Miało być przekazywanie znaku pokoju – a wyszło wielkie zamieszanie i bardzo dużo zarzutów. Niestety, wydaje mi się że wiele w myśl stereotypów i, ot, dla „świętego spokoju”. Mamy Rok Miłosierdzia, tak? Ano tak. W sam raz na nową wojenkę.
Obrazek jak ten powyżej, który wiele osób pewnie widuje na bilboardach czy przystankach autobusowych zobaczyłem pierwszy raz, pamiętam dokładnie, nad ranem 07 września, kiedy lekko nieprzytomny wyruszałem w trasę do stolicy.
Cytując Więź:
„Przekażmy sobie znak pokoju” to nazwa pierwszej w Polsce kampanii społecznej, w którą – na zaproszenie organizacji LGBT – włączyli się przedstawiciele środowisk katolickich. Kampania ma na celu przypomnienie, że z wartości chrześcijańskich wypływa konieczność postawy szacunku, otwarcia i życzliwego dialogu wobec wszystkich ludzi, także homoseksualnych, biseksualnych i transpłciowych. Organizatorzy podkreślają, że celem kampanii nie jest zgłaszanie postulatów dotyczących zmian politycznych, prawnych czy doktrynalnych, lecz dialog i spotkanie z drugim człowiekiem – a uczestnicy kampanii różnią się w wielu zasadniczych kwestiach.
Organizatorów jest sporo, także patronów medialnych (wszyscy wymienieni pod linkiem powyżej) – w tym TP, ale także Znak. Co istotne, sami organizatorzy wskazywali już niejako z góry – niestety, mało skutecznie… – że uczestnicy kampanii różnią się w wielu zasadniczych kwestiach, dlatego jej (kampanii) celem nie jest zgłaszanie postulatów dotyczących zmian politycznych, prawnych czy doktrynalnych, lecz dialog i spotkanie z drugim człowiekiem.
Warto zerknąć w krótki tekst Zbigniewa Nosowskiego, który 05 września wyjaśniał, z jakiego powodu Więź zaangażowała się w akcję. Przed całym zamieszaniem.
Dlaczego piszę, kiedy ten plakat pierwszy raz zobaczyłem? Bo chcę też napisać, jakie były – wtedy, na gorąco – pierwsze moje myśli. Bynajmniej nie w kierunku: „Ki diabeł! Z gejami się bratać będą”, a niestety wypowiedzi w tym tonie jest co niemiara. W sumie pomyślałem bardzo prosto: fajnie, że ktoś na to wpadł, i znalazło się duże sensowne środowisko katolickie (Więź, TP), które taki pomysł wsparło, i poza odsądzaniem osób homoseksualnych od czci i wiary chce pokazać, że także osoby inne (nie ich czyny, grzechy!) należy po prostu szanować.
Na wstępie krótko zaznaczę – nie zamierzam analizować i zestawiać opinii, które padały wszędzie – ot, z kilku źródeł, które szanuję, choć może nie zawsze się z nimi zgadzam, tak osobami, jak i gremiami.
Schody z kampanią zaczęły się prawie od razu. Bo już 06 września, dzień wcześniej, opublikowano tekst naczelnego KAI Marcina Przeciszewskiego, w którym – czego kompletnie nie rozumiem – pojawia się sformułowanie: „W wyraźnej sprzeczności z tym pozostają cele kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, która na wzór podobnych kampanii prowadzonych w ostatnich latach na Zachodzie, nie stawia sobie bynajmniej za cel tylko promowania szacunku dla osób homoseksualnych, lecz zmiany obowiązującego prawa i doprowadzenia do prawnej legalizacji związków homoseksualnych. Sprawa jest poważna, gdyż oznacza, że część prominentnych polskich środowisk katolickich staje w opozycji do nauczania moralnego Kościoła”.
