To wpis, nad którego popełnieniem zastanawiałem się dość długo. Chciałbym tylko zasygnalizować pewne kwestie – szczególnie wobec bardzo jednoznacznego formułowania w tej materii bardziej niż skrajnych poglądów. Sprawa, niewątpliwie, jest bardzo złożona.
Problem aborcji w ustawodawstwie polskim istnieje od dawna – i w ostatnich dniach powrócił na tapetę. Wynika to z dwóch kwestii: z jednej strony z Komunikatu Prezydium KEP w sprawie pełnej ochrony życia człowieka z dnia 30 marca 2016 r. (odczytywanego w kościołach w Polsce w niedzielę 03 kwietnia 2016 r.), ale także z faktu powstania obywatelskiego projektu ustawy o zmianie ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży oraz ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (ważne źródło – do którego wszyscy wypowiadający się odnoszą, jednakże trudno jest go gdziekolwiek odnaleźć…), który został złożony przez nowo utworzony Komitet Inicjatywy Obywatelskiej „Stop Aborcji”, zawiązanego przez Fundację Pro – Prawo do życia oraz Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.
W mojej ocenie trudno powyższego komunikatu Episkopatu nie odebrać inaczej niż jako wyraz poparcia dla wspomnianej inicjatywy obywatelskiej, wydanego w tym konkretnym kontekście – jako że w dniu 28 marca 2016 r. Marszałek Sejmu RP odmówił rejestracji wspomnianego komitetu i inicjatywy obywatelskiej – zaś komunikat podaje, że:
W kwestii ochrony życia nienarodzonych nie można poprzestać na obecnym kompromisie wyrażonym w ustawie z 7 stycznia 1993 roku, która w trzech przypadkach dopuszcza aborcję. Stąd w roku Jubileuszu 1050-lecia Chrztu Polski zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli, do osób wierzących i niewierzących, aby podjęli działania mające na celu pełną prawną ochronę życia nienarodzonych. Prosimy parlamentarzystów i rządzących, aby podjęli inicjatywy ustawodawcze oraz uruchomili programy, które zapewniłyby konkretną pomoc dla rodziców dzieci chorych, niepełnosprawnych i poczętych w wyniku gwałtu.
Jak wiadomo, w czasie odczytywania komunikatu w kościołach Polski co najmniej w 2 przypadkach (kościół św. Anny w Warszawie i Bazylice Mariackiej w Gdańsku) doszło do zakłócenia liturgii, kiedy działaczki feministyczne przerwały odczytywanie tekstu i demonstracyjnie opuszczały świątynie – co, rzekomo przypadkiem zostało zarejestrowane przez, zupełnie przypadkowo posiadających cały sprzęt do tego potrzebny, przedstawicieli mediów. Raczej nie trzeba tłumaczyć, dlaczego całość tego działania należy uznać za wyjątkowo niską i żenującą prowokację, tym bardziej, iż dokonaną w przestrzeni sacrum (czego nie robili nawet komuniści).
Jak kwestia dopuszczalności aborcji wygląda w polskim prawie obecnie? Traktuje o tym art. 4a ust. 1 ustawy z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (Dz. U. z 1993 r. nr 17 poz. 78 ze zm.), dalej: ustawy aborcyjnej, który mówi, że:
1. Przerwanie ciąży może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przypadku gdy:
1) ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej,
2) badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu,
3) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego.
Przepis ten statuuje tzw. kompromis aborcyjny, który funkcjonuje w polskim prawie od 23 lat – niezmienny od daty uchwalenia ustawy właśnie w takim brzmieniu, co samo w sobie było bardzo czasochłonne.
Najwięcej – i słusznie – kontrowersji budzi dopuszczalność aborcji na drugiej podstawie ustawowej tj. choroby nienarodzonego dziecka. Wskazują na to statystyki, które w sposób jednoznaczny pokazują wzrost – z 82 przypadków w skali kraju w 2002 r. do 921 w 2014 r. (przyrost przeszło dziesięciokrotny na przestrzeni 12 lat), w tym wzrost o 203 na przestrzeni lat 2013-2014. Lekarze mówią wprost – przedkłada się to na coraz mniejszą ilość urodzeń dzieci z zespołem Downa. Czy to jest dobre? Absurd – o czym wie każdy, kto z takimi osobami się zetknął. Nie są w niczym od innych gorsi – a widząc, co wyprawiają niektórzy „zdrowi” czasami można się zastanowić, czy nie są lepsi. W Kościele istnieją wspólnoty, które od wielu lat zajmują się pracą właśnie z niepełnosprawnymi: Arka Jeana Vaniera, Wiara i Światło i inne (choć równocześnie dochodzi do sytuacji, jaka niedawno w Polsce miała miejsce, gdy ksiądz z ambony wyprosił de facto z kościoła matkę z niepełnosprawnym dzieckiem – sytuacja dla mnie skandaliczna).
