Z przykrością stwierdzam, że osoba ks. Jacka Międlara CM – niestety – ponownie pojawia się w mediach, i to podejrzanie często. Co pokazuje, że wszyscy, którzy w duchu liczyli na to, że zapomną o tym nazwisku i więcej o człowieku nie usłyszą – a w tym niżej podpisany – niestety, byli w błędzie. A szkoda. Wszystko bowiem wskazuje na to, że ów ks. Jacek ma się dobrze i dopiero się, o zgrozo, rozkręca.
Przypominając – o ile ktoś niezorientowany – chodzi o młodego członka Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a’Paulo, wyświęconego ledwie w zeszłym roku, który „idzie na rekord” jeśli chodzi o ilość placówek duszpasterskich, w których dane mu będzie pracować… w pierwszym roku kapłaństwa. Obecnie, o ile dobrze liczę, jest to już placówka trzecia. W ciągu mniej niż miesiąca.
Czym zasłynął ks. Jacek? Niestety, niczym adekwatnym do jego stanu duchownego – bo byciem księdzem nacjonalistą, heroldem antyimigranckich wieców, znanym nie z gorliwej posługi głoszenia Słowa Bożego, spowiadania czy też innej działalności jako zakonnika. Zamiast tego cała Polska miała okazję nie tak dawno, bo w listopadzie 2015 r., obejrzeć nagrania wideo z jego wystąpień na manifestacjach narodowców (pisałem o tym tutaj), w tłumach pseudokibiców, wnoszących (delikatnie mówiąc) m.in. bardzo mało pochlebne hasła czy przyśpiewki o Żydach, muzułmanach i imigrantach. Poza tym, że zastanawiam się, czy nie był wtedy pod wpływem jakiś nie do końca legalnych środków, zachowywał się jak w amoku, wywrzaskując jakieś dziwaczne hasła, będące dość szaloną mieszanką poglądów chrześcijańskich ze skrajnym fundamentalizmem narodowościowym podpartym toną uprzedzeń i żerowaniem na prostych uprzedzeniach i strachu. Oczywiście, przez zwolenników kreowany jest na niepokornego i odważnego głosiciela prawd (?) i haseł, których „poprawni politycznie” księża nie odważą się powiedzieć.
Żeby nie być gołosłownym – kilka perełek. Bełkot straszliwy, ale przytoczę:
-
„Będą o was mówić, że jesteście faszystami! Ja często słyszę, że jestem księdzem faszystą. Bzdura! Niech sobie gadają (…). Potrzebujemy męstwa i odwagi, ale nie od Allaha i lewaków (…). Nie atakujemy, my bronimy się przed inwazją, przed atakiem ze Wschodu, który jest idealnie zaprogramowany” (wystąpienie podczas marszu antyimigracyjnego we Wrocławiu)
-
„Ciekaw jestem, czy już przygotował pokój i ubił świniaka dla braci muzułmanów? (…) Trzeba być kompletnym idiotą, nie widząc niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą fala imigrantów/okupantów” (mój ulubiony – wpis internetowy Międlara na temat o. Grzegorza Kramera SI)
-
„Swąd szatana przenika przez jakąś szczelinę do wnętrza Kościoła” (kolejna mądrość internetowa)
W kontekście drugiego z tych cytatów – porównanie przez wrocławski Gość Niedzielny z papieżem Franciszkiem jest co najmniej śmieszne i świadczy o wyjątkowym oderwaniu od rzeczywistości: „Chce wychodzić, jak głosi papież Franciszek, na peryferia wiary. Takich we Wrocławiu nie brakuje. Dla młodych patriotów stał się pasterzem. Jego kapłaństwo jest im potrzebne, aby prowadził ich drogą zbawienia”.
Dla mnie? Za przeproszeniem, wycieranie gęby „Bóg, honor, Ojczyzna” odmienianymi przez wszelkie możliwe przypadki. Pyskowanie i po prostu chamstwo na portalach społecznościowych na jakąkolwiek, nawet grzeczną, krytykę.
Nic dziwnego, że parafia św. Anny we Wrocławiu-Oporowie szybko odczuła na sobie dobitnie skutki niespełna półrocznej działalności ks. Jacka. Była ona na tyle owocna i twórcza, że najpierw młody zakonnik dostał od przełożonych (na wyraźne żądanie archidiecezji wrocławskiej, co istotne) zakaz występowania publicznie na zgromadzeniach narodowców; niewiele później – kolejny zakaz, tym razem wywnętrzania i uzewnętrzania się na profilach społecznościowych („Posłuszny zaleceniom Wyższego Przełożonego, na czas nieokreślony zawieszam swoją aktywność na TT. Szczęść Boże! CWP!”). Apogeum, jak się wydaje, nastąpiło w okresie kolędowych odwiedzin duszpasterskich – kiedy ks. Jacka, o zgrozo, wielu znanych i zaangażowanych w parafii rodzin zwyczajnie nie wpuściło do domów.
