Gdy Jezus przychodził, szli za Nim dwaj niewidomi którzy wołali głośno: Ulituj się nad nami, Synu Dawida! Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: Wierzycie, że mogę to uczynić? Oni odpowiedzieli Mu: Tak, Panie! Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: Według wiary waszej niech wam się stanie! I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie! Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy. (Mt 9,27-31)
Co jest najważniejsze w tym tekście? Fakt cudu? Z punktu widzenia tych uzdrowionych, po ludzku – pewnie tak. Ale jednak nie. Najważniejsza jest postawa Jezusa, to, co chce nią przekazać, to co mówi. Nie waha się – pomóc, nie pomóc, zasługują czy nie. Nie chce nic za to, że pomoże, nie oczekuje zapłaty. Pyta tylko (a może – aż?) o wiarę. Wierzycie, że mogę to uczynić? I dodaje za chwilę, po uzyskaniu odpowiedzi twierdzącej, Według wiary waszej niech wam się stanie!
Zatem – o co Bogu chodzi? Na pewno nie o to, że stan fizyczny, sprawność człowieka nie mają znaczenia – bo miały tak wówczas (kiedy trudniej ludziom chorym i kalekim było zdecydowanie, przecież ani pomoc społeczna, ani rozwinięta medycyna nie istniały, chorymi de facto nikt się często nie zajmował i byli zdani sami na siebie), jak i ma znaczenie dzisiaj. Człowiek kaleki najczęściej nie oczekuje współczucia, załamywania rąk czy wygrażania Bogu za to, że dopuścił na niego chorobę. Co to zmienia? Nic. Teatrzyk, do tego w ogóle nie potrzebny. Oczekuje tego, aby go nie poniżać, nie traktować z politowaniem, ale też nie traktować jak powietrza, ignorując. Chce – tak jak zdrowi – funkcjonować w społeczeństwie, troszcząc się o własne potrzeby na tyle, na ile jego choroba mu pozwala.
Chce być użyteczny. Czy paraliż nóg czyni człowieka bezużytecznym? Albo głuchota, ślepota, amputacja jakiejś części ciała? Tak, wymaga przystosowania chorego do nowej sytuacji, czasu aby nauczył się na nowo, inaczej funkcjonować. Nie przekreśla jego przydatności, nie czyni zbędnym czy bezużytecznym. Ogranicza w pewien sposób – z pewnością. Ale czasami pomaga odkryć zdolności i talenty, których może jako osoba zdrowa w ogóle by nie zauważył, i zmarnował. Tacy ludzie bardzo często posiadają o wiele więcej samozaparcia i wytrwałości w dążeniu do celu niż my, zdrowi. Upadają, nie wychodzi – i z przysłowiowym uporem maniaka wstają i próbują dalej. Mają trudniej – a dają z siebie jeszcze więcej. Naprawdę – pod tym względem wiele od nich możemy się nauczyć.
Więc – do czego zmierza do Jezusowe pytanie? Dla Niego każdy człowiek był, jest i będzie wyjątkowy, czy to zdrowy, czy chory. Chciał ich uleczyć, na pewno. Chce dobra dla każdego człowieka. Problem z ludźmi polega na tym, że czasami kalectwo widoczne, fizyczna choroba to nie wszystko, albo nie najważniejszy problem. Bo ten prawdziwy problem, który człowieka naprawdę determinuje – bez względu na to, czy jest zdrowy czy chory – tkwi w człowieku, w środku, w sercu. Od lat noszona złość, uraz wobec kogoś, brak przebaczenia, nieumiejętność pogodzenia się z pewnymi sytuacjami, zawiedzione nadzieje, zniszczona przyjaźń… Możliwości jest nieskończenie wiele. Prawdziwe uleczenie człowieka to najpierw zaleczenie tych ran duszy – a dopiero później sprawność fizyczna. Najzdrowszy, najlepiej wysportowany człowiek będzie dalej nieszczęśliwy, dopóki nie poukłada swoich spraw wewnętrznych, nie pogodzi się sam ze sobą, z drugim człowiekiem, no i z Bogiem.
