Kuchnia Boga – czyli wiara i właściwe proporcje jako przepis na szczęście

Uprzedzam, sporo tego będzie. Dawno nic nie napisałem pozytywnego, więc się zebrało.

>>>

Apostołowie prosili Pana: Przymnóż nam wiary. Pan rzekł: Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze, a byłaby wam posłuszna. Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu? Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać. (Łk 17,5-10)
Mnie się to rzuciło w oczy tak na samym początku. Ważne w tym tekście jest wszystko, także to – kto prosi. Kontekst sytuacji. Proszą apostołowie – ci, którzy są jakby pierwowzorami powołanych, i to bynajmniej tylko do kapłaństwa (albo kapłaństwa – ale nie tylko rozumianego jako sakramentu, ale także kapłaństwa powszechnego). Proszą powołani – ci, którzy chcą, odpowiadając na wezwanie Boga, realizować ten cel, tę drogę, jaką Bóg im wskazał. Nie proszą osoby, które dopiero co Jezusa poznały, pierwszy raz słyszą Dobrą Nowinę – ale ludzie zdecydowani, którzy już jakiś czas temu podjęli decyzję, a teraz tylko konsekwentnie w tej decyzji trwają, a przynajmniej chcą trwać. To ważne – prosić o wiarę ma każdy, bez względu na to, czy na początku swojej drogi i przygody z Bogiem jest, czy dalej, czy nawet już przy jej końcu. To sztuka, jakiej człowiek ma się uczyć całe życie. 
Oni wiedzieli – coś w nich już z tej Bożej łaski kiełkuje. Jakaś tam wiara w nich już jest. Wiara zakorzeniona w nich przez Boga – która tylko z tego Boga pomocą może rosnąć i w efekcie końcowym dać dobre owoce życia wierzącego. Po co wiara? Do dobrego życia, najogólniej rzecz biorcą. Do skutecznej współpracy z Bogiem – bo nie o pozory tu chodzi, ale rezultaty. Zaryzykowałbym stwierdzenie – wiara to nic innego jak właśnie otwartość i współpraca z Bożą łaską, z Jego Duchem. Zasłuchanie w Niego i umiejętne rozwijanie w sobie daru, który otrzymałem na chrzcie świętym i ma się rozwijać droga kolejnych stopni chrześcijańskiego wtajemniczenia – sakramentów. Dlatego są one tak ważne, dlatego ważna jest spowiedź, eucharystia i częste (a nie od wielkiego dzwonu) z nich korzystanie. Ale o sakramentach – kiedy indziej. Żadna magia, czary, moc. 
O. Grzegorz Kramer SI świetnie napisał: Bóg pomnaża to, co już jest. A co jest w człowieku? To, kim człowiek jest, i to, co Bóg dał. Reszta zależy od samego człowieka. Tak jak ciasto – co potrzebujesz, aby powstało? Składniki i znajomość przepisu, właściwe zmieszanie i przygotowanie. Z człowiekiem jest tak samo – składniki to ja i Boże dary. Przepis – nauka Kościoła, Biblia, przykazania, sakramenty. Jeśli umiejętnie i prawidłowo będę łączył jedno z drugim – wyjdzie to, co wyjść powinno, czyli zadowolony z życia człowiek, szczęśliwy, spełniony, zrealizowany. Jeśli oleję przepis – wyjdzie najpewniej frustrat, desperat, zmęczony, znudzony, zniecierpliwiony, zły na wszystko i na wszystkich. Wybór należy do mnie. 
 