Skąd ten pomysł, że taki jest cel? Skoro organizatorzy wprost piszą, że cel jest zupełnie inny. Nie wiem, nie rozumiem. Widzę tutaj za to dystans i założenie złej woli drugiej strony. W końcu to homo…
Z odzewem poszło gładko. Pierwszy wystartował kard. Stanisław Dziwisz, który – jak napisał – poczuł się w obowiązku „przypomnieć naukę Kościoła katolickiego na temat homoseksualizmu, ponieważ jest ona ukazywana w sposób rozmyty lub wręcz zmanipulowany„. I dalej: „Niestety jasno widać, że kampania, która odwołuje się do nauki chrześcijańskiej, ma na celu nie tylko promowanie szacunku dla osób homoseksualnych, ale również uznanie aktów homoseksualnych oraz związków jednopłciowych za moralnie dobre. Z ubolewaniem stwierdzam, że w fałszowanie niezmiennej nauki Kościoła włączyły się również niektóre środowiska katolickie, których wypowiedzi i publikacje odeszły od Magisterium”. Znowu – jednoznacznie, przesądzająco.
Pojawia się także komunikat Prezydium Konferencji Episkopatu Polski – co ciekawe, bez głosu prymasa Wojciecha Polaka. Mówią, że „wyrażamy przekonanie, że katolicy nie powinni brać udziału w kampanii „Przekażmy sobie znak pokoju”, gdyż rozmywa ona jednoznaczne wymagania Ewangelii” – bo pomimo, że w krótkim tekście pada rozróżnienie pomiędzy złem jako czynem a osobą, to, jak rozumiem, w ocenie biskupów nie do pomyślenia jest poparcie dla akcji, ponieważ (chyba) ma oznaczać popieranie czynów homoseksualnych. Jak dla mnie – dość mętne, żeby nie powiedzieć, że nieco sprzeczne – skoro w jednym miejscu wyraźnie rozróżnia się osobę od czynu, aby potem wszystko radośnie wrzucić do przysłowiowego jednego worka.
Wypowiada się także ks. Wojciech Węgrzyniak, który na wstępie pisze, że:
Dobrze, że ciągle próbuje się coś robić, żeby było więcej szacunku do drugiego człowieka. Tym razem chodzi o szacunek do LGBT. Dobrze, bo przecież nie brak takich środowisk, które choć katolickie, nie potrafią zobaczyć w homoseksualiście brata. Teoretycznie rozróżniają skłonność od czynów, ale na widok czy hasło homo myślą tylko o ich czynach. Nauczyli się szanować alkoholików czy rozwodników, ale nie potrafią sobie poradzić ze światem zorientowanych inaczej.
Rozwijając już swoją myśl, idzie w nieco innym kierunku: „Zastanawiam się więc, jak rozumie znak pokoju mój brat homoseksualista? Czy on chce pokoju w imię Kogoś, kto jego czyny nazywa grzechem i złem, ale jego samego nie potępia? Czy raczej chce pokoju jak znaku akceptacji również dla jego czynów? Skoro środowiskom LGBT zależało na tym, żeby w kampanię włączyć również środowiska katolickie, to czy jednak nie byłoby uczciwiej, gdyby wydali deklarację: czyny homoseksualne uznajemy za zło i grzech, ale prosimy, domagamy się czy apelujemy o szacunek do nas? Bez tej jasności, nie wiadomo, czy ktoś nie chce wkręcić katolików w całkiem inną kampanię niż się to wydaje. Sprawa o tyle jest ważna, że nie wiem, co jest większym problemem w Polsce: brak szacunku do homoseksualistów czy brak wiary w to, że czyny homoseksualne są grzechem„. A więc w sposób wyważony, jednakże zdradzający sceptycyzm wobec akcji, dochodzi do pytania o to, czy homoseksualiści w imię gestu w stronę katolików są gotowi nazwać grzesznymi swoje praktyki seksualne. Natomiast to końcowe pytanie z cytowanego fragmentu, które podkreśliłem, troszkę jakby odchodzi od całej akcji – jakby sugerując, że czym tu się w ogóle zajmować, bo przecież ta akcja to jakby poparcie aktów homoseksualnych. Naprawdę? W życiu – w każdym razie, ja tak tej kampanii nie rozumiem i nie uważam, aby miała ona promować jakiekolwiek postawy, zachowania homoseksualne. Może ktoś powie: ślepy; trudno. A może trochę jest we mnie dobrej woli?
