Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej, i rzekł do niego: „Pójdź za Mną!” On wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i siedzieli wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: „Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” On usłyszawszy to, rzekł: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. (Mt 9, 9-13)
Pewnie każdy słyszał to już z milion razy. Celnicy nie byli, żeby to delikatnie ująć, najbardziej lubianymi osobami w Palestynie czasów Jezusa. Tożsamość narodowa Narodu Wybranego, szczególnie w czasach trudnych, uformowała się już i jakikolwiek urzędnik rzymski w okresie okupacji był uznawany, zresztą słusznie, za kolaboranta i sprzedawczyka. A celnik nic innego nie robił, niż – jakby to powiedzieć – zdzierał z ludzi pieniądze tytułem podatków na rzecz Rzymu. Pół biedy, gdyby tylko to – ale powszechnie wiadomo było, że nie były to osoby zanadto uczciwe, i piekąc za jednym zamachem dwie pieczenie na jednym ogniu, dorabiali sobie, sporo pieniędzy inkasując do własnych kieszeni.
Na jednym ze świeżo dodanych do linków blogu, x Paweł Siedlanowski
napisał o stereotypach. Słusznie zauważył – choćby z powodu tych właśnie stereotypów nie został Jezus przyjęty w wielu miejscach: bo pochodzenie nie to. Zgorszenie wywołała Jego rozmowa z samarytanką – nie dość, że samarytanin, to jeszcze kobieta! Zgroza! Podczas wizyty u faryzeusza – skandal! Grzesznica upadła Mu do stóp, obmywała nogi łzami i nie chciała się odczepić. To nie wypada… A ta cała zgraja prostych rybaków, którzy wszędzie za Nim chodzili? Co za towarzystwo…
Stereotypy podobno życie miały ułatwiać. Tak? Chyba jednak nie. Co najwyżej – ludziom zbyt leniwym i niezdolnym do wykrzesania z siebie inwencji na tyle, aby samemu dokonać oceny sytuacji, stworzyć własny punkt widzenia na dany temat. Po najmniejszej linii oporu. Skoro tak się mówi – to na pewno jest dobrze. I jeszcze ludzie potrafili i potrafią z takiego nastawienia być dumni.
Bóg nie kieruje się stereotypami, nigdy też się nie kierował. Od początku Jego przyjaźń z człowiekiem to pasmo decyzji z pozoru niezrozumiałych, powiedziałby ktoś – bezsensownych. Starcowi Abrahamowi obiecuje wielki naród – gdy ten nie ma ani jednego dziecka i jest u kresu życia. Mojżesza wysyła do faraona i każe wymusić na nim wypuszczenie darmowej dla Egiptu siły roboczej na pustynię, za nic. A jak już ich wypuścił, niekoniecznie z własnej woli, to Naród Wybrany błądzi po pustyni 40 lat. I wreszcie – Jezus.
Czy Jezus faworyzował tych gorszych? Nic podobnego. Mówił otwarcie, publicznie – wielu słuchało. Czy ktoś bronił wielkim tamtego świata i czasu słuchać Go? Nie. Oni po prostu nie chcieli. Być może nawet bardziej niż ci prości – byli świadomi, że Jezus mówił prawdę, że to, do czego wzywał, sprawiedliwość społeczna, poszanowanie innych, miłosierdzie – to prawdziwe wartości. Był jeden problem – mało opłacalne. Bo Jezus wprost nazywał rzeczy po imieniu – i trudno było, aby zabiegał o względy czy sympatię takich, jak oni, władcy, którzy delikatnie mówiąc nie przejmowali się losem zwykłych szarych mieszkańców, ich potrzebami – a jedynie tym, co sami mogli uzyskać.
A ci wszyscy, którzy powszechnie uważani byli właśnie za ludzi II kategorii – m.in. celnicy, prostytutki, trędowaci, chorzy i kalecy, opętani, prości rzemieślnicy – słuchali Go. Może i często dlatego, że nic innego nie mieli do roboty. Może dlatego, że ktoś im o Nim powiedział. To bez znaczenia. I im dłużej słuchali, tym więcej widzieli w tym nadziei dla siebie. To była odpowiedź. To, że tutaj za życia jest im trudno – nie znaczy, że Bóg ich opuścił. Bóg nadal ich kocha, i daje o wiele więcej, niż mają teraz. Daje obietnicę, która przewyższa wszystko inne. Muszą tylko uwierzyć, kochać, wsłuchać się w Jego naukę. Bóg nikogo nie przekreśla – ani za to, kim się urodził, ani tym bardziej za to, czym się zajmuje, co w życiu zrobił, jak bardzo się pogubił. Wciąż jest nadzieja.
