Bardzo nie lubię pisać o tego rodzaju sprawach, ale wydaje mi się, że są ważne. Nie rozumiem działania takich ludzi, tym bardziej biorąc pod uwagę pewne domysły, które mogą sugerować pobudki i motywacje, dla których postąpili tak, a nie inaczej.
Niestety, nie jest mi znany jakikolwiek polski przekład wspomnianego listu, o którym jest mowa, a który 4 kardynałowie we wrześniu 2016 r. przesłać mieli papieżowi Franciszkowi. Bazuję się – mając na uwadze ortodoksyjność źródła – na tekście z GN, mówiącym o tym. Jak podaje gazeta, kardynałowie Carlo Caffarra, Raymond Burke, Walter Brandmüller i Joachim Meisner poprosili papieża Franciszka o odpowiedź na 5 pytań dotyczących interpretacji adhortacji. List w tej sprawie skierowali do Watykanu we wrześniu (do wiadomości również prefekta Kongregacji Nauki Wiary kard. Gerharda Ludwiga Mullera), a 14 listopada 2016 r. angielskie tłumaczenie tego pisma opublikowane zostało w serwisie National Catholic Register.
Nie uważam, aby słusznym w tym zakresie było użycie porównania owych kardynałów z uczonymi w piśmie (jak to uczynił Jacek Dziedzina w komentarzu do tegoż GN), natomiast trudno jest z drugiej strony oprzeć się wrażeniu co do pewnego podobieństwa tej postawy kardynałów do zachowania faryzeuszy w zakresie kategorycznego żądania krótkich, jednoznacznych rozwiązań – tak albo tak.
Chodziło konkretnie o punkty 296-305, przede wszystkim 301, wspomnianej adhortacji apostolskiej (odsyłam do tekstu na Deonie) – a więc dotyczące sytuacji tzw. nieregularnych.
(298) Osoby rozwiedzione, żyjące w nowym związku, mogą na przykład znaleźć się w bardzo różnych sytuacjach, które nie powinny być skatalogowane lub zamknięte w zbyt surowych stwierdzeniach, nie pozostawiając miejsca dla odpowiedniego rozeznania osobistego i duszpasterskiego. Czym innym jest drugi związek, który umocnił się z czasem, z nowymi dziećmi, ze sprawdzoną wiernością, wielkodusznym poświęceniem, zaangażowaniem chrześcijańskim, świadomością nieprawidłowości swojej sytuacji i wielką trudnością, by cofnąć się wstecz bez poczucia w sumieniu, że popadłoby się w nowe winy. Kościół uznaje sytuacje „gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów – jak na przykład wychowanie dzieci – nie mogą uczynić zadość obowiązkowi rozstania się”329. Istnieje także przypadek osób, które podjęły wielki wysiłek, aby uratować pierwsze małżeństwo i doznały niesprawiedliwego porzucenia, lub „tych, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne”330. Inną jednak rzeczą jest nowy związek, zawarty po niedawnym rozwodzie, ze wszystkimi konsekwencjami cierpienia i zamieszania, które uderzają w dzieci i całe rodziny, lub sytuacja kogoś, kto wielokrotnie nie wypełniał swoich zobowiązań rodzinnych.
We własnym zakresie na swoim profilu na Facebooku przetłumaczył z języka włoskiego pytania purpuratów o. Kasper Mariusz Kaproń OFM:
– Jak może pojednać się z Kościołem ten, kto – według kardynałów – nie żyje w związku małżeńskim?
– Jak można zaakceptować, aby został przebaczony grzech, który jest „wewnętrznie złym”?
– Jak może żyć w stanie łaski, ten kto żyje w stanie grzechu?
– Jak papież, który nie jest świętym, może kwestionować nauczania papieża, który jest świętym?
