Rocznicowy bezmyślny zachwyt

Dzisiaj mija 8 lat od śmierci bł. Jana Pawła II. Tak naprawdę, gdyby nie nagłówki gazet, ten fakt by mi przeleciał, nie zauważył bym tego. 
Mimo, że wiele w moim życiu się przez ten czas zmieniło, chyba nigdy nie zapomnę tamtych dni, kiedy cały świat wstrzymał oddech, bo Wielki Człowiek odchodził? Nie, on tylko wracał do domu Ojca, jak to ujął abp. (dzisiaj kardynał) Leonardo Sandri. Ludzie łączyli się w modlitwie, choć teoretycznie nie działo się nic nadzwyczajnego – ot, naturalna kolej rzeczy (zespół Pin w piosence „2 kwietnia 2005” śpiewał, że „wciąż po twarzy płynie czas, krok po kroku zmienia nas”). My, ludzie, mamy jednak taką tendencję, że o osobach naprawdę wielkich przypominamy sobie albo zauważamy ich w najlepszym wypadku na łożu śmierci, najczęściej po śmierci. 
Przeżywaliśmy te 8 lat temu nawet nie narodowe, ale światowe rekolekcje – wszyscy „na hurra” zaczęli sobie przypominać, że papież z Polski nie tylko był, uśmiechał się, czynił piękne spontaniczne gesty – ale także, a nawet przede wszystkim mówił, upominał, nauczał, wyjaśniał prawdy wiary, próbując przybliżać Boga ludziom i ludzi prowadzić ku Bogu. To było dobre – może niektórym coś to dało. Równocześnie – było tak samo beznadziejne medialnie, jak po rezygnacji Benedykta XVI niedawno, kiedy większość mediów skupiła się na „bilansie plusów dodatnich i ujemnych” oczywiście głównie wyrokując z pewnością ekspertów, co papież zrobił źle; czyli prawie wszystko. Przy czym nie przejawiała się w ten sposób bynajmniej troska o Kościół – ale po prostu wola zaistnienia, dołożenia swoich kilku groszy, bardzo często mając nikłe pojęcie o tym, kim był i co prezentował sobą Karol Wojtyła.  
Pamiętam dokładnie, to była sobota. Paradoksalnie, dla mojej rodzinnej archidiecezji gdańskiej do tej 21:37 było to święto radosne – dzień konsekracji, święceń biskupich ks. Ryszarda Kasyny, mianowanego 24 stycznia tamtego roku nowego sufragana. Rano wielka uroczystość w gdańskiej Bazylice Mariackiej – tłumy świeckich, księży, biskupów, lekko zestresowany sytuacją sam nowy biskup, paradoksalnie (mimo innego charakteru) bardzo podobny w prostocie sposobu bycia właśnie do Jana Pawła II; Bogu dzięki, pozostało mu to do dziś, kiedy służy już diecezji pelplińskiej jako ordynariusz. Mimo wszystko, kiedy ludzie wysypywali się z kościoła po uroczystości – padały pytania o zdrowie Jana Pawła II, włączano radia w telefonach komórkowych. 
Po południu – podświadomie? – większość z nas chyba już wiedziała, że zbliża się koniec. Zmieniły się ramówki stacji telewizyjnych. Mam wrażenie, że w pewnym sensie – poza odwołanie do woli Bożej – była to bardziej modlitwa już o spokojne odejście, choć wtedy jeszcze tego nie rozumieliśmy. Bardzo spontanicznie skrzyknęliśmy się jakoś ok. 21:00 właśnie na plac przed katedrą oliwską, mieli być młodzi ludzie. Pojawił się wielki tłum, nie tylko młodych, morze ludzi. Różaniec, osobiste świadectwa, śpiew – w pewnym sensie spontanicznie, niewątpliwie z potrzeby serca. Miałem wielki zaszczyt współorganizować to przedsięwzięcie.  Kątem oka dostrzegłem w pewnym momencie metropolitę – abp. Gocłowskiego. Wyszedł z domu, tuż obok, w prostej czarnej sutannie, przystanął z boku, modlił się w ciszy, także na klęczkach. 
Nadszedł ten moment – po ludziach rozeszła się informacja: papież odszedł. Zapadła przejmująca cisza, wszyscy uklękli. Słowa były niepotrzebne, a wręcz zbędne wobec wielkiego dziedzictwa człowieka, który – poświęciwszy Bogu całe życie – oddał w tej chwili ducha temu właśnie Bogu, „totus tuus”. Nagle cała katedra zaczęła zapełniać się ludźmi, w ciągu 15 minut przygotowano Mszę Świętą, przewodniczył abp. Gocłowski w asyście tłumu księży i kościele nabitym chyba jedynie w sposób porównywalny z pasterką i rezurekcją. Chyba nigdy nie słyszałem tak przejmującą osobistego i emocjonalnego kazania, choć ówczesnego metropolitę słuchałem (z przyjemnością) setki razy. 
A dzisiaj, 8 lat później? Na dwóch największych polskich portalach internetowych zero informacji – z tym zastrzeżeniem, że na jednym z nich zajawka o spiskowej dziennikarskiej teorii nt. obecnego papieża Franciszka. Po najpopularniejszym portalu społecznościowym wędrują, linkowane przez kolejne osoby, zdjęcia błogosławionego papieża z Polski z apelem, aby udostępnić zdjęcie, „oddając Mu cześć”. 
Czy to ma sens? Według mnie niekoniecznie trzeba wklejać dzisiaj gdziekolwiek, w jakimkolwiek portalu społecznościowym, zdjęcia papieża – warto jednak o nim pamiętać i czasami po prostu pomyśleć nie tylko o zdjęciach i filmach, ale co on miał do powiedzenia i przez 27 lat mówił. Był bezpośredni – choć mówił i pisał z zacięciem filozofa, dla mnie w sposób trudniejszy od Benedykta XVI. Stawiał akcent na człowieka – ale zarazem nie wahał się człowieka przywoływać do porządku – jak wtedy, gdy w latach 90. grzmiał (dosłownie) w Polsce o źle wykorzystywanej i marnowanej wolności. Jan Paweł II powiedział dosłownie całe morze pereł, złotych myśli i zasad, którymi człowiek powinien kierować się w życiu – pewnie nie będzie przesadą stwierdzenie, że życia by nie starczyło, aby każdego dnia rozważać jedną z nich.
A warto – zamiast w pustym uniesieniu westchnąć i bezmyślnie lajkować coś na FB jako jedną z miliona stron – po prostu otworzyć cokolwiek z Karola Wojtyły, przeczytać choćby zdanie z jakiegokolwiek jego tekstu. Nie dla samego czytania, ale dla pochylenia się nad nim, zastanowienia, rozważenia. Taki miniaturowy kroczek do Boga – za pośrednictwem tego, który, jak wierzę, od 8 lat jest naszym współczesnym u Niego orędownikiem.