Nie jest tajemnicą, że po wydarzeniach listopadowych kuria wrocławska interweniowała we władzach prowincji zakonnej ks. Międlara odnośnie jego osoby – co ostatecznie poskutkowało w lutym br. decyzją o przeniesieniu zakonnika z Wrocławia. Wbrew twierdzeniom zwolenników zakonnika, trudno uznać, aby podstawą decyzji przełożonych były – niekwestionowane przez nikogo – sukcesy w pracy z dziećmi i jego dobry z nimi kontakt (tyle, że zastanawiać może, jakie treści były tym dzieciom przekazywane w kontekście szeroko pojętego pojęcia patriotyzmu). Wobec różnych dziwnych zarzutów, rzecznik diecezji wskazał, że stanowiło to suwerenną decyzję zgromadzenia, której przyczyny nie zostały wprost wskazane – co więcej sekretarz prowincji ks. Adam Borowski CM podał wymijająco, iż „w tym przypadku nie możemy publicznie przedstawić powodów zmiany ks. Jacka, gdyż dotyczą one wewnętrznych spraw Zgromadzenia”. Równocześnie nie przeszkadzało to, aby twierdzić – kompletnie niewiarygodnie – że jest to standardowa sytuacja zmian i przenosin w zgromadzeniu, podczas gdy nawet osoby średnio zorientowane w tej materii wiedzą, iż takie transfery mają miejsce generalnie w okresie wakacji.
Znamienna była sytuacja pożegnania ks. Międlara we Wrocławiu 17 lutego 2016 r., podczas której padły perełki w stylu: „Wasza obecność na tej Eucharystii to wyraźny sygnał dla Kościoła na Dolnym Śląsku, że modernistyczna gangrena nie zaatakowała jeszcze wszystkich jego członków oraz naszej bezcennej miłości czyli narodu polskiego”. Albo „Jego [Jezusa] działanie polega na miłosierdziu do człowieka bez względu na jego nację, rasę, głoszone poglądy czy racje, ale odcinając jego zbrodnie” – co stoi w sprzeczności z tym, co wykrzykiwał sam na manifestacji. Pod koniec Mszy zabrał głos proboszcz parafii ks. Mariusz Bradło CM, który powiedział: „Bardzo się cieszę, że nasze zgromadzenie zakonne ma takiego księdza jak Jacek. Bardzo mi żal, że opuszcza tę parafię”. Co generalnie wyjaśniło, z jakiego powodu ks. Jacek miał we Wrocławiu taką swobodę – po prostu przełożony bezpośredni popierał to, co i jak wyprawiał. Ks. Jacek nie pozostawał dłużny: „Chciałbym, aby wszyscy usłyszeli, aby Polska usłyszała, jak wspaniałych i wielkich mam przełożonych. Dziękuję księdzu proboszczowi Mariuszowi Bradło oraz ks. przełożonemu Kryspinowi Banko za to, że zrobili absolutnie wszystko, co w ich mocy, abym mógł jak najdłużej z wami być”. I to wszystko z buńczucznym „Wiedzcie, że to, co czyniłem, będę czynił nadal”, „Tę droga, którą kroczyłem tutaj, na ziemi Dolnego Śląska, również ją będę prowadził na Podhalu, w Zakopanem, gdzie zostałem wysłany”. Alleluja i do przodu…
Ks. Jacek trafił więc w zeszłym tygodniu do parafii Matki Bożej Objawiającej Cudowny Medalik w Zakopanem-Olczy. Gdzie pobił chyba rekord – ponieważ spędził tam aż 3 dni.
Powodem przeniesienia z zakopiańskiej parafii ma być udział ks. Międlara w obchodach 69. rocznicy śmierci mjr. Józefa „Ognia” Kurasia i Żołnierzy Niezłomnych przy ul. Kościuszki w Zakopanem – po „cywilnemu”, bez sutanny, ale z opaską z falangą (symbolem nacjonalistów) na ramieniu. Do Zakopanego przyjechał w sobotę 20 lutego – dzień wcześniej wieczorem. Wyszło na jaw po fakcie, iż otrzymał bezpośredni zakaz wzięcia udziału w tym wydarzeniu od przełożonego placówki – co ujawnił zwolennik księdza, Maciej Trebunia Tutka, działacz Obozu Narodowo-Radykalnego Podhale. Padły oczywiście twierdzenia o tym, że ks. Jacek był tam prywatnie, że „po namowach wielu osób, które rozpoznały go w tłumie i bardzo prosiły, żeby się z nimi pomodlił, ugiął się i zmówił modlitwę. Jakby to wyglądało, gdyby jako ksiądz odmówił wiernym wspólnej modlitwy? Jaki byłby z niego ksiądz?” – czyli uderzenie w czułą nutę.
