Przychodzisz Panie mimo drzwi zamkniętych.
Jezu Zmartwychwstały ze śladami męki.
Ty jesteś z nami, poślij do nas Ducha.Panie nasz i Boże, uzdrów nasze życie.
Dwie piękne wersje tego utworu – jazzowa (moja ulubiona) i bardziej klasyczna.
Wieczorem w dniu Zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, gdy drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. (J 20,19-23)
No właśnie. Nad Zesłaniem jako takim, czy też nad Duchem Świętym w ogóle zastanawiałem się wiele razy, w różnych sytuacjach. I żaden tekst nie trafił do mnie w taki sposób, jak ta krótka, czterowersowa piosenka. Dlatego od tych słów, nie od Ewangelii, chcę wyjść.
Dlaczego my się tak zamykamy? Nie wiem. Ale to fakt. Pisałem o tym nawet nie tak dawno – choćby w kontekście tego, że dla nas radość Zmartwychwstania właściwie kończy się wraz ze świątecznym obżarstwem, piciem i leżeniem przed telewizorem – a co dalej przez bite 7 tygodni liturgicznego okresu wielkanocnego, nie mówiąc o dalszym życiu i tym, co prawda o Bogu Zwycięzcy winna w nie wnieść? (gra słów niezamierzona) Siedzimy sobie w tych swoich skorupkach, pozamykani na cztery spusty. Dlaczego? Bo jesteśmy mali i słabi. Bo wiemy, jak wiele nam brakuje. Bo wiemy, że bardzo łatwo nie tyle my kogoś możemy zranić – co sami możemy zostać zranieni, szczególnie gdy żyjemy w sposób uczciwy, mając kręgosłup moralny i zasady nie tylko deklarowane, ale przede wszystkim wyznawane.
Po to jest właśnie Duch Święty Pocieszyciel. Ten, który ma rozrywać kajdany, i najpierw wyzwolić tych wszystkich, którzy chcą wierzyć i żyć Ewangelią, bo dopiero wtedy i w takim stanie mogą sami wyzwalać dalej innych. To On, jak Jezus w wieczerniku, przychodzi mimo tych pozatrzaskiwanych drzwi naszych serc, potrząsa nas, gdy trzeba – strzela kuksańca, otrzeźwia i dodaje sił. Musimy tak naprawdę uwierzyć, żeby przejść z tego wielkopiątkowego zapatrzenia na krzyż w to wszystko, co stało się dalej. Krzyż jest symbolem zwycięstwa – ale na nim chrześcijaństwo się nie kończy, a zaczyna. Krzyż nie może stanowić usprawiedliwienia dla zamykania się i ucieczki przed tym, co trudne, ryzykowne, bolesne i wymagające – a tak bardzo często bywa. Paraklet to kolejny, wyjątkowy dar od Zbawiciela, który ma to potwierdzić, podkreślić i wyraźnie zaznaczyć – stając się dla wierzących początkiem nowego, dojrzałego życia ochrzczonych Duchem i Mocą.
To ważne, szczególnie w kontekście zarzutu, że Kościół chowa się w zakrystii. Niestety, zarzutu nierzadko trafnego. Na to nie ma i nie powinno być miejsca. Kościół to już nie tamta grupa przerażonych Jedenastu, przemykających cichcem i gromadzących się w ciągłym strachu przed Żydami. Ten Pokój, który przyniósł Zbawiciel, to nie tylko dar, ale przede wszystkim zadanie i misja. Bo to pokój, który uzdalnia do stania się człowiekiem na miarę człowieczeństwa, na miarę swoich możliwości. Tu już nie ma miejsca na użalanie się nad sobą, taplanie się w bajorku swojej małości i beznadziei, która czasami ogarnia.
Duch Święty to żaden substytut Zbawiciela. Jezus przychodzi, i przekazując ten pokój – uwiarygadnia się jednoznacznie. To On, ten sam, który umarł, i cały czas – Zmartwychwstały – nosi znaki tamtego wydarzenia na swoim zmartwychwstałym ciele. Kolejny dowód na to, że te wydarzenia – krzyż, zmartwychwstanie – nie mają sensu jedno bez drugiego; stanowią sensowną całość i logiczną kontynuację, jedno po drugim. Widać to jednoznacznie i w tekście pieśni, i w Ewangelii.
Co zatem zrobić? Jak żyć? Tak, jak tamci – z radością. Rozradować się! Tylko ta prawdziwa radość jest odpowiedzią i postawą człowieka, który cieszy się ze zbawienia, które na niego czeka. Tak, nie zawsze musi być do śmiechu, pięknie, wspaniale, idealnie. Czasami życie daje kopa – normalka. Sztuką jest to, aby owej radości także w takich okolicznościach przyrody nie tracić. Jest trudno? Żal się Bogu. Masz problem? Módl się o pomyślne rozwiązanie, o wskazanie drogi. Uważasz, że zostałeś skrzywdzony? Wykrzycz to Panu – w sersu, albo dosłownie – i bądź w tym jak najbardziej naturalny, a nie tylko w formie Oj, Boziu… Po prostu bądź – mocą Ducha Świętego. Tak jak tamci w wieczerniku byli – tacy sami, pełni wątpliwości, ale obdarzeni Duchem, w świetle którego cała reszta schodziła na dalszy plan, stawała się nieistotna. I to jest właśnie wyzwanie dla nas.
Nie można siedzieć z założonymi rękami, wpatrywać się w niebo i czekać, aż odpowiedź na każde pytanie i wątpliwość przyjdzie sama. Bo nie przyjdzie. Bo to strata czasu. Bo te odpowiedzi masz w zasięgu ręki – o ile w Duchu Świętym zaczniesz ich szukać. Wykorzystaj dary Ducha.