Paradoksalnie – tego tylko zabrakło tak wielu innym, w tym większości możnych. W Jezusie widząc zagrożenie dla swoich partykularnych interesów, nie zadali sobie trudu przeanalizowania tego, o czym On nauczał. A nawet jeśli zadali – to najwyraźniej wyżej cenili to, co mogli przeliczyć na pieniądze. Mając w zasięgu ręki Tego, który stanowił odpowiedź na wszystkie pytania, możliwość rozwiania wszelkich wątpliwości – zlekceważyli Go.
Jezus się tym nie przejął. Jego nauka, słowo Boga, które przypominał ludziom skierowane było do każdego. O ile ten ktoś chciał słuchać. A takich osób nie brakowało. I to im mówił o Bożej miłości, tłumaczył przykazanie miłości, wyjaśniał że nie zawsze postępowanie zgodnie ze stereotypami jest słuszne. A przede wszystkim – przypominał o ludzkiej godności.
Jezus powoływał tych wszystkich ludzi do godności umiłowanych dzieci Bożych. Przypominał o tej prawdzie, która dawno poszła w zapomnienie. Powoływał, aby włożyli wysiłek w to, aby stać się w pełni ludźmi. Ludźmi wolnymi, ludźmi zdecydowanymi, o konkretnych poglądach i systemie wartości. Bożymi ludźmi, którzy tym, którzy od Boga się odwrócili, mieli przypomnieć i pokazać – to wcale nie jest tak, że On nie troszczy się o nas i nas olał. Powoływał do szczęścia, jakim jest zrozumienie siebie, swoich potrzeb – i odnalezienie drogi, na której człowiek się w pełni zrealizuje.
Nic się nie zmieniło. To powołanie nadal jest aktualne. Choćbyś nie wiem co zrobił, choćbyś nie wiem jak głęboko chował i kulił się w komorze celnej swoich słabości – Bóg cię tam widzi. Możesz tam zostać sam ze sobą. Albo pójść za Nim.
>>>
Pojutrze wybory prezydenckie.
Debaty drugiej nie oglądałem całej, drugą połowę. Ciężko cokolwiek powiedzieć o niej. Jedno na pewno – obydwoje kandydaci nie odpowiadali na pytania. Co zresztą, sfrustrowani coraz mocniej (najbardziej J. Gugała z Polsatu), prowadzący nie raz i nie dwa razy zauważali i mówili wprost. To tak, jakbyś pytał kogoś o pogodę – a on ci mówi, co wczoraj na obiad jadł… W efekcie – z bloków tematycznych, na które przygotowujący podzielili debatę, niewiele wyszło.
Kaczyński, faktycznie, lepiej przygotowany niż do I debaty. Jednak argument, aby nie mówić źle o zmarłym – cóż, w tym wypadku mowa o poprzednim prezydencie, więc trudno mówić o przyszłej – czyjejkolwiek – prezydenturze bez nawiązania do niej, no i ocen. jednak był bardziej zdecydowany. Nie dawał się zaskakiwać pytaniami. Wizerunkowo lepszy. A przede wszystkim – spokojniejszy. Tym razem – w przeciwieństwie do pierwszej debaty, gdy Komorowski zachowywał się aktywnie, a Kaczyński wyglądał na nieco zagubionego i zdenerwowanego – to Kaczyński ważył słowa, wypowiadając się pewnie, a Komorowski – jakby się ciskał.
Zgadza się, Komorowski nieco się plątał, a raczej gubił myśl, wątek. I jakby się powtarzał, za często – wg mnie – powtarzając to swoje hasło „zgoda buduje” lub sformułowania podobne. Kaczyński z kolei – pewniej, dokładniej. I widać było, że zagiął Komorowskiego faktami w postaci listy głosowań sejmowych, na których popierał on zupełnie coś innego, niż deklaruje teraz popierać – czyli celnie punktując błędy. Umiejętnie wskazywał także to, co jego zdaniem jego rząd robił dobrze, a później zostało porzucone.
