Po sześciu dniach Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i Jana i zaprowadził ich samych osobno na górę wysoką. Tam przemienił się wobec nich. Jego odzienie stało się lśniąco białe tak, jak żaden folusznik na ziemi wybielić nie zdoła. I ukazał się im Eliasz z Mojżeszem, którzy rozmawiali z Jezusem. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy; postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza. Nie wiedział bowiem, co należy mówić, tak byli przestraszeni. I zjawił się obłok, osłaniający ich, a z obłoku odezwał się głos: To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie. I zaraz potem, gdy się rozejrzeli, nikogo już nie widzieli przy sobie, tylko samego Jezusa. A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, zanim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych. Zachowali to polecenie, rozprawiając tylko między sobą, co znaczy powstać z martwych. (Mk 9,2-10)
Niedzielnie, jak zwykle z poślizgiem.
Bardzo często jest tak, że ludzie domagają się, wręcz roszczą od Pana Boga znaków i cudów: na potwierdzenie Jego istnienia, na udowodnienie czegoś, wbrew sobie albo komuś. W postawie: należy mi się, powinno tak być. Jak wiadomo, nie tędy droga, i takie osoby najczęściej po prostu pogrążają się we własnej słabości i małości, bo jak wiadomo – Bóg nie złota rybka i nie robi tego, co Mu się każe, ani wtedy kiedy Mu się każe. Można u Niego wiele zdziałać – ale nie w ten sposób, nie tak. W niedzielę ewangelista Marek pokazuje obrazek, w którym pewnie wziąć udział by chciało wielu.
Pan Jezus, żyjący, człowiek, przed wielkimi rzeczami jakich dokonał w Triduum, uchyla rąbka swojej boskości przed kilkoma (wybranymi? przypadkowymi?) uczniami. (Może i wybranymi: Piotr jako najbardziej uparty, ale w końcu Skała; Jakub jako ten, który pierwszy zginie; Jan jako jedyny który wytrwa pod krzyżem i nie zginie jako męczennik) I co się dzieje? Apostołowie, świadkowie całego zdarzenia… głupieją. Wiedzą, kogo widzą – Jezusa z Eliaszem i Mojżeszem – i zaczynają proponować stawianie namiotów dla tych, których widzą. A przecież to ludzie wiele wieków wcześniej zmarli! Doświadczają cudu, i nie potrafią się w tej sytuacji odnaleźć.
Pytanie – co z tej sytuacji zapamiętali? Głos Boga Ojca z obłoku – polecenie, zadanie i zarazem wskazówkę, kogo należy słuchać? Obawiam się, że bardziej przejęli się – co zanotował ewangelista – rozważaniem nad tym, czym miało by być owo „powstanie z martwych”, które Jezus wskazał jako moment, kiedy mogli ujawnić to, co widzieli; nie wcześniej. Refleksja nad tym, czego byli świadkami, pewnie przyszła później, bardzo możliwe że już po zmartwychwstaniu. Ale przyszła. Kolejny kamyczek na wielkiej piramidzie dowodów na to, że Bóg działał przez Jezusa od początku do końca.
I z tym wszystkim w I czytaniu Kościół zestawił nam (Rdz 22,1-2.9-13.15-18) obrazek Abrahama, którego Bóg wzywa do złożenia ofiary z jedynego, umiłowanego i przecież tak bardzo wyczekiwanego syna – Izaaka. Czas próby. Myślę, że wielu z nas – może i ja sam, od niedawna ojciec? – by się w podobnej sytuacji popukało w czoło i odwróciło plecami od Boga, który żąda czegoś tego rodzaju. Zabić własne, jedyne dziecko? Abraham widzi w tym wolę Bożą, idzie zgodnie ze wskazaniem. Ufa Bogu tak daleko, że wykonuje Jego polecenie. Nie waha się – w ostatniej chwili przed zabiciem dziecka powstrzymuje go anioł pański. Izaak był dla niego największym otrzymanym od Boga darem – a mimo tego nie zastanawiał się. Pan dał, Pan zabrał – niech imię Pańskie będzie błogosławione – jakby zacytować Hioba.
Niewielu z nas Bóg prosi o porównywalne poświęcenie. Patrząc na wydarzenia ostatnich dni – można powiedzieć, że w sercu Bóg prosi o taką ofiarę rodziny ludzi, którzy przez ludzki błąd zginęły w katastrofie kolejowej w sobotę. Bożą wolą droga tych zmarłych się już zakończyła, są już razem z Nim. A my? Idziemy przez życie, niekiedy mocno bezmyślnie, nie zastanawiając się nad sobą, i bardzo często nie stać nas na nawet na rozmowę z Nim, krótką modlitwę, westchnienie czy poryw serca ku Niemu. On przychodzi i prosi – w Wielkim Poście np. o modlitwę, post i jałmużnę. Tak wiele? No nie. A i tak – jak niewiele osób potrafi na tę prośbę odpowiedzieć. Czasami przychodzi krzyż cierpienia i choroby – jak go znosimy? Najczęściej złorzecząc, i obwiniając Jego właśnie.
Nie umiemy dostrzegać tego, że Bóg widzi dalej i lepiej od nas, i nigdy nie proponuje niczego bez sensu. Nawet jeśli sytuacja wygląda nie wiem jak beznadziejnie – On potrafi wyprowadzić z niej dobro. Oczywiście, o ile postąpimy tak, jak On prosi. Abrahamowi, po ludzku mówiąc, po prostu się to opłaciło – obietnica Pana, jaką usłyszał, spełniła się. Bo uwierzył, i bo potrafił zawierzyć. A my? Szukamy naokoło takich przemienień pańskich, cudów i tego, co spektakularne, nawet nie zastanawiając się, żeby dać cokolwiek z siebie, żeby spróbować posłuchać tego, co Bóg mówi. Nic dziwnego, że tak wielu szuka bez sensu i bez skutku. Żeby Go odnaleźć, potrzebny jest dialog – nie monolog. Posłuchaj, o co prosi Pan. Może to brzmieć dziwnie, a nawet strasznie. Nie bój się.