Interesujące jest to, że głos na „nie” pada także z grona współpracowników Więzi – tekstem Tomasza Kycia, dziennikarza mieszkającego od lat w Berlinie i stąd zapewne mającego na tę kwestię inne spojrzenie. W dużym skrócie – u naszych zachodnich sąsiadów środowiska homoseksualne, jak podnosi autor, doprowadziły do powszechnej społecznej akceptacji ich postaw i działań – pomimo, że wypierając się tego, to jednak w domyśle oczekując ciągle w tle, że Kościół zmieni swoją naukę. I faktycznie, w mediach od początku kampanii pojawiają się ze strony środowisk LGBT takie postulaty – aby Kościół się zmienił, aby doszło do rewolucji nauczania w zakresie oceny aktów homoseksualnych. Jest punkt. Podkreśla, iż środki na kampanię pochodzą ze źródeł finansujących organizacje aborcyjne – znowu punkt. Do tych 2 punktów, jakie przyznaję autorowi, dochodzi trzeci za świetne zakończenie:
W podzielonej dziś bardzo wyraźnie politycznie i światopoglądowo Polsce wybrano zły moment na taką akcję. Będzie ona wyłącznie przedmiotem sporu: będzie dzielić, a nie łączyć. Dodatkowo smutne jest to, że znów bardziej zostanie przy tym podzielony sam Kościół.
Oczywiście miał rację – co widać dzisiaj, z perspektywy nieco ponad tygodnia od początku całej akcji.
Wypadało by napisać kilka słów od siebie i wyjaśnić, co ja o tym myślę. Zaznaczę – staram się bardzo zrozumieć osoby „na nie”, ale niestety mi to nie wychodzi.
Po pierwsze, nie mam wątpliwości, że – czy to Więź, czy TP – przystąpiły do akcji w dobrej wierze, licząc na zbliżenie pomiędzy ludźmi z natury rzeczy o bardzo odmiennych poglądach – co samo w sobie zasługuje na szacunek. Tym bardziej w kraju, w którym papież mówi jedno, a za chwilę większość polityków zaczyna tłumaczyć, że właściwie on mówił coś innego, niż mówił. Czyli w kraju, w którym bardzo wiele osób „wyciera sobie” buzię papieżem, wiarą, Kościołem i Jezusem – równocześnie postępując zgoła inaczej, niż by tego rodzaju odniesienia i deklaracje sugerowały. Chodziło więc z założenia o próbę pokazania tego, że właśnie tacy ludzie – całkiem różni, a jednak tacy sami – mogą odnosić się do siebie z szacunkiem.
Zresztą, takie założenie wyrazili także naczelni tytułów katolickich, które wsparły akcję w oświadczeniu z 14 września.
Czym innym może być intencja i zamiar po drugiej stronie – środowisk homoseksualnych – ale nie mnie jest to oceniać. Być może. Tym bardziej dziwi, że kampania ledwo wystartowała, a od Marcina Przeciszewskiego zaczęło się dość lekko poczynione założenie: oni kłamią, w ogóle chodzi im o co innego.
Po drugie, taka akcja wcale nie musi oznaczać – wbrew temu, co wielu mówi i pisze, – że katolicy wyrzekli się Boga, Pisma Świętego i w sumie wszystkiego, bo tym samym – uczestnictwem w tej akcji – popierają gejów i lesbijki. Chcę wierzyć, że tak właśnie jest i że nie chodziło środowisko LGBT o bezpłatną reklamę z delikatnym podtekstem, że teraz z katolikami robią shaking hands, więc za chwilę Kościół katolicki zaaprobuje związki i małżeństwa homo, a najlepiej papież pobłogosławi takie pierwsze „małżeństwo”.
Chodzi o to, żeby pokazać, że można się szanować, nawet jeśli ludzie dosłownie rozjeżdżają się w poglądach na sprawy fundamentalne – takich jak moralna ocena czynów homoseksualnych. Pomijając już to, że dla katolika rozumiejącego to, w co wierzy, taki postulat (o ile się pojawia) jest raczej w sposób oczywisty nie do zaakceptowania. Można przecież współistnieć, koegzystować w jednej społeczności, i w relacjach ze sobą nie okazywać niechęci, uprzedzeń, a wręcz nienawiści. O ile się tylko chce.
Tak, bardzo wielu jest to nie na rękę i nie umieją tego zrozumieć, ale taki uścisk ręki jak na plakacie nie pozbawia osób ściskających dłoń drugiej osoby jej poglądów, ocen moralnych; to jest aż uścisk i tylko uścisk dłoni. Nie jakieś zawoalowana forma wyrażenia podprogowo poparcia dla czegoś, czego środowiska katolickie popierające akcje – jak to mówią wprost – nie popierają, co wynika także (poza ich deklaracjami) z założeń samej akcji także przez organizatorów, więc środowiska LGBT. Jak napisałem – zakładam, że deklaracje odzwierciedlają faktyczne pobudki zainicjowania akcji.