Taka sytuacja jest w mojej ocenie niedopuszczalna – a ustawa w tym zakresie winna zostać w sposób przemyślany znowelizowana. To, że mały człowiek jest chory – albo może być chory po urodzeniu – czy pozwala na jego zabicie? Zmarły niedawno Jan Kaczkowski trafnie stawiał pytanie – „Co jest ciężkim i nieodwracalnym uszkodzeniem płodu? Brak rączki, nóżki, w ogóle kończyn, deformacja, zajęcza warga, rozszczepienie podniebienia, przepuklina mózgowo-oponowa?”. Gdzie jest granica dopuszczalności aborcji na tej podstawie? Nie wiadomo. Jest dowolność.
Badania prenatalne są jak najbardziej właściwe, dzięki zaawansowaniu i postępie medycznym wykrycie licznych chorób przed narodzeniem dziecka pozwala na przeprowadzenie skomplikowanych operacji. Badania te można też zróżnicować ze względu na rodzaj inwazyjności, wpływu na życie nienarodzonego dziecka i zagrożenia dla niego w związku z ich przeprowadzeniem.
Podobnie negatywnie należy rozpatrywać dopuszczalność aborcji na trzeciej podstawie ustawowej – ciąży jako rezultatu czynu zabronionego. Pominę tu kwestie pojawiających się – bez komentarza… – radosnych twórczości odnośnie rzekomego prowokowania przez kobiety gwałcicieli. To jest taki sam człowiek – poczęty w związku małżeńskim, czy poza, mniej lub bardziej świadomie. To jest człowiek. To, kiedy powstał, w jakich okolicznościach, nie może być determinujące dla tego, czy będzie miał prawo się urodzić.
Dzisiaj realia wyglądają tak, że sprawcę gwałtu się jakoś tam ukarze, dziecko (które nie może się bronić) zostaje abortowane, a zgwałcona kobieta – poza traumą gwałtu właśnie – przechodzi, często po dłuższym czasie, dramat zmierzenia się z faktem zabicia własnego dziecka. To nie jest mój wymysł – nie jestem kobietą. Wystarczy odrobinę dobrej woli, aby poczytać w internecie liczne świadectwa kobiet, które z perspektywy niekiedy kilkudziesięciu lat, wylewając znowu morze łez, opisują swoje historie i przestrzegają inne kobiety, aby nie popełniły ich błędu i urodziły dziecko – nawet po to, aby je oddać do adopcji formalnie, albo chociażby wykorzystać liczne „okna życia”. Taka osoba bardzo często pozostaje bez środków do życia, bez dachu nad głową – porzucona nawet przez rodzinę – i w takich warunkach po ludzku rzecz biorąc trudno się dziwić, że noszone pod sercem dziecko traktuje w kategoriach problemu, którego najlepiej jest się pozbyć. Tu jest pole do działania i wsparcia, nie tylko słowami i przykazaniami, ale konkretnymi czynami, zapewnieniem godziwych warunków takiej kobiecie w ciąży, aby jej decyzja była przemyślana, a nie podejmowana pod wpływem emocji i zagubienia. To jest wsparcie właśnie – pomóc donosić ciążę, urodzić, a potem podjąć decyzję, czy takie dziecko z gwałtu matka chce wychować, czy też nie.
Nie sposób jest także zgodzić się z poglądem, iż właściwie ta kwestia problemu nie stanowi wobec minimalnej ilości przypadków aborcji dokonanej w ciąży z gwałtu (2 przypadki w skali kraju w 2014 r., przez szereg lat nie zgłaszano ich wcale). To, że – na szczęście – takich sytuacji jest niewiele nie zmienia w żaden sposób zapatrywania na samą dopuszczalność aborcji w takim przypadku.
Natomiast jedno chcę powiedzieć także wyraźnie – zdaję sobie sprawę także z tego, że niewłaściwym jest wymuszanie i wymaganie w ramach norm prawnych takiego działania, heroizmu urodzenia dziecka z gwałtu, w stosunku do kobiet ze strony mężczyzn. Czuję, że nie mamy do tego prawa. Tak po prostu. To kobieta przekazuje życie, to w jej ciele ten mały człowiek się rozwija – mężczyzna, poza „współsprawstwem” przy poczęciu, jest obok; może wspierać, doradzić, być, czuwać, pocieszać. Ale tylko tyle.
