo do poszanowania ich wrażliwości religijnej. Chyba nie o to idzie w wolności słowa, żeby mówić wszystko, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności.
MH: Polskie chrześcijaństwo, także ewangelickie, jest w wielu miejsca powierzchowne, zbyt obrzędowe.
GR: Podstawowe pttania są zapewne zawsze takie same i tkwią głęboko w ludziach. Problem ewangelizacji polega na tym, że ludzie dziś nie kierują ich pod adresem Kościoła. Powodów tego może być wiele. Sądzę zresztą, że są one w każdym indywidualnym przypadku nieco inne. Warto zatem zaczynać ewnagelizację od tego, aby posłuchać człowieka, który ma najczęściej problemy nie tyle z Bogiem, ile z Kościołem.
GR: Dzisiejszy człowiek często odrzuca Ewangelię, myśląc, że mówi ona o prehistorii i jest nieaktualna. Dlatego należy wypracować taki model jej głoszenia, który odpowie na wyzwania stojące przed ludźmi żyjącymi obecnie. Przede wszystkim trzeba pokazać jej ponadczasowość, bo przecież Ewangelia nie tylko służy ludziom współczesnym, ale odnosi się także do następnych pokoleń – tych, które mają się dopiero narodzić.
– Czy jednak nie jest tak, że spotkanie z niewierzącymi przeradza się dzisiaj coraz częściej w konfrontację?
– MH: Nie powinniśmy się tego obawiać. Gdy zamykamy się w chrześcijańskim getcie, to automatycznie przegrywamy. Pokazujemy, że nasza wiara jest słaba.
GR: Św. Paweł, zdając sobie sprawę z niegodziwości niewolnictwa, nie nawoływał do jego zniesienia, mówił natomiast zarówno do ochrzczonych niewolników, jak i do ich panów, że stali się braćmi w Chrystusie. Paweł wiedział, że zniesienie niewolnictwa w jego pokoleniu – i zapewne jeszcze w kilku następnych – jest nierealne. Równie mocno jednak wierzył w wychowawczą moc Ewangelii – w to, że jest ona zdolna wychowywać nowych ludzi, ci zaś w odpowiednim momencie stworzą nowe prawo.
GR: Tak naprawdę nikogo nie interesuje, jakie jest stanowisko Kościoła w odniesieniu do eutanazji. Wszyscy próbują raczej nakłonić Kościół do tego, aby poparł ich poglądy. A ponieważ Kościół nie może tego zrobić – tu kończy się rozmowa.
GR: Jezus mówił: „a wy uczyniliście z niej jaskinię zbójców”. Zastanawiam się nieco, po co zbójcom jaskinia. Właśnie po to, żeby się schować. Człowiem może utożsamiać swoją wiarę z kultem, przeżywanym w taki sposób, że to go nie przemienia, ale daje mu iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa. To są bardzo konkretne postawy, któe trzeba wtraźnie nazywać. Jednocześnie trzeba też ludziom mówić, że nie ma czegoś takiego jak wiara przeżywana w izolacji.
GR: Powinniśmy się zastanowić, jak ewangelizować tych, który wyjeżdżają z Polski do pracy, mam bowiem poczucie, że oni zostali przez nas – przez swój własny Kościół, z którego wyszli – opuszczeni. Nie widać wcale fali duchownych, którzy podążyli by za tymi młodymi ludźmi jadącymi do Irlandii czy Holandii.
MH: Wizja [Polski jako] „Mesjasza narodów” – kraju, który poprzez organy władzy politycznej będzie naciskał na to, aby przywrócić Europę chrześcijaństwu – nie przystawała do tego, jak dziś rozumiana jest ewangelizacja. W XXI w. nie da się już przecież ewangelizować świata metodami właściwymi dla średniowiecza. Tym, co rzeczywiście możemy dziś dać Europie, powinno być świadectwo naszej wiary i zaangażowanie składane wszędzie tam, gdzie są Polacy. Poprzez takie świadectwo możemy pokazywać, że Polska jest – w szczególny jak na Europę sposób – religijna i docenia sferę duchowości.
GR: Pocieszanie się, że w Polsce nie jest aż tak źle jak gdzie indziej, i traktowanie tego w kategoriach sukcecu to myślenie samobójce. Kościół to przecież żywy organizm: jest zdrów, gdy ma doświadczenie wzrostu.
