Czepianie się słówek

Uczeni w Piśmie i starsi posłali do Jezusa kilku faryzeuszów i zwolenników Heroda, którzy mieli podchwycić Go w mowie. Ci przyszli i rzekli do Niego: „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz. Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? Mamy płacić czy nie płacić?”. Lecz On poznał ich obłudę i rzekł do nich: „Czemu Mnie wystawiacie na próbę? Przynieście Mi denara, chcę zobaczyć”. Przynieśli, a On ich zapytał: „Czyj jest ten obraz i napis?”. Odpowiedzieli Mu: „Cezara”. Wówczas Jezus rzekł do nich: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”. I byli pełni podziwu dla Niego. (Mk 12,13-17)
Boga nie ma co wystawiać na próbę. Ewangelista zapisał wprost to, co z pewnością kierowało tymi, którzy przyszli do Jezusa i pytali Go. Nie chodziło o uzyskanie odpowiedzi na nurtujące ich pytanie, ale uczepienie się jakiegoś słowa, zwrotu czy sformułowania, aby móc zarzucić Jezusowi niezgodność postępowania w kontekście przepisów prawa żydowskiego. 
Jeśli wierzyć, że dosłownie takie słowa padły z ich ust – już na pierwszy rzut oka widać, jak bardzo są w błędzie. Czy Jezusowie na nikim nie zależy? Czy Jezus nie ogląda się na osobę ludzką? Przecież dokładnie na odwrót. Prawda – Jezus mówi wprost, że ani kreska, ani jota w prawie nie zostanie zmieniona, aż się wszystko wypełni (Mt 5, 18); że nie przyszedł On sam jako Mesjasz aby prawo znieść, lecz aby je wypełnić (Mt 5, 17). Jezus szanuje prawo i przestrzega go, ale rozumie, że prawo nie jest celem samym w sobie, ale środkiem, który służyć ma człowiekowi. Człowiek powinien je wypełniać, zachowywać, ale nie można – jak to prezentowali i narzucali innym faryzeusze – uznawać prawo de facto jako wartość najwyższą, samą w sobie. Dał temu przykład choćby wtedy, gdy On i Jego uczniowie łuskali kłosy w szabat (Mt 12, 1-8). 
Tam też padają znamienne słowa – chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Nie forma jest najważniejsza, a to, co formę wypełnia, czyli treść. Prawo ma prowadzić człowieka, proponować pewne ramy. Nie na zasadzie ograniczeń bo tak ale aby ułatwić, nakierować – tędy pójdziesz, a dojdziesz do celu. Więc w centrum jest człowiek i troska o jego zbawienie, a nie uczynienie zadość przepisom prawa. Naprawdę, trudno o coś głupszego, niż twierdzenie, że Bogu na nikim nie zależy. To najlepiej pokazuje, jak bardzo człowiek może zbłądzić – i to człowiek, który z założenia wydawał by się wykształcony w materii religijnej, a do tego praktykujący, modlący się, utrzymujący relację z Panem. Czy to tylko kwestia złego rozłożenia akcentów – środek a cel – czy też zła wola? 
Zastanawiające jest – kto był pełen podziwu dla Jezusowej odpowiedzi, i dlaczego? Czy ludzie, którzy pewnie obserwowali sytuację, czy sami faryzeusze? Ci ostatni – z pewnością byli pełni podziwu, ale jeszcze bardziej zirytowani tym, że Ten, którego chcieli przecież zdemaskować jako fałszywego mesjasza, po raz kolejny wymknął im się z rąk. Co więcej – praktycznie publicznie ośmieszył ich wiedzę – skierowany przeciwko niemu podstęp odwracając przeciwko im samym.
Na marginesie już – z tym oddawaniem to też wybiórczy jesteśmy. Jak przychodzi do oddawania cezarowi (fiskus, państwo, ubezpieczenie) czy na swoje zachcianki – to pomarudzimy i oddajemy; w końcu idzie to na konkretny cel, na coś, co wymiernie widzimy, odczuwamy, co ma widoczne efekty w postaci stanu posiadania, miejsca zamieszkania, świadczeniach czy wygodach. Lubimy to, chcemy żeby tak było nadal – więc ciułamy i oddajemy. A Bogu? On jakoś się tak bardzo nie narzuca. I jeszcze tylu mówi, że Go nie ma, że po śmierci to nic nie ma. Więc… Jaki to interes? Wydawało by się – niepewny. E, pomyślę o tym później. Nawet mimo tego, że po ludzku – w przeliczeniu na dobra, środki – utrzymywanie relacji z Bogiem, modlitwa, nic nie kosztuje (pewien skrót myślowy – przekonania religijne mogą prowadzić do tego, że osoba je wyznająca nie podejmie się czegoś opłacalnego, co stoi w sprzeczności z jej przekonaniami; to się nazywa konsekwencja). Skoro więc oddajemy – to oddawajmy uczciwie: każdemu to, co się należy. Bogu też.

