Miało być o niedzielnej uroczystości Trójcy Świętej (odpust w mojej rodzinnej parafii), o tym że Bóg to nie jest siwy staruszek, chłopak z brodą i gołąb – a niepojęta tajemnica, której człowiek może zaledwie uszczknąć swoją wiarą i nic więcej, i o tym że tę prawdę, rzeczywistość Trójcy można zgłębić jedynie naprawdę odnajdując się w Kościele, a nie fantazjując, krytykując i komentując wszystko z pozycji widza, a nie członka wspólnoty.
Miało, bo chciałem to napisać w okolicy weekendu. Nie mam na to czasu, bo w pracy szef z lubością wymyśla kolejne rzeczy do zrobienia dla mnie, a ja siedzę i robię. Wczoraj do przeszło 19 (fakt, że dopiero po zajęciach przyjechałem), dzisiaj też zapowiada się długo. Jak bym nie napisał – coś uzupełnić, zmienić; zwykle dlatego, że nieprecyzyjnie się wyraził odnośnie tego, co ma być zrobione. A wyraża się… mailami (siedząc koło mnie na wyciągnięcie ręki, biurko obok), praktycznie się nie odzywa (do mnie – bo do reszty osób z działu jak najbardziej). Taki, w moim odczuciu, ostracyzm. I chyba celowe działanie mające mnie zmobilizować do rezygnacji. Spokojnie, sam do tego doszedłem, i szukam po prostu nowej pracy – nie mogę sobie pozwolić po prostu na odejście i dopiero szukanie (rodzina, kredyt).
Sytuacja jest nieznośna. Ja rozumiem – wymagania – ale w tym działaniu i w podejściu do mnie widzę pewną złośliwość, i na pewno niechęć. W efekcie – nie mogę znieść, jak tam idę i siedzę, denerwuję się że zaraz znowu coś wymyśli, a poza pracą życia jest niewiele. Przychodzę do domu późno, zmęczony i zdenerwowany (mimo że nieco powietrza ze mnie po drodze schodzi). Żona też źle to znosi – prawie codziennie musi małego odbierać od teściów sama, sama wracać, sama go myć i usypiać, a potem siedzieć sama czekając na mnie. To ma być życie? To bezsensowna wegetacja.
Nawet na Mszę nie mam czasu iść w tygodniu. Chyba ze 3 tygodnie nie byłem, poza niedzielami oczywiście. Brakuje mi tego. Ale nie mam jak. Dzisiaj z rana poszedłem, u nas. Cicha Msza, szybka. Posiedziałem trochę wcześniej, pozawracałem Bogu głowę moimi sprawami, pożaliłem się i poprosiłem o pomoc. Pewnie, dziesiątkę różańca staram się codziennie odmówić w drodze, ale to nie to samo, co zaduma na Mszy albo w ogóle w kościele.
Zmówiłem przed Mszą jutrznię (brewiarz.pl to przydatny serwis – wystarczy mieć internet w komórce), i jak zwykle zobaczyłem, że w pewnych słowach moja sytuacja po prostu się odbija:
Przeniknij nasze umysły,
Nad całym pochyl się życiem
I zniwecz Twoją światłością
Próżnego serca złudzenia. (hymn jutrzni)
Jest naprawdę psychicznie ciężko. Dlatego proszę o modlitwę i znalezienie innej pracy.
Psalm 121.
Pamiętam w modlitwie.j.
Będę pamiętał. Walcz dzielnie, Palabro.
Przyłączam się do modlitwy. Trzymaj się!