Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna.
(J 15,9-11)
Pewnie się w jakimś tam stopniu powtarzam – mój sentyment do tych słów wynika z faktu, iż była to (własnoręcznie wybrana) Ewangelia z naszego ślubu.
Po raz kolejny Pan stawia nam kolejny wzór – pokazuje palcem, że jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo nie w tym sensie, że Ojciec i Syn są przedstawiani jako ludzie (młody i stary), ale podobieństwo polega na powołaniu. Bóg jest miłością (J 4, 16), a my właśnie nade wszystko do tej miłości jesteśmy powołani.
Zastanawiam się nad drugim zdaniem tego tekstu. Czy aby nie powinna być nieco inna pisownia? Bardziej kierunkowa, wskazująca palcem? Wy, właśnie wy trwajcie w miłości mojej. Nie ci inni, nie ten obok, nie fakt że ktoś kto chodzi do kościoła jedno robi w kościele, a co innego poza nim. Nie wykręcając się – skoro inni dzielą te słowa przez trzy i wypełniają wtedy, kiedy im jest to na rękę, kiedy się opłaca – to ja nie muszę. Wytrwajcie do końca, owszem, ale trwać ma nie kto inny, tylko wy właśnie, którzy Mi uwierzyliście.
Wy, którzy uwierzyliście i zawierzyliście, miłości, do końca.