Trzeba wyrabiać to ciasto swojego życia. Czy przepis jest dobry? Tak, sprawdzony przez wielu, których Bóg do szczęścia doprowadził. Powielam coś bez sensu, Bóg tworzy według pewnego schematu? Tak – ramy są takie same dla wszystkich. Ale każdy człowiek jest wyjątkowy, nie ma takiego samego – i w tych ramach realizuje się w sposób właściwy tylko sobie, jedyny w swoim rodzaju. Sprawdzone metody, ten dobry przepis + jedyny w swoim rodzaju człowiek = szczęśliwy człowiek. Proste? Proste. 
Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać. Służba to bardzo trudna sprawa, szczególnie dzisiaj – gdy każdy tylko byłby najchętniej kierownikiem, dyrektorem, prezesem. Tak mi się przypomina, w tym kontekście, film Zróbmy sobie wnuka (z genialną rolą Andrzeja Grabowskiego), puszczany w sobotę wieczorem – gdzie mało rozgarnięty pracownik (chyba jedyny lub 1 z 2) ulokowanego w centrum wielkiego miasta gospodarstwa rolniczego, zabiegając o względy pewnej kobiety, prosi głównego bohatera o to, czy w obecności tejże kobiety mógłby zwracać się do niego w sposób bardziej kulturalny, np. panie kierowniku albo panie dyrektorze. Kto zna film – wie, o co chodzi (kto nie zna, niech obejrzy, bo dobre). A Jezus w tym całym zabieganiu za stołkami i tytułami wskazuje jasno – bez względu na to, czyim jesteś szefem, ilu ludzi masz pod sobą, ile spraw zależy od ciebie – zawsze jesteś tylko sługą, chociażby Boga samego. Tak naprawdę – sługą tych wszystkich, z którymi się stykasz, nawet gdy nie zdajesz sobie z tego sprawy. 
Nie ma nic złego w tym, że człowiek oczekuje uznania i zbiera słowa tegoż właśnie, gdy swoją pracą na nie zasłuży. To normalne i naturalne. Jest jednak coś takiego, jak nasza pycha, nasze ego, które może wtedy niebezpiecznie rosnąć i zasłaniać, z biegiem czasu, zdrowe podejście do wielu kwestii – w tym do samego siebie, swoich dokonań i swojej wielkości. Jak się nie pogubić? Z wiarą właśnie – z tymi właściwymi proporcjami do przepisu na udane życie i bycie.
Uczniowie prosili, aby Bóg przymnożył im wiary – i dobrze. Modlitwa to bardzo ważna sfera, ważny aspekt życia, nie od święta, ale codzienności. Nie można jednakże popaść w skrajność – no, to ja się pomodlę, więc Ty, Boże, odwal za mnie wszystko, skoro tak ładnie Cię poprosiłem, pomodliłem się, poszedłem do kościoła czy nawet mszę zamówiłem… Nie bez powodu w innym miejscu w Piśmie Świętym jest napisane wiara bez uczynków martwa jest sama w sobie (Jk 2,17) Słowa muszą przekładać się na czyny. Więc działaj. Przesadzanie morw czy przenoszenie gór może być zbyt trudne – więc należy zacząć od tego, co zwykłe, codzienne, czasami wręcz monotonne i nudne. Nie każdego droga wiedzie przez spektakularność. Świętość można osiągnąć rzeczami najprostszymi, niczym nadzwyczajnym. Heroiczność nie musi być oszałamiająca i rzucająca się w oczy. Żeby Bóg mógł coś pomnożyć – trzeba to coś stworzyć z tego, co On dał. A tego On nie zrobi za człowieka. 
Świętość przez codzienność, świętość w codzienności? Tak. To jest właśnie wezwanie, jakie Bóg kieruje do każdego z nas. Pewnie, zdarzają się osoby wybitne, których powołanie jest na inną skalę – sługa Boży Jan Paweł II na przykład. Ale to wyjątki. Każdy z nas ma swój ogródek, swoje życie, niezależnie od powołania, gdzie do tej świętości ma dojrzewać. Usuwając to, co zbędne, a kształtując i budując to, co dobre. Pozbywając się chwastów i wszystkiego tego, co przeszkadza, rozprasza. Tak, nawet, a może przede wszystkim wtedy, gdy to, co trzeba usunąć, na pierwszy rzut oka wydaje się fajne, ładne, kuszące i pozornie dobre. Szczególnie tutaj potrzebny jest radykalizm. Musi mnie być stać na to, aby karczować siebie samego do oporu – aż zniknie to wszystko, co zarasta serce i zasłania jedyne prawdziwe źródło – Jego samego.
I z czasem może, a nawet powinno, się okazać – że to wszystko to ta moja własna morwa, o której ewangelista mówi, i co do której Bóg oczekuje, abym ją usunął. To jest moje zadanie – na dzisiaj, jutro i tak do końca. Nudne? Nie. Ambitne. Wyczerpujące też. Ale nie po to o wiarę się modlimy, o jej przymnożenie, żeby ją kisić w sobie – ale po to, aby ją kreatywnie spożytkować. 
 