GR: Zakłądamy często, że Polska ma do spełnienia jakąś szczególną missję, a jednocześnie tkwi w nasz poczucie jeśli nie wyższości, to przynajmniej odrębności. Jednak w ten sposób nie da się nikomu niczego przekazać. Dla mnie jest jakaś ogromna mądrość w tym, że na Przystanku Woodstock ludzie, którzy chcą ewangelizować innych, zaczynają od tego, że sami przystępują do sakramentu pokuty. Bo jeśli ktoś się nie wyspowiada, to znaczy, że jest w nim poczucie wyższości. Jeśli nie odkrył tego, że sam jest grzesznikiem, to jak – z czym i po co – ma iść do drugiego? Nasze wyobrażenie o Polsce, która w Europie ma do odegrania nie wiadomo jaką rolę, wynikają właśnie z takiego poczucia wyższości.
JP: Chrześcijaństwo nie osądza homoseksualisty ani cudzołożnika, ani nikogo innego, ale zawsze jednoznacznie ocenia homoseksualizm, cudzołóstwo i wszystko, co stanowi grzech. Trzeba to bardzo mocno zaakcentować – my nie piętnujemy człowieka, tylko jego grzechy: czyny, które są złe.
JP: Jeśli człowieko o takiej [homoseksualnej] skłonności będzie unikał grzechu i starał się świadomie realizować w sobie Ewangelię, być posłusznym woli Bożej, może się okazać, że jest bliżej Boga aniżeli ci, któzy owej skłonności nie mają.
GR: W diaglou na temat rozumienia i przeżywania seksualności trudno jednak o symetrię. Od Kościołów i od chrześcijan wymaga się pełnej toleracni dla każdej orientacji seksualnej, natomiast ich prawo do własnych poglądów nie jest szanowane. (…) Od nas wymaga się szacunku dla każdej postawy w dziedzinie seksualnej, natomiast dla tego, w jaki sposób my chrześcijanie, podchodzimy do sfery seksualności, szacunku nie ma.
JP: Nie ma wątpliwości, że trzeba pomóc każdemu człowiekowi, zwłaszcza uchodźciom pozbawionym dachu nad głową, chleba i wody. Każdy chrześcijanin musi w pewnym momencie swojego życia stać się miłosiernym samarytaninem.
GR: Kościół w sprawie imigrantów powinien przemawiać włąsnym głosem, który koncentruje się na doświadczeniu miłosierdzia. W 25 rozdziale Ewangelii św. Mateusza Jezus mówi: „byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”. Jako potrzebujący staje przed nami Ten, od którego otrzymaliśmy wszystko: ziemię, na której żyjemy, chleb, któy spożywamy. Odmówić przyjęcia Go jest niewdzięcznością. O sens miłosierdzia nie pyta ten, kto wie, że sam go na codzień doświadcza od Boga.
GR: W świadczenie miłości wpisany jest pewien porządek, także porządek potrzeb. Najpierw ratuję komuś życie, potem komuś innemu kupuję telewizor, nawet jeśli pierwsza z tych osób jest mi nieznana, a drugia należy do kręgu najbliższych krewnych. W pierwszej kolejności winniśmy wspierać tych, którzy uciekają przed prześladowaniem i śmiercią, w drugiej – tych, którzy pragną polepszyć swój status materialny. Ta zasada powinna wszakże wyznaczać nasze działania strukturalne. Doraźnie należy pomóc każdemu, kto znalazł się w sytuacji konkretnej potrzeby: głodny, spragniony czy „nagi”.
MH: Wspólczesny świat daje wprawdzie człowiekowi cząstkowe zadowolenie, ale nie daje mu nadziei, nie oferuje żadnej perspektywy szerszej, eschatologicznej. To może dać jedynie Kościół. dlatego nadzieja musi być jednym z podstawowych elementów chrześcijańskiego orędzia, tak aby człowiek zobaczył, że jego życie ma sens. Żeby patrzył perspektywicznie, postrzegał siebie w relacjach z innymi ludźmi i rozumiał swoją wolność jako wolność ku czemuś większemu, a nie tylko wolność konsumowania.
JP: Nie możemy słabnąć w modlitwie, bo każdy, kto się modli, ratuje świat. On będzie istniał tak długo, jak ludzie będą się modlić.
GR: Nadzieja dla chrześcijańskiej Polski dotyczy również i tego, że przestaniemy wreszcie jako Kościół operować pojęciami zbiorowymi, takimi jak chrześcijański naród, tradycja czy kultura. Ja tych pojęć nie kwestionuję, doceniam ich znaczenie, chcę jedynie powiedzieć, że one mogą stać się rodzajem mantry, jakiegoś zaklęcia. Sformułowaniem, które ma nam dać poczucie bezpieczeństwa i stawiać ludziom wymagania bez pokazania drogi prowadzącej do celu i motywów, dla których powinni ów cel zrealizować. Tymczasem Kościoły są tak naprawdę po to, żeby prowadzić nas do Chrystusa. To On jest odpowiedzią na problemy świata.
