Dał, co miał

Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej, wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni, prosił o jałmużnę. Ten zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę. Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy się mu powiedział: Spójrz na nas. A on patrzył na nich oczekując od nich jałmużny. Nie mam srebra ani złota – powiedział Piotr – ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. A on natychmiast odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga. A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. I rozpoznawali w nim tego człowieka, który siadał przy Pięknej Bramie świątyni, aby żebrać, i ogarnęło ich zdumienie i zachwyt z powodu tego, co go spotkało. (Dz 3,1-10)

Heh, jak co roku w święta obiecuję sobie, że przejrzę kalendarz liturgiczny i w dniu, w którym jest to czytanie powyżej, pójdę na Mszę. Tym razem wiem – to środa w oktawie. Ale z założenia wyszło wielkie nic – bo uświadomiłem to sobie… dzisiaj, czyli co najmniej o jakieś 4 dni za późno. 

Jeśli ktoś – nie daj Boże – śledzi tego bloga, to z pewnością wracałem do tych słów nie raz, i jakoś nie zamierzam tego zmienić. Bo obrazek jest piękny i sytuacja bardzo do przemyślenia dla nas, ludzików z 2000 lat po tym wydarzeniu. Tu nie chodzi o cud – chociaż niewątpliwie trzeba odnotować, że do takiej kategorii zdarzenie to należy zakwalifikować. Tu chodzi o zachowanie Piotra, jego podejście, nastawienie, to w oparciu o co i o Kogo działa.
Ilu ludzi mogło tamtędy chodzić codziennie, obok tego wejścia do świątyni? Pojęcia nie mam, pewnie – nie tylko na ówczesne warunki – sporo. Miał, co tu ukrywać, żebrać, czyli zarabiać na siebie. Chromy czyli nie chodzący, pozbawiony władzy w nogach – czyli właściwie jakiejkolwiek wtedy możliwości zarobienia i utrzymania, skazany na los żebraka i litość ludzi (albo jej brak). Nie sądzę – i z zapisu autora natchnionego nie wynika – aby zdawał sobie sprawę, że trafił na uczniów Jezusa, o którym zresztą pewnie też nie słyszał. Tak, jak do innych – wyciągnął rękę, czekając na jakiś grosz. 
Piękne jest to, jak Piotr dokonał cudu – a może to przede wszystkim wiara Piotra tego dokonała. Ale zwróć uwagę, w jaki sposób postąpił, jakich on słów użył. Tamten biedak – nie znany nam z imienia – nie czekał na nic poza jałmużną (w obrazkach ewangelicznych tyle razy ktoś szukał u Jezusa wprost uzdrowienia – tu jest inaczej), a otrzymał o wiele więcej. Piotr jakby się tłumaczył – nie mam złota i srebra – a jednocześnie pozwala zastanowić się: jaką ono ma tak naprawdę wartość? Co ono daje? Temu choremu – mógłby mieć pałac, a i tak nie stanął by przez to na nogi. Ale Piotr dzieli się z żebrakiem czymś o wiele większym, wspanialszym i piękniejszym – mocą, jaką Bóg dał tym, którzy Mu ufają bez granic. Dlatego tamten wstaje, może skakać, dziękować i radować się uzdrowieniem. 
Niedowiarek powie – no co, jesteś wierzący? W sumie, jestem. To weź zrób coś podobnego. Uuu… Moja wiara jest za mała – ziarnko gorczycy to przy niej gigant. Nic nie szkodzi. Zresztą – kto wie, jeśli Bóg by zechciał… Ale to bez znaczenia. On może tego dokonać – uzdrowić ciało, a może czasami ważniejsze: serce, duszę. Bóg nadal tak działa – jeśli tylko chcę to zauważyć, a nie temu zaprzeczać. 
To wskazówka też dla nas. Można dzielić się z potrzebującym tym, co materialne – i chwała wszystkim, którzy (bez względu na kwoty!) robią to systematycznie, a nie od jednego wyrzutu sumienia do kolejnego. Ale można człowiekowi pomóc – i czasami tylko tego potrzebuje – także w inny sposób. Dać możemy najwięcej także nie dając materialnie nic. Dzieląc się tym, co sami otrzymaliśmy od Niego. Mnożenie przez dzielenie.

Rozpal

Jezus mówił ludowi: Czy po to wnosi się światło, by je postawić pod
korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, aby je postawić na świeczniku?
Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do
słuchania, niechaj słucha. I mówił im: Uważajcie na to, czego
słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze
wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, pozbawią go i
tego, co ma. (Mk 4,21-25)

Światełko św. Jana Bosco, założyciela zgromadzenia księży salezjanów i sióstr salezjanek, apostołów młodzieży – dzisiaj wspomnienie liturgiczne tego wybitnego apostoła XIX w. Ciekawe, w liceum miałem w klasie kolegę – również Jasia Bosco, choć na tym chyba podobieństwa między obydwoma się kończą…

Święty Jan B. był niesamowity przez to, że podjął się pracy właśnie w bardzo potrzebującym jego sił, pomysłowości i zapału środowisku, które niewątpliwie potrafiło okazać wdzięczność – w zaniedbanej młodzieży. Temu dziełu poświęcił się w całości, całe swoje życie – a dzieło rozrasta się także dzisiaj, szczególnie na misjach. Dlaczego? Bo założyciel nie był egoistą – odnalezione w sercu Boże światło było dla niego tak cenne, że nie chciał go schować pod korcem lub łóżkiem, ale za wszelką cenę chciał się nim dzielić, pozwalając Bogu stanąć na świeczniku serc ludzi, których do Niego prowadził ks. Jan. Rozpal w sobie to, co masz najpiękniejsze, i niech cię to całego spala.

Zresztą, takie ukrywanie tak nic by nie dało na dłuższą metę. Ilu jest nieszczęśników, którzy przez całe życie odgrywają najbardziej nawet misterne role, kreują wymyślne postaci, starają się być na topie, trendy, zauważalni – a w głębi serca pozostają naprawdę nieszczęśliwymi i zagubionymi ludźmi, to pół biedy, albo okazują się być aktorami po prostu sami nie wierzącymi w odgrywane nieraz latami role. Nie warto – wszystko wyjdzie na jaw. Angażować siły warto tylko w to, co dobre, piękne, słuszne, Boże.

Kto ma, kto nie ma… Dzisiaj na ulicy znowu zaczepił mnie jakiś biedak. Fakt, trącało alkoholem. Nawet nie rozumiałem, o co prosił – czy o jedzenie czy o pieniądze. Odmówiłem. Pisałem już kiedyś, jak ze 2-3 razy dałem pieniądze, a potem widziałem, jak delikwent idzie do monopolowego… I coś we mnie pękło. Jak widzę takich nieszczęśników to czasami serce się kraje, że by człowiek oddał i 100 zł takiemu, bo on bardziej potrzebuje. I co z tego? Żeby poszedł i kilka win albo kratę piwa kupił, albo na porcję czegoś do wciągania miał? Nie wiem, ale wydaje mi się, że to nie jest pomoc – chyba że w tym, aby tacy ludzie szybciej odeszli z tego świata z powodu swoich chorób – nałogów. Choć w żaden sposób to nie sprawia, że mniej boli, jak człowiek widzi takich ludzi.