Zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata z domu i nie szuka staranne, aż ją znajdzie. A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca. (Łk 15,1-10)
Taka refleksja natury liturgicznej.
Jezus, kolejny raz „odbijając piłeczkę” ze strony faryzeuszy, przedstawia jedną z wielu przypowieści. Powszechnie znaną pod nazwą przypowieści o zagubionej drachmie czy zagubionej owcy. Motyw znany każdemu, kto do kościoła zagląda i cokolwiek pamięta z katechezy szkolnej. Tylko że tak naprawdę ten tekst mówi przede wszystkim o autentycznej radości.
Bardzo umiejętnie do Jezus zestawił. Mówił do osób, rzekomo, bardzo bogobojnych, skromnych, wzorów cnót wszelkich, etc. A jednak celowo, znając ich prawdziwe zamiary i fałsz postępowania, posłużył się przykładem jak bardzo materialnym. Bo mówi o własności w obydwu przypadkach. Jakby taki pasterz czy właściciel stada gubił co rusz po jednej owcy, to by zbyt wiele na życie nie zarobił. Zarobi tyle, ile uda mu się sprzedać – a to z przetworów mleka owczego, a to skór z samych owiec, a to mięsa z ubitych zwierząt. Dlatego powinien się o owce troszczyć i nic dziwnego, że raduje się, kiedy znajdzie owcę zagubioną, chce świętować z przyjaciółmi.
Tak samo kobieta, w tamtych czasach na pewno zajmująca się domem i dbająca o jego budżet – od jej gospodarności (fakt, najpewniej tym, co w ramach wypłaty przyniósł do domu mąż) zależało, czy będzie co zjeść, czy będzie na zaspokojenie potrzeb małżonka i dzieci. Dzisiaj, w czasie kiedy pojęcie drachmy kojarzy się głównie źle i z Grecją, grożącą wszystkim, że opuści strefę euro i powróci do tej waluty, możemy nie wiedzieć, o jaką dokładnie sumę chodziło – można jednak założyć, że dla niezbyt zamożnego domu dość znaczną. Stąd także tutaj – najpierw smutek z powodu zguby, potem wielka radość z odnalezienia – kończąca się, po prostu, dzisiaj byśmy powiedzieli „babską imprezą”.
Jezus posłużył się tak bardzo materialnymi, przeliczalnymi i prostymi do zrozumienia przykładami. Pewnie nie tylko dlatego, że wiedział, do kogo wtedy mówił – ale domyślał się, że późniejsi słuchacze Jego słów, więc i my dzisiaj, będą najczęściej mieli te same priorytety. Mieć, posiadać. Więc obrazek przypowieści trafia. I przekłada to na radość metafizyczną, jaką sprawiał Bogu Ojcu tym właśnie, co tak bardzo się nie podobało faryzeuszom. W ich mniemaniu – taki nauczyciel, prorok, cudotwórca, to powinien otaczać się najlepiej „tymi lepszymi”, czyli nimi, uczonymi w Piśmie i faryzeuszami (nie mówiąc o tym, że powinien się od nich odczepić – skoro z uporem demaskował ich obłudę). A Ten, co? Szło za Nim coraz więcej „podejrzanych typów” – prostytutki, celnicy, prostactwo.
Ale Jezus miał rację, że do nich szedł. Bo oni chcieli Go słuchać. Może dlatego, że nie mieli nic do stracenia? Może (ale przecież i Józef z Arymatei, i Łazarz, i Nikodem, i Zacheusz i tylu innych, dobrze sytuowanych, także lgnęło do Pana). Bo oni potrafili się z Niego zasłuchać, i z tego zasłuchania wyciągnąć wnioski, i dalej wydać dobre owoce tego, co Jezus zasiał w ich serca. Dali się Bogu na nowo odnaleźć.
I taka dygresja, może w formie wyrzutu. Sporo ludzi przychodzi do kościoła, nawet w tygodniu. Czy jesteśmy wtedy radośni? Czy tą radość okazujemy? Czy ją po nas widać? Skoro ludzie potrafią cieszyć się autentycznie ze zwykłego znalezienia owcy czy jakiejś monety – to o ile większa powinna być radość, gdy odpowiadam na zaproszenie żywego Boga i przychodzę na spotkanie z Nim? A różnie to bywa. A przecież On, jak sam powiedział, chce aby radość Jego w nas była, i aby radość nasza była pełna (J 15, 11).
Chyba taka radość, co coś co dziś rzeczywiście przychodzi nam, ludziom najtrudniej. Ale musimy sobie uświadomić, że ona jest zaczątkiem wiecznego szczęścia tutaj, na ziemi. 🙂