Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie. Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. (Łk 9,18-24)
To jest podstawa. Bez tego reszta nie ma sensu. To, czy wierzysz, czy się modlisz, czy twoje prawo i to, czym się kierujesz, zakorzenione jest w Bogu – wynikać musi z tego, kim ten Bóg jest. Jezus jest Bogiem – w to wierzę. A ty?
I nie chodzi tu o to, aby w tym momencie wstać i wyrecytować Skład Apostolski (hmm… co to znaczy? co to jest? gdzieś coś pamiętam, ale… Tak, chodzi o Credo, inaczej Wierzę w Boga), albo jakąkolwiek inną nauczoną modlitwę czy litanię. To jest ważne – modlitwa taka jak Pater Noster czy Ave Maria to dziedzictwo Kościoła, słowa wypowiadane z wiarą od tysiącleci, obydwie zresztą zapisane są wprost w Ewangelii. Ale – ciągle – to pozostaje tylko formą.
Pytani brzmi – czy moja wiara kończy się na końcu modlitwy (odmawianej pewnie tylko na okoliczność mniej/bardziej systematycznych odwiedzin w kościele), czy sięga dalej? Czy moja wiara jest odgrodzona od całej reszty mojego życia – rodziny, domu, czasu poświęcanego dla bliskich i przyjaciół, pracy, kariery – czy jest jej częścią? Czy pozwalam Bogu być częścią tego wszystkiego, co mnie stanowi – w każdej sytuacji, w każdej płaszczyźnie i sferze tego życia – czy też przypominam sobie o Nim, ot, tak od czasu do czasu, gdy się akurat grunt pali pod nogami, gdy czegoś chcę i mam nadzieję (bo pewnie ciężko mówić tu o wierze…) że mi pomoże?
Temida, czyli ta pani z wagą, będąca często przedstawiana jako obraz sprawiedliwości, symbol prawa, to dobry przykład. Ile w mojej wierze jest deklaracji – a ile czynów. Która z tych dwóch szal na wadze byłaby cięższa? A może po prostu jedna z nich byłaby pusta – ta, na której miałbym położyć coś więcej niż słowa?
Nie mówię, że to jest proste. Człowiek rzadko rodzi się, od razu wiedząc – Bóg jest, wierzę w Niego, On jest moim Panem, i basta. Czasami to trzeba przegryźć. Bardzo często są okresy buntu, zawodu, odwrócenia, wypięcia się na Niego, wręcz robienia Mu na złość. Albo okresy poszukiwania, nawet po omacku, ale w dobrej wierze – chcąc być szczerym wobec siebie, aby naprawdę się przekonać. Aby odnaleźć Tego, za którym warto iść, choćby nie wiem gdzie ta droga prowadziła.
Gdy Go odnajdziesz – wtedy sam będziesz wiedział, jak odpowiedzieć na to pytanie. Obyś zdążył. To nie muszą być słowa Piotra Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego, mogą być inne. Może nie być słów – ale mowa serca, które już wie, które rozumie, kocha i jest gotowe otworzyć się na Niego.
Czy w tym momencie będzie automatycznie łatwiej jakoś? Niekoniecznie – Jezus mówi o tym w drugiej części. Ale będziesz wiedział – co i jak. Wiesz, komu zaufałeś. Przyjdzie taki czy inny krzyż, przyjdzie szyderstwo – bo jak tu, wierzyć, do kościoła chodzić, dzisiaj? po co?… – brak zrozumienia, pukanie się w czoło, spojrzenia z politowaniem. A przede wszystkim – walka z sobą samym. Tak, czasami trzeba zaprzeć się samego siebie, jakby siebie i swoje ja przeskoczyć, żeby ono Boga nie zasłaniało, nie zagłuszyło.
Więc idź. Szukaj swojej odpowiedzi na to kluczowe pytanie. Nie musi być piękna, poetycka, rymowana, składna. Ma być twoja i szczera. Tylko tyle, i aż tyle.
Napisałem to 15.06.2010 – w chwili, gdy się to pojawi na blogu, tj. w niedzielę 20.06.2010, będę gdzieś w Turcji i proszę o pamięć modlitewną.
Dobre pytania. Łatwo odgrodzić swoją wiarę od całej reszty życia i zamknąć ją w ramach niedzielnej Mszy/modlitw. Ale myślę, że zmienia się ona zawsze, gdy pozwalamy Bogu wejść wszędzie, w każdy element naszego życia.