Wy-trwajcie

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. (J 15,9-17)
Ten tekst jest mi bardzo bliski. Nie tylko dlatego, że jest piękny sam w sobie. To słowa, które wybraliśmy z żoną do naszej liturgii ślubnej. Czas leci szybko, niebawem 2 lata miną od tamtej sierpniowej soboty. 

Bo miłość ludzka to nie tylko chemia, motyle w żołądku czy zwierzęcy magnetyzm i sama przyjemność – choć wielu tak dzisiaj chce miłość rozumieć, coś takiego miłością nazywać. Prawdziwa miłość między dwojgiem ludzi to przede wszystkim miłość miedzy mężczyzną a kobietą. Niby oczywiste? Dla mnie, i zakładam że dla większości, tak – ale to, co widać naokoło pokazuje, że nie dla wszystkich, i niektórzy uważają, że miłość jest możliwa w konfiguracji każdy z każdym.  
Prawdziwa miłość ludzka to odzwierciedlenie miłości Boga do człowieka, jakby obraz tej miłości. Jezus mówi wprost – jak Ojciec, jak ja, tak i wy macie się miłować. Mamy trwać w tej miłości – nie tylko miłości samych siebie, co w miłości, która jest następstwem i twórczą realizacją miłości Bożej. Miłość między ludźmi może przetrwać tylko, gdy jest zakorzeniona w miłości Bożej. Tylko taka miłość będzie prawdziwa. Co więcej – tylko taka miłość będzie niosła prawdziwą radość, nie tylko gdy jest lekko, łatwo i przyjemnie, ale także gdy pojawią się w życiu trudności i problemy, co jest naturalne i normalne (a udawanie, że zawsze będzie kolorowo to po prostu nieodpowiedzialność i oderwanie od rzeczywistości).
Jaka jest prawdziwa miłość? Przede wszystkim trwała. Miłość to oddanie życia i ofiarowanie samego siebie dla drugiego, ukochanego, człowieka. Spalanie się dla niego w codziennym życiu. Miłość to fascynacja, ciągły zachwyt, zdobywanie się nawet w małżeństwie każdego dnia (zamiast monotonii) – ale także przyjaźń, która miłość po prostu ubogaca. 
Miłość to wybór drogi miłości i wierność wyborowi – bodajże św. Augustyn tak powiedział. Jesteśmy powołani do miłości – niektórzy miłości realizowanej w powołaniu zakonnym lub kapłańskim, ale większość poprzez zakładanie rodziny, gdy odnajdziemy ukochaną osobę. To jest wybór, jaki proponuje nam Bóg. On nie narzuca osoby, nie narzuca czasu. Mamy pełną wolność i swobodę – niektórzy dopiero u schyłku życia odnajdują drugą połówkę. Bóg wybiera nas do tego, abyśmy byli szczęśliwi w swojej drodze, w swoim unikalnym i wyjątkowym życiu. A owoc tej miłości między dwojgiem ludzi? Nowy człowiek, ukochane dziecko, które w miłości rodziców wzrasta i dojrzewa, otoczone ich opieką i troską.
Tak, może upraszczam – bo mówię tylko o miłości w kontekście relacji między dwojgiem ludzi, między docelowo małżeństwem. Ten tekst tylko do takiej płaszczyzny i takiego rozumienia się nie ogranicza – mówi o najważniejszym przykazaniu, przykazaniu miłości drugiego człowieka, bezwarunkowym, nie tylko w kontekście małżonka czy miłości życia. Jednak w tej chwili w moim życiu najbardziej odczytuję to znaczenie. W końcu, już pewnie jakoś w przeciągu tygodnia, nasza rodzina się powiększy – a do tego tekst ewangelii ślubnej…
Zastanawiam się tylko, czemu zapamiętałem kawałek tego tekstu w formie Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej!?