Tylko od czegoś trzeba zacząć. Najlepiej – od swojej wiary, od tego ziarnka gorczycy. To dar od Boga – zrobisz z nim coś? Czy pozwolisz mu się zagubić, zmarnować? Bóg pomoże – ale musisz sam coś zrobić pierwszy. Najpierw musi cię być stać na wolę zmiany i pracy nad sobą. Dopiero wtedy Bóg będzie miał co pomnażać.
>>>
Na nowo ostatnimi czasy odkryty ponownie Pax (dzięki Dudiemu, a dokładniej linkowi u niego) zapisał się w annałach pojęć liturgicznych i homiletycznych, formułując definicję makdonaldyzmu homiletycznego. Zachęcam do zapoznania się z jego opisem zjawiska – bardzo ciekawe, niestety (bo zjawisko samo w sobie – przykre conajmniej).
„Makdonaldyzm homiletyczny” – ciekawe sformułowanie. A jak nazwiać zjawisko, powszechne, którego niestety doświadczyłem wczoraj ZNOWU podczas Mszy Świętej, a mianowicie: czytanie po Ewangelii, tj. w miejscu na HOMILIĘ (nie kazanie), tego + zaproszenia generała… pardon, metropolity, na jakiś bliżej nieokreślony spęd diecezjalny? Bo mnie szlag trafia – po najmniejszej linii oporu. Żeby to jakaś nauka była, jakieś rozważania, coś o Ewangelii. Nie – „skrót wydarzeń” z kolejnego, pasjonującego z pewnością (…) zlotu KEP. Zbitka frazesów, jak zwykle w tonie „jaki ten polski Kościół prężny i wspaniały”.

Przeraża mnie to. Bo ludziom w kościele – na rękę, czyta ksiądz jeszcze szybciej niż na kolanie napisane zwykle kazanie, śpi/przysypia się lepiej… Księdzu – tym bardziej, bo nie trzeba w/w kazania na kolanie pisać (tudzież uskutecznić, mniej lub bardziej „spontanicznego” makdonaldyzmu homiletycznego). A biskupi? Tego za cholerę nie wiem – co oni chcą osiągnąć, spisując takie pierdoły, i każąc je czytać w kościoła w niedzielnej mszy, zamiast homilii? Zniechęcać ludzi nie trzeba – wystarczy, że raz, drugi przyjdą i takich głupot posłuchają, to nie wrócą. Pogratulować.

Żaden dowcip. Gdzie znaleźć sensowne rozważanie do Ewangelii? Na blogach kilku osób, duchownych i nie tylko, które to Słowo rozważają. Bo z ambony – coraz rzadziej.

>>>

Przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez włożenie moich rąk. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa Pana naszego ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według mocy Boga! Zdrowe zasady, któreś posłyszał ode mnie, miej za wzorzec w wierze i miłości w Chrystusie Jezusie! Dobrego depozytu strzeż z pomocą Ducha Świętego, który w nas mieszka. (2 Tm 1,6-8.13-14)

Sam nie jestem ich zapalonym fanem (za mocno, jak dla mnie…), ale inspiracja piękna. A więc – jaki zespół czerpie z powyższych słów, wpisał je jako swoje jakby credo? Oczywiście, 2 Tm 2.,3, czyli tzw. Tymoteusz. Warto w tym miejscu podziękować za tych ludzi – za ich świadectwo i za tych wszystkich, których, tak specyficzna przecież, muzyka przyciąga do Boga, a bez niej mogli by do Niego nigdy nie trafić.

>>>

Nie wiem, pewnie niewiele osób zauważyło – w ciągu jakiś… 4 dni zmieniłem drugi raz szablon w tymże przybytku blogowym. Tamten fajny był, jakby powrót po długim czasie do konwencji: ciemne tło i białe napisy. Ale niestety, nawet jak dla mnie – za ciemne, źle się to czytało.

Więc najprawdopodobniej zostanie w formie takiej, jak obecnie. Z porankiem i niebem w tle.  

