Dzień Księdza, pamiątka Eucharystii. Jak zwał, tak zwał. Piękny dzień z dwiema liturgiami – diecezjalną Mszą Krzyżma Świętego, jednoczącą co do zasady całe prezbiterium diecezji z jej biskupami, oraz każda wspólnota z własną Mszą Wieczerzy Pańskiej. Wymowny moment zamilknięcia organów, stukot kołatek, towarzyszenie Jezusowi Eucharystycznemu do Ciemni (kaplicy adoracji). No i sporo ludzi, którzy – jakby nieco bezmyślnie – przechodząc przed pustym i otwartym tabernakulum, bez wiecznej lampki, dzielnie przed nim (przed czym?) klękając.
A potem niesamowite – dla mnie bardzo wyczekiwane co roku (brakuje mi tego – nie mam dzisiaj czasu ani możliwości uczestniczyć…) wieczorne adoracje w ciemnym kościele. Spokojna i na swój sposób niesamowita rozmowa z Bogiem, który jest i żyje, jutro ma umrzeć, więc czeka jakby przyczajony gdzieś w bocznej kaplicy, nie jak zwykle w tabernakulum, a każdy z nas czeka już na niedzielę i pusty grób jako znak zwycięstwa.
W ramach wielkopostnego wyrzeczenia postanowiłem dzisiaj (rano u mnie -3 stopnie) pojechać rowerem do pracy, całą trasę, i wysiłek w obie strony ofiarować w intencji dobrych, oddanych, ofiarnych i skorych do pracy kapłanów (więc i biskupów również). Mam nadzieję, że dobry Bóg ten wysiłek przyjął, bo zmachałem się okrutnie 🙂