Tak, to słowa znowu o wierze. W kółko to samo? Tak. Wszystko, prędzej czy później, właśnie do tej nieszczęsnej wiary się sprowadza. Jezus nie zapytał tamtych biedaków o wiele rzeczy, o które – teoretycznie – zapytać mógł. Bardzo cierpisz? Bardzo ci to życie utrudnia? Masz gdzie mieszkać? Dajesz sobie jakoś radę? Uważasz, że zasługujesz na pomoc? Ile jesteś w stanie zapłacić za odzyskanie wzroku? Nic z tych rzeczy. Bóg pyta człowieka tylko o wiarę. Tylko ona ma znaczenie (oczywiście, gdy za deklaracjami idą też czyny – gdy słowa i czyny są spójne). To, co odpowiedzieli tamci niewidomi – było niczym innym, jak wyznaniem wiary, w mocno skróconej i innej niż znamy z Mszy Świętej formie. Jezus z pewnością widział ich myśli i serca – i wiedział, że wierzyli.
Cud nie dokonał się tylko dlatego, że Jezus mógł i miał moc ich uzdrowienia – ale dlatego, że je miał, i dlatego że oni bardzo tego pragnęli, wierząc w Tego, który mógł ich uzdrowić. Interakcja. Bóg znowu – nawet z uzdrawianiem – się nie narzuca. Proponuje, pyta – człowiek odpowiada. Jezus nie użył słów Bądźcie zdrowi, Niech wasze oczy będą znowu widziały ani żadnych, sugerujących wprost, że ma tu i teraz dokonać się coś cudownego, co On jako Boży Syn nakazuje. Złożył to wszystko w ręce Boga Ojca, a jednocześnie w ręce tych, którzy Go prosili. To, co mogło się stać – i się stało – zależało tylko od tego, co w nich było. Od ich wiary.
My jesteśmy zdrowi, mniej lub bardziej młodzi, wysportowani, w dobrej formie, dbamy o te nasze ziemskie zewnętrzne powłoki (niektórzy aż do przesady). Ślepi pewnie nie jesteśmy w fizycznym sensie – ja siedzę i to piszę, ty siedzisz gdzieś i to czytasz – czyli widzimy, mamy sprawny wzrok. A jak to jest z oczami serca, tymi niewidocznymi? Czy coś w ogóle przez nie widzę? A może są one we mnie ślepe od tak dawna, że już w ogóle nie zwracam na to uwagi? Te oczy serca też są ważne. Ba, wydaje mi się, że są ważniejsze od tych oczu po obu stronach nosa, na głowie.
Ewangelista opisuje moment cudu: I otworzyły się ich oczy – tyle mówi. Nie raz i nie dwa razy w ewangelii mamy do czynienia z wypowiedziami dwuznacznymi, albo z przenośniami. Te słowa Jezusa także trzeba rozumieć szerzej. Czy wierzącego człowieka Jezus uzdrowił tylko fizycznie? Na pewno nie. Uleczył też jego, być może bardzo poniszczoną, pogniecioną i brudną duszę. Bóg widzi dalej niż tylko nasza fizyczność, widzi nas jako całość: ciało + dusza. Mógł uzdrowić tylko ciało, olewając duszę? Nie sądzę. Paradoksalnie, tamci niewidomi mogli nie zdawać sobie z tego, co się ma zaraz stać, sprawy – liczyli i wierzyli w możliwość uzdrowienia ich słabości fizycznej. Czy zdawali sobie sprawę ze słabości duchowych? Nie wiem. Ale jestem przekonany, że Bóg ich uzdrowił kompleksowo. Od do głów, w środku – duszę – także.
Więc kiedy stajesz przed Bogiem i zaraz zamierzasz Go o coś prosić, zastanów się najpierw. Czy ty w tego Boga wierzysz, w to że On może zaradzić temu, czego w danym momencie potrzebujesz? Tylko szczerze. A może po prostu zwracasz się do Niego, bo już nic innego ci nie pozostało, ale i tak nie wierzysz w Jego moc? Dzisiejszy obrazek pokazuje – dostaniesz więcej, niż prosisz. Ale musisz wierzyć. Nawet uwierzyć w tym momencie, gdy przed Nim staniesz. Bez tego – marnujesz czas swój i Jego.
>>>
Prasówka – do poczytania:
- Słowo daję – rozmowa M. Jakimowicza z o. Krzysztofem Wonsem SDS – o tym, że w Biblii trzeba się zakochać
- kolejny kawałek wywiadu-rzeki Petera Seewalda z papieżem Benedyktem XVI
- tekst odnośnie (braku) współczesnych autorytetów z jednej strony, i tym, co prezentują współcześni celebryci i dlaczego celebryta to nie autorytet z drugiej strony
- krótka biografia kanclerz Niemiec Angeli Merkel i próba wyjaśnienia jej postępowania
- o tym, że Polacy bezmyślni są i nie czytają tego, co podpisują (choć powinni)
- bardzo fajny – bo sam je czytam (i chyba po powieści Krajewskiego wreszcie sięgnę) – tekst o powieściach kryminalnych
- mocno krytycznie o (próbie?) biografii kard. Józefa Glempa
- o tym, że Benedykt XVI jako kardynał jeszcze za pontyfikatu Jana Pawła II starał się o zaostrzenie kar kościelnych za pedofilię – wbrew temu, co niektórzy twierdzą odnośnie jego bierności – i tym, że dzisiaj jako papież zamierza zmienić KPK w zakresie kar kościelnych, głównie pod kątem zaostrzenia odpowiedzialności za pedofilię
Na marginesie, Nasz Dziennik opisał, a pozostali przepisali – odnośnie mocno krytycznych i to publicznych wypowiedzi Bronisława Komorowskiego pod adresem administratora Ordynariatu Polowego WP x płk. Sławomira Żarskiego. Sytuacja dotyczyła uroczystej Mszy z Święta Niepodległości, po której Prezydent poużywał sobie publicznie na celebransie i kaznodziei pod kątem treści homilii. Efekt – przeniesienie x Żarskiego do rezerwy, co ponoć nie wróży mu dobrze w kontekście ambicji uzyskania sakry biskupiej i mianowania na ordynariusza tegoż Ordynariatu Polowego WP. Podobno ruchy w kierunku doprowadzenia do takiej nominacji wykonywał abp Głódź, którego x Żarski jest protegowanym – i tu właśnie niektórzy doszukują się powodów zdecydowanego zastopowania kariery duchownego przez MON, któremu podlega także.
Jeśli miałby być to kolejny biskup pokroju Głódzia – to się cieszę, jeśli nim jednak nie zostanie. Mam wrażenie, że nowy nuncjusz do problemu podchodzi bardzo drobiazgowo i papieżowi przedstawi kandydata faktycznie najlepszego (po długim i na szczęście zakończonym już okresie, gdy nuncjuszem był abp Kowalczyk – kiedy mam wrażenie, że najlepsi kandydaci to byli: a) zasłużeni w Rzymie, b) protegowani kolegów biskupów, nawet gdy się do tego kompletnie nie nadawali). Co nie zmienia faktu, że moim zdaniem poniżej krytyki było i nigdy nie powinno było mieć miejsca takie zachowanie Prezydenta, publiczne, i w stosunku do duchownego, odnośnie treści homilii.
Karmel Bosy 😉
Pozdrawiam i pamiętam.
Beata
można czasem rzec – wiara na miarę cud, a może cud na miarę wiary – chociaż nie mierzy się tego, ale jest w nas.
pozdrawiam!!!