9 komentarzy do “Kuchnia Boga – czyli wiara i właściwe proporcje jako przepis na szczęście”

  1. Czy to świat się tak szybko zmienia, czy może ja cofam się w rozwoju…

    Bo jeśli chodzi o to kazanie z motorem, no to rozumiem, faktycznie ksiądz się mocno zagalopował. Ale co złego jest w tym komunikacie KEP? Czytam, czytam – i nie znajduję w nim niczego niemądrego. Nie znajduję też żadnego stwierdzenia, które pozwalałoby uznać ten tekst za "zbitkę frazesów, jak zwykle w tonie „jaki ten polski Kościół prężny i wspaniały”. Nie znajduję w nim wreszcie niczego, co uprawniałoby kogokolwiek (a już na pewno nie kogoś, kto uznaje siebie za członka Kościoła) do wyrażania się o spotkaniu biskupów jako o "zlocie" KEP. Nie rozumiem skąd biorą się te jadowite, pełne pogardy, ataki, przecież ci biskupi (nasi pasterze) są ludźmi jak każdy z nas. Z pewnością nie są idealni, ale jestem przekonany że przynajmniej większości z nich zależy na dobru każdego człowieka. Czym zatem zasłużyli sobie na tak obraźliwe zwroty i krzywdzące oceny?

    Boli mnie i przeraża postępująca gadatliwość i zupełnie nieusprawiedliwiony krytycyzm wobec kapłanów, boli mnie ta pewność siebie i ocierający się o wulgarność język. Nie tego uczył Pan Jezus. Masz Palabro w swoim dorobku lepsze, piękniejsze, bardziej wyrozumiałe i bardziej miłosierne teksty niż ten dzisiejszy.

    To jest mój ostatni komentarz na twoim blogu, nie było zresztą ich wiele. Nie potrafię jednak zaakceptować co niektórych odnośników na bocznym panelu, szczególnie jeśli chodzi o pewnych lewicowych publicystów – polityków, którzy za nic mają drugiego człowieka.

  2. "Ale co złego jest w tym komunikacie KEP?" W samym komunikacie – nic. Niech sobie jest. Ale w odgórnych przykazach, aby zanudzać nim ludzi w czasie Mszy Świętej, i to w miejscu i zamiast homilii – wiele. Bo to ani homilia, ani kazanie. Nic. Takie przydługawe ogólnopolskie ogłoszenia parafialne. Na które miejsce w liturgii, KRÓTKIE, jest po modlitwie po komunii a przed błogosławieństwem i rozesłaniem, a nie po Ewangelii, w trakcie liturgii słowa.

    Piszę o tym, co mnie dotyka. A raz dotyka pozytywnie, a raz negatywnie. Nie będę udawał, że w Kościele jest wszystko cacy, bo nie jest. A jest jak jest być może właśnie dlatego, że za dużo ludzi udaje, że jest dobrze, albo stara się nie zauważać problemów i o nich nie mówi. Różnica polega na tym, że moja krytyka – do bólu szczera – nie sprowadza się do zanegowania Kościoła, wiary, Boga, kapłaństwa, tylko do nazywania po imieniu tego, co złe; a w tym Kościele pozostaję, wierzę weń, w Boga, i wiem, że są oddani Bogu i ludziom naprawdę dobrzy i święci kapłani. To jest krytyka konstruktywna.

    Co do blogów publicystów, które linkuję w kategorii "blogi – inne", na pierwszy rzut oka widać, iż są to teksty osób o zupełnie różnych poglądach i upodobaniach choćby politycznych (wystarczy spojrzeć na dzisiejsze tytułu ich notek: Ziemkiewicz – Palikot bez szans, Paradowska – Kłopot z Palikotem, Passent – Palikot – krok w dobrym kierunku). Nie twierdzę nigdzie, że podzielam ich poglądy czy się w jakikolwiek sposób z nimi utożsamiam. Ale czytam je. Choćby dlatego, aby wiedzieć, co ludzie czytani powszechnie piszą na pewne tematy. Trzeba znać także argumenty przeciwnika.

    Ciamajdo – nikt Cię nie zmusza do czytania mojego bloga, czy wypowiedzi tutaj. Szerokiej drogi!

  3. To czytanie rzeczywiście poruszyło w zdaje się niedzielę. I nikt nie ma prawa powiedzieć, że prawdy w Biblii są nieużywane, przestarzałe.
    Są trwałe i wieczne i dziś z tego Słowa brzmi głos, by CO DNIA rozpalać w sobie Świętego, Bożego Ducha.
    Pozdrawiam!!

