(h)Ej (?), kolęda, kolęda

Wizyta duszpasterska, potocznie zwana kolędą, stanowi obyczaj niewątpliwie mocno polski – ponieważ jest to tradycja nie występującą chyba nigdzie indziej w Europie według mojej wiedzy (we Włoszech księża odwiedzają parafian w okolicach Zmartwychwstania Pańskiego). Kto miał duszpasterza przyjąć – pewnie już go przyjął, a wraz z nieuchronnym sobotnim 02 lutego, czyli Ofiarowaniem Pańskim (a potocznie – bo wielu to nic nie mówi – Matki Bożej Gromnicznej) okres kolędowy zmierza do końca. Co skłania do dokonania pewnej refleksji. 
Nie zaskoczę pewnie, przyznając się, iż z moją rodziną kolędę przyjmujemy. Za to chyba z zupełnie innych powodów niż większość tych (coraz bardziej malejącej liczby), którzy otwierają drzwi przed kolędą – dla poświęcenia i błogosławieństwa naszego domu. Nie zależy mi na odhaczeniu w kartotece (nota bene – wyróżnia się nasza karta, biała a nie pożółkła stara, jako że mieszkamy od niedawna), specjalnie także nie zależy mi na opinii odwiedzającego księdza – bo tak naprawdę, co człowiek może się dowiedzieć o absolutnie obcych osobach, które może (i tak ze sporym marginesem błędu przy miejskich parafiach) kojarzy albo i nie z kościoła, w czasie 10-15 minutowego pobytu w domu? 
Podoba mi się to, jak kolęda wygląda na wsiach – choćby na jednej znanej mi wsi na Podhalu. Fakt, tam sytuacja jest jakby prostsza, wiara bardziej chyba zakorzeniona, i raczej niewielki jest odsetek tych, którzy takiej wizyty odmawiają. Ktoś z pierwszego domu po księdza wychodzi, prowadzi (wiezie), zaprasza, a potem „przejmuje” go człowiek z danego domu, i tak dalej. Kolęda trwa czasami całymi dniami – bo duszpasterz w parafii jeden, więc inaczej by się nie dało – mniej pośpiechu. Dzisiaj wydaje mi się lepszy jest także pomysł – widziałem w jednej z trójmiejskich parafii – gdzie po prostu księża informują w ramach ogłoszeń duszpasterskich: kolędujemy, prosimy o zgłaszanie adresów, pod które mamy się udać. Selekcja pozytywna – idą tylko tam, dokąd ludzie ich zapraszają, gdzie tej wizyty pragną (inna sprawa – z jakiego powodu – z potrzeby, czy „żeby nie było problemu” przy sakramentach czy pogrzebie), a nie na 15 mieszkań w klatce bloku dobijają się i otwierają im ludzie w 3. 
Jeśli ma to kolędowanie mieć sens – przede wszystkim musi być spokojniej – a nie, jak u mnie w tym roku, gdzie ksiądz prawie drzwi wyrwał z futryny, bardzo szybkim krokiem prawie wybiegając od sąsiadów i wchodząc do nas. Modlitwa – przykro mi – w mojej ocenie na odwal, machnięcie kropidłem jakby od niechcenia (chciałem poprosić o poświęcenie pokoju synka, ale jakoś mi się odechciało…). Kolęda – nieśmiertelne „Przybieżeli do Betlejem” na przemian z „Wśród nocnej ciszy” (kurcze, nie ma innych? ja jako ministrant na kolędzie bez śpiewnika operowałem ok. dziesięcioma). Rozmowa – drętwa, ewidentnie podtrzymywana przeze mnie, z naprawdę bardzo słabo maskowanym zerkaniem na zegarek. Chciałem porozmawiać, poznać go – ja jego – bo nowy w parafii, zapytać o pewne rzeczy – i wydaje mi się, że tylko ja jego, a nie na odwrót (a chyba temu powinno to służyć?). Wreszcie prawie gonienie go z kopertą – na szczęście, w przeciwieństwie do poprzednika z zeszłego roku, nie próbował udawać „a czy na pewno?”. 
Przykre – w mojej ocenie kolęda w ten sposób nie ma sensu. Niestety. To znaczy sens ma – mamy pobłogosławione mieszkanie. Cała reszta to niestety pic na wodę, fotomontaż. I to – jeszcze bardziej niestety – nie z powodu naszego nastawienia, a tego, jak w tym „systemie kolędowym” odnajdują się i działają księża. Taki system w mojej ocenie jest bez sensu – a przynajmniej takie „odfajkowywanie” kolędy, z jednoczesnym czasami próbowaniem podpytania o ploteczki w stylu „a ten spod X to czemu nie przyjmuje?”. 
Bardzo, bardzo liczę, że to się zmieni – może właśnie pierwszym krokiem będzie wprowadzenie kolędowania nie jak leci, ale tam, dokąd zapraszają. Z ilości na jakość. Żeby ta kolęda – poza dochodem parafii i poczuciem odfajkowania kartoteki – dawała coś ludziom, którzy księdza zapraszają nie dla formalności i podrzucenia koperty (datek można złożyć i przez internet), ale dla porozmawiania, czasami poradzenia się, zapytania w zaciszu domowym o to, czego nie poruszą np. w zakrystii czy biurze parafialnym, wspólnej z serca (a nie obowiązku) płynącej modlitwy – może i czasami też na końcu wizyty, w konkretnych intencjach mieszkańców.