Co innego w przypadku pierwszej podstawy ustawowej – zagrożenia dla życia lub zdrowia matki. Decydujący głos mają w tej sferze lekarze – i sytuacja w mojej ocenie jest dość prosta. Jeśli kobieta choruje w trakcie ciąży, to lekarz najpierw podejmuje działania takie, aby zapewnić przeżycie i matce, i dziecku. Jeśli one nie skutkują – wówczas lekarz musi mieć prawo i świadomość możliwości podjęcia decyzji, że ratuje matkę, a nie dziecko, które według jego najlepszej wiedzy medycznej i doświadczenia nie ma w danej sytuacji szans na przeżycie. Znowu zacytuję tu Jana Kaczkowskiego: „Lekarz nie operuje po to, żeby zabić dziecko, czyli nie działa bezpośrednio na rzecz zła, lecz działa, chcąc ratować oboje. I chociaż śmierć dziecka jest od początku prawdopodobna, to w sytuacji, w której nie ma innego wyjścia, jego zabicie nie jest celem”. Upraszczając – lekarz stara się ratować obydwoje, matkę i dziecko, ale podejmuje zawsze działania dla ratowania matki, nawet jeśli może się okazać, że spowoduje to śmierć dziecka – nie dla zabicia dziecka, ale przy ratowaniu matki.
Pomijając już w ogóle kwestię dramatyzmu sytuacji życiowej kobiety, która ma świadomość swojej choroby – np. nowotworowej – i stoi wobec podjęcia decyzji o tym, czy zgodzić się na daną terapię i liczyć na jej skuteczność, możliwość późniejszego zajścia ponownie w ciążę kosztem noszonego pod sercem dziecka, czy też wstrzymując leczenie zaryzykować własne życie, byle by tylko umożliwić urodzenie dziecka, które za chwile może zostać półsierotą. Bez względu na to, co ludzie mówią – tu nie ma dobrych ani prostych odpowiedzi.
W tym miejscu przytoczę treść proponowanego w obywatelskim projekcie brzmienia art. 152 k.k.:
Art. 152.
§ 1. Kto powoduje śmierć dziecka poczętego, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2. Jeżeli sprawca czynu określonego w § 1 działa nieumyślnie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
§ 3. Odpowiada w granicach zagrożenia przewidzianego za sprawstwo czynu określonego w § 1 także ten, kto udziela pomocy w jego popełnieniu lub do jego popełnienia nakłania.
§ 4. Nie popełnia przestępstwa określonego w § 1 i § 2, lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego.
§ 5. Jeżeli sprawcą czynu określonego w § 1 jest matka dziecka poczętego, sąd może zastosować wobec niej nadzwyczajne złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej wymierzenia.
§ 6. Nie podlega karze matka dziecka poczętego, która dopuszcza się czynu określonego w § 2.
Nie przekonują mnie alarmujące wrzaski niektórych mediów o tym, że za chwilę dojdzie do sytuacji zakazu badań prenatalnych – ponieważ wspomniany projekt ustawy zakłada wykreślenie zapisu o badaniach prenatalnych wyłącznie z ustawy aborcyjnej wyłącznie w kontekście podstawy do dokonania aborcji. Nie zmienia to w żaden sposób dostępu do badań prenatalnych dla kobiet w ciąży na podstawie innych przepisów o świadczeniach medycznych – co jest oczywiste i logiczne właśnie ze względu na możliwość odpowiednio wczesnego odkrycia, zdiagnozowania i leczenia konkretnych schorzeń u nienarodzonych dzieci.
Nie są także prawdą doniesienia medialne odnośnie tego, że wprowadzenie wspomnianej ustawy spowoduje konieczność niejako za wszelką cenę donoszenia ciąży przez kobiety – pod rygorem sankcji karnej z przytaczanego proponowanego przepisu Kodeksu karnego. Art. 152 § 4 k.k. w proponowanym brzmieniu bowiem wyraźnie precyzuje, iż nie ma mowy o karaniu lekarza, jeżeli dziecko zmarło w wyniku działań podjętych w ramach ratowania życia matki (a o relacji między ratowaniem życia matki i dziecka nieco wyżej zacytowałem Jana Kaczkowskiego). W mojej ocenie chodzi tutaj o to, aby wykluczyć przypadki dokonania aborcji niejako „na wszelki wypadek” – co tak naprawdę oznaczało by utrzymanie stanu z art. 4a ust. 2 pkt 3 ustawy dzisiaj obowiązującej, cytowanego powyżej: worek bez dna, do którego można by wepchnąć wszystko, i którym można by uzasadnić dokonanie aborcji w różnorakich sytuacjach, także ewidentnie wątpliwych.
Podzielam pewne obawy odnośnie tego, że przyjęcie wspomnianego projektu spowoduje niejako automatyczne stawianie przed sądem wszystkich kobiet, które poronią. W myśl art. 152 § 2 k.k. przewidziano karalność nieumyślnego zabicia dziecka poczętego – ale należy wziąć pod uwagę również treść § 6, zgodnie z którym uchylona jest karalność w stosunku do matki dziecka poczętego, która dopuszcza się zabicia dziecka poczętego nieumyślnie. Rozumiem, że intencją pomysłodawców jest interpretacja art. 152 § 1, 2 i 6 k.k. w ten sposób, że jeśli kobieta poroni, to nie podlega karze. Niemniej, trzeba zwrócić uwagę, iż w § 6 jest mowa wyłącznie o niepodleganiu karze (pomimo popełnienia przestępstwa) – a nie o tym, iż taka kobieta nie popełnia przestępstwa.
To zupełnie inne pojęcia. Wydaje się, że sprawy takich kobiet faktycznie mogą być kierowane do sądów karnych – co narazi je niewątpliwie wówczas, poza traumą związaną ze stratą dziecka, na dodatkowy stres związany z koniecznością składania zeznań i powracania do sytuacji, w której straciły dziecko. A w tym wszystkim ciągle niepewność – sąd stwierdzi, że nie należy wymierzyć kary, czy może jednak ukaże. Czy to ma sens? Raczej nie. A więc ta propozycja jest nietrafiona. Nie mam wątpliwości, że kobieta jest w takiej sytuacji niejako ofiarą.
Z czego wynika fakt, iż np. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia nie poparła wspomnianego projektu, jak również krytycznie wypowiedział się o nim znany z walki o obronę życia senator Antoni Szymański („Propozycja karalności kobiet polaryzuje społeczeństwo i rodzi konflikty. Zraża, zamiast zachęcać do obrony życia dziecka poczętego. Budzi nieufność do ludzi reprezentujących ruchy pro-life”).
Kompromis aborcyjny obecnie obowiązujący nie jest idealny – ale był umiejętnie wypracowany i utrzymał się przez blisko ćwierć wieku. Trzeba to docenić – mając na uwadze, ile różnych ekip rządziło tym krajem na przestrzeni lat 1993-2016. Trzeba pamiętać, że te normy legły u podstaw orzecznictwa konstytucyjnego – gdy w latach 90. podjęto próbę zalegalizowania aborcji z tzw. przyczyn społecznych – Trybunał Konstytucyjny większość przepisów tych uchylił. Natomiast – jak to w takich przypadkach bywa – kompromis ten jest solą w oku zarówno zwolenników aborcji bez ograniczeń, jak i najbardziej radykalni obrońcy życia.
Co dalej? Zmiany są na pewno potrzebne – bezwarunkowo w kwestii dopuszczalności aborcji dziecka upośledzonego lub chorego, ale także w zakresie dyskusyjnej aborcji w przypadku gwałtu. Omawiany projekt co do zasady nie jest zły – ale też nie jest idealny. Nie dlatego, że „każda kobieta ma prawo do swojego brzucha”, jak to niektórzy ujmując – na szczęście to tak nie działa. Nie wiem, jak miałby wyglądać przepis ustawowy idealny – chociażby w kontekście dopuszczalności ratowania życia matki kosztem życia dziecka, gdy nie jest możliwe uratowanie obojga. I modlę się o dojrzałość, wyważenie, rozwagę dla ludzi, którzy te sprawy będą rozstrzygać.
