W chwili, kiedy to piszę, trwają uroczystości pogrzebowe. Bo w sobotę 09.12.2012 r. odszedł ks. prałat Stanisław Dułak, przez większość znanych mi osób nazywany po prostu „ks. Stasiem”.
Człowiek w sumie młody, bo niespełna 64-letni. Fakt, od lat chorował, dlatego w 2004 r. odszedł ze stanowiska proboszcza parafii św. Michała Archanioła w Sopocie, na czele której stał 15 lat. 28 maja tego roku obchodził by 40. rocznicę święceń kapłańskich. Nie dożył.
Ja poznałem go w roku 2007. Człowiek na pewno specyficzny na swój sposób, ale we wszystkim bardzo bezpośredni, szczery, radosny. Zawsze nierozłączny ze swoją tabakierką. Samą swoją obecnością wprowadzał radość i wywoływał uśmiech na twarzy, także swoim donośnym głosem. Uwielbiany jako kaznodzieja – z bardzo charakterystycznym sposobem wypowiadania się, niebywałą lekkością słowa, zawsze z polotem, zawsze pięknie, zawsze na temat, zawsze z głowy (nigdy z kartki). Słuchając kazań – jego i ks. prałata Franciszka Cybuli – zawsze odnosiłem wrażenie: tak, młodzi księża także potrafią mówić dobre kazania, ale to nie to samo co ich kazania, księży starej daty. Zawsze dla człowieka miał dobre słowo, czas, potrafił zarażać swoją pogodą ducha.
W sierpniu 1980 r. zaangażował się, obok ks. Henryka Jankowskiego, w posługę kapłańską w Stoczni Gdańskiej. A tak naprawdę to on odprawił pierwszą Mszę Świętą dla stoczniowców. W latach 80. wspierał śp. ks. Jerzego „Kargula” Kuhnbauma w budowie kościoła, słynnego Blaszaka, na gdańskiej Żabiance. Wieloletni proboszcz i dziekan w Sopocie, kapelan Sanatorium MSWiA w Sopocie, duszpasterz rzemieślników i pomysłodawca sopockiej mszy kaszubskiej (jeden z niewielu księży, którzy w j. kaszubskim odprawiali Msze).
Wieloletni przyjaciel bp. Karola Wojtyły, gdy ten nie był jeszcze metropolitą krakowskim – wspierał budowę kościoła na Krowodrzy, jeżdżąc do pomocy na budowie z młodzieżą z Gdańska. Z tamtego okresu pochodziła także, trwająca do końca, przyjaźń ks. Stasia z jego imiennikiem – sekretarzem ówczesnego biskupa krakowskiego, później kardynała i papieża Jana Pawła II – Stanisławem Dziwiszem, dzisiaj kardynała i metropolity krakowskiego. To nie czas i miejsce, ale słyszałem swego czasu historię o tym, jak to nie kto inny, jak ks. Stasiu, zwracał się do papieża z prośbą o modlitwę za ciężko chorą osobę, która została później uzdrowiona… dokładnie w momencie, gdy (jak się okazało) papież modlił się za tę osobę.
I tak dla mnie – pamiętam, gdy pożyczył mi książkę dr. Wandy Półtawskiej „Beskidzkie rekolekcje”. To z niej właśnie wziął się tytuł tego bloga „było, więc jest… zawsze w Bożych rękach”. I dzisiaj to ty, księże Stasiu, wróciłeś w Jego ręce, którym zawierzyłeś, które cię prowadziły i którymi błogosławiłeś ludzi. Odpoczywaj w pokoju.
Michał Rusinek, sekretarz noblistki Wisławy Szymborskiej, na jej pogrzebie mówił, że pewnie – sądząc po upodobaniach zmarłej – siedzi teraz w Niebie, pije kawę, pali papierosa i słucha Elli Fitzgerald. A ty, księże Stasiu? Pewnie z tabakierką, a co…
Na marginesie – w tym tygodniu w naszej diecezji zmarło 2 księży.