Co trzeba też wskazać wprost – działanie przełożonych w postaci transferu w takie miejsce jak Zakopane można co najmniej nazwać nierozważnym i nieprzemyślanym. Nie potrzeba bowiem zbyt dużej wiedzy i orientacji, aby wiedzieć, że na Podhalu nastroje nacjonalistyczne są zdecydowanie silne (czego dowodzą takie głosy w jego obronie po odwołaniu). Po co więc go tam wysłano? Trudno oprzeć się wrażeniu – żeby dalej robił to, co robił. I zrobił swoje – po tych 3 dniach już jest tam awantura, a zwolennicy zakonnika używają argumentów, że dobrze zrobił, bo co mu tam zawzięty proboszcz będzie zakazywał… A teraz odbywa się sąd i chcą biedaka „internować”.
W Zakopanem ks. Międlar nie odprawił żadnej Mszy – nie zdążył. Wieczorną Mszę niedzielną odprawił za niego proboszcz parafii ks. Jerzy Grzyb CM, którego reakcji należy zawdzięczać rychły koniec posługi Międlara pod Giewontem, która skończyła się na szczęście jeszcze zanim się zaczęła. Potwierdził on również mediom, że „ksiądz Jacek zakończył już u nas posługę”. Najpierw mówiło się o przeniesieniu ks. Jacka do Krzeszowic, jednak obecnie mówi się o zamkniętym klasztorze – co trudno uznać za cokolwiek innego niż po prostu karę. Oczywiście, zgromadzenie nabrało wody w usta i nie można się niczego dowiedzieć.
Ja w tym wszystkim – poza postawą i tym, co ks. Jacek Międlar sobą prezentuje – widzę problem jeszcze zupełnie inny. Chodzi o przełożonych, którzy podejmują działania doraźne – albo wręcz markowane, jeśli przyjąć, że podzielają jego poglądy lub co najmniej je aprobują (a są według mnie podstawy do takich twierdzeń – chociażby pomysł z przenosinami do Zakopanego: działanie ewidentnie na zasadzie „rób dalej swoje, tam ci będzie dobrze”). I o ile w ogóle przyjąć, że coś tu komukolwiek przeszkadza, to wyłącznie niesubordynacja, nieposłuszeństwo – nikt chyba nie zwraca uwagi na totalne nieporozumienie w tym, jakie poglądy i w jaki sposób młody zakonnik propaguje, radosne mieszanie i zlewanie w bełkot kwestii dotyczących wiary i w sumie polityki. Raczej nikt nie zwraca uwagi na problem podstawowy, który chyba powinien ktoś był wychwycić przed święceniami – kwestię poglądów.
I jeszcze jedno, żeby nie było wątpliwości. Nie, ks. Jacek Międlar nie jest współczesnym ks. Jerzym Popiełuszko. Porównania w tym stylu – a pojawiają się, niestety – świadczą o totalnym niezrozumieniu tego, do czego i w jaki sposób dążył błogosławiony kapłan, a tym, co i jak robi ks. Międlar (a tu pasuje jego własne, bliżej niezrozumiałe, sformułowanie „budowania Wielkiej Polski Katolickiej”).
Ks. Międlar najpewniej dalej będzie – jak to zapowiedział – robił swoje. Media będą miały, pewnie dość często, pożywkę w postaci cytowania jego wypowiedzi albo komentowania kolejnych przenosin (o ile dopuszczą go do pracy duszpasterskiej). Zmieszani i zasmuceni tym wszystkim, a może i nieco skołowani, będą świeccy – nie wiedząc, co myśleć o całości aktywności ks. Jacka. Czyli taka trochę powtórka z przypadku ks. Wojciecha Lemańskiego. I nic, absolutnie nic, się w tym zakresie nie zmieni – dopóki władze zgromadzenia nie uświadomią sobie, że problemem nie jest tu tylko sama niesubordynacja duchownego, ale jego właśnie poglądy.
Najbardziej zaś przykre w tym wszystkim jest to, że ks. Międlar wydaje się być osobą dość pomysłową, z dużym zapałem i gorliwością do pracy. Czyli cechami, które bardziej roztropni przełożeni zakonni mogli by w nieco innych okolicznościach spróbować sensowniej i z dobrym skutkiem zagospodarować i wykorzystać w pracy duszpasterskiej, choćby wśród dzieci. Ukierunkować nie na granie na strachu i emocjach, wyszukiwanie i kreowanie zagrożeń i wrogów, wzbudzanie agresji i uprzedzeń – ale na zrobienie czegoś dobrego w Kościele.