Marzy mi się Polska fundamentalnie katolicka. Zgłupiałam? Może.
Polska, w której każdy człowiek będzie traktowany z szacunkiem przez innych “każdych człowieków”. Bo tego uczy katechizm. Polska, w której wspólne dobro jest dzielone uczciwie. W której dzieci, starzy, chorzy i niepełnosprawni mają pierwszeństwo. Polska, w której oszustwo jest grzechem i wytykane palcami, a cwaniactwo jest be. Polska, w której okrzyk “chcemy więcej” ma nową treść: “Chcemy dać z siebie więcej”.
Polska, w której obcy nie jest obcy, a wszyscy się do siebie uśmiechają /nawet kierowcy/, bo nikt się nikogo nie boi.
W której pracowitość i zdolności są szanowane, krzywdy się przebacza, a skrzywdzonemu naprawia. W której posuwamy się na ławce, żeby zrobić miejsce przybyszowi i odziewamy nagiego i karmimy głodnego, nie pytając wprzód o rasę czy wyznanie lub jego brak. Bo to człowiek, Chrystus cierpiący. Polska, w której pogarda jest wstydem, a nienawiść i agresja wysłana na Marsa, bo Księżyc za blisko. Władza jest służbą, a rządzeni władzę wspierają w decyzjach i z szacunkiem krytykują, kiedy błąd popełni. No i władza słucha.
Tak uczy Kościół Katolicki, czyli powszechny. Ot, mój prywatny fundamentalizm. Katolicki. A w wersji dla niewierzących – Polska ludzi przyzwoitych.
No to zaczynam spełniać swoje marzenia. Jutro uśmiech na gębę i do roboty. Fundamentalnie i od podstaw. Polski się nie ma gotowiutkiej, z fabryki. Polskę trzeba budować stale. Tutaj. Make in Poland.