Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie. (Mt 5,1-12a)
Nie tylko dlatego uwielbiam powyższy tekst z Góry Błogosławieństw, że odczytuje się go na cmentarzach w dniu, w którym chyba najwięcej w nas pamięci o tych, którzy odeszli. Czy chodzi o zmarłych? W mniemaniu pewnie większości żywych – tak – bo mało kto pamięta, że zmarłych to wspominamy, owszem, ale 02.11. Tak się utarło – 01.11 dzień wolny, jedzie się na groby, więc święto zmarłych.
A tu – nic bardziej mylnego! Trzeba powiedzieć to jasno – 1 listopada to żadne święto zmarłych, a święto żywych, i to żywych dużo bardziej niż my, bo żywych w sposób i rozumieniu, w jakim tego życia nikt im już nie jest w stanie odebrać. Żyjących życiem, które się nie skończy. Święto żywych, którzy – choć po ludzku umarli – poprzedzili nas w drodze do życia wiecznego. Tego prawdziwego i jedynego celu, jaki naprawdę jest wart poświęcenia mu całych sił, uwagi i umiejętności.
Paradoks – dzisiaj tyle się mówi o tym, jak tu uniknąć chorób, cierpienia, przedłużyć życie, mówi się czasami pomiędzy wierszami na razie, bo póki co to niewykonalne, o dążeniu do wyeliminowania śmierci jako kłopotliwego problemu. Nieśmiertelność? Zrównanie człowieka z Bogiem? A Bóg przecież uczy nas – śmierć nie jest końcem niczego, tylko momentem przejścia, jakby zmianą formy. Treść – człowiek, dusza, sedno człowieczeństwa – pozostaje, jednak będzie egzystował inaczej. Dzisiaj świat zapiera się rękami i nogami przed tym, co zgodnie z odwiecznym porządkiem jest naturalnym i zupełnie normalnym momentem w życiu człowieka, jego z ludzkie punktu widzenia zwieńczeniem.
Zresztą, to nielogiczne. Chciałbyś żyć wiecznie tu, na ziemi? Dobrze – nawet mając różnych dóbr pod dostatkiem, nie musząc się o nic martwić? Ja bym się zanudził. Nie było by motywacji do działania, stawiania sobie wyżej poprzeczki, robienia czegoś nowego, działania – bo po co? Czasu mam do oporu, żadna śmierć mnie nie goni. Nie było by perspektywy – mam określone życie przed sobą, muszę je maksymalnie dobrze wykorzystać… Skoro czas by mnie nie gonił – to po co? Żonka czasami podczytuje jakieś takie powieści czy ogląda serial o wampirach jakiś – i nawet tam, w tego typu kinie/literaturze, powieściach, bohater – ten czy inny krwiopijca w pewnym momencie zaczyna zadawać sobie egzystencjalne pytanie: co mu daje to życie bez końca, po co mu to było? I dochodzi do wniosku – żadne to błogosławieństwo, a wręcz przekleństwo.
A właśnie tego Bóg dla nas pragnie – błogosławieństwa. Dokładniej, jak przytacza Jan Turnau – szczęścia, bo znowu niuans tłumaczenia. To nie jest kwestia wyboru – jednych Bóg chce widzieć szczęśliwymi, a innych odrzuca, chce unieszczęśliwić, zepchnąć na margines, zamknąć przed nimi drzwi, żeby byli tam, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów. Nie – człowiek sam się tam spycha i na to skazuje, gdy odrzuca to, co Bóg mu proponuje. Tak jak panny nieroztropne vel głupie, o których niedawno pisałem, albo faryzeusze (w kontekście modlitwy i nie tylko). Bóg wskazuje czytelną – choć nie łatwą – drogę, a człowiek ma wolny wybór. Możesz pójść za Nim, a może odwrócić się do Niego tylną częścią ciała i pójść własną drogą. Nie twierdzę – że automatycznie całe życie będzie na swojej własnej drodze nieszczęśliwy… Ale dokąd ona prowadzi? Bo dokąd droga pokazana przez Boga prowadzi – wiemy.
Te słowa z Góry Błogosławieństw to takie rozwinięcie Dziesięciu Przykazań. Tamte – bardziej zwięzłe, skodyfikowane, ponumerowane. Tutaj – praktyczne ujęcie, jakby komentarz do ustawy. Tak postępuj, to rób – a będziesz błogosławiony = szczęśliwy. Przykłady z życia wzięte, ot co. Bądź ubogi w duchu. Smuć się z tymi, którzy są smutni – bądź z człowiekiem, gdy tego potrzebuje. Bądź cichy – nie o to chodzi, aby głośniej krzyczeć, to nie sztuka, góry przenosić czy modlić się za kogoś można po cichu. Bądź sprawiedliwy, choćby cały świat kradł, kłamał, oszukiwał, wyzyskiwał – bo taki jest Bóg i taki masz być ty sam. Bądź miłosierny – skoro sam chcesz tego miłosierdzia dostąpić. Niech twoje serce będzie czyste i przejrzyste – żebyś Boga innym nie zasłaniał, i był czytelny w tym, co robisz. Bądź znakiem i narzędziem prawdziwego, od Boga pochodzącego pokoju – gdyby pokoju na świecie było choć trochę więcej, o ile mniej każdy zaznał by tragedii, smutku, pustki i bezradności. Nie złorzecz tym, którzy cię prześladują – ale nadstaw drugi policzek (oj, trudne…) i pobłogosław, nawet wbrew sobie; i módl się za prześladowców.
Jeśli komuś się wydaje, że świętość nie jest dla niego – to po prostu nie rozumie, czym świętość jest. To nie jest jakiś utarty schemat, ciasna forma w którą mieszczą się tylko celibatariusze, osoby w habitach zakonnych, które zrezygnowały z życia w świecie, przyjęły święcenia lub złożyły śluby zakonne. Świętość to cel – ale nie coś, co człowiek osiąga swoimi siłami, ale łaska otrzymana od Boga, z którą człowiek współpracuje i dlatego osiąga. Odpowiada na Boże zaproszenie. Droga do tej świętości jest indywidualna, własna, nie powtarzalna – choć niektórzy zmierzają do niej np. właśnie przez kapłaństwo czy życie zakonne. Ale dążenie do świętości czy to w rodzinie, czy nawet w samotności – nie jest w żaden sposób gorsze, mniej efektywne. Jest zupełnie inne – jak i każdy z nas jest inny. Bóg jest kreatywny i tego samego od nas oczekuje – weź, człowieku, to życie, daję ci je w twoje ręce, i zrób z nim sam, po swojemu, coś pięknego, Ja ci tylko pokażę, jakim sposobem, ale ta droga będzie zawsze tylko i wyłącznie twoja.
Jeśli ktoś w to nie wierzy – to niech weźmie do ręki jakikolwiek poczet świętych, poświęci trochę czasu nad ich biografiami. Czy to były takie aniołki od urodzenia? Przykłady pierwsze z brzegu – Giovanni Bernardone albo Iñigo López de Oñaz y Loyola. No tak, kto to? Świat zna ich jako św. Franciszka i św. Ignacego Loyolę. Obydwoje w młodości wiedli dość lekkie (delikatnie mówiąc) życie i sprawami Bożymi w ogóle się nie zajmowali. I co? Daleko zaszli, ich świętość była powszechnie znana jeszcze za życia. Ale także święci małżonkowie Alojzy i Maria Beltrame Quattrocchi. Błogosławiona Joanna Beretta-Molla – matka, żona, która oddała życie, aby czwarte z jej dzieci mogło się urodzić. Błogosławiona Chiara Badano – świeżynka w gronie wyniesionych na ołtarze, młoda dziewczyna, którą praktycznie z dnia na dzień zabrała choroba nowotworowa. Albo nieco starszy jej kolega – Pier Giogrio Frassati. Albo trudniejsze przypadki – o. Pio z Pietrelciny, którego pół życia ścigała i niedowierzała w jego rany Stolica Apostolska, albo s. Mary MacKillop – pierwsza błogosławiona z Australii, założycielka zgromadzenia józefitek, która w życiu była nawet ekskomunikowana.
Mało przykładów? To tylko kilka nazwisk. A zaryzykowałbym i wierzę głęboko, że Kościół ma tych świętych o wiele więcej niż zostało to formalnie uznane i usankcjonowane w rejestrze świętych i błogosławionych. Nawet – że świętymi są niektóre z osób, które przez pryzmat efektów ich działań (z którymi to efektami nie mieli już nic wspólnego, albo wręcz nie zgadzali się na nie) Kościół w jakiś sposób potępił.
Błogosławieństwo to wyzwanie, ale przede wszystkim zaproszenie dla każdego z nas – abyśmy dołączyli po śmierci do wielkiego grona świętych.
Jak to śpiewa Mietek – niebo jest już na ziemi, i to nie gdzie indziej, a na ziemi o to niebo dla siebie i innych po śmierci możemy walczyć. Dane mamy to, tu, i teraz – i swoje dwie ręce. Co z tym zrobimy?
Właśnie. Co z tym zrobimy? Generalnie bardzo często to co nam dane zaprzepaszczamy, gubimy po drodze, nie zauważamy oczekując czegos nadzwyczajnego. A często jest tak, że to co dla nas małe i nieistotne, w oczach Boga jest wielkie. Życie staram się postrzegać porównując je do moich krzyżykowych obrazów 🙂 Kiedy mam robótkę przed oczyma, blisko, nie widzę nic prócz różnokolorowej plamy. Czasem dziwię się, że ten kolor a nie inny mam tu właśnie wstawić. Często jest to tylko jeden krzyżyk. Ale wstawim go wg wzoru. Kiedy na swoją robótkę spojrzę z pewnej odległości to widzę wyraźnie jak kolorowa plama ma kształt a ten jeden krzyżyk miał znaczenie bo bez niego nie byloby np zarysu ust, kwiat byłby niewyraźny itd. Podobnie w naszym życiu. Codzienne zmagania, działania, nawet te najdrobniejsze są ważne. Malują nasz obraz i decydują o jego wyglądzie.