Po trzecie, to nie powinno być nic nowego i dziwnego. Sami biskupi w, przytaczanym wyżej, stanowisku Prezydium KEP cytują papieża Franciszka z „Amoris laetitia”:
Kościół jest jedyną instytucją, która od dwóch tysięcy lat niestrudzenie głosi godność każdej osoby ludzkiej bez wyjątku. To niezmienne nauczanie nie zmienia się również w odniesieniu do wspomnianych osób. Kościół nigdy nie dzieli ludzi według orientacji seksualnej, ale uświadamia wszystkim, że jako stworzeni „na obraz i podobieństwo Boga”, są ukochanymi dziećmi Bożymi – siostrami i braćmi w Chrystusie – i stąd cieszą się równą godnością. Dlatego – razem z Ojcem Świętym Franciszkiem – „chcemy przede wszystkim potwierdzić, że każda osoba, niezależnie od swojej skłonności seksualnej, musi być szanowana w swej godności i przyjęta z szacunkiem, z troską, by uniknąć «jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji»”, a zwłaszcza wszelkich form agresji i przemocy. W odniesieniu do rodzin, należy natomiast zapewnić im pełne szacunku towarzyszenie, aby osoby o skłonności homoseksualnej miały konieczną pomoc w zrozumieniu i pełnej realizacji woli Bożej w ich życiu” (Franciszek, Amoris laetitia, 250).
Przejawem tej godności wydaje się być ten plakat – 2 złączone dłonie, czyli nie ideologie, poglądy, doktryna, ale dwoje ludzi. Problem pojawia się wtedy, kiedy na taki plakat spogląda osoba uprzedzona, mająca w sobie lęk – wtedy widzi postulat polityczny, żądania zmian w prawie cywilnym czy prawie Kościoła.
Po czwarte, problem polega na tym – przynajmniej na naszym, polskim podwórku – że teoria sobie, a praktyka sobie. Wystarczy spojrzeć na ton sceptyków – osób prywatnych, publicznych, hierarchów Kościoła – i zobaczyć, jak wyglądają wypowiedzi dotyczące homoseksualistów. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o podejściu „z szacunkiem, współczuciem i delikatnością” – jednakże nigdy wypowiedź w tym zakresie się nie kończy. Zawsze pojawia się „ale…”. U Przeciszewskiego ma to formę: „Kościół naucza, że szacunek dla osób homoseksualnych nie może prowadzić do aprobowania zachowania homoseksualnego albo do zalegalizowania związków homoseksualnych. Mówi o tym jednoznacznie Katechizm Kościoła Katolickiego jak i wspomniany dokument Kongregacji”. W stanowisku Prezydium KEP: „Szacunek dla godności każdej osoby jest jednak nie do pogodzenia z szacunkiem dla samych czynów homoseksualnych. Są one obiektywnie moralnie złe i jako takie nie mogą nigdy cieszyć się akceptacją Kościoła”. Tak, wiem – ja, ty czytelniku, i każdy minimalnie świadomy tego, co Kościół mówi w tym temacie. To jest oczywiste. Więc po co jest o tym za każdym razem mowa – jeśli ma być szacunek?
Po piąte, o tym szacunku – na który wskazuje i o konieczności którego przypomina papież Franciszek – najwyraźniej zapominają kontestatorzy akcji. Ja ten szacunek widzę bardzo mocno właśnie ze strony choćby samego Zbigniewa Nosowskiego, który jako naczelny Więzi – a jednocześnie osoba od wielu lat zaangażowana w szeroko pojęte katolickie rozumienie rodziny i małżeństwa – angażuje siebie, swój autorytet w wyzwanie, które dla niego samego musi być trudne. Bo jak inaczej nazwać wyciągnięcie ręki do osób, które światopoglądowo w tej materii – rodzina, małżeństwo – dzielą od niego lata świetlne? Trudność – trochę zamyka się koło – jest taka, jak napisałem w „po drugie” 🙂 czyli w tym, że my wiemy, że człowiek to nie to samo co czyn (grzeszny czasami), ale jednak ciężko nam to w praktyce odróżnić.
Co więcej, nie widzę tego szacunku ani w stosunku do osób homoseksualnych, ani też samych katolików włączających się w akcję – wyzywanych, w najlepszym wypadku, od „zdrajców”. Tu, za TP, zacytuję kilka – kipiących wręcz szacunkiem (…) cytatów z… księży, wypowiadających się o tej akcji:
Zapytany przez portal wPolityce.pl o akcję „Przekażmy sobie znak pokoju”, teolog ks. prof. Paweł Bortkiewicz opowiada o „kodziarskim pseudochrześcijaństwie”, „homoświecie” i „strategii neolewicy”. Z kolei ks. prof. Dariusz Oko – znany m.in. z twierdzenia, że „na tysiąc pedofili, którzy siedzą w więzieniach, około 400 to są ludzie o skłonnościach homoseksualnych” – ponownie wraca do swoich obliczeń. „Zdrada jest możliwa. Judasz na 12 apostołów to jest 8,3 proc. Na 30 tys. księży w Polsce to jest już 2,5 tys.” – tak mówił w minionym tygodniu sugerując, że akcja – i udział w niej środowisk katolickich – to część „homoideologicznej ekspansji”, którą, co powtarzał w przeszłości, homoseksualiści mieli uzgodnić jeszcze w latach 80. w Stanach Zjednoczonych. „Pan Soros i jemu podobni, ci redaktorzy, wyznają ideologię panseksualizmu, według której seks jest najważniejszy” – opowiadał w minionym tygodniu ks. Oko – i było to jedno z najłagodniejszych stwierdzeń na ten temat.
A skoro tak wypowiadają się księża – to czego oczekiwać od świeckich? Taki język przyjmuje się bardzo łatwo – czego efekty widać w komentarzach wzdłuż i wszerz internetu. Sam szacunek, prawda?
Po szóste, w kościele nikt nie wypełnia skomplikowanego kwestionariusza, aby „być godnym” przekazania mu znaku pokoju. Po prostu go przekazujemy. Wcale nie mamy pewności, że ta osoba obok jest w stanie łaski uświęcającej, przystąpi zaraz do Komunii Świętej. Tak – nam jest ciężko, niektórzy przekazują znak pokoju tylko najbliższym, dokonując ekwilibrystyki, aby do tej czy tamtej osoby się nie odwrócić. A jednak nie jest tak, że osoby pozbawione łaski uświęcającej muszą po prostu z kościoła wyjść – zostają i także dla nich jest ten znak pokoju, Bożego pokoju, przekazywanego między ludźmi. Ten znak pokoju właśnie wtedy ma najbardziej sens, kiedy jest go trudno przekazać – kiedy to nie osoba obca, ale ktoś, z kim się pokłóciłem, kto mi wadzi i doprowadza może nawet do szału.
Po siódme, bo mamy Rok Miłosierdzia. Tak, to się może wydać oklepane do bólu – ale jeszcze 2 miesiące ten jubileusz trwa. Przepracowujemy w sobie, staramy się rozbudzić to miłosierdzie – i miało być nas nie stać na wyciągnięcie ręki do drugiego człowieka? Do człowieka – nie ideologi, poglądów czy postulatów politycznych. Jej podanie nie oznacza automatycznej akceptacji wszystkiego, co druga strona myśli, czuje i uważa.
Po ósme, dla mnie całkowicie niezrozumiałe jest – żyjące już chyba w tym kontekście własnym życiem – pojęcie „zamazywania” nauki Kościoła przez tą akcję. Zaczęło się od kard. Dziwisza i jego „rozmycia”, i siłą rozpędu posługiwał się nim także dziennikarz Przeglądu Katolickiego w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim. Zamazywanie może nastąpić tylko wtedy i właśnie przez tych, którzy nie rozumiejąc, czemu ta akcja miała służyć – złorzeczących i homoseksualistom, i katolikom zaangażowanym w tę akcję, i wszystkim, którzy odważą się nie dość głośno i zdecydowanie pomstować na to całe tałatajstwo. Pochodnie, widły, i – hej! – na barykady!
Ja nie mam wątpliwości. I myślę, że nie miało by ich także więcej innych osób – gdyby, zamiast krzyczeć i posługiwać się stereotypami, posłuchali organizatorów i patronów akcji i zastanowili się nieco nad sobą.