Błogosławiony upór ślepca, który wierzył dalej niż inni

Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Jezus przystanął i rzekł: „Zawołajcie go!”. I przywołali niewidomego, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”. Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. (Mk 10,46-52)
Na początku – niuans językowy. Bartymeusz, a dokładniej bar Tymeusz to nic innego jak syn Tymeusza. Więc chyba tak nie do końca znamy imię tego człowieka – coś bardziej na kształt nazwiska, jak w wypadku Szymona, syna Jony czyli Piotra. Tłumacząc dosłownie zatem pierwsze zdanie – wyszło by coś na kształt syn Tymeusza, syn Tymeusza 🙂 
Co nam mówi, na co zwraca uwagę ten obrazek? Na to, że Bóg zawsze wsłuchuje się i wyłapie głos człowieka, który się do Niego zwraca, prosi z wiarą. Nawet, gdy ta prośba innym ludziom wydaje się z jakiegoś powodu nie na miejscu, dziwna, niepotrzebna czy po prostu niewłaściwa (szczególnie w sytuacji, gdy w samej prośbie nie ma nic złego – a po prostu w danym kontekście sytuacyjnym ktoś powie ale to nie wypada tak…). 
Bartymeusz to przede wszystkim przykład wielkiej wiary, i to wiary głęboko zakorzenionej, wytrwałej, która nie zwraca uwagę na przeciwności i nie poddaje się im. Był niewidomy – więc mógł kierować się co najwyżej słuchem, więc zasłyszanymi o Jezusie opowieściami, a przede wszystkim nie tyle o Nim samym, co o Jego cudach i niewytłumaczalnych wydarzeniach, jakie dokonywały się z Jego udziałem. Niejednego chorego uzdrowił. Nie dość to, dodatkowo jeszcze można sobie wyobrazić, że był uciszany w tym swoim wołaniu do Boga przez tych, którzy byli wokół niego, a którzy pewnie tłumnie otaczali Jezusa, odprowadzając Go, gdy wychodził z miasta. 

Potencjalnie więc, jaka była jego siła przebicia? Żadna. Nie widział, więc nie mógł po prostu podejść sam z siebie do Jezusa. Szukał Go, zwracał się do Niego – i wielu, jak czytamy, miało mu tę śmiałość i odwagę za złe. Wnikanie w przyczyny nie ma sensu – może po prostu zazdrościli Bartymeuszowi tej bezpośredniości, z jaką publicznie on, kaleka, wołał do tego cudotwórcy? Ewangelista nie opisał szczegółów, ale można sobie wyobrazić, że nie obyło się tam bez kuksańców, przepychanek – jak to w tłumie. Sam Bartymeusz był jakby na przegranej pozycji, ze swoim kalectwem, nawet w zakresie kwestii tak prostej jak dojścia do Jezusa. Bardzo tego pragnął, chciał zamienić z Nim słowo, prosić o uleczenie – ale potrzebował do tego pomocy osoby trzeciej, która by go poprowadziła, a zamiast tego miał przeciwko sobie wrogość tych, którzy wokół Jezusa się zgromadzili. 
Co Jezusa urzekło w tym bartymeuszowym wołaniu? Zwróć uwagę – on nie prosił o zdrowie. On prosił o litość nad sobą, nad swoim życiem, nad dramatem swojego kalectwa. Synu Dawida, ulituj się nade mną! Głęboka prośba człowieka przekonanego, że Ten, do którego kieruje swoje słowo, ma moc, aby zaradzić jego sytuacji, pomóc mu. 
Zastanawiająca, w ludzkiej przewrotności, jest zmiana, jaka zachodzi w tłumie. Przed chwilą uciszali niewidomego żebraka, pewnie znanego ludziom z widzenia. Teraz, gdy sam Jezus zauważył Bartymeusza i przywoływał go – całkowita odmiana, on sam znalazł się w centrum uwagi, inni poklepują go więc,  pomagają, pewnie nakierowując na Jezusa, wskazując, gdzie znajduje się Pan. Jestem przekonany, że tutaj także nie wszystko było szczere, na pewno była zazdrość innych, którym zabrakło czegoś – odwagi? wiary w proszeniu?- aby wyartykułować swoją prośbę. W tej jednak chwili wszystkie oczy zwracają się na Bartymeusza – w końcu Pan go wzywa. 
Piękny przykład interakcji, tego jak relacja na linii Bóg-człowiek powinna wyglądać. Podstawa – człowiek w tego Boga musi wierzyć. Wtedy proszenie Go ma sens. Wtedy Bóg na prośbę odpowiada, tak jak Jezus zwrócił się do Bartymeusza. Nawiązuje się dialog – człowiek zwraca się ku Bogu, zmierza do Niego, przedstawia swoją prośbę, konkretyzuje ją. Tak to ma działać, i tak to działa. Jeśli nie – to znaczy, że coś w tej relacji nie gra, czegoś brakuje. 
Piękne jest zakończenie tej historii. Znowu – ważne są słowa. Jezus nie mówi idź, oto cię uzdrawiam czy idź, bądź uzdrowiony. Jezus jakby podsumowuje postawę Bartymeusza. W innym miejscu, do setnika,  powie – według twojej wiary niech ci się stanie (Mt 8, 3). Bóg ma moc, Jezus może uzdrawiać, obdarzać łaską. Co dokonuje cudu? Współpraca tej łaski z wiarą człowieka. Albo na odwrót – wiary z łaską, bo łaski Bogu nie brakuje, za to człowiekowi wiary bardzo często, niestety. Idź, twoja wiara cię uzdrowiła. W tym jest rzecz. Aby przyjść do Boga i prosić, będąc zdolnym do przyjęcia Jego łaski. Samo proszenie – nieszczere, bez wiary – psu na budę.

Modlitwa obecności

Modlitwa – obecność. (o. Andrzej Madej OMI, Pamiętnik wiejskiego wikarego)

Krótka myśl. Nawet nie zdanie. Zamiast tego myślnika – mógłby być znak równości.

Modlę się, bo wierzę. Skoro wierzę, to staram się przebywać z Tym, w którego wierzę. Skoro wierzę, to wiem, że Bóg sam we własnej osobie, nie pozostawiając w tym samym momencie samym sobie innych, jest w wyjątkowy i indywidualny sposób, tu i teraz, właśnie ze mną. Nigdy nie jestem sam. 
Modlitwa to obecność. Modlitwa to radosna świadomość Jego obecności, ciągłej, permanentnej, podtrzymującej na duchu, towarzyszącej bez względu na okoliczności, sytuację, emocje. 
Jaka jest zatem doskonała modlitwa? Modlitwa obecności właśnie. Modlitwa, która jest ciągłą świadomością Jego obecności, takim świadomym z Nim przebywaniem, cały czas, bez względu na to, co w danej chwili robię, czym się zajmuję. Modlitwa jak oddech – myśli i porywy serca skierowane do Niego, czy odpoczywam, pracuję, uczę się, spędzam czas z bliskimi. Serce i myśli w tym, co robię, zwrócone zawsze do Niego. Stojąc zawsze w świadomości Jego obecności.