GR: Treścią nauczania Kościoła ma być Jezus Chrystus. Natomiast forma powinna polegać na tym, żeby zwrócić się do osoby, a nie – jak dotąd – do zbiorowości. To nasza polska skłonność, że kochamy zbiorowość, a w spotkaniu z pojedynczym człowiekiem jesteśmy dość niedbali. Jeśli na przykład nie ma 100 osób na zbiórce ministrantów, to „nie ma się kim zajmować”, a gdyby na tę zbiórkę miało przyjść 2 chłopaków, to „szkoda czasu”. Otóż nie szkoda! Nie szkoda czasu na indywidualne spotkanie, na przekaz wiary osobie przez osobę. Im więcej w Kościele takich postaw, tym więcej dlań nadziei.
MH: Dziś wyzwaniem dla Kościoła jest ewangelizacja takich ludzi jak Zachusz, któy boi się przyjść do Jezusa. Chrystus nie zajmuje się tłumami, które Go wielbią, tylko właśnie Zacheuszem – człowiekiem, który chce Go zobaczyć, ale brak mu odwagi, by się z Nim spotkać. Pan dociera do niego ze swoją Ewnagelią i ratuje jego życie. My też powinniśmy rozpoznawać ludzi, którzy są zagubieni. Znajdować tych, któzy utracili swoje miejsce w świecie i żyją na marginesie czy już nawet poza społecznym marginesem. To wielka przestrzeń, do której powinno dotrzeć chrześcijańskie orędzie. Nieważne, czy to będą narkomani, czy osoby tak czy inaczej uzależnione bądź wykolejone – ta sfera zagubienia i wykluczenia jest w naszym społeczeństwie ogromna.
GR: Musimy zadać sobie pytanie, czy jest w nas pragnienie poznania i zrozumienia człowieka, którego w Kościele nie ma? Kim on jest? Czego potrzebuje? Dlaczego odszedł? Być może jest tak, że nasze życie kościele układamy wyłącznie „pod siebie”: nam jest dobrze i bardzo wygodnie. Spróbujmy jednak pomyśleć, jak powinno to życie wyglądać, żeby było otwarte na tych, którzy odeszli. To jest rewolucja w myśleniu: postawić potrzeby nieobecnych ponad potrzebami własnymi. Wiem, że to bardzo trudne, jeśli jednak tego nie zrobimy, nigdy nie będziemy zdrowi, bo organizm, który nie ma doświadczenia rozwoju, karłowacieje.
JP: Dzisiaj potrzeba nam wiary w Opatrzność i miłość Boga, wiary w sens naszych słabych i niegodnych modlitw, wiary w moc Kościoła, a przede wszystkim – w Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela. Tomasz, do którego Chrystus skierował te słowa [„błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”], wierzył w Boga. Zachwianie jego wiary nastąpiło w zetknięciu się z cudem Zmartwychwstania. Dlatego nie powinniśmy go nazywać niewiernym, ale Tomaszem, który zwątplił – zwątpił, bo Zmartwychwstanie przekraczało granice jego wiary. Musimy wierzyć, że po Wielkim Piątku zawsze następuje Pascha.
GR: My jako Kościół jesteśmy na służbie tego, kim chce być Pan Bóg w stosunku do świata i do człowieka, a On jest Miłosierdziem.
GR: Odkupienie jest czymś wcześniejszym – ja mogę się na nie otworzyć lub zamknąć, ale Bóg nie uzależnia swojej miłości do człowieka od naszej odpowiedzi.
GR: Papież Franciszek w swojej ostatniej książce o Bogu, którego imieniem jest Miłosierdzie, dwukrotnie stwierdza, że Panu Bogu wystarczy już samo nasze pragnienie uczynienia kroku w Jego kierunku. Już to pragnienie jest wystarczającą szczeliną, przez którą cała moc Bożego miłosierdzia może się dostać do mojego serca. Tym, co mnie nawraca, jest zawsze Jego darmowa, bezwarunkowa miłość do mnie.
GR: Chciałbym, żebyśmy wszyscy – zaróno w życiu społecznym, jak i w naszych Kościołach – nawzajem się dostrzegali i słuchali. To nie znaczy, że znikną wówczas podziały. Musimy pamiętać o słowach św. Pawła, że Chrystus zburzył mur, którym jest wrogość – a nie różnice. Różnice pozostały. Resztę zrobi Pan Bóg.