Kościół to nie rewia mody

Dzisiaj o decyzji papieża wprawdzie zeszłorocznej, jednakże upublicznionej już po nowym roku. Mianowicie chodzi o restrukturyzację papieskich tytułów honorowych – potocznych prałatów i infułatów. 
Zamiast dotychczasowych trzech – dwóch zwanych prałatami (Kapelan Jego Świątobliwości – rokieta, fioletowy pas, sutanna z lamówką, fioletowy pompon w birecie; Prałat Honorowy Jego Świątobliwości – rokieta, fioletowa sutanna biskupia, fioletowy pas oraz fioletowy pompon w birecie) oraz infułata (rokieta, mantolet, fioletowa sutanna biskupia, fioletowy pas, fioletowy pompon w birecie, dystynktorium na piersi, biała infuła) – Franciszek pozostawia zunifikowany jeden tytuł: Kapelana Jego Świątobliwości. Dodatkowe obwarowanie – wymagany wiek 65 lat dla kapłana, który ma być tym tytułem odznaczony. 
Oczywiście, lex retro non agit, zatem dotychczas mianowani prałaci i infułaci nadal zachowują swoje tytuły – natomiast możemy być pewni, że nowych nominacji będzie zdecydowanie mniej. Bardzo dobrze krótko podsumował to rzecznik KEP ks. Józef Kloch: „Zbliżamy się zapewne do Kościoła z czasów apostolskich, a więc Kościoła, który był znacznie prostszy”. 
Ja, powiem szczerze, bardzo się z tego cieszę. O tej sytuacji dowiedziałem się – dzień przed jej publicznym potwierdzeniem – z profilu facebookowego ks. Kazimierza Sowy, który również nie krył entuzjazmu. Krok wg mnie zdecydowanie dobry i we właściwym kierunku. Za Piusa X potoczni infułaci mieli karnawał pełną gębą – bowiem ich stroje nie różniły się niczym od biskupich, co zmieniła soborowa reforma liturgiczna dopiero. Dzisiaj wystarczy wejść na jakąkolwiek stronę diecezji, odszukać zakładkę w stylu „godności papieskie” i widać, ilu jest w danej diecezji zasłużonych… a tak naprawdę: ilu księży dany biskupów postanowił uhonorować, bowiem, o ile wiem, nominacje przechodziły przez Watykan zazwyczaj dosłownie automatycznie, czyli przyklepywano wybór danego ordynariusza. 
Tak, megalomanii było sporo, co niejednokrotnie widziałem na własne oczy. Jakakolwiek uroczystość diecezjalna stanowiła oczywisty pretekst, aby zaprezentować się raz kolegom „po fachu”, a przede wszystkim ludowi wiernemu w galowym uniformie – czyli dawaj, wszystkie ozdóbki, pasy, podbijane fioletem komże (rokiety), rozcięty jakby na pół z przodu fioletowy płaszcz (infułacki mantolet), kolorowe pompony w biretach, błyszczące dystynktoria na piersiach… Jak na jarmarku odpustowym. I widać było nie raz i nie dwa razy dumę – mam więcej błyskotek od tego tam. Niektórzy mówią, że mężczyźni licytują się zegarkami, telefonami czy samochodami – ja mam wrażenie, że w wypadku kleru dochodzą jeszcze „ozdóbki branżowe”. Im bardziej fioletowo, tym fajniej. Czasami – jak w przypadku bardzo przeze mnie lubianego bp. Ryszarda Kasyny, dzisiaj w Pelplinie – dochodziło do absurdalnej sytuacji, że na wizytacji czy bierzmowaniu biskup był ubrany normalnie (stronił od fioletów, czasami ubrał sutannę z obszywką, chyba w życiu go nie widziałem z pasem) niż stado księży naokoło; biskup wyróżniał się mitrą (chyba, że akurat trafił się infułat w infule…) i pastorałem. Dziwactwa te dość ciekawie opisał w jednym ze swoich tekstów x Adam Boniecki:

Sądzę, że nadawanie tytułów honorowych jest dla biskupa wygodnym sposobem wyrażania uznania, wyróżnienia zasłużonych. Wyróżnionemu zaś (wszyscy jesteśmy ludźmi!) liturgiczny strój ozdobiony jakimś fioletowym dodatkiem daje poczucie własnej wartości. Kto nigdy nie cierpiał z tego powodu, że nie został doceniony przez przełożonych, niech pierwszy rzuci w kanoników kamieniem. Można rzec, że nikt na tych kościelnych tytułach nie traci a zyskują: utytułowany (oczywiste), parafia (honor dla parafii), rodzina (honor dla rodziny), biskup (otrzymując tradycyjny gest wdzięczności za promocję), i liturgia, bo kolorowe stroje kanoników i prałatów niby polne maki ożywiają obraz każdej kościelnej procesji.

Cieszę się, bo – jak czytam tu i tam w tekstach internetowych – okazuje się, że dziwactw w tym zakresie było bardzo dużo. Przeraziło mnie, gdy wyczytałem: „Są diecezje w Polsce, w których pewne tytuły są przyznawane „z automatu”, gdy tylko kandydat osiągnie wymagany wiek i  liczbę lat kapłaństwa” (Onet). Jakaś pomyłka. Z własnego diecezjalnego podwórka znam wiele przegięć, niewątpliwie zapoczątkowanych i kultywowanych namiętnie przez obecnego metropolitę. Bo jak inaczej nazwać nominację prałacką dla księdza 10 lat po święceniach, czyli lat 35? I nominacje za stołki – klasyka. Facet z jakiegoś tam powodu mianowany na kurialny stołeczek – kanclerza, dyrektora jakiegoś tam wydziału kurii, notariusza itp. – jak nic w max rok po fakcie dostaje jakiś gadżecik do garderoby: a tu kanonika, a tu prałata. Ludzie patrzą, dziwią się – ani to duszpasterz, ani nawet w tej kurii nic nie zrobił jeszcze (bo nie zdążył) – a dostaje przysłowiowego banana. Po co? Nie wiadomo. Żeby ego rosło chyba tylko. Tym bardziej, że – w opisywanych przeze mnie przypadkach – najczęściej osoby te to niestety miernoty z duszpasterskiego punktu widzenia, a kuria stała się kółeczkiem wzajemnej adoracji, całkowicie oderwanym od rzeczywistości i zapatrzonym w swojego Gener… przepraszam, biskupa. I odwrotnie – księża, którzy dużo robią, starają się (naprawdę, nie dla pozoru i dla biskupa), działają w parafiach, budują kościoły – nie dostają nic, bo i po co; porządny to i bez tytułów będzie robił swoje. Bardzo szanowałem swojego, nieżyjącego od kilku lat, proboszcza – który jako prałat mogący chodzić w fioletach w życiu nigdy chyba nie założył tychże fioletów; na przyjazd Jana Pawła II założył tylko sutannę z lamówką i pas. 
W mojej ocenie decyzja papieża to dobry krok – jako początek. Bo zmiany dotyczą księży diecezjalnych – zatem prałactwo de facto trzystopniowe pozostanie w Kurii Rzymskiej. Po co? Nie rozumiem. Siedmiu (bodajże) protonotariuszy apostolskich de nomero ma rację bytu o tyle, iż zajmują się oni faktycznie papieskimi dokumentami i, o ile pamiętam, mogą potwierdzać papieski podpis. Ok. A cała reszta, tych supra numerum (nadliczbowych) – po co? Nie wiem. To po pierwsze. Po drugie – pozostaje, w Polsce ciągle bardzo żywa, historia przedziwnych i najróżniejszych ozdóbek, do jakich mają prawa członkowie poszczególnych kapituł w diecezjach – przy katedrach, konkatedrach, kolegiatach itp. itd. A poza kapitułami – rozdawane ochoczo przez biskupów na prawo i lewo przywileje rokiety i mantoletu dla księży. Tego papież nie ruszył – bo pewnie i kwestia trudniejsza, choć tutaj nadal karnawał kwitnie (wystarczy wyobrazić sobie mucety fioletowe). To również wymaga ujednolicenia i po prostu ukrócenia. Czytałem w tych dniach też postulaty dotyczące zniesienia tytułów biskupów w zakresie służby dyplomatycznej Stolicy Apostolskiej – właściwie, czemu nie, tym bardziej że praca to mocno dyplomatyczna, do której kierowani są ludzie bardzo często nie mający w swoim kapłańskim życiu nic (lub prawie nic) wspólnego z duszpasterstwem, którzy niekiedy nigdy nie trafią do pracy w żadnej diecezji. Więc po co taki ma być biskupem?
Na koniec – mądry cytat z Franciszka Kucharczaka, GN:

Może kiedyś takie tytuły były do czegoś przydatne, ale dziś już na pewno nie. Dziś to już tylko relikt. Relikty czasem warto zachowywać jako zabytki, ale chyba nie te, bo się po prostu źle kojarzą. Podobnie jak „ekscelencje” i inne „encje”. Jasne, że to tylko zewnętrzna strona tego, co w środku może być całkiem pokorne. Ale jednak chyba lepiej żeby to, co wewnętrzne było spójne z tym, co zewnętrzne. Dlaczego nie mamy być czytelni? Dziś społeczeństwa bardziej niż na słowa reagują na gesty. Zauważa się obrazki, a nie teksty. Dlatego to chyba świetnie, że społeczeństwo otrzymuje komunikat drogą „obrazkową”, że Kościół wciąż jest ubogi i pokorny. Bo jest – od wieków. Od dwóch tysięcy lat święci Kościoła (a jest ich znacznie więcej niż się wydaje) odkrywają wciąż na nowo moc i autentyzm Ewangelii, ale też od dwóch tysięcy lat Kościół jest atakowany pokusami blichtru i pustej fanfaronady. Pewnie, że mnóstwo prałatów i infułatów to dzielni i oddani pracownicy Kościoła, ale równie dzielne i oddane (a może i bardziej) są na przykład chrześcijańskie matki rodzin, a one nigdy żadnego tytułu na ziemi nie dostaną. I też nie muszą, bo Jezus wezwał do gromadzenia skarbu w niebie. Pytanie więc, czy duchowni muszą. Uważam, że nie.

Karnawał się skończył – bez względu na to, czy Franciszek w dniu swojego wyboru powiedział to w tych właśnie dosłownie słowach, czy w inny sposób dał to do zrozumienia. Daje to do zrozumienia nadal, bardzo czytelnie. I o to chodzi. Kościół to nie rewia mody.