Moje owce słuchają mego głosu, a Ja znam je. Idą one za Mną i Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki. Ojciec mój, który Mi je dał, jest większy od wszystkich. I nikt nie może ich wyrwać z ręki mego Ojca. Ja i Ojciec jedno jesteśmy. (J 10,27-30)
Nie przemawia do mnie tradycyjne rozumienie tego tekstu: Jezus jako ten mądry, wiedzący co robić, dokąd iść pasterz i wszyscy ludzie – albo Kościół – jako to zagubione, mało rozgarnięte stado owiec, które bez Niego to właściwie na pewno się rozbiegnie Bóg wie gdzie i po kolei wszystkich szlag trafi. To jest taki obrazek pasujący chyba trochę do mentalności dziecięcej – prosty, przemawiający do wyobraźni.
Kiedyś już o tym pisałem – nie bardzo rozumiem postawy ludzi dorosłych, którzy od np. 30 lat (i nie dlatego, że mają sami małe dzieci – tak po prostu) przychodzą na niedzielne Msze Święte dla dzieci szkolnych, ba, czasami i przedszkolaków. Albo klękają do konfesjonału i wyznanie grzechów sprowadza się u nich do „nie odmawiania paciorka”, „używania brzydkich słów”. Ok, ktoś powie, dobrze że w ogóle idą – niby tak i nie mnie to oceniać. Ale czy to nie jest takie trywializowanie, banalizowanie wiary? Bardzo często zetknąć się można ze skrajnościami w kościele – homilie przeintelektualizowane, albo takie typowo dla dzieci. Sam lubię konkrety i prostotę – ale to nie znaczy, że ideałem jest dla mnie Msza dziecięca – nie jest, chodzę na nią z uwagi na mojego 5-latka.
Wiara to dla mnie przestrzeń, sfera nie żadnej stagnacji, przyzwyczajenia, ale wzrastania, dynamicznych (raz pozytywnie, raz negatywnie) zmian relacji z Bogiem, dorastania do odkrywania tego, co On mówi: dzisiaj rozumiem to, jutro coś innego, a pojutrze zauważę jeszcze inny sens. Czego innego w relacji z Bogiem człowiek szuka jako małe dziecko, inne pytania pojawiają się później, a jeszcze inne problemy niejako rodzą się, dojrzewają w wieku dorosłym: miłość, fizyczność, wybór drogi życiowej, rodzina, rodzicielstwo. Chyba, że ktoś chce być taką owieczką, która realizację swojej przygody z Panem widzi w dzielnym utrzymywaniu status quo wpojonego przez rodziców/dziadków kiedyś tam w wieku dziecięcym: czyli odstoi te 45-60 minut w niedzielę, i raz na jakiś czas przyjdzie do spowiedzi, żeby powiedzieć o tych „paciorkach” i „brzydkich słowach”.
Wiele razy Pan Bóg mówi w Nowy Testamencie, że jesteśmy dziećmi Boga – a dzieci mają to do siebie, że dorastają, dojrzewają, zmieniają sposób patrzenia na świat, zadają coraz to nowe i inne pytania. A jednocześnie – mimo tego wzrostu – z punktu widzenia Ojca zawsze zostaniesz Jego dzieckiem, które nawet z tak popapraną historią, jak syn marnotrawny, Ojciec po prostu przytula i cieszy się, że ono jest całej i zdrowe, że powróciło.
Jezus – Dobry Pasterz (choć sformułowanie to w przekładzie Jana, zwróć uwagę, nie pada tutaj ani razu 🙂 ) – pomimo niewielkiej objętości tego fragmentu mówi o rzeczach ważnych, o rzeczywistości, z którą się stykamy codziennie. Idziemy za Nim – po co? dlaczego? Bo tylko On może poprowadzić nas do Ojca, i to On z Ojcem daje nam życie wieczne. „Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”. Już tylko ten fragment pokazuje na anty-sielskość rzeczywistości osób, których punktem odniesienia jest w życiu Jezus – o takie osoby toczy się odwieczna walka. Zły próbuje człowieka wyrwać, odsunąć od relacji ze Zbawicielem. To nie jest wojna, którą Szatan może w jakikolwiek globalny sposób wygrać – bo on już ją przegrał i ma tego pełną świadomość. Ale co może krwi napsuć, naobiecywać, nakłamać – to jego.
To jest przestrzeń ryzyka, w którą wkracza każdy, kto Jezusowi pragnie zaufać, z którą musi się liczyć. Jest odwieczne dobro i łaska Boża, które ciągną ku górze – ale jest moje lenistwo, bylejakość, chęć odwalenia wszystkiego po łebkach, lewizny. Tak naprawdę warto sobie uzmysłowić, że nie da się na dłuższą metę funkcjonować na zasadzie: trochę tak, trochę tak. Albo, albo. Jeśli decydujesz się zaprosić Boga do swojego życia, na pewno momentami będzie pod górę, albo nawet gorzej. Pewne sytuacje, sprawy, interesy czy relacje może szlag trafić – co w pewnym momencie może się wydać dramatem, ale z perspektywy czasu okazać dobre, ba, potrzebne i bardzo cenne.
Skoro przychodzisz, zapraszasz Go do serca – to znaczy, że pozwalasz Mu przeniknąć wszystko twoje, całe życie, każdą sferę. A robienie w takim życiu porządków to bardzo często mocno żmudny proces – który czasami może właśnie zaczynać się mniej więcej tak: nie kombinuj, nie kozacz, nie bądź najmądrzejszy, tylko spróbuj być trochę jak ta ufna owca, która idzie za pasterzem. Widzi i nie boi się bezgranicznie zaufać Jemu jako przewodnikowi, który wie lepiej, zna drogę.
Wszystko jest po to, żeby Jezus – ten jedyny Pasterz naprawdę DOBRY obdzielił nas, małych, swoją dobrocią, żeby ona zaczęła kiełkować w nas i między nami, żebyśmy my sami choć trochę – nawet nieświadomie – uczyli się być dobrzy tak jak On. A może przede wszystkim – żeby dzięki mnie ktoś po prostu zrozumiał i uwierzył, że Bóg jest dobry (tu powinien być copyright o. Grzegorza Kramera SI :P).
Ten tydzień to taki intensywny czas modlitwy o powołania do służby w Kościele – westchnij w tym tygodniu i poproś o nowe i święte powołania do kapłaństwa i życia zakonnego, o pasterzy wedle Bożego serca.