Zbawienna perspektywa nadziei

Dwa świetne teksty, a właściwie cytaty o. Wacława Hryniewicza OMI, znalezione gdzieś na Facebooku. O tym, jaka jest – a przynajmniej być powinna – chrześcijańska nadzieja. I o tym, co może jej szkodzić. 

Dlatego właśnie sąd rozumiany jako spotkanie z Bogiem nie jest żadnym odwetem z Jego strony. Otuchą i nadzieją napawa mnie myśl, że ludzie, którzy w życiu, a zwłaszcza w dzieciństwie, nie doświadczyli dobroczynnej siły miłości, dopiero chyba na Sądzie spotkają się z prawdziwą miłością Tego, który jest najbardziej bezinteresowną i czystą miłością. Choć za życia odpłacali innym wrogością, pogardą i nienawiścią, czy będą chcieli tę miłość odrzucić? Wierzę i mam nadzieję, że w spotkaniu z Bogiem ci, którzy w życiu nie doświadczyli miłości, sponiewierali ją lub od dzieciństwa byli naznaczeni piętnem odrzucenia – na sądzie po raz pierwszy otrzymają łaskę spotkania z prawdziwą miłością, której nie odrzucą.

W swoim życiu jedynie szukam teologii bardziej wyrozumiałej, bardziej ludzkiej, bliższej doświadczeniu ludzi. Boję się teologii wpędzającej ludzi w rozpacz. Boję się teologii serwującej ludziom beznadzieję, lek przed Bogiem. Boję się teologii tak mówiącej o sprawach ostatecznych, że ludzie ze strachem i grozą odchodzą z tego świata, tak żegnają ziemię swojego dzieciństwa, swoich lat dojrzałych, swojej starości. Nieraz z poczuciem determinacji i niespełnienia. Czy mają odchodzić bez nadziei? Boję się teologii lamentującej nad ludzkimi grzechami, zestawiającej katalogi grzechów, osądzającej ludzi, tworzącej atmosferę osądu. Boję się teologii płaczliwej, która nie ma słów pocieszenia dla ludzi.

Piękne słowa, przepełniające nadzieją. Tak bardzo w mojej ocenie zbliżone do tego, co papież Franciszek przed kilkoma dniami mówił do 19 neoprezbiterów, którym udzielił święceń kapłańskich. Kazał im mianowicie, aby byli niestrudzenie miłosierni. „Przez Chrzest włączycie nowych wiernych do Kościoła. Nie odmawiajcie nigdy Chrztu tym, którzy o niego proszą. W sakramencie pojednania będziecie odpuszczać grzechy w imię Jezusa i Kościoła. Proszę was, byście nigdy nie męczyli się byciem miłosiernymi! W konfesjonale będziecie po to, by przebaczać, a nie, by potępiać. Naśladujecie Ojca, który nigdy nie męczy się przebaczaniem!
Co ciekawe, w bardzo podobnym tonie wypowiadał się wczoraj na pogrzebie Władysława Bartoszewskiego mój ulubiony bp Grzegorz Ryś: „Warto również – szukając odpowiedzi – odwołać się do wrażliwości Kościoła, który nie mówi nigdy o grzechu, jeśli nie mówi jednocześnie o odkupieniu. Takie są chrześcijańskie symbole wiary. Jeśli zdobywają się na odwagę, by skonfrontować człowieka z prawdą o jego grzechu, to tylko wtedy, gdy natychmiast ogłaszają mu prawdę o tym, że jest on zgładzony przez Chrystusa! To nie tylko wiara w Boga, który nie stracił kontroli nad losami świata: trzyma je w ręku, i ostatnie w nich słowo należy do Niego, a więc do DOBRA. To także wiara w człowieka, który jest większy w swojej wolności od wszystkich okoliczności i uwarunkowań – zewnętrznych i wewnętrznych; który zawsze może je przerosnąć, KU DOBRU! Pokazywać zło, bez wskazania możliwość wyjścia znaczy tyle samo, co zabić człowieka!”.
Bardzo się cieszę, że nie tylko szeregowi duchowni, ale też czy to świeccy, czy papież zwracają na to uwagę. My wystarczająco dużo sami się potępiamy w kontekście naszych grzechów. Można nadrabiać miną, ale kac moralny i ssanie w środku pozostaje. Cierpimy przez zło, które stało się udziałem przez nasze ręce – czy się do tego przyznajemy, czy nie; czy dzisiaj, czy dopiero jutro, albo za jakiś czas. Dlatego tak ważne jest ukazywanie tej perspektywy, Bożej perspektywy: On wybacza, przytula, obdarza miłosierdziem. Księża nie są od straszenia – ale od dawania nadziei i przebaczania. 

Poprawczak

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście! On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha! (Mt 13,36-43) 
A więc tak! Mogliby niektórzy zakrzyknąć. Dowód koronny – skoro sam Jezus tak to tłumaczy, to znaczy, że nie ma zmiłuj, niektórzy skończą w czeluściach piekielnych, i tyle! Tak! Sprawiedliwość zwycięży! A Bóg sprawiedliwie osądzi wszystkich. 
Generalnie… Nie zgadzam się z tym. Ten niby dowód, o którym mowa – to nic innego, jak… antydowód. Jak kto woli – dowód na coś przeciwnego. Tłumaczy to o. Wacław Hryniewicz OMI, najbardziej z pewnością w Polsce znany orędownik rozumienia tych i nie tylko słów Jezusa i w ogóle przesłania chrześcijańskiego w ten sposób, że wszyscy ludzie zostaną zbawieni, apostoł idei powszechnego zbawienia. Czy neguje on piekło? Neguje jego najpopularniejsze rozumienie jako wiecznej, nieskończonej i bez odwołania kary, jaką człowiek otrzymuje za złe życie. 
O cóż chodzi? O niuans językowy. Tak, znowu kwestia przekładu. Włos się jeży na głowie, co jeszcze można by się dowiedzieć, jakby człowiek przejrzał od deski najstarsze tłumaczenia, jakie jeszcze kwiatki by tam znalazł. Chodzi bowiem o tłumaczenie greckiego kolasis, które przekłada się jako męka wieczna. Czy jednak o to chodzi? Takie jest znaczenie w naszym języku. Jednakże w starożytnej grece – zupełnie inne. Oczywiście, kara – ale kara mająca sens przede wszystkim terapeutyczny, uzdrawiająca ukaranego. Nie żadne przekreślenie. 
O. Hryniewicz pisze dalej, że sformułowanie to zaczerpnięto ze słownictwa ogrodniczego, w którym służyło ono do opisania pielęgnowania krzewu – przycinania, doglądania. Czemu to służy? Ano oczywiście temu, aby całość roślinki lepiej się chowała, dorodniej wyrosła, lepsze owoce miała.
Zatem o jaką mękę chodzi? Najprościej – przejściową. Mękę, która człowieka ma oczyścić z całego brudu, który nazbierał się na nim przez życie, tego brudu który nie pozwala człowiekowi już w Dniu Sądu dostać się do wspólnoty świętych z Bogiem. Obrazowo – taki poprawczak. Owszem, w praktyce poprawczaki może niewiele dobrego dają – jednakże założenie jest dobre. Pomóc, w tym wypadku – młodemu człowiekowi, odnaleźć się, poukładać, okrzepnąć i stać się lepszym. I wypuszcza się go potem z takiego poprawczaka, aby lepszy już, szedł dalej w życie. 
Ja chcę wierzyć, że takie jest znaczenie piekła ewangelicznego. Że Bóg nie daje nam potem drugiego życia – ale po tym poprawczaku po śmierci, tym właśnie właściwie rozumianym piekle, każdego chce uszczęśliwić na wieki wieków. Amen? Mam nadzieję. Bo jakoś w głowie – fakt, może niezbyt dużej i  niezbyt mądrej – nie chce mi się zmieścić, że Bóg ludzi tak ukochał, że najpierw własnego Syna przysłał na świat, aby Ten dał się zabić jako człowiek dla naszego zbawienia… po czym to zbawienie zaoferował, dał tylko niektórym.
Każdy z nas jest ukochany przez Boga, jaki by nie był. Wierzymy bardzo w to, że po śmierci – kresie życia materialnego – jest coś dalej, coś wspaniałego. Czy miłość Boga do człowieka kończy się na granicy życia? Niektórzy mówią, że tylko za życia człowiek może się opamiętać, i osiągnąć niebo, choćby ostatnim tchnieniem życia wzbudzając żal za to wszystko, co w ciągu życia spaprał… Ja chcę wierzyć, że Jego miłość do nas jest tak wielka, że – owszem – jakaś kara na człowieka czeka, gdy nie popisał się za życia, może i nawet gdybyśmy wiedzieli, jaka, może się okazać ciężka i bolesna. Ale nie jest ona permanentna. Jest coś dalej. Co? Szczęście bez końca z Bogiem w wieczności.
Czy to oznacza, że możemy pozwolić sobie na lekceważenie Boga, bo przecież zawsze jest czas – a jak i jego zabraknie, to w końcu czeka mnie tylko poprawczak? Nie, to nic innego jak grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. To, o czym pisze o. Hryniewicz to nic innego, jak nadzieja. Nadzieja na to, że gdy już będzie po wszystkim i nie będę miał wpływu na swój dalszy los – a okaże się, że nagrabiłem za życia nieco więcej, niż by mi się mogło wydawać – nie jestem przekreślony, moja dusza nie idzie na zatracenie. Dlaczego? Bo On mnie zbawił, tak bardzo mnie kocha.
W końcu poprawczak to nie dożywocie. Z poprawczaka wychodzi się, aby być lepszym.