Skala przemocy przeraża mnie – dlatego trochę się załamałem, kiedy usłyszałem o tym, co wydarzyło się we francuskiej Nicei, gdzie jakiś totalnie zagubiony i biedny człowiek zabił przeszło 80 osób, rozjeżdżając ich po prostu dużym samochodem. Takie trudne sytuacje pozwalają jednakże wypróbować naszą wiarę – jak ja, jako katolik, powinienem się zachować w takiej sytuacji?
Heh, pojęcie „powinności” odnośnie zachowania nie jest tu zbyt szczęśliwe – bo nie można powiedzieć, że jakieś zachowanie jest lepsze, a inne gorsze w tak dramatycznym momencie. Znieruchomieć, zasmucić się, odczuć wewnętrzny strach czy choćby niepokój, uronić łzę, zadumać nad kruchością życia, wspomnieć swoich zmarłych, modlić o życie wieczne dla zmarłych, o opamiętanie dla zbrodniarza. Zmienić swoje zdjęcie profilowe na Facebooku, Twitterze czy innym Instagramie – na jedną z powszechnych grafik, wyrażających solidarność z narodem francuskim, a przede wszystkim z rodzinami ofiar zabójcy. Byle tylko nie znienawidzieć, nie pałać żądzą zemsty, nie złorzeczyć – bo to jest zwycięstwo złego.
Dzisiaj media są wszędzie, stąd na tym czy innym portalu społecznościowym każdy użytkownik takiegoż zostawał najpewniej dzisiaj wielokrotnie bombardowany linkami do filmów wideo z całego zdarzenia. To jest straszne – ale wszechobecne w dużych miastach kamery zarejestrowały rajd zabójcy i jego rozpędzonej ciężarówki. Ja rozumiem, ludzie w emocjach dzielili się tym źródłem, udostępniali – ale po co? Czy komukolwiek cokolwiek dało obejrzenie tego, na pewno brutalnego, nagrania? Nie rozumiem. Jak dla mnie, strata czasu i nerwów, to nic nie da. Jak to świetnie ujął ks. Andrzej Draguła: „Nie oglądajcie, nie karmcie swoich oczu bestialstwem, nienawiścią, barbarzyństwem”.
W kontekście tego zdarzenia szokująca i raczej nieprzemyślana (delikatnie mówiąc…) wydaje się być wypowiedź szefa MSWiA Mariusz Błaszczak, który raczył był stwierdzić: „To kolejny z serii ataków. W listopadzie ubiegłego roku był Paryż, w marcu Bruksela, wczoraj Nicea. To jest problem związany z tym, z czym boryka się zachód Europy – dziesiątkami lat polityki multikulti, poprawności politycznej. Takie są niestety tego efekty”. O ile w tych konkretnych realiach – Francji jako kraju – diagnoza może być w pewnym sensie trafna, to jednak sama logika i rozumowanie w ten sposób sformułowane są z gruntu błędne. Idąc bowiem takim tokiem myślenia, należało by w przypadku jakiejkolwiek przemocy uznać, że ofiara w pewnym sensie jest sama sobie winna – jakkolwiek to absurdalnie brzmi. Najłatwiej zwalić na „lewactwo”, „multi-kulti” i uznać sprawę za zamkniętą, pogrozić pięścią, a dla pewności (załatwiając dwie sprawy za jednym zamachem) takim zajściem uzasadnić zamknięcie granic i wyrzucenie z Polski wszystkich uchodźców, a na pewno muzułmanów. Tylko co to da? Nic. Wróć… Da. Eskalację uprzedzeń i nienawiści.
Szymon Hołownia – w zupełnie innym niż Nicea czy jakikolwiek zamach kontekście napisał (moje luźne przytoczenie wypowiedzi niezbyt dokładnie zapamiętanej), że kiedy stajemy wobec rzeczywistości odejścia drugiej osoby, szczególnie, kiedy wydaje się, że nastąpiło to nagle, gwałtownie, zbyt wcześnie, to wcale nie powinniśmy się modlić i życzyć zmarłemu „odpoczywaj w pokoju” – ale wręcz przeciwnie: nie, nie odpoczywaj, ale módl się za nami. Piękna myśl i świetny pomysł – aby ten, którego życie skończyło się tak nagle, z góry teraz wspierał i kibicował nam, walczącym tutaj nadal.
Ja myślę, że najsensowniej będzie jednak poszukać w tym wszystkim nadziei, jak również po prostu zawierzyć tę rzeczywistość Bogu w modlitwie. Łatwo powiedzieć, prawda? Pewnie tak. Kiedy ludzie z wyrzutem nie raz pytają – gdzie był wtedy Bóg? – tuż obok, stał i płakał nad ludzką głupotą i tym, co doprowadziło do takiej tragedii. My się w tej wolności potrafimy niesamowicie pogubić, aż do jej wykorzystania do odebrania życia drugiemu. Ale nie można stracić nadziei, że taka tragedia stanie się katalizatorem, który obudzi w ludziach dobro. Zmobilizuje, aby sami spróbowali uczynić świat lepszym. Własnymi siłami i mocą Boga, którego „zaprzegają” do pracy i błagają swoimi modlitwami. Ufni, że te nasze najpiękniejsze gesty solidarności – dzisiaj spontaniczne – są tak naprawdę niczym wobec tego, co i jak może poprowadzić po swojemu Bóg.
Wobec dramatu wydarzeń z Nicei – módlmy się za tych, których nienawiść i zaślepienie zabiły, za ich rodziny i najbliższych, ale też za tych, którzy podnieśli rękę na bliźnich: o miłosierdzie Boże i łaskę opanowania dla nich. Kto wie, czy w oczach Boga nie są oni męczennikami? Jeśli uznać, ze zabito ich za sam tylko fakt bycia chrześcijanami (albo po prostu nie-muzułmanami).
To jest niesamowite – bo ten, kto stoi za tą tragedią, po ludzku jest winny i zgodnie z prawem wielu krajów zasługiwał by na śmierć. Dla Boga ta tragedia jest przestrzenią, w której może zadziałać jeszcze bardziej Jego miłosierdzie – czy to wobec rodzin i najbliższych ofiar, czy to w sercu zamachowców. W tym sensie, taki dramat i zbrodnia Bóg może wykorzystać, aby wyprowadzić jakieś dobro, którego my nie widzimy, a które może później zaowocować. Za nic nie próbuję sobie wyobrazić, co dzieje się w sercu człowieka, który dokonuje takiej zbrodni – tym bardziej już „po” – ale wiem, że Bóg jest większy niż to wszystko i nie raz pokazał, że największy syf potrafi zmienić w coś dobrego. Ufam mocno, że i tym razem okaże swoje miłosierdzie.
Ja modlę się w tej chwili przez wstawiennictwo nam współczesnych męczenników franciszkańskich z Polski, oo. Zbigniewa i Michała – też ofiar fanatyzmu i terroryzmu, tyle że w latach 90. w Peru. Bo modlitwa – jak to ktoś ładnie ujął na obrazku u góry – to składanie siebie nawzajem w Boże ręce 🙂