Nie ma to, jak pech. I do tego adwentowy.
W kościele, do którego chodzę na Mszę przed pracą, w drodze do pracy, na czas rorat zlikwidowali tę właśnie jedną jedyną Mszę poranną, o tak pasującej mi porze. Zamiast niej – roraty… półtorej godziny wcześniej.
Trzeba poszukać czegoś w okolicy. Tutaj było wygodnie, bo po drodze, i – dosłownie – rzut beretem do pracy. W inne miejsce też można pójść, kościołów w powiedzmy okolicy nieco jest, ale będzie dalej = większe spóźnienia do pracy = konieczność siedzenia dłużej.
Heh.
A może do drzwi puka, sama z siebie, okazja do adwentowego wyrzeczenia?
fajny blog a jeszcze lepsza stronka Twoja (chyba i na Adonai zaglądasz:))
a wiesz – u mnie też adwentowy pech – 1. niedziela adwentu a ja bez mszy zostałam
no cóż – takie nasze pechy i peszki
wierzę gorąco, że uda mi się poczłapać do kościółka choć w tą niedzielę
i zazdroszczę wyboru – jak nie ten to na następnej ulicy następny … u mnie 3 km a jak się "nie widzi" to 6 km
Pozdrawiam http://aneta1969.manifo.com/