Były wnioski optymistyczne – bo zbieżne – jak choćby kwestia konieczności pozostawienia KRUS, i prac nad zmianami. Było ciekawe stwierdzenie Komorowskiego – w kwestii komercjalizacji służby zdrowia – odnośnie jednego ze szpitali, gdzie władze z ramienia PiS bardzo dobrze sobie radzą z tym procesem, który szpitalowi wyszedł na dobre.
I zaczynam mieć zagwozdkę przed niedzielą… Naprawdę. Jak pisałem – dotychczas byłem nastawiony na głosowanie negatywne, o czym zresztą wczoraj w Faktach po faktach na TVN24 mówił prof. Tomasz Nałęcz (że większość lewicy nie tyle poprzez Komorowskiego – co zagłosuje na niego, aby nie poprzeć Kaczyńskiego). Na marginesie – Komorowskiego w reklamówkach tej stacji za dużo jest. W ogóle, jako postać w tym czasie, mnie przynajmniej, przejadł się. Mówi za dużo, mam wrażenie że mówi, aby mówić.
Nie chcę głosować bez sensu. Obawę mam prostą – była już sytuacja, gdy PiS wziął całość w postaci prezydenta i rządu. Co wtedy było – IV RP (tzw.) każdy pamięta. I powrotu tego nie chcę. Teraz, teoretycznie, jest szansa, aby podobna sytuacja była dla PO – jeśli Komorowski wygra wybory. Oni tej szansy nie mieli jeszcze. Pytanie – co z tym zrobią. Im dłużej w tych dniach się zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że i jedni i drudzy mają złe i dobre strony. A może lepiej, aby prezydent był z jednej strony bariery, a rząd z drugiej – ot, dla zdrowej rywalizacji i patrzenia sobie na ręce?
PiS i Kaczyńscy dali się poznać jako zawzięci i uparci, bez koniecznych umiejętności negocjacji i ustępowania pola, gdy to konieczne (a teraz – co jest PRem, albo dowodem na to, że Kaczyński uczy się na błędach – Kaczyński ten wizerunek zmienia) z jednej strony; z drugiej jednak – bardziej wprost mówią o potrzebie załatwienia pewnych spraw, upominają się o nie. PO z kolei działa jakby bardziej umiejętnie, w sposób umożliwiający negocjowanie i dochodzenie do porozumień w wielu kwestiach z jednej strony – ale z drugiej jest taki niesmaczny i męczący już błazen Palikot, i choćby dużo innych kwestii o których wiele mówiono, a efektów nie widać (o Smoleńsku – w zakresie tego, co rząd RP robi – ucichło wcale, a moim zdaniem rząd nie zrobił w sferze wyjaśnienia tej tragedii wiele, żeby nie powiedzieć, że nie zrobił nic). Bo poglądy obu partii w sporej części są zbieżne.
Co zrobić? Modlić się o mądrość do Ducha Świętego. I podjąć decyzję w niedzielę. Nie można być tchórzem. To nasz obowiązek – a zarazem jedyna legitymacja do chyba ulubionego sportu narodowego: narzekania i autorytarnego oceniania polityki. Krytykować każdy potrafi – pytanie, czy gada bo gada, czy w ogóle sam pofatygował się na wybory, czy za daleko było.
Bez względu na poglądy – idziemy w niedzielę głosować. Nie dajmy się stereotypom, niech ten głos będzie sensowny i uzasadniony. I niech on naprawdę będzie mój własny.
>>>
Blog nieco ewoluuje – pojawiły się ostatnio moduły: z ostatnimi 5 postami, z ostatnimi 5 komentarzami. Poza tym, cały czas uzupełniam i dodaję co ciekawsze linki, gdy chodzi o blogi.
Jeśli znasz ciekawą stronę, której nie podlinkowałem – albo książkę – daj znać 🙂
Korzystając z zasadniczo sporej dość ilości zdjęć z Turcji – wrzuciłem ich kilka. Tak, ten brzydal na nich – to właśnie ja.
Łatwo wpaść w pułapkę stereotypu. Oceniać kogoś zanim tak naprawdę się go pozna. Najgorsze jest to, że często robimy to całkowicie nieświadomie. Ciekawe przemyślenia, pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! 🙂