I na zakończenie gorzkie podsumowanie, choć nieco z innej strony – znowu dyskusja o ochronie życia sprowadza się do kwestii wyłącznie aborcji. Skupiamy się na kwestii aborcji – zamiast mówić o tym, co dotyczy osób niepełnosprawnych, chorych, starszych, ale i dalej kwestii transplantacji i zgody na pobieranie organów, kary śmierci, rodziców samotnie wychowujących dzieci, ale idąc nawet jeszcze dalej: również powszechnego i akceptowalnego uchylania się od regulowania należności alimentacyjnych na rzecz dzieci czy pozostawiania samym sobie imigrantów, co może w pewnych okolicznościach stanowić dla nich zagrożenie dla życia. Komunikat Episkopatu nie zająknął się o tym ani słowem. Co w mojej ocenie, ponownie, potwierdza jego powstanie wprost w celu wsparcia tego konkretnego – bynajmniej nie idealnego – projektu ustawy. Trochę – patrząc z boku – może to wyglądać, jakby Kościół problem ochrony życia widział tylko w tej materii.
Czego zabrakło w komunikacie Episkopatu? Propozycji działania i wskazania pola takowego – a nie tylko (znowu) „walki” z czymś albo przeciwko czemuś – tu, ze złym prawem, połączonej z wezwaniem do ulepszania prawa (co w sumie jest rolą wyłącznie parlamentarzystów). Złym? Nie idealnym, do przemyślenia. Apelu o włączenie się w działania Caritasu, wspieranie powstawania i działania okien życia, domów samotnej matki, świetlic, domów dziecka, hospicjów. Można się włączyć w te dzieła, można wesprzeć je materialnie – idealnie by było, gdyby chcieć to wsparcie przekazywać systematycznie, regularnie (stałe polecenie przelewu z rachunku bankowego na jakąś kwotę?).
A sami biskupi i księża mogli by się „pochylić” na kwestią i potrzebą zorganizowania, choćby na szczeblu wyłącznie diecezji, liturgii dla osób niepełnosprawnych, upośledzonych, dla rodziców oczekujących dziecka lub modlących się o potomstwo, czy też rodziców opłakujących stratę dziecka. Część tych inicjatyw tu i ówdzie kiełkuje, ale różnie to wygląda. Nie jest to powszechne – a powinno być.
Pięknie wypowiedział się o ratowaniu życia – nie tylko w kontekście aborcji, ale szerzej – Zbigniew Nosowski w jednym ze swoich tekstów. I niech to będzie podsumowanie.
Zasadę ochrony życia „od poczęcia aż do naturalnej śmierci” trzeba rozumieć jako spójną i konsekwentną etykę życia, która postuluje uważność na wszystkie kwestie życia i śmierci. Wszystkie, a nie tylko niektóre. Bardzo bliska jest mi zasada „Kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. Wychodzę bowiem z założenia, że życie jest wartością fundamentalną (nie najwyższą, bo są przecież wartości, w imię których można, a nawet niekiedy powinno się poświęcić życie własne – oczywiście nigdy czyjeś!). Stosunek do najsłabszych uważam za kluczowy sprawdzian poziomu człowieczeństwa osób i grup społecznych. Wyraża się on z jednej strony w praktycznym podejściu do ludzi bezbronnych, niezdolnych do samodzielnego życia, niepełnosprawnych, niedołężnych. A z drugiej – w legislacji, która wszak określa, kto należy do wspólnoty osób chronionych prawem na danym terenie (fundamentalną regułą tej wspólnoty jest założenie, że jakikolwiek zamach na życie drugiego jest nielegalny). Mój sprzeciw budzi więc fakt, że dziecko w okresie płodowym staje się niekiedy „jeszcze-nie-człowiekiem”, osoba terminalnie chora poddawana eutanazji zaś „już-nie-człowiekiem” albo „mniej-człowiekiem” – dlatego można je zabić. Podobnie zresztą z mordercami skazywanymi na karę śmierci. A jeszcze ostatnio uchodźca staje się „nie-naszym-człowiekiem”, dlatego „można” po prostu zawrócić łodzie z tymi nieszczęśnikami i nie mnożyć sobie kłopotów. Mam nadzieję, że kiedyś w przyszłości ludzkość będzie patrzeć na zwolenników aborcji ze względów społecznych czy eugenicznych tak jak my dziś patrzymy na niegdysiejszych zwolenników niewolnictwa – tzn. odrzucając całkowicie ich argumenty, ale z pełną świadomością, że było wśród nich wielu ludzi szlachetnych, którzy jednak, będąc dziećmi swoich czasów, nie przyjmowali stwierdzenia dziś dla nas oczywistego, że człowiekowi odmiennej rasy przysługuje taka sama godność i te same prawa co „nam”. Na razie jednak tkwimy wciąż wewnątrz ostrego sporu o rozumienie praw człowieka w tej dziedzinie.