Chcialabym aby mój obraz był piękny i wyraźny w oczach Boga. Nie chcę stanąć przed Nim i usłyszeć: "A co to jest?"
Palabro,
osobiście nie polecam do czytania i oglądania wątków wampirycznych ze względu na nastawianie się na negatywne przekazy i otwieranie się na złego ducha. Muszę to podkreślić. Zaczęłam zwracać uwagę na te sprawy, ponieważ one ODDZIAŁOWUJĄ na człowieka usypiając czujność sumienia, a potem we właściwym czasie przynoszą szkodę.Jest bardzo dużo literatury na te tematy -zwłaszcza interesujące są wywiady z egzorcystami. Tak samo posługiwanie się znakami zodiaku też jest uważam groźnym i niepozornym zjawiskiem. Jeśli tylko się da, trzeba unikać złego.
Poza tym twierdzenie – że "świętymi są niektóre z osób, które przez pryzmat efektów ich działań (z którymi to efektami nie mieli już nic wspólnego, albo wręcz nie zgadzali się na nie) Kościół w jakiś sposób potępił" – nie potrafię się zgodzić i chyba do końca nie rozumiem przesłania. Wszyscy święci, którzy nawet mieli wizje mistyczne kochali Kościół i byli posłuszni nakazom Kościoła – mimo że było to dla nich niesprawiedliwe – tak jednak hartowała się świętość wielu ludzi. Później ona i tak jaśniała blaskiem cudów i innych łask.
Dla mnie nie ma prawdziwej świętości poza Kościołem katolickim (bez życia zanurzonego w sakramentach). W ten sposób wypacza się bardzo wiele spraw – co wcale nie przeczy podstawowemu założeniu, że Bóg kocha wszystkich ludzi i wszystkich powołuje do świętości. Tylko świętość nie jest na własną rękę i według własnego widzimisię – tak rodzą się herezje i niestety wielu ludzi się w ten sposób oszukuje.
Pozdrawiam serdecznie.
Felicito
Też sporo czytam o egzorcyzmach – i nie tylko książki o. Amortha 🙂 Spokojnie 🙂
Co do kwestii słuszności czy nie potępienia i tego, kto naprawdę jest świętym (tzn. raduje się obcowaniem z Bogiem) – tak właśnie uważam. Jesteśmy tylko ludźmi, przede wszystkim w swoich ocenach także postaci historycznych, które gdzieś tam w historii Kościoła zaistniały. Nawet znając cały dorobek danego twórcy – to, czym w taki czy inny sposób wpłynął na losy Kościoła – nie wiemy, jakie były jego myśli, czy z tych poglądów się nie wycofał potem, czy popierał to co zapoczątkował w kierunku w jakim to później poszło. Warto też pamiętać – u podstaw pomysłów i postulatów zmian nie raz i nie dwa razy były założenia i propozycje słuszne, albo piętnujące problemy czy postawy w Kościele, które były złe.
To, jak osądzić człowieka, wie tylko Bóg i Jemu najlepiej pozostawić osądzanie – samemu prosząc o miłosierdzie, tak dla siebie, jak i dla innych.
Palabro,
jestem spokojna 🙂
Każdy człowiek jest umiłowany przez Boga. To podstawowa prawda chrześcijaństwa, z którą nikt wierzący nie polemizuje.
Bóg rozmawiał z Kainem po zamordowaniu Abla, a Jezus Chrystus z Judaszem czy łotrami podczas Swej Męki. Bóg daje szansę do bycia blisko Niego, a co robią ludzie? Odwracają się, buntują, bo mają zatwardziałe serca.
Akt buntu a naprzeciw niego akt pokory. A pośrodku tego jest nasza wolna wola.
Z mojego punktu widzenia ważne jest, że prawdziwi Święci byli blisko Stołu Eucharystycznego i karmili się Bogiem Żywym. Pascha śmierci Chrystusa jest drogą do Zbawienia. Ile w naszym życiu jest Jezusa Chrystusa? Tyle, ile chcemy! Chodzi o wiarę, chodzi także o świadectwo wiary.
Im ktoś dalej jest od Boga, tym bardziej krytykuje Kościół… Takie jest moje zdanie, z którym oczywiście nie wszyscy się muszą zgadzać. 🙂
Poza tym nikt na ziemi nie ma gwarancji na zbawienie i pewności, że się dostanie do Nieba, czy do przedsionka Nieba, czyśca.
I tu się Palabro z Tobą w 100% zgadzam.
Już więcej nie marudzę. 😉
Walczymy i idziemy do nieba, ale Ziemia to jeszcze nie piekło, więc żyjmy tak, jakby tu było niebo! 😉