Nie mam wątpliwości – z punktu widzenia spowiedników nawet i łatwiej było by, gdyby papież udzielił zerojedynkowej odpowiedzi: tak/nie. Rozwiązywało by to – potencjalne i te, które z pewnością pojawiają się czy też pojawią – problemy w praktyce spowiedniczej. Tym bardziej dla biurokratów, urzędników kultu, którzy chcieli by mieć wszystko wprost podane – tylko że to w ogóle nie jest rola księdza. Albo „możesz iść do Komunii” albo „nie możesz iść do Komunii”, i po sprawie. A tutaj nie ma tak łatwo, bo Amoris Laetitia mówi o wspólnym – spowiednik + penitent – rozeznawaniu, i, co jest bardzo często pomijane, takim, które wcale nie musi skończyć się konkluzją dopuszczenia do sakramentu Eucharystii, ale znajdowania miejsca i drogi takiego penitenta we wspólnocie Kościoła w jego konkretnej sytuacji. Pytanie w tym kontekście, bynajmniej nie bez znaczenia: ciekawe, ile czasu ci konkretni kardynałowie spędzają w konfesjonale, skoro powyższa materia jest aż tak dla nich istotna…
Ja nie mam żadnych wątpliwości – w tak trudnej materii nie ma absolutnie żadnej możliwości, a tym bardziej sensu, podejmowania choćby próby tak zerojedynkowego ustalenia pewnych kwestii. To by oznaczało pewną kazuistykę, którą następnie należało by – jak radosny szablonik – podstawiać pod wszelkie możliwe i tak naprawdę niepodobne do przewidzenia sytuacje, jako uniwersalne rozwiązanie. Papież napisał o tym a adhortacji wprost: „Biorąc pod uwagę niezliczoną różnorodność poszczególnych sytuacji, takich jak te wymienione powyżej, można zrozumieć, że nie należy oczekiwać od Synodu ani też od tej adhortacji nowych norm ogólnych typu kanonicznego, które można by stosować do wszystkich przypadków”! (punkt 300). To nie są także pytania o to, czy zasady obowiązują – bo jest oczywiste, że obowiązują i normy kanoniczne nie ulegają zmianie (o czym jest mowa wprost w punkcie 300), a adhortacja wskazuje pewne ramy, w których duszpasterz i penitent poruszają się, aby rozeznać i towarzyszyć takiej osobie we włączaniu się, uczestnictwu w życiu Kościoła – co niekoniecznie musi (ale może i tego właśnie papież nie wyklucza) prowadzić do dopuszczenia do Komunii Świętej.
To rozeznanie zakłada wielość zmiennych, które miały by być badane w każdym indywidualnym przypadku, w oparciu o konkretną sytuację danej osoby, konkretnie żyjącej w kolejnym związku. Jak można oczekiwać tutaj odpowiedzi – i to bez uzasadnienia – na zasadzie „tak/nie”? Nie pojmuję tego. A gdzie miało by być miejsce na miłość, próbę zrozumienia człowieka w jego sytuacji, czasu na przemyślenie i przemodlenie danego przypadku, poszukanie najwłaściwszego rozwiązania danej sytuacji – to właściwe rozeznanie?
Co więcej, w mojej ocenie jednoznaczna odpowiedź papieża – jakakolwiek – stanowiła by zaprzeczenie temu, co napisał w Amoris Laetitia o konieczności badania i rozeznawania każdego przypadku indywidualnie.
Ja nie potrafię tego tak ładnie opisać, więc podeprę się o. Grzegorzem Kramerem SI:
Przez cały ostatni rok Kościół pokazywał, że Bóg to Miłość, a miłość to przede wszystkim relacja. I nawet jeśli jako obraz naszej relacji z Nim weźmiemy małżeństwo, w którym przecież też są elementy prawa, to jednak podstawą relacji jest miłość. Prawo w stosunku do miłości jest drugorzędne i w funkcji pomocowej. Nie da się przeżywać relacji opartej na miłości z instrukcją w ręku. Oczywiście znajdą się tacy, którzy powiedzą, że można, ale każdy człowiek, który kocha czy kochał wie, że to nie działa. Owszem, prawo jest nam potrzebne, bo trzeba w momentach kryzysowych, wątpliwych do czegoś się odwołać, ale nigdy nie jest ono celem. Przez cały ten rok, Franciszek jak prorok, pokazywał nam znaki, robił wiele gestów. Nikt rozsądny nie będzie mówił: „świata nie zmienił”, bo każdy rozsądny człowiek wie, że w gestach kogoś takiego jak papież chodzi o budzenie całego Kościoła do działania w małych wspólnotach. Rola proroka na tym polega, że robi on rzeczy czasem niezrozumiałe, czasem wbrew rytuałom i utartym schematom, żeby potrząsnąć ludem. By ludzie zaczęli zadawać sobie pytania, myśleć i wchodzić na drogę świadomych decyzji. W Amoris laetitia, Franciszek zrobił dokładnie to samo. Nie znosząc prawa, pokazał, że relacja człowieka z Bogiem jest niepowtarzalna, że za każdym razem, kiedy mówimy o relacji trzeba zadać sobie trud (i ten, który ją przeżywa i ten, który ją opisuje i ten w końcu, który w niej pomaga) rozeznawania czyli pytania się co w danej sytuacji i okolicznościach, a dokładnie w życiu tego człowieka będzie większym dobrem czyli miłością.
Czytając zaś te pytania, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że kardynałowie sygnatariusze listu po raz kolejny dają – zły – przykład oceniania w Kościele pewnych kwestii przez pryzmat zagadnień, w dużym uproszczeniu, łóżkowych. Co ciekawe, wszystko opiera się także na odwołaniu do nauczania Jana Pawła II, z podkreśleniem, że kanonizowanego świętego – co jest tym bardziej kuriozalne, iż to właśnie on dopuścił przystępowanie do Komunii Świętej przez rozwodników w pewnych określonych sytuacjach, a więc uczynił wyłom od zasady braku możliwości pełnego uczestniczenia w Eucharystii.
Dla mnie ta cała sytuacja – wybaczcie – to dziecinada i zagranie trochę rodem z piaskownicy. Pomijając intencje 4 kardynałów, nie uzyskali oni odpowiedzi od papieża i co? Lecą z newsem do gazety, i to – ustalmy – niezbyt wysokich lotów. Ja w tym zbyt dużo dobrej woli nie widzę z ich strony – a głównie wolę rozgłosu. Zresztą, czy w ogóle wypada, aby tego rodzaju wątpliwości były publikowane w mediach? Wystarczy przełożyć sytuację na przykład jakiegokolwiek zgromadzenia zakonnego, w którym zakonnicy decydowali by się na otwarte kontestowanie i publiczne dyskutowanie poglądów i decyzji swojego przełożonego.
Ja w tym wszystkim widzę – nieudaną, na szczęście, dla kardynałów jako inicjatorów – próbę sił i próbę wymuszenia czegoś na papieżu. Jako zwykły, czerstwy katolik, żaden teolog, ksiądz, a tym bardziej kardynał.
Tak samo, jak pewni ludzie kiedyś chcieli podpisać Jezusa pod wyrokiem śmierci dla kobiety przyłapanej na cudzołóstwie (J 8, 1-11) – też im się nie udało, choć Jezus wyraźnie przykazał kobiecie, aby nie grzeszyła już więcej (co jest logiczne). To nie jest wyrywanie z kontekstu – ale bardzo dobry przykład podobnego rozeznawania, do którego skłania Franciszek.
Na koniec, ponownie o. Kramer, bo pięknie ujął sedno:
Rozeznawanie nie jest powiedzeniem: małżeństwo jest rozerwalne, a przykazania nie obowiązują. Rozeznawanie to powrót do samego początku Biblii, kiedy Bóg pyta człowieka: „Adamie, gdzie jesteś”? Bóg przecież doskonale wiedział gdzie jest Adam, ale Bóg wie, że człowiek potrzebuje tej odpowiedzi, bo w sytuacji, w której się znalazł nie ma sensu „płakać nad rozlanym mlekiem”, ale trzeba szukać nowych rozwiązań. Cel się nie zmienia – zawsze jest nim Bóg i dążenie do świętości, jednak drogi bywają pokręcone.