Przede wszystkim chciałbym bardzo podziękować wszystkim, którzy wspierali – mnie i nie tylko – podczas zeszłotygodniowych (11-13.03.2015) egzaminów zawodowych. Dużo emocji w tym wszystkim było, szczególnie w ostatnich dniach poprzedzających wszystko… ale jakoś miałem taki wewnętrzny spokój, kiedy szedłem pisać poszczególne prace każdego z tych trzech dni. I to na pewno jest zasługa wszystkich ludzi dobrej woli, którzy się modlili i omadlali tę intencję. Waszą modlitwę mocno czułem.
A te ostatnie dni… Cóż, jak to zwykle bywa – chcesz rozśmieszyć Boga, to Mu powiedz o swoich planach.
Miałem generalnie rozplanowaną pracę co do dnia (poza poniedziałkiem i wtorkiem, bezpośrednio przed egzaminami), i generalnie mogę powiedzieć, że się tego grafiku trzymałem i całkiem to wychodziło. W środę tydzień przed miałem szalony dzień – bieganie do najtańszego ksera w mieście (oczywiście na drugim jego końcu w stosunku do mojego miejsca zamieszkania), oddawanie komputera na egzamin do serwisu, żeby go ustawili pod egzamin, i czekanie aż to zrobią – po prostu 6 godzin latania. Żeby nie było, tego dnia na Wybrzeżu dla odmiany padał śnieg, a właściwie były takie kilkunastominutowe zamiecie, pomiędzy którymi świeciło słońce. I ja tak, objuczony kompem i wielką siatą skserowanych i zbindowanych materiałów, latałem po mieście – co łatwo przewidzieć, spociwszy się mocno. W czwartek już łamało mnie w kościach…
W piątek pojawiła się gorączka (39-40 stopni) i właściwie brak możliwości przełykania czegokolwiek, poza płynami i może jogurtem. Bez lekarza wiedziałem – angina. W normalnej sytuacji odczekałbym weekend, jadąc na pyralginie i innych specyfikach – ale w tej sytuacji pobiegłem do przychodni. Jest dobrze, bez kolejki udało się do pani dostać. Wyłuszczyłem trudną sytuację, wyjaśniłem, że ja do środy muszę być rześki i kwitnący, a co najmniej bez gorączki – pani dała leki i poszedłem do domu. Czułem się, jakby mnie tramwaj przejechał. Ten weekend to była masakra jakaś. Nic nie zrobiłem, poza jakimś małym kawałkiem czegoś w niedzielę – nie było jak, leżałem i zdychałem z gorączką, zmieniając kompresy.
W poniedziałek z rana pobiegłem znowu do lekarza – wytłumaczyłem pani, że chyba nie tak coś jest, bo gorączka nadal trzyma, a nic lepiej nie jest, za to czas leci. Pani zajrzała do gardła – ooo, teraz to już jest ostra angina, piękny książkowy przypadek nalotów. Zmieniła antybiotyk na taki, który – jak powiedziała – do wtorku (dzień po) podziała i postawi mnie na nogi. Powątpiewałem, ale co zrobić. Miała rację. We wtorek było lepiej, nawet conieco się po=uczyłem, tzn. popowtarzałem.
W środę jechałem na egzamin – lepiej się już czując – i jak na złość, na stopniu przed blokiem połamały mi się kółka w (przeładowanej, oczywiście) walizce. Jakby ktoś nie wiedział – egzamin zawodowy radcowski czy adwokacki cechuje się tym, że ludzie ciągną za sobą walizy pełne komentarzy, tekstów ustaw, orzecznictwa – ja również. Walizkę szlag trafił, i takie 20-kilowe bydlę musiałem z samochodu taszczyć do i z powrotem w rękach, mając ciągle lekki stan podgorączkowy. Bajka. Ale przez adrenalinę nic nie czułem – dopiero następnego dnia wyszły zakwasy…
Sam egzamin? Pierwszy dzień to był taki stres ogólny – jak to będzie, czy zdążę itp. Miejscówka tego dnia – załamać się można, pierwsza ławka przed komisją. Pisania było dużo, ale chyba rozkminiłem problem (a raczej kilka) na zadaniu z prawa karnego. Drugi dzień – cywilne – nowa walizka mniej obładowana i osobna torba z hipermarketu (patent zdał egzamin, walizka przeżyła całość egzaminu!) – i zadanie dotyczące czegoś, o czym się mówiło od kilku lat (a do tego błąd w zadaniu…). Całkiem w porządku. Trzeci dzień – ludzie już po prostu zmęczeni, dotychczas po 6 godzin, a tego dnia aż 8! – i prawo gospodarcze oraz administracyjne. Gospodarcze – fajna umowa, administracyjne gorzej – ale chyba wyczułem, w czym tkwił problem, i napisałem to jakoś.
Podsumowując – na 4 zadania łącznie przewidziałem 2. Jestem z siebie umiarkowanie zadowolony. Nie są to prace bezbłędne – w cywilu i gospodarczym mam pewne błędy na pewno – ale wydaje mi się, że nie o to tutaj chodzi, bo środki zaskarżenia powinny być napisane tak, żeby „chwyciły” na korzyść klienta, a umowa z gospodarczego powinna być ważna – które to warunki moja praca w mojej ocenie spełnia. Nie zależy mi na 5, tylko żeby to po prostu zdać. Cały czas czekają wszyscy na opublikowanie przez Ministerstwo Sprawiedliwości kluczy z odpowiedziami. Aha, no i podali termin ogłoszenia wyników – heh, 22 kwietnia dopiero (są izby, gdzie wyniki będą już 1…).
Teraz „odpoczywam” na tygodniowym zwolnieniu lekarskim – dopiero dzisiaj kończę antybiotyk. Malutki poszedł do przedszkola (odzwyczaił się, biedny, i teraz jest co rano problem żeby go zaprowadzić). A do tego – z teściami bardzo nieciekawie: teściu ledwo chodzi dosłownie i czeka na swój zabieg, który już niebawem ma być; z kolei teściowa wróciła w piątek do domu po 2 tygodniach w szpitalu z ostrym zapaleniem trzustki – i jest baardzo słaba. Dlatego większość dnia jestem z nimi i pomagam im. A póki co, od przyszłego tygodnia malutki musi iść do przedszkola na cały dzień (a nie tylko do obiadu, przed 13, jak dotychczas) bo teściowie nie są w ogóle w stanie się nim zająć. Dlatego proszę dla nich o zdrowie i siły i będę bardzo wdzięczny za modlitwę w tej intencji.
Tak mi do tego wszystkie pasuje sobotnie czytanie:
Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności. Dołóżmy starań, aby poznać Pana; Jego przyjście jest pewne jak świt poranka, jak wczesny deszcz przychodzi On do nas, i jak deszcz późny, co nasyca ziemię. Cóż ci mogę uczynić, Efraimie, co pocznę z tobą Judo? Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika. Dlatego ciosałem ich przez proroków, słowami ust mych zabijałem, a Prawo moje zabłysło jak światło. Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń. (Oz 6,1-6)
A teraz? Po prostu czekam na wyniki. Za modlitwę w tej intencji nadal będę wdzięczny 🙂