Róbta, co chceta; tylko się potem nie dziwta

Kolejny tekst, którego by pewnie nie było nigdy – gdyby nie to, że główne głosy „świętego oburzenia” padają ze strony tych, którzy taką postawę po prostu powinni doceniać, a na pewno już nie odwodzić bohatera sytuacji od czci i wiary. 
Ks. Adam Boniecki MIC w ramach tegorocznego Przystanku Woodstock w ramach. tzw. Akademii Sztuk Przepięknych rozmawiał z młodymi ludźmi, zgromadzonymi w Kostrzyniu nad Odrą, tłumaczył i odpowiadał na ich (tak, oczywiście, na pewno często nastawione na „zagięcie klechy”) pytania o sprawy trudne lub niezrozumiałe – o problem in vitro, stosunek Kościoła do osób wierzących, lecz niepraktykujących, kwestię obrazy uczuć religijnych i stosunek Kościoła do spraw majątkowych. Padło też ciekawe pytanie o to, w jakiego Boga Boniecki wierzy – ten zaś odpowiedział: 

W tego Boga, którego pokazuje Jezus Chrystus. Ważne, by zadawać sobie to pytanie, by zastanawiać się, czy Bóg, w którego wierzymy, porządkuje nasze życie

Mówił również bardzo ciekawie i trafnie o dzisiejszej roli kapłana – także w kontekście tego, do kogo jest posłany, i że jego misja nie ogranicza się do ładnego, równego i ulizanego poletka wiernych przychodzących do Kościoła, a także do ludzi kontestujących Go czy poszukujących, którzy także znajdują się na drodze, której winno się towarzyszyć:

Źródło wątpliwości jest tak różnorodne, że trudno je wrzucić do jednego worka. To są ludzie, którzy stawiają pytania, na które nie potrafią znaleźć odpowiedzi. Jeśli nie zatrzymają się na etapie negacji, mogą tą drogą zbliżyć się do Boga. Mówiąc za papieżem Franciszkiem: obowiązkiem księży jest towarzyszyć takim ludziom i być ich przyjacielem.

Co ciekawe – na spotkaniu, które poprzedzała aktualna „gwiazdka” i „celebryta” Kuba Wojewódzki można się było spodziewać, że na hasło „ksiądz…” ludzie po prostu wyjdą – a tu nic podobnego, pełen namiot, ludzie przed telebimami. I owacja na stojąco na końcu dla ks. Adama. 
I nie było by problemu, gdyby nie takie durne ataki, jak przepuszczony przez Frondę, która ostatnio mam wrażenie coraz mniej realnie patrzy na rzeczywistość, gubiąc się absolutnie w tym, kogo popierać, a co (i jak) piętnować. Wprost odniósł się do tych słów sam ks. Boniecki w najnowszym wstępniaku do TP, pod wymownym tytułem „Kochaj i rób, co chcesz” (nie, to nie jego „wymysł”, a takiego jednego – św. Augustyna, doktora Kościoła). 
Najpierw walono w to, że nie odżegnywał od czci i wiary Adama Nergala Darskiego – a wręcz stwierdził, że to „miły, mądry, spokojny człowiek”. Powiedział też, że w Nergalu jest „diabelskość z jasełek (…) nie ma w nim nic diabolicznego” oraz wskazując na sprzedajność takiej postawy – i ma pełną rację, bo należy odróżnić image Nergala jako artysty, co ewidentnie stanowi starannie przygotowaną i odgrywaną rolę, od niego jako człowieka poza tym. Oczywiście, sam fakt bycia artystą – wbrew temu, co orzekł swego czasu gdyński sąd – nie oznacza, że ma prawo obrażać uczucia ludzi religijnych, drąc Pismo Święte – i to trzeba nazwać jednoznacznie. W mojej ocenie facet gra, zarabia i żyje ze swojej plastikowej „diaboliczności” – a tym samym czy to ks. Boniecki czy ktokolwiek inny ma pełne prawo wyprowadzić z tego słuszny wniosek, że żadna to diaboliczność, a medialne działanie pogubionego pewnie nieco człowieka, któremu należy współczuć, a nie przeciwko komu wzywać do krucjaty. Kto ma rozum, ten i tak takie działanie prawidłowo oceni. 
Oczywiście, temat podchwycili pewni biskupi w naszym kraju – i tak, niejaki bp Kazimierz Ryczan (cytowany i przez Wyborczą, i przez Frondę) pozwolił sobie na stwierdzenie, iż ks. Boniecki „zagubił się na starość”. Bardzo merytoryczne, prawda? Ja z przykrością muszę stwierdzić, iż akurat dobrze, że autorowi tych słów tylko rok pozostał do emerytury – bo, bez względu na ocenę postawy ks. Bonieckiego, taki poziom wypowiedzi pozostawia wiele do życzenia po prostu w sferze kultury, i negatywnie wpływając na wizerunek Kościoła. Tym bardziej, że mam wrażenie, iż to ks. Boniecki w przeciwieństwie do bp. Ryczana wie, co mówi. 
Sednem tekstu było stwierdzenie: „Najbardziej porażająca była jednak odpowiedź ks. Bonieckiego na pytanie o ofertę, z jaką przyjechał do Kostrzyna. „Nic nie przyjechałem oferować. Róbta co cheta!”  – zakrzyknął duchowny” [pisownia oryginalna, skopiowana w z Frondy – z błędem…]. Tak, takie słowa padły – i nikt się ich nie wypiera. Czy jednak ktokolwiek z bijących pianę zastanowił się, co autor miał na myśli? Pewnie, najłatwiej podpiąć je do całości tego, co prezentuje sobą Jurek Owsiak i jego inicjatywy – i sprowadzić do wspólnego mianownika jako absolutną dowolność, nieskrępowanie żadnymi wartościami i punktami odniesień.
Czy jednak to właśnie powiedział ks. Adam? Nie. Nie przypadkowo przytacza słowa Augustyna – kochaj i rób, co chcesz – wielokrotnie powtarzane i przywoływane przez Kościół. Tu oddam głos ks. Bonieckiemu:

Na końcu zapytano mnie (to było dobre pytanie), z jaką przychodzę ofertą. Wiem, że prawidłowa odpowiedź brzmi: „Bóg cię kocha”. Ale mnie zastanowiło słowo „oferta”. Słowa sąsiadujące to „promocja”, „reklama” itp. Nie chcę – pomyślałem – być postrzegany jako komiwojażer, który przyszedł z ofertą: „przyjdź do nas, a nie będziesz sam”, „sens życia dostarczamy do domu”, „odpuszczenie grzechów gwarantowane”, „zbawienie wieczne zapewniamy”. Przyszedł taki – tak mnie postrzegają, myślałem – żeby nas złowić, nawrócić, przywabić. O, nie – pomyślałem. Owszem, przyszedłem podzielić się z wami tym, czym sam żyję, odpowiedzieć na wasze pytania. Ale nie z „ofertą”. Czy Bóg, czy Jezus Chrystus jest ofertą? Jest miłością. Czy miłość jest „ofertą”? Powiedziałem wam, co myślę – pomyślałem – powiedziałem wam, w co wierzę. A teraz kolej na was. Na każdego z osobna. Kto chce… „Jeśli ktoś chce iść za Mną” – mówił Jezus. „A może i wy chcecie odejść?” – pytał spłoszonych nową nauką uczniów. Powiedziałem wam o mojej wierze, o Bogu. Teraz wy, młodzi przyjaciele. Wasz wybór, wasza decyzja, wasza wolność. „Róbta, co chceta” – powiedziałem, wiedząc, że za to jeszcze oberwę.

Czy w takim toku myślenia jest cokolwiek nagannego? Czy Jezus kiedykolwiek był dla kogokolwiek jedną z wielu ofert, równorzędną z innymi, promocją czy okazją? Tak, okazją zdecydowanie. Ale nie jako jedna z wielu alternatyw, a ta jedyna naprawdę sensowna, prawdziwa, prowadząca dokądś indziej niż tylko do zaspokajania własnych potrzeb. Tu nie ma oferty promocyjnej, tu nic się nie zmienia – wręcz przeciwnie, Jezus to jedyny constans w tym wszystkim, tylko że nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, nie każdy Go zna, poznał Go i Mu zawierzył. Niektórzy do tego dojrzewają, inni szczerze szukają, a jeszcze inni są ciągle daleko, ale gdzieś w sercu wiedzą, że ich aktualna droga prowadzi donikąd. Bóg jest miłością, a nie ofertą – i to wszyscy wiemy od ewangelisty Jana, co Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał, choćby w ramach pielgrzymki do Polski w 1999 r. 
Bóg nikogo do niczego nie zmusza – nawet jeśli niektórzy chcieli by, aby tak było. Wiara to wybór, świadomie i dobrowolnie podjęta decyzja o powierzeniu Panu całego swojego życia. Kościół dość razy na przestrzeni wieków błądził, używając przemocy i metod, które nie licują z tym, co ma prezentować i reprezentować na świecie. Każdy z nas daje (mam nadzieję) świadectwo, które trzeciej osobie może pomóc podjąć decyzję o zwróceniu się ku Bogu, lub nie. On czekał, jest i będzie czekał – nawet w ostatniej sekundzie życia danej osoby. Decyzję i ten jeden krok ku Niemu każdy musi wykonać sam. I będzie miał sens tylko wtedy, kiedy to będzie w pełni autonomiczna i wynikająca z potrzeby serca decyzja. 
Tak, w tym sensie – róbta, co chceta. Bo gesty, formy, słowa bez przekonania, dla zasady, z przyzwyczajenia – „chodzenie” na mszę, „klepanie” zdrowasiek”, bezmyślne spowiedzi dorosłych ludzi – to działania nie mające w ogóle sensu, chyba że dla „świętego spokoju” tego, kto je podejmuje; a przy tym przecież wie, że to tylko działanie pozorne, bez sensu; forma bez treści. Bóg daje nam wybór i tylko do każdego z nas należy ocena, co w skrytości serca, zgodnie ze swoim sumieniem, powinienem zrobić, jaką drogę wybrać, czym się kierować. To jest tylko moja decyzja – przy czym, o ile świadomie i dobrowolnie odrzucam Ewangelię, bo mi się nie chce, bo mi tak wygodniej, to powinienem mieć świadomość konsekwencji tego działania. 
Dlatego ja bym tu dopowiedział, jak kiedyś jeden ksiądz zakończył kazanie: róbta, co chceta; tylko się potem nie dziwta. 

Karanie za głos rozsądku

Szymon Hołownia na łamach witryny Religia.tv poinformował wczoraj, że ks. Adam Boniecki MIC (wieloletni redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego, swego czasu także prowincjał swojego zgromadzenia) otrzymał od swoich przełożonych w zakonie marianów zakaz wypowiadania się w mediach oraz występowania publicznie. Co ciekawsze, jest to rozwiązanie dotychczasowe – o jego dalszym losie (???) ma zadecydować rada prowincjalna.
Kompletnie tego nie rozumiem. Domyślać się można, że taka decyzja podjęta została w związku z wypowiedziami zakonnika na temat obecności w mediach Adama „Nergala” Darskiego, a konkretnie na tle sporu, jaki powstał w tym zakresie pomiędzy nim a biskupem włocławskim Wiesławem Meringiem. 
Zgodzić się należy z tym, że obecność Darskiego w telewizji publicznej jest dość dziwna, szczególnie w kontekście tylokrotnego mantrowania na temat misji tejże telewizji. Postać kontrowersyjna, nie tyle w zakresie prezentowanego stylu muzycznego, co show, całej otoczki i wizerunku z zespołem Behemoth i samym Nergalem związanym. Wystarczy wspomnieć niedawny, głośny medialnie, proces karny Darskiego z tytułu podarcia (znieważenia) Pisma Świętego, z kuriozalnym nieco uniewinniającym wyrokiem sądu (w dużym skrócie – sąd stwierdził, że jak koncert zamknięty, to osoby urażone darciem Biblii mogły się tam nie pchać, a w ogóle to Darski drzeć mógł, bo to było działanie artystyczne – bez komentarza…). Można dywagować, czy jest satanistą, czy i w co wierzy – moim zdaniem nie ma to znaczenia, ponieważ to, co w tej roli robi, to element image’u jego i kapeli, a w kontekście ich zachowania naprawdę trudno uwierzyć, aby prywatnie prezentowali takie same poglądy. Nie można natomiast jego postawie w samym programie Voice of Poland nic zarzucić, poza kilkoma niekoniecznie pięknymi sformułowaniami (nie bluzgami). Wiem, bo program oglądam, sensowny dość. Jak to opisał sam ks. Boniecki, Nergal szokował… tym, że nie szokował. Bo zachowywał się normalnie, czasami wypowiadając się w sposób i stylu bardziej porządnym niż pozostali jurorzy. Mnie także tym zaskoczył, ale tak właśnie jest. Tutaj nic nie można mu zarzucić. 
W swoim stanowisku co do reakcji bp. Meringa ks. Boniecki, niestety, miał rację. Dotarły do biskupa (w dodatku przewodniczącego Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego) jakieś szczątkowe informacje, padło nazwisko Darskiego, wiadomo jaką muzykę uprawia i co w ramach show muzycznych prezentuje. Że niby to satanista, i takieto to telewizja publiczna lansuje. I zamiast zapoznać się dokładnie z tym, co i jak ten Nergal cały w tej telewizji, w tym konkretnym programie robi… pisze list, który wywołuje różne emocje. Bo o ile zarzuty w nim podniesione można potwierdzić co do scenicznej (muzycznej) działalności Nergala – to trafiają, przysłowiowo, jak kulą w płot w jego występy w ramach muzycznego programu na TVP 2. Tak, to co robi na scenie w kapeli, jakich używa znaków, a przede wszystkim o czym śpiewa, by rozumieć, że nawołuje do nienawiści, odwołuje się i nawołuje do zła. Jednoznacznie. Tylko że nic takiego nie zrobił w TV. Biskup Mering miał rację mówiąc, że „TVP powinna służyć budowaniu pokoju społecznego – decyzja dotycząca Nergala na pewno temu nie sprzyja!”; w kontekście jego twórczości i image’u jako muzyka, zdecydowanie. Jednak stwierdzenie „zatrudnienie wyznawcy satanizmu, bluźniercy, człowieka bez podstawowej kultury w TV publicznej bije wszelkie granice przyzwoitości” mija się z prawdą – jak już podałem, w programie Darski wykazuje się wręcz wybitną kulturą, tak wypowiedzi, jak całości zachowania.
 
Nie mówiąc o tym, że sformułowanie zawarte w liście biskupa pod adresem ks. Bonieckiego o treści: „Proszę zatem zafundować sobie badania okulistyczne i nie szerzyć zamętu w umysłach wiernych, opowiadając schizofreniczne tezy” jest na dość niskim, żeby nie powiedzieć żenującym poziomie, tym bardziej ze strony biskupa (Hołownia używa tutaj dosadnego określenia – chamstwo). Nie mówiąc już o tym, że spora część listu Meringa to nic innego, jak „używanie” sobie na Tygodniku Powszechnym jako takim – kwestia subiektywnych ocen publikowanych tam tekstów i ich autorów; w tej sytuacji – dot. prywatnych wypowiedzi ks. Bonieckiego – zupełnie więc nie na temat.
Nie wiem, czy ks. Boniecki miał rację, twierdząc, że postulaty bp. Meringa odnośnie niepłacenia, w ramach protestu, abonamentu radiowo-telewizyjnego, noszą znamiona nacisków, aby zmienić władze telewizji publicznej. Natomiast ma z pewnością rację co do tego, że taka a nie inna reakcja na występy Darskiego w Voice of Poland w TVP 2 jest co najmniej chybiona, żeby nie powiedzieć, że błędna – ponieważ żadne z zarzutów, jakie są w pełni uzasadnione wobec Darskiego jako wokalisty Behemotha, nie znajdują potwierdzenia wobec jego występów w tym programie. Inna rzecz, jak oceniać osobę, która publicznie zachowuje się w sposób tak skrajnie różny? Na pewno nie jest ona wiarygodna, więc należało by się zastanowić, czy należy ją zatrudniać w telewizji publicznej. Ktoś nie pomyślał, ktoś stwierdził że jest znany, medialnie rozpoznawalny, więc go zaangażowali. Można założyć dobrą wolę tak bp. Meringa, jak i ks. Bonieckiego, troskę z ich strony o Kościół i wierzących. Jednak wyszło jak wyszło, i niewiele z tego jest dobrego – poza tym, że publicznie mamy kolejny niepotrzebny spór, zatem wodę na młyn dla przeciwników Kościoła.
Wracając do decyzji przełożonych zakonnych o zakazie wypowiedzi dla ks. Bonieckiego – jak wskazałem, nie rozumiem jej. Zgoda – zakonnik winien jest jej posłuszeństwo, co ks. Boniecki uczynił. Zakonnik powinien założyć, że przełożony kieruje się troską o Kościół i zbawienie wiernych. Jednak po co taki krok, tak drastyczny, w stosunku do raz że człowieka, który większość życia spędził jako ceniony publicysta i autor tekstów, a dwa że w stosunku do osoby sędziwej, a trzy że zasłużonej dla Kościoła? Nie widzę tutaj zachowania ani wypowiedzi sprzecznych z nauczaniem Kościoła, katolicką doktryną. Można uznawać jego poglądy za błędne w tym sensie, że się z nimi po prostu nie zgadzać – ale wówczas powinno dojść do dyskusji, rozmowy mającej na celu wyjaśnienie spornych kwestii i rozwianie wątpliwości, przy umożliwieniu przedstawienia swojego stanowiska przez ks. Bonieckiego; a nie do odgórnego zamknięcia ust, powołując się na ślub zakonny. Czy taka forma była tu konieczna? Nie. 
 
Zgadza się, Kościół ma dzisiaj wielu wrogów i przeciwników. Kościół musi dzisiaj radzić sobie z wieloma problemami także w swoim wnętrzu – wystarczy wspomnieć problemy finansowe, czy ciągłe echa wieloletnich nadużyć seksualnych. Czy w tym wszystkim należy, na własne życzenie, w imię chyba tylko własnej pychy i chęci postawienia na swoim, tworzyć takie dziwne i niezrozumiałe spory? Wydaje mi się, że zamiast tego powinno się dzisiaj docenić to, że są i robią swoje właśnie tacy ludzie, jak ks. Boniecki. Że w Kościele, nie licząc na popularność wśród hierarchów i pewnych tego Kościoła warstw, pozostają głosem rozsądku. To powód do uznania, a nie karania.