Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Ojciec mój przekazał Mi wszystko. Nikt też nie wie, kim jest Syn, tylko Ojciec; ani kim jest Ojciec, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”. Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”. (Łk 10,21-24)
Chyba nikt nie lubi i nie chciałby, aby określano go mianem „prostaczka”, prawda? A jednak, właśnie tym sformułowaniem posługuje się Jezus w tym fragmencie, bynajmniej nie ubliżając przecież tym, o których mówi. Jak to więc jest, być takim Bożym prostaczkiem?
Kontekst wypowiedzi Jezusa jest taki, że odnosi się i piętnuje postawę uczonych w Piśmie, faryzeuszów, czyli tych osób, które w społeczeństwie żydowskim tamtych czasów uważane były za wykształcone właśnie w zakresie znajomości Pisma Świętego, którzy poświęcali czas na odpowiednie studia, byli niejako legitymizowani do tego, aby wyjaśniać, co Bóg ma na myśli. Brzmi pięknie… Problem polega na tym, że Jezus widział, że swoimi sercami, w środku, byli bardzo daleko od Boga. Najlepiej świadczyło o tym właśnie to, że nie rozpoznali w Nim Mesjasza – chociaż, skoro tacy wykształceni, mądrzy, przecież pierwsi powinni zrozumieć, z kim mieli do czynienia? A jednak, to nie wystarczyło. Co więcej, cała ta podbudowa teoretyczna nie stała na przeszkodzenie doprowadzeniu właśnie ich rękami Jezusa… do śmierci na krzyżu. Oczywiście, działał w tym Bóg – jednak ci ludzie byli głęboko przekonani, że działają właściwie.
Takiej właśnie postawie Jezus przeciwstawia, w pozytywnym sensie, właśnie prostaczków. Którzy ze względu na pochodzenie, status społeczny, wiążące się z tym pewnie brak wykształcenia, możliwości jego zdobycia, nie umiejący pewnie nawet czytać, mieli jednak coś, czego tamtym zabrakło – otwarte serca. Nie potrzebowali naukowej wiedzy, nie potrzebowali wykształcenia, studiów. Dokładnie tak jak dzieci, które w innym miejscu (Mt 18, 1-5) Jezus postawi ludziom za wzór. Ta ich prostota i otwartość, połączone z zaufaniem, pozwoliły zwyczajnie słuchać Jezusa i przyjąć Jego Ojca do ich serc. Zresztą, w tak krótkim fragmencie Pan mówi o Ojcu aż 3 razy – a właśnie prostaczkowie, tak jak Jezus, na Jego wzór, zwyczajnie otwierają się na Dobrą Nowinę.
Adwent to czas porządkowania różnych rzeczy, układania w oczekiwaniu na przyjście, narodzenie Twórcy Wszelkiego Porządku. Zobacz, jak często sami wszystko utrudniamy, komplikujemy, mnożymy problemy i wątpliwości. Mając wiele, martwiąc się często nie o to, jak to dobrze wykorzystać, jak zrobić z tego użytek nie tylko dla siebie, ale może pomóc też innym – tylko czy sobie poradzę, czy mnie wystarczy, co jak zabraknie. A wystarczy nie bać się zaufać Jezusowi, stać się takim prostaczkiem. Także, a może przede wszystkim, po to, żeby umieć zadać sobie zupełnie inne pytanie, może mało życiowe, ale jednak: po co żyję, jestem tu? Pan Bóg tyle mi daje, każdego dnia – co ja z tym robię? Błogosławiona prostota, która całkowicie zmienia perspektywę. Bóg, który sam jest niezgłębioną tajemnicą, przychodzi i objawia się – komu? Tym, którzy chcą to objawienie przyjąć.
wtorek 01 tygodnia Adwentu (A)