  4. Palabro, nasz przyjaciel Ciamajda mi powiedział, że chce polubownego załatwienia sprawy. 😉 Tzn. hehe, miłosiernego pogodzenia się z Tobą. 🙂 Co Ty na to, Panie Prawniku? 😀

  5. "Nasz przyjaciel Ciamajda"… czy to na pewno o mnie? Nawet w najpiękniejszych snach nikt w ten sposób o mnie nie mówił. Zresztą bardzo słusznie, bo nie dość że ciamajdowaty, to jeszcze kłótliwy. Czuję się jakbym dostał największą pochwałę albo nagrodę przeznaczoną dla zupełnie kogoś innego, a więc przez pomyłkę. Dziękuję Felicito…

    No tak, polubownie może by się dało. Jak Palabro, uważasz, dałoby się? Bo ja naprawdę lubię Twojego bloga. Tylko te linki… ci ludzie są tacy zimni, tacy bezlitośni… Promowanie zabijania nienarodzonych to nie jest głoszenie swoich poglądów, tylko nienawiści wobec drugiego człowieka. Poglądy to można mieć na kwestię np. wprowadzenia euro, a nie na to kogo wolno zabijać, a kogo nie. Również argumenty można przedstawiać na poparcie tysiąca innych tez, ale nie tej, że wolno zabijać człowieka. Nie chciałbym żeby kiedyś pianie o tym, czy wolno mnie zabić, nazywano prezentowaniem poglądów albo przedstawianiem argumentów za i przeciw.

    Da się coś zrobić z tymi linkami? Proszę…

  6. Heh. No co będę na złość robił. Mimo, że mój blog. Jak proszą?

    Kategoria "blogi – inne" poszła w otchłań. Pozostały z niej tylko blogi Wojtka Wencla i Jerzego Sosnowskiego, sensowne mocno.

    Ciamajdo – zadowolony? Czyj blog Ci najbardziej przeszkadzał?

  7. Dziękuję Palabro. Nie wiem jak Ty tu ze mną wytrzymujesz. Prawdę mówiąc myślałem, że weźmiesz jakaś miskę, posadzisz mnie na niej i kopniesz w nią z całych sił 🙂

    A wracając do tamtego, to mam nadzieję, że ci którzy zaprzeczają człowieczeństwu nienarodzonych, kiedyś będą traktowani tak samo, jak negujący holokaust. Że nikt nie będzie prezentował ich "poglądów" i się z nimi spierał. Nie będę nikogo wymieniał po nazwisku, wolę się za nich pomodlić. Nazwiska nie są potrzebne, każdy komu choć trochę zależy na zadeptywanych, wie kto po nich depcze.

    Dziękuję Palabro, za cierpliwość do mnie. Trudnym jestem gościem, nie usiądę grzecznie na kanapie, nie przywitam się, nie pochwalę wyboru żyrandola, tylko od razu zaczynam mówić co mi się nie podoba: to proszę mi zabrać, tamto przestawić… Naprawdę trzeba mieć miłosierdzie dla takiego "gościa". Jeszcze raz dzięki, obiecuję poprawę! 🙂

  8. Hmmm. Pomysł z miską ciekawy. Aczkolwiek, zaznaczam, że nie przyszedł mi do głowy 🙂 Kreatywnyś, Ciamajdo :>

    Wiesz, dopytuję, o którego z autorów tych blogów kilku Ci chodziło (zakładam na pewno, że nie o Wencla i Sosnowskiego), bo… nie wiem. Nie śledzę ich twórczości tak, aby móc powiedzieć: a, na pewno mu chodziło o…

    A nie zacząłbyś sam coś pisać?

  9. Chodziło mi o tych, których zepchnąłeś w otchłań (tzn. ich blogi). Wencel chyba ma litość dla każdego człowieka, Sosnowski niestety nie. Ale dotąd nie znałem jego "poglądów" na kwestię litości, dopiero dzisiaj je poznałem. No ale nic, trudno, trzeba jakoś żyć z takimi ludźmi jak on, dopóki jeszcze pozwalają żyć.

    Bloga kiedyś miałem, ale tylko dla siebie, nie był dostępny w sieci. I bardzo dobrze, notatki były zbyt wredne i naburmuszone, internauci szerokim łukiem omijaliby ten blog.

    Palabro, jeszcze raz dzięki za wywalenie tamtych linków, ale miskę miej jednak pod ręką, bo nigdy nie wiadomo co mi strzeli do łba. Chociaż poprawę obiecałem i zamierzam tej obietnicy dotrzymać 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *