Dzisiaj nieco inaczej, nie stricte o liturgii słowa jak zwykle. Bo o uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny chodzi, dla innych Matki Bożej Zielnej, jeszcze dla innych rocznicę (123) tzw. cudu nad Wisłą, czy też po prostu – zupełnie po świecku, bez akcentu maryjnego – święto Wojska Polskiego.
Po prostu uświadomiłem sobie, że od czasu odejścia mojej Mamy – zaraz będą 2 miesiące – sytuacja jest zupełnie inna, i tak po ludzku jako dla człowieka wierzącego mam teraz inną Mamę, właśnie Maryję. Mimo, że – jak wierzę – i jedna, i druga są teraz częścią wiekuistej radości, do której my wszyscy zmierzamy. Z tego zaś płyną jakby dwa dla mnie wnioski. Po pierwsze, te wielokrotne w ciągu roku wspomnienia, święta i uroczystości maryjne to kolejna okazja, aby wspomnieć Mamę. Może nie we Wniebowzięcie, ale wczoraj, była ku temu fajna okazja – spotkaliśmy się z właściwie jedyną bliższą zbliżoną wiekowo do nas rodziną ze strony Mamy, siłą rzeczy były wspomnienia o prababci, babci i Mamie. Tak pozytywnie, bez użalania się. Po drugie, to dni, kiedy uświadamiam sobie od tego krótkiego czasu, jak wiele jest mądrości w tym, że Kościół wzrok wierzących raz po raz kieruje właśnie na nią – na Maryję. Bez znaczenia, czy w tajemnicy jej wniebowzięcia, szkaplerza, zwiastowania Pańskiego, królowej różańcowej czy w jakiejkolwiek z postaci, w których na przestrzeni wieków przypominała o sobie ludziom, przynosząc kolejne łaski. I po trzecie – że chyba właśnie ci, którzy już po ludzku swojej Mamy nie mają na ziemi, szczególnie to zauważają.
A liturgia, ewangelia tego dnia (Łk 1,39-56) pokazuje bardzo wielką pokorę i chęć bycia użyteczną ze strony Maryi. Sama, w cudowny sposób nosząc pod sercem Syna, za przeproszeniem tłucze się kawał drogi do dalekiej i starszej krewnej Elżbiety, po czym następuje jakby pierwszy dialog Jezusa z Janem: dwójka nienarodzonych ludzi – Bóg-Człowiek i ostatni z proroków, który wskaże Go, dają znać o niezwykłości dziecka Maryi, co staje się zrozumiałe także dla Elżbiety. Maryja wędruje, aby pomóc, aby wspierać – a jednocześnie nie przestaje dziękować Bogu za wyróżnienie, jakie ją spotkało, doceniając wyjątkowość swojej sytuacji, nawet jeśli nie do końca była świadoma tego, co ją czeka w przyszłości. Działa, żyje i nie przestaje dziękować Bogu za to, czym ją obdarzył – otwarta na wszystko i potrafiąca to, co ją spotyka, przyjmować w duchu wiary i zawierzenia. I o ile samo to nie czyni ją tym, kim się w historii Kościoła stała, to jednak być może właśnie dlatego ją, a nie kogo innego, Bóg wybrał na matkę tak Jego Syna, jak i – ostatecznie, na podstawie słów Jezusa z krzyża – na matkę całego Kościoła i wszystkich ludzi, symbolicznie reprezentowanych przez umiłowanego ucznia. Niby takie proste sprawy – a sam wiem, jak ciężko z tym jest.
Bardzo trafiła do mnie w tym roku modlitwa przy błogosławieństwie ziół w tym dniu, są tam m.in. takie słowa:
Zachowaj je od zniszczenia, aby wzrastały, radowały oczy, przynosiły jak najobfitszy plon i mogły służyć zdrowiu ludzi i zwierząt. A gdy będziemy schodzić z tego świata, niechaj nas, niosących pełne naręcza dobrych uczynków, przedstawi Tobie Najświętsza Dziewica Wniebowzięta, najdoskonalszy owoc ziemi, abyśmy zasłużyli na przyjęcie do wiecznego szczęścia.
Kapitalne porównanie. My jako ludzie otrzymujemy nie tyle do panowania, co do wykorzystywania dobra w postaci tego, co rośnie, kwitnie – i w tym dniu przynosimy plony tych roślin z prośbą, aby Bóg im błogosławił dla dobra wszystkich (nie tylko ludzi!) swoich stworzeń na tym świecie. I jednocześnie żywimy nadzieję, wierzymy, że tak samo sytuacja będzie wyglądała w Dniu Sądu: tacy sami my z naręczami dobrych spraw i rzeczy, tylko że tymi zgromadzonymi i jakoś tam wypracowanymi przez siebie za pomocą tego, co dobry Bóg dał do wykorzystania. Mama zawsze lubiła kwiaty, dużo ich było w domu, często je przynosiła i zbierała – sama, nigdy kupne. Tak, zdecydowanie ten obrazek bardzo do mnie trafia – Mama idąca z naręczem kwiatów (jeśli to by miały być dobre uczynki, to na pewno wyjątkowo spory bukiet by się uzbierał) na spotkanie z Odwieczną Miłością.
W tych dniach wraca także różaniec, modlitwa przez wielu – przeze mnie także czasami – niedoceniana. A bo to takie bezmyślne klepanie – nie da się ukryć, wtedy nie ma sensu. Jednakże ja w niej widzę bardzo duży sens, ponieważ jest w ten sposób uniwersalna, że małą koronkę zmieścisz wszędzie, aby w jakimkolwiek momencie dnia (no, może poza kierowaniem pojazdami – tu jednak radził bym skupić się na jeździe) powierzyć Bogu przez Maryję wszystkie sprawy swoje, i nie tylko swoje: radości, porywy serca i dziękczynienie oraz prośby. Tu nie trzeba wymyślać epopei w ramach rozważań. Czasami wystarczy dosłownie jedna myśl – to ma być modlitwa szczera, z serca, twoja.
I wreszcie ostatnia myśl, często wracające słowa pieśni, która szczególnie mi się wbiła w pamięć, bo zasłyszana przy/w jednym z podhalańskich kościółków, z pięknym widokiem Tatr, urokliwymi kapliczkami tu i tam czy sanktuarium dominikańskim na Wiktorówkach:
1. Dobra Matko i Królowo z Jasnej Góry,
Z wdzięcznym sercem dziś ku Tobie wznoszę wzrok,
Nie potrafię podziękować za Twe Serce,
Którym wspierasz każdy czyn mój, każdy krok.
Ref. Jesteś tuż obok mnie, jesteś ze mną,
W rannej mgle, w słońcu dnia i w noc ciemną.
Wspierasz mnie, chronisz mnie w swych ramionach.
Jesteś tuż obok mnie w każdy dzień.
2. Gdy upadam, Ty wyciągasz do mnie ręce,
Gdy mi ciężko, Ty oddalasz to, co złe.
Twą obecność czuję zawsze, czuję wszędzie,
Z Tobą, Matko, tak radosne serce me!
3. Choćby chmury przysłoniły Cię, Maryjo,
I zginęła gdzieś za nimi Twoja twarz,
Wiem, że Serce Twe i oczy zawsze żyją,
Wiem, że jesteś przy mnie blisko, wiem, że trwasz.