Boży niepokój, święta trwoga

Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. To wam powiedziałem przebywając wśród was. A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem. Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka. Słyszeliście, że wam powiedziałem: Odchodzę i przyjdę znów do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie. A teraz powiedziałem wam o tym, zanim to nastąpi, abyście uwierzyli, gdy się to stanie. (J 14,23-29)

Ten tekst to taki kolejny przejaw Bożej przewidywalności, mądrości Jezusa. To fragment długiej tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, którą wypowiedział on w przededniu Paschy – a więc słowa, które padły nie już po Zmartwychwstaniu, ale wcześniej, bo jeszcze przed Męką i Śmiercią. Można by rzec – pasujący jak ulał do liturgii w tym czasie już okrzepłym, po całym świętowaniu, kiedy przez te półtora miesiąca każdy już pewnie właściwie o Wielkiej Nocy zapomniał (kto ma znajomych prawosławnych czy unitów – ma o tyle trudniej, że oni Zmartwychwstanie świętowali właśnie wczoraj). Jezus przychodzi bardzo wyraźnie w tych słowach i przypomina:

Zwróć uwagę – Jezus praktycznie nie stawia żadnych wymogów, kryteriów, szczebelków, na które trzeba się wdrapać, aby mieć uczestnictwo w tym, co daje każdemu Bóg. Tylko jedno: „jeśli Mnie kto miłuje” i to wystarczy. Miłość. Kolejny raz pada, nieco inaczej i nie wprost, to samo pytanie, które kilka tygodni temu usłyszał Piotr: czy miłujesz mnie? Pytanie podstawowe, fundamentalne i właściwie jedyne – jeśli potwierdzisz, to będziesz w stanie przyjąć resztę, podejmiesz trud wypełniania i realizowania przykazań, a nawet jeśli upadniesz po drodze, mocą Ducha znajdziesz siłę, aby powstać.

Damy radę? Sami z tym wszystkim – pewnie raczej nie. Ale Pan Bóg nas z tym wszystkim sam bynajmniej nie zostawia. Z pomocą przychodzi Boży Duch, Pocieszyciel w charyzmatach  mądrości, rozumu, rady, męstwa, wiedzy i bojaźni Pańskiej – już, tuż, tuż, którego wylanie na ten zaczątek Kościoła będziemy świętować za 2 tygodnie. „On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem”. To przypomnienie to bardzo ważna sprawa, bo prawda pustego grobu powszechnieje, powszednieje – widzę to sam po sobie, że tak jakby zwyczajniej, kiedy zniknął wystrój, grób Pański z kościoła; paschał stoi, figura Zmartwychwstałego też, biały/złoty ornat. A jednak, rzeczywistość świętowania nam umyka. Ta radość się w nas po świętach rozmywa – i nie chodzi tu o jakiś głupkowaty uśmiech, tylko o światło, które przenika właśnie zwykłe sprawy niezwykłym Bożym powiewem. Ta rzeczywistość gdzieś się po drodze gubi, bynajmniej nie z powodu złej woli.

„Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję”. To bardzo piękne słowa, powtarzane właściwie w każdej Eucharystii w ramach tzw. zwykłej formy modlitwy przed przekazaniem znaku pokoju. „Panie Jezus Chryste, Ty powiedziałeś swoim apostołom: >Pokój wam zostawiam, pokój Mój wam daję<„. O. Tomasz Szymczak świetnie stwierdził, że to, co nam daje świat, życie ziemskie, to co najwyżej taki… przedpokój. Przedsionek, wstęp, przedsmak. Bez porównania z tym właściwym. Choć to nie do końca to – bowiem Boży pokój to coś, co możemy osiągnąć już tutaj i dzisiaj. Taka niesamowita rzeczywistość – o którą prosimy w każdej Mszy – kiedy ta sfera ludzka przenika się z Bożą, mieszają się i uzupełniają. 

Co z tego powstaje? Często pojawia się w tym kontekście u szeregu autorów bardzo ciekawe, dla nie trafne, określenie Bożego niepokoju, jakby sparafrazować papieża Franciszka: Bożego rabanu. Nie mylić z tym pokojem, o którym można usłyszeć od jednego do drugiego końca świata, o którym mówią politycy, kandydatki na różnej maści miss, aktywiści różnych ruchów i organizacji – za każdym razem jakby jednym tchem wymieniając to, co jest konieczne ich zdaniem i nieodzowne dla jego osiągnięcia. To nic innego jak święty spokój – którego tak często każdy się śmieje; a czy nie to właśnie nam, minimalistycznie, tak często wystarcza i na tym poprzestajemy? Radosne złudzenie trwałości, które w pierwszej trudniejszej sytuacji, przy jakimś spięciu czy konflikcie, po prostu szlag trafia. Jezus za to proponuje pokój nie z tego świata – bardzo wyraźnie kładąc nacisk na rozróżnienie: „nie tak jak daje świat, Ja wam daję”.

Co można z tym zrobić? Ulegać, ale nie ludzkim obawom i wątpliwościom. Ulegać Duchowi Świętemu – Jego natchnieniu i inspiracjom, chcieć Go słyszeć i wyczulić się na to, co On wskazuje. Tak naprawdę chyba te właśnie słowa – bardziej niż inne – są takim Jezusowym testamentem, choć nie z wysokości krzyża (tu się zawsze ładnie przytacza słowa pod krzyżem do Maryi i Jana). Z jednej strony – bezwarunkowa obietnica Pięćdziesiątnicy i Ducha, który przeniknie wszystko i wszystkich. Z drugiej strony – wezwanie do tego, żeby kompletnie poprzestawiać sobie w głowie rozumienie pojęcia pokoju; być może właśnie po to, żeby nawet po kilkudziesięciu latach rozwalić radosny i misternie budowany domek z kart, który trzymał się głównie siłą woli, i zaryzykować, pozwolić się Bogu wstrząsnąć i zmieszać, aby powstało coś nowego i lepszego. Właśnie po to, żeby Jezus kiedyś mógł powiedzieć nie: „Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się”, ale „radujecie się, bo Mnie miłujecie” (albo jakoś podobnie). Bez gdybania. Tak po prostu i na pewno.

To nigdy nie było i nie jest żadne kółko wzajemnej adoracji, poklepywania się po ramionach przy zimnym piwku i grillu, bo przecież „jakoś to będzie”. Bo będzie – w tym sensie, jeśli tylko pozwolisz Duchowi działać. Wpuścisz Go, dasz Mu przestrzeń i wolną rękę. Ta relacja z Jezusem – nie wyuczona, odgrywana, ale własna, odkryta osobiście – jako podstawa miłości pozwoli zbudować i ogarnąć wszystko. 

2 komentarze do “Boży niepokój, święta trwoga”

  1. Pozostaje jeszcze, Tomku, kwestia wolności. Tej prawdziwej, a nie pozornej, zbudowanej na ułudzie. Tylko wtedy będziemy w stanie udzielić świadomej zgody Duchowi Świętemu na działanie w naszym życiu, z wszystkimi tego konsekwencjami. Mówił o tym swego czasu święty Jan Paweł II: „Być wolnym to znaczy umieć siebie poddać, podporządkować prawdzie – a nie: podporządkować prawdę sobie, swoim zachciankom, interesom, koniunkturom. Być wolnym to – wedle programu Chrystusa i Jego królestwa – nie użycie, ale trud. Trud wolności.”

  2. Oczywiście. Bez wolności – pod przymusem, wbrew sobie – to jest działanie w mojej ocenie trochę bez sensu, bez przekonania. Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *